Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 20 страница



- Spojrzeć po raz ostatni.

Straż nicy popatrzyli na siebie ponuro. - A patrz sobie - odparł drugi z nich. - Tylko nie spadnij, karzeł ku. Stary Niedź wiedź obdarł by nas ze skó ry. - Pod ogromnym dź wigiem stał a niewielka szopa. Tyrion poczuł powiew ciepł a i ujrzał blask ż aru, kiedy straż nicy otworzyli drzwi i weszli do ś rodka. Znowu został sam.

Tutaj, w gó rze, panował przenikliwy zią b, a wiatr nieustannie szarpał go za ubranie niczym natrę tny kochanek. Mur w gó rnej czę ś ci był szerszy niż kró lewski trakt na znacznej czę ś ci swojej dł ugoś ci, wię c Tyrion nie obawiał się, ż e spadnie, chociaż grunt pod nogami okazał się bardziej ś liski, niż by sobie tego ż yczył. Bracia wysypywali ś cież ki pokruszonymi kamieniami, lecz ziemia pod nimi - wydeptana niezliczoną iloś cią stó p - topniał a, poł ykają c kamienie, i zamarzał a z nimi, tak wię c po pewnym czasie ś cież ki znowu stawał y się gł adkie i ś liskie.

Tyrion nie lę kał się, ż e spadnie. Popatrzył na wschó d, potem na zachó d - szeroka, biał a droga cią gnę ł a się w obie strony w nieskoń czonoś ć. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego zdecydował się pó jś ć na zachó d. Szedł wolno ś cież ką tuż przy pó ł nocnej krawę dzi muru, gdzie kamienie wydawał y się mniej oblodzone.

Na policzkach czuł palą ce rumień ce od mrozu, a nogi bolał y go z każ dym krokiem coraz bardziej, lecz on nie zwracał na nie uwagi. Wiatr tań czył wokó ł niego, ż wir chrzę ś cił pod jego butami, tymczasem biał a wstę ga przed nim wił a się mię dzy wzgó rzami, wznoszą c się coraz wyż ej i wyż ej, zanim zginę ł a za zachodnim horyzontem. Miną ł katapultę wielkoś ci miejskiego muru, któ rej podstawę osadzono gł ę boko w Murze. Obok leż ał o jej ramię, zdję te kiedyś do naprawy i zapomniane.

Gdzieś zza katapulty rozległ się stł umiony gł os: - Stó j! Kto idzie?

Tyrion zatrzymał się. - Jon, zamarznę, jeś li zostanę w tym samym miejscu zbyt dł ugo - powiedział. Kudł aty jasny cień podkradł się do niego i pową chał jego futro. - Cześ ć, Duchu!

Jon Snow podszedł bliż ej. Ubrany w skó rę i futro wydawał się cię ż szy i wię kszy, twarz przesł aniał mu kaptur jego pł aszcza. - Lannister - powiedział, zsuwają c szal z ust. - Ostatnie miejsce, gdzie bym się ciebie spodziewał. - Dzierż ył cię ż ko wł ó cznię z ż elaznym grotem, a u jego boku spoczywał miecz schowany w skó rzanej pochwie. Na piersi zawieszony miał czarny ró g.

- Ostatnie miejsce, gdzie bym się spodziewał, ż e mnie ktoś spotka - odpowiedział Tyrion. - Naszedł mnie taki kaprys. Czy Duch odgryzie mi rę kę, jeś li go pogł aszczę?

- Nie, jeś li ja tu bę dę - obiecał Jon.

Tyrion podrapał biał ego wilka za uchem. Zwierzę popatrzył o na niego oboję tnie czerwonymi ś lepiami. Wilk się gał mu już do piersi. Jeszcze rok, pomyś lał Tyrion, a to on bę dzie musiał patrzeć w gó rę na wilka. - Co ty tutaj robisz, poza tym ż e odmraż asz sobie mę skoś ć? …

- Mam nocną wartę - powiedział Jon. - Jeszcze jedną. Dobry ser Alliser postarał się, ż eby dowó dca wart nie zapominał o mnie. Myś li chyba, ż e jak nie pozwolą mi zasną ć przez poł owę nocy, to zdrzemnę się w czasie porannych ć wiczeń. Jak dotą d rozczarował em go.

Tyrion uś miechną ł się. - A czy Duch nauczył się już ż onglować?

- Nie - odparł Jon z uś miechem. - Ale dzisiaj rano Grenn nie dał się Halderowi, a Pyp nie gubi już swojego miecza tak czę sto jak przedtem.

- Pyp?

- Ma na imię Pypar. Ten mał y chł opak z duż ymi uszami. Widział, jak ć wiczę z Grennem, i poprosił mnie o pomoc. Thorne nigdy nie pokazał mu dobrze, jak trzymać miecz. - Odwró cił się i spojrzał na pó ł noc. - Pilnuję Muru na odcinku mili. Przejdziemy się?

- Jeś li bę dziesz szedł powoli - odparł Tyrion.

- Dowó dca straż y mó wił, ż e mam chodzić, ż eby nie zamarzł a mi krew, nie powiedział tylko, jak szybko.

Ruszyli, a Duch trzymał się blisko Jona niczym biał y cień. - Wyjeż dż am jutro - odezwał się Tyrion.

- Wiem - odpowiedział Jon dziwnie smutnym gł osem.

- Zatrzymam się w Winterfell. Gdybyś chciał coś przekazać …

- Powiedz Robbowi, ż e mam zamiar przeją ć dowó dztwo nad Nocną Straż ą i dopilnuję, ż eby był bezpieczny. Wtedy on bę dzie mó gł zają ć się robó tkami razem z dziewczę tami, a Mikken przetopi jego miecz na podkowy.

- Twó j brat jest wię kszy ode mnie - odpowiedział Tyrion wesoł o. - Nie podejmuję się przekazania jakiejkolwiek wiadomoś ci, któ ra mogł aby kosztować mnie ż ycie.

- Rickon bę dzie pewnie pytał, kiedy wró cę do domu. Postaraj się mu wytł umaczyć, gdzie jestem. Powiedz mu, ż e moż e zatrzymać wszystkie moje rzeczy, dopó ki nie wró cę.

Tyrion pomyś lał, ż e to już kolejne proś by, z jakimi zwró cono się do niego tego dnia. - Mó gł byś napisać to wszystko w liś cie.

- Tak, ale Rickon nie umie jeszcze czytać. Bran zaś … - Zamilkł. - Nie wiem, co chciał bym przekazać Branowi. Pomó ż mu, Tyrionie.

- Jak mó gł bym mu pomó c? Nie potrafię ł agodzić bó lu, tak jak maester. Nie znam ż adnych zaklę ć, dzię ki któ rym mó gł by odzyskać wł adzę w nogach.

- Pomogł eś mi, kiedy tego potrzebował em - powiedział Jon Snow.

- Nie dał em ci niczego poza sł owami.

- A zatem pomó ż i Branowi swoimi sł owami.

- Prosisz kulawego, ż eby nauczył kalekę tań czyć - powiedział Tyrion. - Nawet jeś li moja lekcja bę dzie szczera, to rezultat mó gł by być co najwyż ej groteskowy. Ale wiem, co to znaczy kochać brata, lordzie Snow. Pomogę Branowi, jeś li tylko uznam, ż e potrafię.

- Dzię kuję, ci, lordzie Lannister. - Zdją ł rę kawicę i wycią gną ł rę kę. - Przyjacielu.

Tyrion poczuł się dziwnie poruszony. - Wię kszoś ć z moich krewnych to bę karty - powiedział, uś miechają c się gorzko - ale jesteś moim pierwszym przyjacielem. - Ś cią gną ł zę bami rę kawicę i uś cisną ł dł oń Snowa, dwie nagie dł onie. Uś cisk chł opca był zdecydowany i silny.

Kiedy znowu wł oż ył rę kawicę, Jon Snow odwró cił się niespodziewanie i podszedł do niskiego, oblodzonego parapetu od pó ł nocnej strony muru. Mur za nim opadał gwał townie w dó ł; dalej rozpoś cierał a się tylko dzika ciemnoś ć. Tyrion zbliż ył się i staną ł u jego boku, na krawę dzi ś wiata.

Nocna Straż pilnował a, aby las pozostawał w odległ oś ci pó ł mili od Muru. Rosną ce tuż pod nimi dę by, graby i drzewa straż nicze wycię to wieki temu, pozostawiają c nagi pas ziemi, przez któ ry nikt nie mó gł przedostać się nie zauważ ony. Tyrion sł yszał wcześ niej, ż e w cią gu wiekó w w innych miejscach, mię dzy trzema fortecami, dziki las zdoł ał podkraś ć się bliż ej Muru i jego szarozielone drzewa straż nicze i blade dziwodrzewa zapuś cił y korzenie w cieniu Muru. Jednak Czarny Zamek poż erał wiele grabó w, dlatego siekiery czarnych braci skutecznie utrzymywał y go w odpowiedniej odległ oś ci.

Jednakż e nigdzie nie oddalał się zbytnio. Z miejsca, w któ rym stali, tuż za szerokim pasem ziemi majaczył y ciemne sylwetki drzew, jakby ktoś wybudował drugą, ró wnoległ ą ś cianę, ś cianę nocy. W ciemnoś ci tego lasu rzadko rozlegał y się odgł osy siekiery, tam nawet promienie księ ż yca nie potrafił y przebić się w gł ą b plą taniny korzeni i konaró w. Tam drzewa rosł y ogromne, zamyś lone - jak twierdzili Zwiadowcy - oboję tne na istnienie czł owieka. Dlatego pewnie mó wiono, ż e jest to nawiedzany las.

Kiedy tak stał wpatrzony w ciemnoś ć nie rozś wietloną ani jednym ogniskiem, owiewany wiatrem i przenikliwym zimnem, Tyrion Lannister gotó w był prawie uwierzyć w opowieś ci o Innych, nocnych wrogach. Jego ż arty o grumkinach i snarkach nie wydawał y mu się już takie ś mieszne.

- Mó j wuj jest gdzieś tam - powiedział cicho Jon Snow. Wpatrywał się w ciemnoś ć oparty o wł ó cznię. - Pierwszej nocy, kiedy mnie tutaj przysł ano, myś lał em, ż e zobaczę, jak wraca wuj Benjen, i bę dę mó gł zadą ć w ró g. Lecz on nie wró cił. Ani wtedy, ani teraz.

- Daj mu trochę czasu - powiedział Tyrion.

Gdzieś daleko na pó ł nocy zawył wilk. Po chwili przył ą czył się do niego inny, a potem jeszcze jeden. Duch przechylił ł eb i sł uchał.

- Jeś li nie wró ci, Duch i ja pó jdziemy go poszukać - oś wiadczył Jon Snow i poł oż ył dł oń na ł bie wilkora.

- Wierzę ci - odparł Tyrion i pomyś lał zaraz: A kto pó jdzie szukać ciebie? Zadrż ał.


Arya

 

Ojciec znowu był na spotkaniu z radą. Arya potrafił a odczytać to z jego twarzy, kiedy przyszedł do stoł u, spó ź niony, jak to czę sto miał o miejsce. Zabrano już pierwsze danie, gę stą, sł odką zupę z dynią, kiedy Ned Stark przybył do mał ej sali. Nazywali ją tak w odró ż nieniu od duż ej sali, w któ rej Kró l, bywał o, podejmował setki ludzi; w mniejszej pod wysokim sklepieniem mogł o zasią ś ć dwieś cie osó b.

- Mó j panie - powiedział Jory, ujrzawszy ojca. Wstał, a za nim podniosł a się reszta straż y. Każ dy z nich ubrany był w nowy pł aszcz z grubej, szarej weł ny, oblamowany satyną. Na każ dym widniał a srebrna klamra w kształ cie dł oni, spinają ca jego fał dy - insygnia gwardii Namiestnika. Był o ich tylko pię ć dziesię ciu, dlatego wię kszoś ć ł awek przy stoł ach pozostawał a pusta.

- Siadajcie - powiedział Eddard Stark. - Widzę, ż e zaczę liś cie beze mnie. Cieszę się, ż e są jeszcze w tym mieś cie ludzie z odrobiną rozsą dku. - Dał znak do ponownego rozpoczę cia posił ku. Sł uż ą cy wnieś li tace peł ne ż eberek smaż onych z czosnkiem i zioł ami.

- Mó wią, ż e bę dziemy mieli turniej, panie - odezwał się Jory, siadają c na swoim miejscu. - Podobno przybę dą rycerze z cał ego Kró lestwa, aby walczyć i ucztować z okazji mianowania cię Namiestnikiem Kró la.

Arya widział a, ż e fakt ten wcale nie przysporzył radoś ci jej ojcu.

- Czy mó wią też, ż e jest to ostatnia rzecz, jakiej bym pragną ł? Sansa otworzył a szeroko oczy. - Turniej - wyszeptał a. Siedział a mię dzy septą Mordane a Jeyne Poole, moż liwie najdalej od Aryi. - Ojcze, czy wolno nam bę dzie pó jś ć?

- Sanso, wiesz, co o tym myś lę. Muszę zorganizować pojedynki Roberta i udawać, ż e jestem tym wielce zaszczycony. Nie znaczy to jednak, ż e pozwolę moim có rkom brać udział w podobnych bzdurach.

- Och, proszę - powiedział a Sansa. - Chcę to zobaczyć.

- Bę dzie tam księ ż niczka Myrcella - zabrał a gł os septa Mordane. - A ona jest mł odsza od lady Sansy. Wszystkie damy z dworu wezmą udział w tym wielkim wydarzeniu. Był oby to co najmniej dziwne, gdyby rodzina Namiestnika nie przybył a na turniej zorganizowany na jego cześ ć.

Ojciec westchną ł zrezygnowany. - Chyba tak. Dobrze, bę dziesz miał a swoje miejsce, Sanso. - Spojrzał na Aryę i dodał: - Obie pó jdziecie.

- Nie obchodzą mnie ich gł upie turnieje - powiedział a Arya. Wiedział a, ż e spotka tam księ cia Joffreya, któ rego nienawidził a.

Sansa podniosł a gł owę. - To bę dzie wspaniał e wydarzenie. Nikt cię tam nie potrzebuje.

Grymas zł oś ci pojawił się na twarzy ojca. - Przestań, Sanso, jeś li nie chcesz, ż ebym zmienił zdanie. Mam już doś ć tych waszych cią gł ych wojen. Jesteś cie siostrami i macie się zachowywać jak siostry, zrozumiano?

Sansa przygryzł a wargę i przytaknę ł a mu. Arya opuś cił a gł owę i nie odrywał a wzroku od talerza. Czuł a pieką cą wilgoć ł ez. Starł a je gwał townym ruchem, powstrzymują c pł acz.

Teraz sł ychać był o tylko odgł osy noż y i widelcó w. - Wybaczcie - odezwał się jej ojciec. - Nie mam dzisiaj apetytu - powiedział i wyszedł.

Po jego wyjś ciu Sansa i Jeyne Poole zaczę ł y szeptać do siebie podekscytowane. Jory roześ miał się na drugim koń cu stoł u, usł yszawszy dowcip, któ ry zaczą ł opowiadać Hullen. - Twó j rumak chyba nie bę dzie najlepszy na turniej. Oj, chyba nie. - Pozostali sł yszeli już go wcześ niej, dlatego Desmond, Jacks i Harwin, syn Hullena, zaczę li krzyczeć, ż eby przestał opowiadać, a Porther zawoł ał na sł uż ą cych, ż eby przynieś li wina.

Nikt nie odzywał się do Aryi, lecz ona się tym nie przejmował a. Gdyby tylko jej pozwolono, jadł aby posił ki sama w swojej sypialni. Czasem tak był o, kiedy ojciec musiał towarzyszyć Kró lowi albo jakiemuś lordowi czy posł owi. Przeważ nie jednak jedli w tró jkę, on, Arya i Sansa. Wtedy najbardziej tę sknił a za brać mi. Miał a ochotę podraż nić się z Branem i pobawić z mał ym Rickonem albo pozwolić Robbowi, ż eby poś miał się z niej. Tę sknił a do chwil, kiedy Jon tarmosił ją za wł osy i nazywał „mał ą siostrzyczką ”, kiedy razem koń czyli zdanie. Tutaj nie miał a nikogo poza Sansa, a Sansa nie chciał a z nią rozmawiać, jeś li nie zmusił jej do tego ojciec.

W Winterfell jedli czę sto w duż ym holu. Ojciec mawiał, ż e pan powinien jadać ze swoimi ludź mi, jeś li chce zyskać ich szacunek. - Musisz znać ludzi, któ rzy idą za tobą - usł yszał a kiedyś, jak mó wił do Robba - i pozwolić, ż eby cię lepiej poznali. Nie każ im umierać za obcego. W Winterfell zawsze przy jego stole czekał o wolne miejsce i każ dego dnia zapraszał na nie kogoś innego. Raz mó gł to być Yayon Poole i wtedy rozmawiano o pienią dzach, chlebie i sł uż ą cych. Kiedy indziej przy stole zasiadał Mikken. Wtedy ojciec sł uchał o zbrojach, mieczach i o tym, jak najlepiej hartować stal. Innym razem sł uchał nie koń czą cych się opowieś ci Hullena o koniach albo septona Chayle’a z biblioteki, Jory’ego, ser Rodrika czy nawet Starej Niani.

Arya bardzo lubił a sł uchać opowieś ci przy jego stole. Lubił a też sł uchać tego, co mó wią ludzie z ł awek: wolni, twardzi jak skó ra, szlachetni rycerze i buń czuczni mł odzi giermkowie czy wojownicy o siwych wł osach. Rzucał a w nich ś nież nymi kulkami i pomagał a wykraś ć z kuchni ciasteczka. Od ich ż on dostawał a placuszki, ona zaś wymyś lał a imiona dla ich niemowlą t i bawił a się z ich dzieć mi w smoka i pannę, w poszukiwanie skarbu albo przybą dź -do-mojego-zamku. Gruby Tom nazywał ją Wszę dobylska, ponieważ twierdził, ż e zawsze wszyscy się na nią natykali. O wiele bardziej podobał o jej się to przezwisko niż „Arya Koń ska Twarz”.

Tylko ż e tamto dział o się w Winterfell, na drugim koń cu ś wiata, a teraz wszystko uległ o zmianie. Tego dnia po raz pierwszy od chwili przybycia do Kró lewskiej Przystani jedli kolację z mę ż czyznami. Arya nienawidził a tego. Nienawidził a ich gł osó w, sposobu, w jaki się ś miali, ich opowieś ci. Przedtem byli jej przyjació ł mi, czuł a się wś ró d nich bezpieczna. Teraz czuł a się przez nich oszukana. Pozwolili Kró lowej zabić Damę, już to był o wystarczają co okropne. A potem jeszcze Ogar znalazł Mycaha. Od Jeyne Poole dowiedział a się, ż e został tak pocię ty, iż oddali go rzeź nikowi w worku. Biedak myś lał w pierwszej chwili, ż e przynieś li mu zaszlachtowaną ś winię. I nikt nie zaprotestował, nie wycią gną ł miecza, nie zrobił czegokolwiek, ani Harwin, zawsze tak odważ ny w sł owach, ani Alyn, któ ry ma być pasowany na rycerza, ani Jory, dowó dca straż y. Ani nawet jej ojciec.

- On był moim przyjacielem - wyszeptał a Arya tak cicho, ż e nikt jej nie usł yszał. Na jej talerzu wcią ż leż ał y ż eberka, teraz już zimne, zanurzone czę ś ciowo w warstwie skrzepł ego tł uszczu. Zrobił o jej się niedobrze, kiedy na nie spojrzał a. Wstał a i odsunę ł a się od stoł u.

- A ty doką d, mł oda damo? - spytał a septa Mordane.

- Nie jestem gł odna. - Arya zmusił a się do zachowania pozoró w grzecznoś ci. - Czy wolno mi odejś ć? - wyrecytował a oficjalnym gł osem.

- Nie wolno - odparł a septa. - Prawie nie tknę ł aś jedzenia. Usią dziesz i zjesz wszystko, co masz na talerzu.

- Sama sobie zjedz! - Arya pomknę ł a do drzwi, zanim ktokolwiek zdoł ał ją zatrzymać. Mę ż czyź ni wybuchnę li ś miechem, tymczasem septa Mordane woł ał a coraz bardziej podniesionym gł osem.

Gruby Tom stał na swoim posterunku przy drzwiach do Wież y Namiestnika. - Zamrugał, kiedy zobaczył rozpę dzoną Aryę ś ciganą krzykami septy. - Zatrzymaj się, mał a - mrukną ł i wycią gną ł rę kę, lecz Arya przemknę ł a mię dzy jego nogami i pobiegł a pę dem na gó rę krę tymi schodami, bę bnią c stopami po kamiennych stopniach. Gruby Tom, zasapany, został daleko z tył u.

W cał ej Kró lewskiej Przystani ze wszystkich pomieszczeń najbardziej lubił a swoją sypialnię, a szczegó lnie jej drzwi, masywne, z czarnego dę bu, okute ż elazem. Kiedy zamykał a je za sobą i opuszczał a cię ż ką zasuwę, nikt nie mó gł wejś ć do pokoju, ani septa Mordane, ani Gruby Tom, Sansa ani nawet Ogar. Nikt! Zatrzasnę ł a drzwi za sobą.

Poczuł a się bezpieczna, dopiero gdy opuś cił a zasuwę. Rozpł akał a się. Usiadł a w oknie, pocią gają c nosem, przepeł niona nienawiś cią do wszystkich, a przede wszystkim do samej siebie. Wszystko przez nią, wszystko, co zł e. Tak powiedział a Sansa, a takż e Jeyne.

Gruby Tom zapukał do drzwi. - Arya, dziewczyno, co się stał o! - zawoł ał. - Jesteś tam?

- Nie! - zawoł ał a. Pukanie ustał o. Chwilę pó ź niej usł yszał a, jak odchodzi. Ł atwo był o oszukać Grubego Toma.

Arya podeszł a do skrzyni ustawionej w nogach ł ó ż ka. Klę kną wszy, otworzył a ją i zaczę ł a wyrzucać z niej garś ciami ubrania, jedwabie, atł asy, aksamity i weł ny. Znalazł a go na samym dnie, tam gdzie go ukrył a. Wyję ł a miecz niemal z czuł oś cią i wysunę ł a go z pochwy.

Igł a.

Znowu pomyś lał a o Mycahu i w jej oczach pojawił y się ł zy. To jej wina, jej wina. Gdyby go nie prosił a, ż eby bawili się w pojedynek…

Ktoś zapukał do drzwi, gł oś niej niż poprzednio. - Aryo Stark, w tej chwili otwó rz drzwi, sł yszysz mnie?

Arya odwró cił a się na pię cie z Igł ą w rę ku. - Lepiej nie wchodź tutaj! - powiedział a ostrzegawczo. Zadał a cios w powietrzu.

- Namiestnik dowie się o tym! - powiedział a rozwś cieczona septa Mordane.

- Nic mnie to nie obchodzi - krzyknę ł a Arya. - Odejdź stą d.

- Poż ał ujesz swojego zachowania, mł oda damo, obiecuję ci. - Nasł uchiwał a, dopó ki nie ucichł y kroki septy.

Wró cił a do okna z Igł ą w rę ku i spojrzał a w dó ł na dziedziniec. Gdyby tylko potrafił a się wspinać tak jak Bran, pomyś lał a, mogł aby wyjś ć przez okno na sam dó ł i uciec z tego okropnego miejsca, uciekł aby od septy Mordane, od księ cia Joffreya, od nich wszystkich. Widział a siebie, jak zakrada się do kuchni po jedzenie, potem zabiera Igł ę, dobre buty i ciepł y pł aszcz. W lesie za rzeką odnajduje Nymerię i razem wracają do Winterfell albo uciekają do Jona na Mur. Zatę sknił a nagle za Jonem. Moż e wtedy nie czuł aby się taka samotna.

Jej marzenia uleciał y na dź wię k delikatnego pukania do drzwi. - Arya. - Usł yszał a gł os ojca. - Otwó rz. Musimy porozmawiać.

Podeszł a do drzwi i podniosł a zasuwę. Ojciec był sam. Jego twarz wyraż ał a raczej smutek niż zł oś ć, co napeł nił o ją jeszcze wię kszym przygnę bieniem. - Czy mogę wejś ć? - Arya skinę ł a gł ową i spuś cił a oczy zawstydzona. Ojciec zamkną ł drzwi. - Czyj to miecz?

- Mó j. - Zupeł nie zapomniał a, ż e trzyma go w rę ku.

- Daj mi go.

Usł uchał a, choć niechę tnie, nie wiedzą c, czy jeszcze kiedykolwiek go odzyska. Ojciec obracał miecz w ś wietle. Sprawdził czubek kciukiem. - Broń zbira - powiedział. - Zdaje się, ż e znam tę robotę. To dzieł o Mikkena.

Arya nie potrafił a okł amywać ojca. Spuś cił a gł owę.

Lord Eddard Stark westchną ł. - Moja dziewię cioletnia có rka nosi orę ż wykutą w mojej kuź ni, a ja nic o tym nie wiem. Namiestnik Kró lewski ma sprawować rzą dy w Siedmiu Kró lestwach, tymczasem nie potrafi zapanować nad wł asnym domem. Ską d go masz?

Arya zacisnę ł a usta i nic nie mó wił a. Nie zdradzi Jona, nawet przed wł asnym ojcem.

- To i tak nie ma chyba wię kszego znaczenia - odezwał się ojciec po dł uż szej chwili. Spojrzał ponuro na miecz. - To nie jest zabawka dla dzieci, a już na pewno nie dla dziewczynek. Co by powiedział a septa Mordane, gdyby zobaczył a, ż e bawisz się czymś takim?

- Ja się nim nie bawił am - odparł a Arya. - Nienawidzę septy Mordane.

- Doś ć - przerwał jej ojciec stanowczym gł osem. - Septa wypeł nia tylko swoje obowią zki, choć zajmować się tobą to prawdziwa mordę ga dla biedaczki. Oboje z twoją matką powierzyliś my jej niemoż liwe do wykonania zadanie uczynienia z ciebie damy.

- Ja nie chcę być damą! - krzyknę ł a Arya.

- Powinienem zł amać twoją zabawkę na kolanie i skoń czyć z tym wszystkim.

- Igł y nie da się zł amać - pró bował a się bronić, lecz zdradził o ją drż enie gł osu.

- A zatem ma nawet swoje imię! - Ojciec westchną ł. - Ach, Aryo, dziecko. Jest w tobie jakaś dzikoś ć. Wilcza krew, jak zwykł mawiać mó j ojciec. Lyanna miał a też to w sobie, a takż e mó j brat, Brandon, i to w jeszcze wię kszym stopniu. Dlatego zmarli w mł odym wieku. - Arya usł yszał a nutę smutku w jego gł osie. Rzadko mó wił o swoim ojcu, bracie i siostrze, któ rzy umarli, zanim jeszcze ona się urodził a. - Lyanna mogł a nosić miecz, gdyby pozwolił na to mó j pan ojciec. Czasem mi ją przypominasz. Jesteś nawet do niej podobna.

- Lyanna był a pię kna - powiedział a Arya zaskoczona. Wszyscy tak mó wili. Nikt jednak nigdy nie rzekł tak o Aryi.

- Tak - przyznał Eddard Stark. - Pię kna, uparta i… martwa zbyt wcześ nie. - Unió sł miecz i trzymał mię dzy nimi. - Aryo, co zamierzał aś zrobić z tym… z tą Igł ą? Kogo chciał aś nią ukł uć? Swoją siostrę? Septę Mordane? Czy ty masz w ogó le choć by najmniejsze poję cie o walce mieczem?

Jedyne, co przyszł o jej do gł owy, to lekcja, jakiej udzielił jej Jon. - Trzeba ukł uć ostrym koń cem - wyrzucił a.

Ojciec wybuchną ł ś miechem. - To chyba rzeczywiś cie jest najważ niejsze.

Arya bardzo chciał a mu wyjaś nić, ż eby zrozumiał. - Pró bował am się nauczyć, ale… - Znowu poczuł a napł ywają ce do oczu ł zy. - Poprosił am Mycaha, ż eby ć wiczył ze mną. - Ogarną ł ją ogromny smutek. Odwró cił a się, drż ą c. - Ja go poprosił am - powiedział a przez ł zy. - To był a moja wina, moja…

Ojciec przycią gną ł ją do siebie i przytulił ostroż nie, a ona odwró cił a się i wtulił a twarz w jego pierś, nie przestają c pł akać. - Nie, kochanie - powiedział cicho. - Dobrze, ż e smucisz się po utracie przyjaciela, ale nie wiń siebie. Nie ty zabił aś chł opca rzeź nika. To morderstwo leż y na sumieniu Ogara, jego i tej okrutnej kobiety, któ rej sł uż y.

- Nienawidzę ich - wyznał a Arya, czerwona na twarzy. - Ogara, Kró lowej, Kró la i księ cia Joffreya. Nienawidzę ich wszystkich. Joffrey kł amał. Wcale nie był o tak, jak mó wił. Sansy też nienawidzę. Dobrze pamię tał a, ale skł amał a, ż eby przypodobać się Joffreyowi.

- Wszyscy kł amiemy - powiedział jej ojciec. - Nie uwierzył em w to, ż e Nymeria uciekł a.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.