Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 24 страница



- Prawie wszystkich - powiedział Littlefinger. - Kilkoro z nich został o. Cię ż arna dziewczyna z kuchni, któ rą szybko wydano za jednego ze stajennych lorda Renly’ego. Stajenny, któ ry wstą pił do Nocnej Straż y, pomocnik z kuchni zwolniony za kradzież oraz giermek lorda Arryna.

- Jego giermek? - Wiadomoś ć ta ucieszył a Neda. Giermkowie wiedzieli czę sto bardzo duż o o ż yciu swoich panó w.

- Ser Hugh z Yale - wyjaś nił Littlefinger. - Kró l pasował go na rycerza po ś mierci lorda Arryna.

- Poś lę po niego - powiedział Ned. - A takż e po pozostał ych. Littlefinger zamrugał. - Panie, podejdź tutaj do okna, proszę.

- Po co?

- Podejdź, pokaż ę ci.

Ned zbliż ył się do okna. Petyr Baelish pokazał rę ką. - Tam, po drugiej stronie dziedziń ca, przy drzwiach zbrojowni. Widzisz chł opca, któ ry klę kną ł przy schodach i ostrzy miecz?

- I co z tego?

- Szpieguje dla Yarysa. Ten pają k bardzo się interesuje tobą i tym, co robisz. - Poprawił się na swoim miejscu. - A teraz spó jrz na mur. Bardziej na zachó d, nad stajniami. Widzisz straż nika przechylonego przez parapet?

Ned dostrzegł go. - Jeszcze jeden z plotkarzy eunucha?

- Nie. Ten należ y do Kró lowej. Zauważ, ż e ze swojego miejsca ma doskonał y widok na wejś cie do twojej wież y, dokł adnie widzi, kto cię odwiedza. Z pewnoś cią krą ż y wielu innych, o któ rych nie wiem nawet ja. Peł no jest czujnych oczu w Czerwonej Twierdzy. Jak myś lisz, dlaczego ukrył em Cat w burdelu?

Eddark Stark nie miał serca do podobnych intryg. - Na siedem piekieł - zaklą ł. Rzeczywiś cie wydawał o się, ż e mę ż czyzna na murze obserwuje go. Ned odsuną ł się od okna. - Czy w tym przeklę tym mieś cie wszyscy są czyimiś informatorami?

- Prawie wszyscy - powiedział Littlefinger. Policzył palce swojej dł oni. - No có ż, ja, ty, Kró l… chociaż jak się nad tym zastanowić, to z pewnoś cią Kró l mó wi Kró lowej za duż o, a i ja nie wiem, czy powinienem ci cał kowicie zawierzyć. - Wstał. - Czy masz wś ró d swoich poddanych kogoś, komu mó gł byś cał kowicie zaufać?

- Tak - odpowiedział Ned.

- A ja mogę ci sprzedać wspaniał y pał ac w Yalyrii - odparł Littlefinger, uś miechają c się szyderczo. - Mą drzej był oby odpowiedzieć nie, ale niech i tak bę dzie. Poś lij ten swó j ideał do ser Hugha i pozostał ych. Nie ukryjesz swoich poczynań, ale nawet Varys Pają k nie jest w stanie ś ledzić wszystkich twoich sł uż ą cych przez cał y dzień. - Ruszył do drzwi.

- Lordzie Petyr - odezwał się do niego Ned. - Ja… jestem ci wdzię czny za pomoc. Moż e pomylił em się, okazują c ci nieufnoś ć.

Littlefinger musną ł palcami swoją kozią bró dkę. - Wolno się uczysz, lordzie Eddardzie. Twoja nieufnoś ć wobec mnie jest najmą drzejszą rzeczą, jakiej dokonał eś od chwili przybycia tutaj. - Skł onił się i wyszedł.


Jon

 

Jon pokazywał Dareonowi, jak najlepiej wykonać boczne cię cie, kiedy na ć wiczebny plac wszedł nowy rekrut. - Musisz szerzej rozstawić nogi - powiedział. - Inaczej stracisz ró wnowagę. Tak, dobrze. Skrę ć ciał o, kiedy się zamachniesz, tak ż eby cał y cię ż ar pozostał za mieczem.

Dareon opuś cił miecz i podnió sł przył bicę. - Na siedmiu bogó w - mrukną ł. - Popatrz, Jon.

Jon odwró cił się. Przez szczeliny przył bicy ujrzał w drzwiach zbrojowni najgrubszego chł opaka, jakiego kiedykolwiek spotkał. Futrzany koł nierz zdobionej opoń czy zakrywał mu tł usty podbró dek.

Przewracał nerwowo jasnymi oczyma osadzonymi w okrą gł ej jak księ ż yc twarzy i wycierał pulchne spocone palce o aksamitny kubrak.

- Powiedzieli… powiedzieli, ż ebym tu przyszedł na… na ć wiczenia - odezwał się. Nie mó wił do nikogo w szczegó lnoś ci.

- Paniczyk - powiedział Pyp do Jona. - Pewnie z Southron, moż e gdzieś niedaleko Highgarden. - Pyp przemierzył Siedem Kró lestw z trupą wę drownych aktoró w i chwalił się, ż e na podstawie gł osu potrafi odgadną ć, ską d pochodzą inni.

Na lamowanej futrem opoń czy chł opca widniał stoją cy w rozkroku myś liwy wyszyty szkarł atną nicią. Jon nie znał tego herbu. Ser Alliser Thorne spojrzał na swojego nowego ucznia i powiedział: - Zdaje się, ż e na poł udniu nie mają już wię cej kł usownikó w i zł odziei. Teraz przysył ają nam do sł uż by ś winie. Lordzie Szynko, czy są dzisz, ż e futro i aksamit bę dą dla ciebie najlepszą zbroją?

Niebawem okazał o się, ż e nowy rekrut posiada wł asną zbroję, kubrak z podszyciem, skó rę, kolczugę, pancerz i heł m, a nawet ogromną tarczę z drewna i skó ry z takim samym herbem jak na kubraku. Ponieważ jednak zbroja nie był a czarna, ser Alliser wysł ał go do zbrojowni, by go odpowiednio wyposaż ono, co zaję ł o mu prawie cał y ranek. Chł opiec okazał się tak gruby, ż e Donal Noye musiał rozpruć drucianą kolczugę i wstawić na bokach skó rzane pasy. Heł m mó gł wł oż yć na gł owę tylko bez przył bicy. Skó rzane zapię cia opinał y jego nogi i tuł ó w tak ciasno, ż e z trudem się poruszał. Ubrany do walki chł opiec przypominał rozgotowaną kieł basę, któ ra za chwilę wyskoczy z flaka. - Miejmy nadzieję, ż e nie jesteś taką niedorajdą, na jaką wyglą dasz - powiedział ser Alliser. - Halder, sprawdź, co potrafi ser Ś winia.

Jon Snow skrzywił się. Halder urodził się w kamienioł omie i miał być kamieniarzem. Ten wysoki i muskularny szesnastolatek sił ą uderzenia przewyż szał wszystkich, któ rych znał Jon. - To bę dzie gorsze od dupy dziwki - mrukną ł Pyp, i miał rację.

Nie walczyli nawet minuty, kiedy grubas padł na ziemię, trzę są c się cał y; spod potł uczonego heł mu i pomię dzy jego grubymi palcami pł ynę ł a krew. - Poddaję się - wrzasną ł. - Dosyć. Poddaję się, przestań. - Rast i niektó rzy spoś ró d chł opcó w roześ miali się gł oś no. Ser Alliser nie ogł osił jednak koń ca pojedynku. - Na nogi, ser Ś winio - zawoł ał. - Podnieś miecz. - Grubas wcią ż leż ał na ziemi. Thorne dał znak Halderowi. - Się gnij go pł azem, niech znajdzie swoje nogi. - Halder uderzył przeciwnika niezbyt mocno. - Moż esz uderzyć mocniej - powiedział Thorne. Halder ują ł swó j miecz w obie rę ce i uderzył pł azem tak mocno, ż e przecią ł skó rzaną ochronę. Rekrut krzykną ł z bó lu.

Jon Snow wysuną ł się do przodu. Pyp poł oż ył dł oń na jego ramieniu. - Jon, nie - szepną ł, zerkają c na ser Allisera Thorne’a.

- Na nogi - powtó rzył Thorne. - Gruby rekrut spró bował wstać, lecz poś lizną ł się i znowu upadł. - Widzę, ż e ser Ś winia powoli zaczyna rozumieć - zauważ ył ser Alliser. - Jeszcze raz.

Halder zamierzył się mieczem - Odetnij nam kawał szynki! - zawoł ał Rast.

Jon odtrą cił rę kę Pypa. - Halder, doś ć. Halder spojrzał na ser Allisera.

- Bę kart przemawia i drż ą wieś niacy - powiedział Thorne przenikliwie zimnym gł osem. - Lordzie Snow, przypominam ci, ż e ja tu dowodzę.

- Spó jrz na niego, Halder - rzekł Jon, nie zwracają c uwagi na Thorne’a. - To ż aden honor bić leż ą cego. On się poddał - dodał i klę kną ł przy rekrucie.

- Poddał się - powtó rzył Halder i opuś cił miecz.

Ser Alliser patrzył na Jona swoimi czarnymi oczyma. - Chyba nasz Bę kart się zakochał - powiedział, patrzą c, jak Jon pomaga podnieś ć się grubemu rekrutowi. - Wstawaj.

Jon wycią gną ł miecz. Wiedział, ż e moż e sprzeciwiać się ser Alliserowi tylko do pewnego momentu, któ ry, jak się obawiał, przekroczył.

Thorne uś miechną ł się. - Bę kart chce bronić swoją goł ą beczkę, wię c wykorzystamy to. Szczur, Pryszcz, pomó ż cie Kamiennej Gł owie. - Rast i Albett stanę li obok Haldera. - Trzech powinno wystarczyć. Niech lady Ś winia popiszczy trochę. Musicie tylko przejś ć za Bę karta.

- Trzymaj się za mną - powiedział Jon do grubasa. Dotą d ser Alliser nie posył ał przeciwko niemu wię cej niż dwó ch przeciwnikó w. Wiedział, ż e tego wieczoru pó jdzie spać mocno poobijany, ale był gotowy.

Nagle zobaczył obok siebie Pypa. - Trzech na dwó ch, bę dzie lepsza zabawa - rzucił wesoł o mał y chł opiec. Opuś cił przył bicę i wycią gną ł miecz. Zanim Jon zdoł ał zaprotestować, doł ą czył do nich Grenn.

Na placu zapadł a ś miertelna cisza. Jon czuł na sobie spojrzenie Ser Allisera. - Na co czekacie? - powiedział do Rasta i pozostał ych podstę pnie nieś miał ym gł osem i natychmiast zaatakował. Halder ledwo zdą ż ył się zasł onić mieczem. Cofał się przed cią gle atakują cym Jonem. Poznaj swojego nieprzyjaciela, uczył go ser Rodrik. Jon znał Haldera, wiedział, ż e jest brutalny i silny, lecz niecierpliwy i nie lubi się bronić. Jeś li go zaskoczy i pokrzyż uje mu plany, z pewnoś cią się odsł oni.

Pozostali przył ą czyli się do walki. Jon zablokował okrutne cię cie w gł owę i poczuł bolesne mrowienie w ramieniu, kiedy ich miecze się spotkał y. Sam zadał cię cie z boku, w ż ebra Haldera, i z zadowoleniem usł yszał jego stę knię cie. Halder natychmiast kontratakował i trafił Jona w ramię. Trzasnę ł a kolczuga, a bolesny prą d popł yną ł aż do jego szyi, lecz Halder stracił na moment ró wnowagę. Jon podcią ł mu lewą nogę i Halder runą ł na ziemię, przeklinają c.

Grenn bronił się dzielnie, tak jak nauczył go Jon, i nie odpuszczał Albettowi ani na chwilę, za to Pyp znalazł się w poważ nych opał ach. Rast miał nad nim przewagę dwó ch lat i czterdziestu funtó w. Jon staną ł za nim i grzmotną ł w heł m gwał ciciela jak w dzwon. Kiedy Rast zgią ł się z bó lu, Pyp ominą ł jego obronę, przewró cił go i przył oż ył mu miecz do gardł a. Tymczasem Jon odwró cił się już do Albetta, któ ry, widzą c dwa miecze przeciwko sobie, zawoł ał: - Poddaję się.

Ser Alliser przyglą dał się cał ej scenie z obrzydzeniem. - Wystarczy na dzisiaj tej farsy - rzucił i odszedł.

Dareon pomó gł wstać Halderowi. Syn kamieniarza zerwał heł m z gł owy i cisną ł nim o ziemię. - Snow, przez chwilę wydawał o mi się, ż e cię dopadł em.

- Zgadza się, ale tylko przez chwilę - odparł Jon. Czuł pulsują cy bó l w ramieniu. Schował miecz do pochwy i spró bował zdją ć heł m, lecz kiedy podnió sł ramię, zazgrzytał zę bami z bó lu.

- Pomogę ci. - Usł yszał czyjś gł os. Tł uste palce odwią zał y heł m od naszyjnika i zdję ł y heł m z jego gł owy. - Zranił cię?

- Już wcześ niej oberwał em. - Dotkną ł swojego ramienia i zamrugał gwał townie. Pozostali rozchodzili się.

Grubas miał wł osy polepione krwią w miejscu, w któ rym Halder przebił mu heł m. - Nazywam się Samwell Tarly z Horn… - Zamilkł na moment i oblizał wargi. - To znaczy moim domem był Horn Hill, zanim… zanim go opuś cił em. Wstą pił em do Straż y. Moim ojcem jest lord Randyll, chorą ż y u Tyrelló w z Highgarden. Był em jego nastę pcą, lecz… - Urwał.

- Ja jestem Jon Snow, bę kart Neda Starka z Winterfell. Samwell Tarly skiną ł gł ową. - Ja… jeś li chcesz, nazywaj mnie Sam. Matka tak mnie nazywa.

- A jego moż esz nazywać lordem Snow - wtrą cił Pyp, podchodzą c do nich. - I nie pytaj, jak nazywa go matka.

- Ci dwaj to Grenn i Pypar - powiedział Jon.

- Grenn to ten brzydal - dodał Pyp.

Grenn nachmurzył się. - Jesteś brzydszy ode mnie. Ja przynajmniej nie mam uszu jak nietoperz.

- Dzię kuję wam wszystkim - powiedział gruby rekrut poważ nym gł osem.

- Dlaczego nie wstał eś i nie walczył eś? - spytał Grenn.

- Pró bował em, naprawdę. Tylko… nie mogł em. Nie chciał em, ż eby jeszcze mnie okł adał. - Spuś cił oczy. - Obawiam się, ż e… ż e jestem tchó rzem. Pan ojciec zawsze tak mó wił.

Grenn, zdumiony otworzył szeroko oczy. Nawet Pyp nie wiedział, co na to odpowiedzieć, chociaż on na wszystko miał odpowiedź. Co to za czł owiek, któ ry sam siebie nazywa tchó rzem?

Samwell Tarly domyś lał się, co inni o nim myś leli. Napotkawszy spojrzenie Jona, natychmiast odwró cił wzrok jak przestraszone zwierzę. - Ja… przepraszam - powiedział. - Nie… nie chciał em się tak zachować … - Ruszył cię ż kim krokiem w stronę zbrojowni.

- Był eś ranny - zawoł ał za nim Jon. - Jutro pó jdzie ci lepiej. Sam rzucił mu ponure spojrzenie przez ramię. - Nie pó jdzie - odparł, powstrzymują c ł zy. - Mnie nigdy nie idzie lepiej.

Grenn skrzywił się, kiedy rekrut wszedł do zbrojowni. - Nikt nie lubi tchó rzy - powiedział niepewnie. - Chyba niepotrzebnie mu pomagaliś my. A jeś li inni pomyś lą, ż e my też jesteś my tchó rzami?

- Ty jesteś za gł upi, ż eby być tchó rzem - odpowiedział mu Pyp.

- Nie jestem - zaprotestował Grenn.

- Jesteś. Gdyby niedź wiedź zaatakował cię w lesie, nie miał byś doś ć rozumu, ż eby uciec.

- Miał bym - upierał się Grenn. - Uciekał bym szybciej od ciebie. - W nastę pnej chwili zatrzymał się nagle, widzą c uś miech na twarzy Pypa; teraz dopiero zdał siebie sprawę z tego, co powiedział. Jego byczy kark zaczerwienił się mocno.

Jon zostawił ich kł ó cą cych się, a sam wró cił do zbrojowni. Powiesił miecz i zdją ł z siebie pogię tą zbroję.

Ż ycie na Czarnym Zamku toczył o się niezmiennym rytmem, rano ć wiczenia, popoł udniami praca. Czarni bracia wyznaczali rekrutom ró ż ne zadania, dzię ki któ rym mieli się nauczyć jak najwię cej. Jon lubił popoł udnia, kiedy wysył ano go wraz z Duchem, by upolował dzikie ptactwo dla Lorda Dowó dcy, lecz najczę ś ciej chodził do zbrojowni, gdzie krę cił kamieniem, na któ rym jednorę ki kowal ostrzył stę pione siekiery albo dmuchał miechem, podczas gdy Noyne wykuwał nowy miecz. Bywał o, ż e wysył ano go z wiadomoś cią, stawiano na straż y, posył ano do sprzą tania stajni. Kiedy indziej pomagał przy robieniu strzał, zajmował się ptakami maestera Aemona albo rachunkami Bowena Marsha.

Tego popoł udnia dowó dca straż y posł ał go do wcią ganej klatki z czterema beczkami ś wież o potł uczonego kamienia, któ ry należ ał o rozsypać po wyś lizganych ś cież kach na szczycie Muru. Był a to nudna praca, lecz tego dnia Jon przyją ł ją bez szemrania, choć za towarzysza miał tylko Ducha. W pogodny dzień ze szczytu Muru roztaczał się widok na poł owę ś wiata, a powietrze był o tam zawsze zimne i orzeź wiają ce. Mó gł spokojnie pomyś leć i teraz stwierdził, ż e powró cił myś lami do Samwella Tarly’ego i… dziwne, lecz pomyś lał też o Tyrionie Lannisterze. Zastanawiał się, co by powiedział Tyrion, gdyby spotkał grubego rekruta. Wię kszoś ć ludzi woli raczej zaprzeczyć, niż spojrzeć w oczy okrutnej prawdzie, powiedział mu kiedyś karzeł. Ś wiat roi się od tchó rzy, któ rzy udają bohateró w. Potrzeba swojego rodzaju odwagi, ż eby przyznać się do tchó rzostwa, tak jak to zrobił Samwell Tarly.

Obolał e ramię przeszkadzał o mu, wię c pracował wolno. Skoń czył rozrzucać ż wir dopiero pó ź nym popoł udniem. Mimo to został jeszcze na gó rze, by popatrzeć na zachodzą ce sł oń ce, któ re zalewał o swoim krwawym blaskiem zachodnie niebo. Wreszcie zmierzch przyciemnił pó ł noc. Jon wtoczył do klatki puste beczki i dał znak straż nikowi na dole, ż eby go opuś cił.

Kiedy razem z Duchem przybyli do ogó lnej jadalni, pozostali koń czyli już posił ek. Grupa czarnych braci grał a w koś ci, popijają c grzane wino przy ogniu. Jego przyjaciele siedzieli na ł awie przy zachodniej ś cianie. Sł yszał ich ś miech. Pyp opowiadał jaką ś historię. Wielkouchy chł opak wę drownego aktora był urodzonym kł amcą, któ ry potrafił naś ladować setki ró ż nych gł osó w. Opowiadają c swoje historie, odgrywał je jednocześ nie, tak wię c w jednej chwili był kró lem, a w nastę pnej ś winiopasem. Kiedy przeistaczał się w dziewkę z karczmy albo w dziewiczą księ ż niczkę, mó wił wysokim falsetem, któ ry doprowadzał wszystkich do ł ez, jego eunuch zaś stanowił doskonał ą karykaturę ser Allisera. Jon zwykle chę tnie oglą dał przedstawienia Pypa, podobnie jak inni, lecz tego wieczoru poszedł na drugi koniec ł awy, gdzie siedział samotnie Samwell Tarly.

Samwell koń czył wł aś nie kawał ek wieprzowego pasztetu, któ ry kucharz przyrzą dził na kolację tego dnia. Gruby rekrut otworzył szeroko oczy, ujrzawszy Ducha. - Czy to wilk?

- Wilkor - powiedział Jon. - Nazywa się Duch. Ró d mojego ojca ma w herbie wilkora.

- My mamy myś liwego - powiedział Samwell Tarly.

- Lubisz polować?

Gruby rekrut wzdrygną ł się. - Nienawidzę. - Wyglą dał, jakby miał się znowu rozpł akać.

- Co znowu? - spytał Jon. - Dlaczego jesteś cią gle taki przestraszony?

Sam wlepił wzrok w ostatni kawał ek mię sa i pokrę cił sł abo gł ową, zbyt przeraż ony, ż eby mó wić. Chł opcy na drugim koń cu ł awy wybuchnę li ś miechem. Jon sł yszał skrzeczą cy gł os Pypa. Wstał. - Wyjdź my na zewną trz.

Gruby rekrut spojrzał na niego podejrzliwie. - Po co? Co tam bę dziemy robić?

- Porozmawiamy - powiedział Jon. - Widział eś Mur?

- Jestem gruby, ale nie ś lepy - odparł Samwell Tarly. - Pewnie, ż e tak. Ma siedemset stó p wysokoś ci. - Wstał jednak, owinię ty pł aszczem podszytym futrem i poszedł za Jonem, rozglą dają c się czujnie. Duch ruszył za nimi. - Nie myś lał em, ż e tak bę dzie - odezwał się Sam, kiedy wyszli na zewną trz. Zaczą ł chuchać i dmuchać, jakby chciał zatrzymać w sobie ciepł o. - Wszystkie zabudowania rozlatują się, a poza tym tutaj jest tak…

- Zimno? - Przenikliwy mró z zaciskał swoje szpony wokó ł zamku. Jon sł yszał cichy chrzę st chwastó w pod butami.

Sam przytakną ł mu. - Nienawidzę zimna - powiedział. - Wczoraj w nocy obudził em się, kiedy ogień już wygasł, i myś lał em, ż e zamarznę na ś mierć przez resztę nocy.

- Pewnie tam, ską d pochodzisz, był o cieplej.

- Dopiero w zeszł ym miesią cu po raz pierwszy zobaczył em ś nieg. Razem z ludź mi, któ rych ojciec wysł ał ze mną na pó ł noc, przejeż dż aliś my przez pustkowie, kiedy to coś biał ego zaczę ł o padać. Przypominał o delikatny deszcz. Najpierw bardzo mi się to podobał o, mię kkie jak spadają ce z nieba pió rka, lecz ś nieg nie przestawał padać i myś lał em, ż e zamarznę na ś mierć. Ludzie mieli na ramionach grubą warstwę i zupeł nie biał e brody, a ś nieg wcią ż padał. Myś lał em, ż e to się nigdy nie skoń czy.

Jon uś miechną ł się.

Mur wznosił się nad nimi, poł yskują c blado w ś wietle pó ł księ ż yca. Gwiazdy ś wiecił y jasno na niebie. - Czy bę dę musiał chodzić tam na gó rę? - spytał Sam. Wyraz rozpaczy ś cią ł jego oblicze, kiedy ujrzał ogromne drewniane schody. - Umrę, jeś li każ ą mi po nich wchodzić.

- Jest winda - powiedział Jon, wskazują c na klatkę. - Mogę cię w niej wcią gną ć na gó rę.

Samwell Tarly skrzywił się. - Nie lubię wysokich miejsc.

Jon miał już doś ć. - Czy ty się boisz wszystkiego? - spytał. Dlaczego tchó rz chciał wstą pić do Nocnej Straż y?

Samwell Tarly dł ugo patrzył na niego i wydawał o się, ż e jego twarz zapadnie się w sobie. Wreszcie usiadł na zmarznię tej ziemi i rozpł akał się. Zanió sł się tak gwał townym pł aczem, ż e trzę sł o się cał e jego ciał o. Jon Snow nie wiedział, co robić, stał wię c i patrzył.

Za to Duch wiedział. Wilkor, niczym jasny cień, podszedł bliż ej i zaczą ł zlizywać ciepł e ł zy z twarzy Samwella Tarly’ego. Rekrut krzykną ł przestraszony, lecz chwilę pó ź niej roześ miał się.

Jon takż e parskną ł ś miechem. Pó ź niej obaj usiedli na zmarznię tej ziemi, a Duch mię dzy nimi. Jon opowiedział, jak razem z Robbem znaleź li wilcze szczenię ta w ś niegach pó ź nego lata. Wydawał o mu się, ż e był o to tysią c lat temu. Potem zaczą ł opowiadać o Winterfell.

- Czasem ś ni mi się zamek - powiedział. - Chodzę po jego pustych korytarzach. Mó j gł os odbija się echem, ale nikt mi nie odpowiada, wię c idę coraz szybciej, otwieram drzwi, woł am innych po imieniu, chociaż nie wiem nawet, kogo szukam. Przeważ nie szukam ojca, ale czasem Robba albo mał ej siostrzyczki Aryi lub wuja. - Posmutniał na myś l o Benjenie Starku; jego wuj wcią ż nie wracał. Stary Niedź wiedź wysł ał zwiadowcó w na poszukiwania. Ser Jaremy Rykker sam prowadził dwie grupy, takż e Quorin Halfhand wyjeż dż ał z Cienistej Wież y, lecz nic nie znaleź li, jedynie kilka nacię ć na drzewach, któ re pozostawił jego wuj dla oznaczenia drogi. Niestety, znaki urywał y się wś ró d kamienistych wzgó rz na pó ł nocnym zachodzie.

- Czy znajdujesz kogoś z nich w swoich snach?

Jon pokrę cił gł ową. - Nikogo. Zamek jest zawsze pusty. - Nigdy dotą d nie mó wił komukolwiek o swoich snach. Nie rozumiał też, dlaczego teraz opowiada o nim Samowi, lecz czuł się z tym dobrze. - Nawet kruki opuś cił y gniazda, a stajnie są peł ne koś ci. Zawsze mnie to przeraż a. Wtedy zaczynam biec, otwieram drzwi, biegnę na gó rę po kilka stopni i krzyczę, woł ają c ich. Pó ź niej dochodzę do drzwi krypty. W ś rodku jest ciemno, a ja widzę schody w dó ł. Czuję, ż e muszę tam zejś ć, choć nie chcę. Boję się tego, co mogę spotkać na dole. Są tam dawni Kró lowie Zimy, siedzą na kamiennych tronach, u ich stó p leż ą kamienne wilki, a na ich kolanach spoczywają ż elazne miecze, jednak nie ich się boję. Krzyczę gł oś no, ż e nie jestem ze Starkó w, ż e to nie jest moje miejsce… pró ż no. Muszę tam iś ć, wię c ruszam w dó ł, trzymają c się ś ciany, ponieważ nie mam ś wiatł a. W miarę jak schodzę, robi się coraz ciemniej, aż mam ochotę krzyczeć. - Zamilkł, zawstydzony. - Wtedy się budzę. - Zlany potem siada zwykle rozdygotany w ciemnoś ci swojej celi. Duch wskakuje na jego ł ó ż ko, a jego ciepł o wydaje mu się ró wnie zbawienne jak ś wiatł o dnia. Zasypia z twarzą wtuloną w gę ste futro wilkora. - A ty? Ś ni ci się czasem Horn Hill?

- Nie. - Sam zacisną ł mocno usta. - Nienawidził em tamtego miejsca. - Podrapał Ducha za uchem, zamyś lony. Jon nie przerywał ciszy. Minę ł a dł uga chwila, zanim Samwell Tarly zaczą ł znowu mó wić, a Jon Snow sł uchał w milczeniu opowieś ci o tym, jak to się stał o, ż e chł opak, któ ry przyznał się do tchó rzostwa, skoń czył na Murze.

Rodzina Tarlych był a starym rodem, piastowali urzą d chorą ż ych u Mace’a Tyrella, Lorda Highgarden i Namiestnika Poł udnia. Samwell, najstarszy syn lorda Randylla Tarly‘ego, miał odziedziczyć bogate ziemie, mocną twierdzę i miecz Heartsbane, wykuty z valyriań skiej stali, przekazywany z pokolenia na pokolenie od prawie pię ciuset lat.

Duma ojca, któ rą czuł w dniu narodzin syna, topniał a, w miarę jak Sam ró sł i przybierał na wadze, tchó rzliwy i niezgrabny. Sam bardzo lubił sł uchać muzyki, ukł adać piosenki, ubierać się w mię kkie jedwabie i bawić się w kuchni, gdzie rozkoszował się wspaniał ymi zapachami i skradzionymi ciasteczkami. Uwielbiał ksią ż ki, koty i taniec, choć był taki niezgrabny. Za to niedobrze mu się robił o na widok krwi i pł akał, nawet gdy zobaczył tylko zabitego kurczaka. Kolejni nauczyciele przychodzili i odchodzili z Horn Hill. Bezskutecznie pró bowali zamienić Samwella w rycerza, tak jak pragną ł tego jego ojciec. Przeklinał syna i ć wiczył ró zgą, a kiedyś nawet kazał mu się przebrać w ubranie siostry i paradować po dziedziń cu, w nadziei ż e go zawstydzi. Sam ró sł coraz grubszy i bardziej przestraszony, a lord Randyll nie potrafił już wzbudzić wobec syna innych uczuć poza zł oś cią i pogardą.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.