Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 19 страница



- Czy wy, Starkowie, macie tylko ś nieg mię dzy uszami? - wtrą cił Littlefinger. - Karzeł z pewnoś cią nie dział ał sam.

Ned wstał i zaczą ł chodzić po pokoju. - Jeś li Kró lowa ma z tym coś wspó lnego albo - bogowie niech bronią - sam Kró l… nie, nie wierzę. - W tej samej chwili przypomniał sobie chł odny ranek na pustkowiu i sł owa Roberta, któ ry mó wił o wysł aniu mordercy do księ ż niczki targaryeń skiej. Przypomniał sobie niemowlę Rhaegara i jego zmasakrowaną czaszkę oraz to, w jaki sposó b Kró l odwró cił się wtedy, podobnie jak odwró cił się nie tak dawno w sali audiencyjnej Darry’ego. Wcią ż sł yszał bł agalny gł os Sansy; prosił a go tak samo jak kiedyś Lyanna.

- Prawdopodobnie Kró l o niczym nie wiedział - powiedział Littlefinger. - Nie pierwszy raz. Nasz dobry Robert nabrał wprawy w przymykaniu oczu na rzeczy, któ rych wolał by nie oglą dać.

Ned nie potrafił mu odpowiedzieć. Znowu ujrzał napuchnię tą twarz chł opaka rzeź nika, jego ciał o przecię te prawie na pó ł; po tym wydarzeniu Kró l nie odezwał się ani sł owem. Ned czuł pulsują cy bó l w gł owie.

Littlefinger podszedł wolno do stoł u i wyrwał nó ż. - Kogokolwiek byś oskarż ył, popeł nisz zdradę. Oskarż Kró la, a zatań czysz z Ilynem Payne’em, zanim skoń czysz mó wić. Co do Kró lowej… gdybyś znalazł dowó d i zdoł ał nakł onić Roberta, ż eby cię wysł uchał, moż e wtedy…

- Mamy dowó d - przerwał mu Ned. - Sztylet.

- To? - Littlefinger podrzucił niedbale nó ż. - Ł adny kawał ek stali, mó j panie, ale ma ostrza z obu stron. Bez wą tpienia Karzeł przysię gnie, ż e skradziono mu sztylet w czasie jego wizyty w Winterfell. Kto mu udowodni, ż e kł amie, skoro jego zbir nie ż yje? - Rzucił nó ż Nedowi. - Oto, co ci radzę: rzuć nó ż do rzeki i zapomnij o cał ej sprawie.

Ned posł ał mu chł odne spojrzenie. - Lordzie Baelish. Mó wisz do Starka z Winterfell. Mó j syn leż y zł oż ony niemocą, moż e umiera.

Pewnie by już nie ż ył, a wraz z nim Catelyn, gdyby nie wilcze szczenię znalezione w ś niegu. Jeś li rzeczywiś cie wierzysz, ż e mó gł bym o tym zapomnieć, to jesteś ró wnie wielkim gł upcem, jakim był eś, gdy podniosł eś miecz na mojego brata.

- Stark, moż e i jestem gł upcem… ale wcią ż ż yję, tymczasem twó j brat gnije w zimnym grobie już od jakichś czternastu lat. Jeś li chcesz się poł oż yć obok niego, nie bę dę cię od tego odwodził, ale się do ciebie nie przył ą czę, nie, dzię kuję bardzo.

- Jesteś ostatnim, któ rego chciał bym przył ą czyć do kogokolwiek, lordzie Baelish.

- Ranisz mnie gł ę boko. - Littlefinger poł oż ył dł oń na sercu. - Jeś li o mnie chodzi, to zawsze uważ ał em was, Starkó w, za doś ć mę czą cą bandę, ale Cat chyba przywią zał a się do ciebie z powodó w zupeł nie dla mnie niezrozumiał ych. Dlatego ze wzglę du na nią pomogę ci pozostać przy ż yciu. Gł upio postę puję, ale nie potrafię odmó wić twojej ż onie.

- Wyjawił am Petyrowi moje podejrzenia co do ś mierci Jona Arryna - powiedział a Catelyn. - Obiecał, ż e pomoż e ci dotrzeć do prawdy.

Nie był a to wiadomoś ć, któ ra by ucieszył a Eddarda Starka, lecz musiał przyznać, ż e potrzebowali pomocy, a Littlefinger był kiedyś dla Cat jak brat. Nie po raz pierwszy Ned został zmuszony ukł adać się z czł owiekiem, któ rym gardził. - Dobrze - powiedział, wsuwają c sztylet za pas. - Wspomniał eś o Yarysie. Czy eunuch wie o wszystkim?

- Nie ode mnie - powiedział a Catelyn. Eddardzie Stark, twoja ż ona nie jest gł upia. Jednak Yarys ma swoje sposoby na zdobywanie informacji. Zapewniam cię, Ned, robi to za pomocą jakiejś mrocznej sztuki.

- Wszyscy wiedzą, ż e ma swoich szpiegó w - odparł Ned zdawkowo.

- Nie tylko to - nie ustę pował a Catelyn. Ser Rodrik rozmawiał z ser Aronem Santagarem w tajemnicy, a mimo to Pają k dowiedział się o ich rozmowie. Obawiam się tego czł owieka.

Littlefinger uś miechną ł się. - Sł odka pani, mnie zostaw lorda Yarysa. Jeś li wybaczysz mi te wulgarne sł owa - w koń cu uchodzą w takim miejscu - trzymam go mocno za jaja. - Zacisną ł dł oń, uś miechają c się. - W każ dym razie zrobił bym to, gdyby on był mę ż czyzną albo choć miał jaja. Widzisz, wystarczy sypną ć okruchó w i ptaki zaczynają ś piewać, a Yarysowi by się to nie spodobał o. Na twoim miejscu bardziej bym się martwił Lannisterami.

Ned sam dobrze o tym wiedział. Wró cił pamię cią do dnia, w któ rym odnaleziono Aryę; dostrzegł wtedy wyraz twarzy Kró lowej, któ ra powiedział a cicho i spokojnie: Mamy wilka. Pomyś lał o mał ym Mycahu, o nagł ej ś mierci Jona Arryna, o upadku Brana, o starym, szalonym Aerysie Targaryenie, któ ry umierał na podł odze swojej sali tronowej, a jego krew wysychał a na zł otym ostrzu. - Moja pani - powiedział, odwracają c się do Catelyn. - Nic wię cej już tutaj nie zdział asz. Wracaj natychmiast do Winterfell. Skoro pojawił się jeden morderca, mogą być i nastę pni. Ten, kto pragną ł ś mierci Brana, dowie się niebawem, ż e chł opiec wcią ż ż yje.

- Miał am nadzieję zobaczyć dziewczynki… - powiedział a Catelyn.

- Był oby to bardzo nierozsą dne - wtrą cił Littlefinger. - W Czerwonej Twierdzy peł no jest ciekawskich oczu, a dzieci lubią duż o mó wić.

- On ma rację, kochana - powiedział Ned. Przytulił ją do siebie.

- Weź ser Rodrika i udajcie się do Winterfell. Ja zaopiekuję się dziewczynkami. Jedź do domu i czuwaj nad naszymi synami.

- Bę dzie tak, jak mó wisz, mó j panie. - Ned pocał ował ją, kiedy podniosł a twarz. Wpił a mocno okaleczone palce w jego plecy, jakby na zawsze pragnę ł a zapewnić mu bezpieczeń stwo w swoich ramionach.

- Czy zechcecie skorzystać z sypialni? - spytał Littlefinger. - Muszę cię jednak ostrzec, Stark, ż e tutaj pobieramy za to opł aty.

- Chcemy zostać tylko na chwilę, nie proszę o wię cej - powiedział a Catelyn.

- Dobrze. - Littlefinger ruszył w stronę drzwi. - Tylko chwilę. Obaj z Namiestnikiem powinniś my już wró cić do zamku, zanim zauważ ą naszą nieobecnoś ć.

Catelyn podeszł a do niego i wzię ł a go za rę ce. - Petyr, nie zapomnę o tym, ż e mi pomogł eś. Kiedy twoi ludzie przyszli po mnie, nie wiedział am, czy prowadzą mnie do przyjaciela czy do wroga. Okazał eś się kimś wię cej niż przyjacielem. Odnalazł am brata, któ rego - jak są dził am - utracił am.

Petyr Baelish uś miechną ł się. - Sł odka pani, jestem ogromnie sentymentalny. Lepiej nie wspominaj o tym nikomu. Od lat staram się przekonać wszystkich na dworze o swojej niegodziwoś ci i okrucień stwie i nie chciał bym, aby moje wysił ki został y zaprzepaszczone.

Ned nie wierzył w ani jedno jego sł owo, lecz odezwał się uprzejmie: - Lordzie Baelish, ja takż e chcę wyrazić swoje podzię kowanie.

- To już dla mnie prawdziwy skarb - odpowiedział Littlefinger, wychodzą c.

Kiedy drzwi zamknę ł y się za nim, Ned odwró cił się do ż ony. - Po powrocie do domu wyś lij w moim imieniu wiadomoś ć do Helmana Tallharta i Galbarta Glovera. Niech zbiorą po stu ł ucznikó w i obsadzą Fosę Cailin. Dwustu dobrych ł ucznikó w moż e utrzymać Przesmyk nawet przed napierają cą armią. Niech lord Manderly sprawdzi i uzupeł ni umocnienia w Biał ym Porcie, ż eby i tam nie brakował o ludzi. Chcę też, ż eby dobrze zaopiekowano się Theonem Greyjoyem. Jeś li dojdzie do wojny, bardzo przyda nam się flota jego ojca.

- Do wojny? - powtó rzył a Catelyn przestraszona.

- Nie dojdzie do tego - zapewnił ją Ned, modlą c się w duchu, aby to był a prawda. Obją ł ją i przytulił. - Lannisterowie stają się bezlitoś ni w obliczu sł aboś ci, o czym, niestety, przekonał się Aerys Targaryen, lecz nie oś mielą się zaatakować pó ł nocy bez poparcia pozostał ej czę ś ci Kró lestwa, a takiej sił y nie zdobę dą. Muszę odgrywać moją maskaradę, jakby nic się nie stał o. Pamię taj, kochana, dlaczego tutaj przyjechał em. Jeś li znajdę dowó d na potwierdzenie faktu, ż e Lannisterowie zabili Jona Arryna…

Czuł, ż e Catelyn drż y. Zacisnę ł a poranione dł onie na jego ramionach. - Co wtedy, kochany?

Ned wiedział, ż e jest to najtrudniejsza czę ś ć cał ej sprawy. - Cał a sprawiedliwoś ć pł ynie od Kró la - powiedział. - Kiedy dowiem się prawdy, bę dę musiał wyjawić ją Robertowi. - Mam nadzieję, ż e okaż e się mę ż czyzną, jakim jest w moim przekonaniu, a nie jakim jawi się w moich domysł ach, pomyś lał.


Tyrion

 

- Jesteś pewien, ż e już chcesz wracać? - spytał go Lord Dowó dca.

- Absolutnie, lordzie Mormoni - odparł Tyrion. - Mó j brat, Jaime, bę dzie się zastanawiał, co się ze mną stał o. Mó gł by jeszcze pomyś leć, ż e namó wił eś mnie, abym przebrał się na czarno.

- Zrobił by tak, gdyby potrafił. - Mormont wzią ł do rę ki szczypce kraba i zł amał je w dł oni. Pomimo podeszł ego wieku zachował sił ę niedź wiedzia. - Jesteś przebiegł y. Potrzeba nam tutaj takich ludzi.

Tyrion uś miechną ł się. - W takim razie przeczeszę Siedem Kró lestw w poszukiwaniu karł ó w i przyś lę ich do ciebie, lordzie Mormont. - Roześ miali się, a on wyssał mię so z nogi kraba. Ś wież e kraby przywieziono ze Wschodniej Straż nicy w beczce wypeł nionej ś niegiem.

Ser Alliser Thorne był jedynym z siedzą cych przy stole, któ ry się nie uś miechną ł. - Lannister szydzi sobie z nas.

- Tylko z ciebie, ser Alliser - powiedział Tyrion. Pozostali znowu się roześ miali, lecz tym razem trochę nerwowo i niepewnie.

Thorne rzucił mu peł ne nienawiś ci spojrzenie. - Masz ś miał y ję zyk, jak na kogoś, kto nawet w poł owie nie jest mę ż czyzną. Moż e powinniś my wyjś ć na dziedziniec?

- Po co? - odpowiedział pytaniem Tyrion. - Kraby są tutaj. Jego odpowiedź wywoł ał a kolejne salwy ś miechu. Ser Alliser wstał, zaciskają c mocno usta. - Wyjdź my stą d. Zobaczymy, czy bę dziesz ró wnie zabawny, kiedy poczujesz w dł oni stal orę ż a.

Tyrion spojrzał wymownie na swoją prawą rę kę. - Tak się skł ada, ż e akurat trzymam w dł oni stal, chociaż jest to tylko widelec. Czy bę dziemy się pojedynkować? - Skoczył na swoje krzesł o i zaczą ł dź gać widelcem pierś Thorne’a. Po sali przetoczył a się salwa ś miechu. Lord Dowó dca zaczą ł się krztusić, plują c kawał kami krabiego mię sa. Z okiennego parapetu rozległ o się gł oś ne krakanie jego kruka: - Pojedynkować!

Ser Alliser wyszedł z sali sztywno, jakby ktoś wsadził mu sztylet w siedzenie.

Mormont wcią ż pró bował zł apać oddech. Tyrion poklepał go mocno po plecach. - Ł upy dla zwycię zcy - krzykną ł. - Biorę kraby Thorne’a.

Wreszcie Lord Dowó dca doszedł do siebie. - Ależ z ciebie nikczemnik; ż eby prowokować ser Allisera? - powiedział.

Tyrion usiadł i napił się wina. - Jeś li ktoś maluje sobie tarczę na wł asnej piersi, powinien się liczyć z tym, ż e prę dzej czy pó ź niej ktoś w nią wyceluje. Widział em już trupy z wię kszym poczuciem humoru niż wasz ser Alliser.

- Powoli - sprzeciwił się Lord Zarzą dca, Bowen Marsh, mę ż czyzna okrą gł y i czerwony jak owoc granatu. - Powinieneś posł uchać, jakie wyzwiska wynajduje dla chł opcó w, któ rych ć wiczy.

Tyrion miał okazję usł yszeć kilka z nich. - Zał oż ę się, ż e i oni mają kilka wyzwisk dla niego - odpowiedział. - Moi panowie, spó jrzcie prawdzie w oczy. Ser Alliser Thorne powinien sprzą tać w waszych stajniach, a nie ć wiczyć mł odych wojownikó w.

- Na Murze nie brakuje stajennych - mrukną ł lord Mormoni. - Moż na by są dzić, ż e przysył ają nam tylko stajennych. Stajennych, zł odziejaszkó w i gwał cicieli. Ser Alliser jest pasowanym rycerzem, jednym z nielicznych, któ rzy wstą pili do Straż y, zanim jeszcze został em Lordem Dowó dcą. Walczył dzielnie w Kró lewskiej Przystani.

- Po niewł aś ciwej stronie - zauważ ył ser Jaremy Rykker. - Wiem, bo sam stał em obok niego na murach. Tywin Lannister zachował się niezwykle wspaniał omyś lnie i dał nam do wyboru: przebierzemy się w czerń albo jeszcze przed zachodem sł oń ca zobaczymy wł asne gł owy zawieszone na bramie. Bez obrazy, Tyrionie.

- Oczywiś cie, ser Jaremy. Mó j ojciec czuje sł aboś ć do gł ó w wbitych na pal, szczegó lnie jeś li są to gł owy tych, któ rzy w jakiś sposó b go zdenerwowali. No có ż, z taką szlachetną twarzą jak twoja.. bez wą tpienia pasował aby mu do dekoracji Kró lewskiej Bramy. Myś lę, ż e wyglą dał byś na niej bardzo dostojnie.

- Dzię kuję ci - odparł ser Jaremy, uś miechają c się sardonicznie. Lord Dowó dca Mormoni chrzą kną ł. - Czasem wydaje mi się, ż e ser Alliser rzeczywiś cie cię przejrzał, Tyrionie. Ty drwisz sobie z nas i z naszej szlachetnej sł uż by.

Tyrion wzruszył ramionami. - Od czasu do czasu dobrze jest, ż eby ktoś zadrwił trochę z nas, lordzie Mormoncie, inaczej zaczynamy traktować siebie zbyt poważ nie. - Podnió sł swó j puchar.

Kiedy Rykker napeł nił mu go, Bowen Marsh powiedział: - Jak na tak mał ego mę ż czyznę, masz duż e pragnienie.

- Och, myś lę, ż e lord Tyrion nie jest wcale taki mał y. - Z drugiego koń ca sioł u rozległ się gł os maestera Aemona. Mó wił cicho, dlatego oficerowie umilkli natychmiast, ż eby usł yszeć, co ma do powiedzenia wiekowy starzec. - Są dzę, ż e on jest olbrzymem wś ró d nas, tutaj, na koń cu ś wiata.

- Mó j panie, ró ż nie mnie już nazywano, ale chyba nigdy olbrzymem - odpowiedział uprzejmie Tyrion.

- Niemniej jednak uważ am, ż e jest to prawda - powiedział maester Aemon, zwracają c w stronę Tyriona swoje zasnute bielmem oczy.

Choć raz Tyrion Lannister nie wiedział, co powiedzieć. Skł onił tylko gł owę uprzejmie i mrukną ł: - Jesteś zbyt ł askawy, maester Aemonie.

Ś lepiec uś miechną ł się. Przeż ywszy sto lat, był bardzo drobny, ł ysy, pomarszczony i pokurczony, a ł ań cuch jego koł nierza zwisał mu luź no na szyi. - Mó j panie, ró ż nie mnie już nazywano, ale chyba nigdy ł askawym. - Tym razem Tyrion roześ miał się gł oś no.

Pó ź niej, po skoń czonym posił ku, kiedy wię kszoś ć z biesiadnikó w wyszł a, Mormoni podsuną ł Tyrionowi krzesł o przy ogniu i podał mu puchar grzanego trunku tak mocnego, ż e w jego oczach zalś nił y ł zy.

- W tej czę ś ci kró lewskiego traktu droga moż e być niebezpieczna - powiedział Lord Dowó dca.

- Mam Jycka i Morreca - odpowiedział Tyrion. - A poza tym Yoren wraca na poł udnie.

- Yoren to tylko jeden czł owiek. Dostaniesz eskortę straż y aż do Winterfell - powiedział Mormoni stanowczym gł osem. - Trzech ludzi powinno wystarczyć.

- Jeś li nalegasz, panie - odparł Tyrion. - Mó gł byś posł ać ze mną mł odego Snowa. Pewnie chciał by zobaczyć swoich braci.

Mormoni nachmurzył się znad swojej gę siej, siwej brody. - Snowa? Ach, bę karta Starka. To nie jest dobry pomysł. Mł odzi muszą zapomnieć o przeszł oś ci, o swoich matkach i braciach. Wizyla w domu tylko by podsycił a uczucia, któ rych powinien się wyzbyć. Wiem coś o tym. Moja wł asna rodzina… moja siostra Maege jest panią na Wyspie Niedź wiedziej od czasu, kiedy mó j syn splamił honor rodu. Mam siostrzeń có w, któ rych nigdy nie widział em. - Napił się wina.

- Poza tym Jon Snow to jeszcze chł opiec. A tak bę dziesz miał trzy mocne miecze do obrony.

- Doceniam twoją troskę, lordzie Mormoni. - Tyrion czuł, ż e coraz bardziej krę ci mu się w gł owie od mocnego trunku, lecz nie aż tak bardzo, by nie zorientować się, ż e Stary Niedź wiedź chce czegoś od niego. - Mam nadzieję, ż e bę dę mó gł się odwzajemnić za twoją uprzejmoś ć.

- Bę dziesz mó gł - odpowiedział otwarcie Mormont. - Twoja siostra zasiada u boku Kró la. Twó j brat jest wielkim rycerzem, twó j ojciec zaś jest najpotę ż niejszym lordem w Siedmiu Kró lestwach. Wstaw się za nami u nich. Opowiedz im o naszych potrzebach. Widział eś wszystko. Nocna Straż umiera. Nie mamy nawet tysią ca ludzi. Tutaj jest zaledwie sześ ciuset, dwustu w Wież y Cieni, jeszcze mniej we Wschodniej Straż nicy. Z tego zaledwie jedna trzecia nadaje się do walki. A Mur ma sto mil dł ugoś ci. Pomyś l tylko. Gdyby nas zaatakowano, jeden czł owiek bronił by trzech mil Muru.

- Jeden i jedna trzecia - poprawił go Tyrion, ziewają c. Mormon wydawał się go nie sł yszeć. Stary rycerz rozł oż ył dł onie nad ogniem. - Twierdzisz, ż e ser Alliser nie nadaje się do tego, co robi. Kim jednak miał bym go zastą pić? Wysł ał em Benjena Starka na poszukiwanie syna Yohna Royce’a, któ ry zginą ł z dwoma dobrymi ludź mi na swoim pierwszym wypadzie, teraz zginą ł też i Benjen. Chł opak Royce’a był za mł ody, ale nalegał, ż eby mu powierzyć honory dowodzenia, miał prawo jako rycerz. Nie chciał em obrazić jego ojca. - Westchną ł gł ę boko. - Jeś li Benjen nie wró ci, kto mi zostanie? Za dwa lata skoń czę siedemdziesią t lat. Bę dę za stary i zbyt zmę czony, aby dź wigać taki cię ż ar. A jeś li go zrzucę, kto go poniesie? Alliser Thorne? Bowen Marsh? Nie jestem ś lepy, jak maester Aemon, i potrafię ocenić ich należ ycie. Nocna Straż zamienił a się w zbieraninę ponurych chł opakó w i zmę czonych starcó w. Poza tymi, z któ rymi jedliś my przy stole, mam jeszcze moż e dwudziestu, któ rzy potrafią czytać, a jeszcze mniej takich, co potrafią myś leć, planować czy dowodzić. Kiedyś z nastaniem lata Nocna Straż budował a Mur, tak aby każ dy Lord Dowó dca zostawił go wyż szym, niż zastał. Teraz tylko to jeszcze trzyma nas przy ż yciu.

Tyrion zdał sobie sprawę, ż e starzec jest zdesperowany i zrobił o mu się go ż al. Lord Mormont spę dził na Murze znaczną czę ś ć swojego ż ycia i z pewnoś cią pragną ł bardzo, by wszystkie te lata nie okazał y się pozbawione znaczenia. - Obiecuję, ż e Kró l usł yszy o twoich potrzebach - powiedział z powagą. - Pomó wię też z ojcem i bratem. - I tak bę dzie. Tyrion Lannister dotrzymywał sł owa. Reszty już nie powiedział gł oś no. Nie dodał, ż e kró l Robert zignoruje go, lord Tywin zapyta, czy aby nie postradał zmysł ó w, a Jaime roześ mieje się tylko. Mormont wycią gną ł rę kę i uś cisną ł mocno dł oń Tyriona. - Musisz ich przekonać, bo, powiem ci, mó j panie, nadchodzi ciemnoś ć. W lasach pojawiają się dzikie istoty, wilkory, mamuty i ś nież ne niedź wiedzie wielkoś ci ż ubró w, a mroczne cienie nawiedzają sny maestera Aemona.

- Sny - powtó rzył Tyrion i pomyś lał, ż e bardzo chce się jeszcze napić mocnego trunku.

Mormont mó wił dalej: - Rybacy, któ rzy mieszkają w okolicy Wschodniej Straż nicy, widzieli na brzegu biał ych wę drowcó w.

Teraz już Tyrion nie potrafił się powstrzymać. - Rybacy z Lannisport widują czę sto merlingi.

- Denys Mallister pisze, ż e ludzie z gó r wycofują się na poł udnie. Jeszcze nigdy dotą d nie widziano ich tylu w okolicy Wież y Cieni. Uciekają, mó j panie… ale przed czym uciekają? - Lord Mormont podszedł do okna i spojrzał w ciemnoś ć nocy. - Moje koś ci są stare, lecz nigdy jeszcze nie czuł em w nich takiego chł odu. Proszę, powiedz Kró lowi, co ci mó wił em. Naprawdę nadchodzi zima, a kiedy zapadnie Dł uga Noc, tylko Nocna Straż bę dzie stał a mię dzy Kró lestwem a ciemnoś cią, któ ra napł ywa z pó ł nocy. Niech bogowie mają nas w opiece, jeś li nie bę dziemy gotowi.

- Niech bogowie mają mnie w opiece, jeś li zaraz nie pó jdę spać. Yoren chce wyruszyć o ś wicie. - Tyrion podnió sł się, otę piał y od wina i zmę czony rozmową o przyszł oś ci. - Lordzie Mormont, dzię kuję ci za twoją goś cinę.

- Opowiedz im, Tyrionie. Opowiedz i przekonaj. Takiego potrzebuję podzię kowania. - Zagwizdał na kruka, któ ry natychmiast przyleciał i siadł mu na ramieniu. Wychodzą c, Tyrion widział jeszcze, jak Mormont karmi ptaka ziarnem z rę ki.

Na zewną trz panował o przenikliwe zimno. Opatulony w swoje futro, Tyrion Lannister nacią gną ł rę kawice i skiną ł zmarznię tym straż nikom, któ rzy strzegli wejś cia do Wież y Dowó dcy. Ruszył przez dziedziniec do swojego pokoju, najszybciej jak pozwalał y mu na to jego nogi. Zmarznię ty ś nieg chrzę ś cił pod butami, a nad jego gł ową unosił się proporzec pary z oddechu. Przycisną ł ramiona do piersi i poszedł jeszcze szybciej. Miał nadzieję, ż e Morrec nie zapomniał ogrzać mu ł ó ż ka gorą cymi cegł ami z ognia.

Mur za Kró lewską Wież ą skrzył się w blasku księ ż yca, ogromny i tajemniczy. Tyrion zatrzymał się na chwilę, aby popatrzeć na niego. Czuł chł ó d i zmę czenie w nogach. Nagle zapragną ł bardzo jeszcze raz spojrzeć poza krawę dź ś wiata. To ostatnia okazja, pomyś lał. Jutro wyruszy na poł udnie i pewnie już nigdy nie wró ci na to zmarznię te pustkowie, bo i po co? Kró lewska Wież a kusił a swoim ciepł em i mię kkim ł ó ż kiem, a jednak miną ł ją i poszedł dalej, w kierunku bladej palisady Muru.

Drewniane schody pię ł y się zygzakami w gó rę od poł udniowej strony ś ciany, wsparte na ogromnych balach wbitych gł ę boko w zamarznię tą ziemię. Czarni bracia zapewniali go, ż e schody są mocniejsze, niż na to wyglą dają, lecz Tyrion, zbyt zmę czony, nie miał ochoty na wspinaczkę. Zbliż ył się wię c do ż elaznej klatki, wszedł do niej i pocią gną ł trzykrotnie za linę dzwonka.

Wydawał o mu się, ż e czekał cał ą wiecznoś ć, odwró cony tył em do Muru. W każ dym razie wystarczają co dł ugo, ż eby zaczą ć się zastanawiać, po co to robi. Już miał zrezygnować, kiedy poczuł szarpnię cie i klatka ruszył a w gó rę.

Jechał w gó rę najpierw skokami, potem coraz ł agodniej. Ziemia oddalał a się coraz bardziej. Kiedy klatka zakoł ysał a się, zacisną ł dł onie na ż elaznych prę tach. Zimno metalu przenikał o nawet jego rę kawice. Zauważ ył, ż e Morrec nie zgasił jeszcze ognia w jego pokoju, lecz Wież a Dowó dcy tonę ł a w ciemnoś ci. Pomyś lał, ż e Stary Niedź wiedź ma wię cej rozsą dku od niego.

Wież e pozostał y w dole, a on wcią ż jechał w gó rę. Czarny Zamek majaczył w ś wietle księ ż yca. Z gó ry wydawał się pusty i potę ż ny; pozbawione okien twierdze, kruszą ce się mury, zasypane gruzem dziedziń ce. Dalej widać był o Mole’s Town, mał ą osadę poł oż oną pó ł mili na poł udnie przy kró lewskim trakcie. Tu i ó wdzie iskrzył y się jaś niejsze smugi ś wiatł a odbitego w wodzie strumieni, któ re spł ywał y z gó r i pł ynę ł y dalej przez ró wniny. Reszta ś wiata przypominał a ponure pustkowie, smagane wiatrem wzgó rza i kamieniste pola, upstrzone ł achami ś niegu.

Wreszcie usł yszał za sobą niski gł os: - Na siedem piekieł, to karzeł. - Klatka zatrzymał a się gwał townie i zawisł a w miejscu, koł yszą c się lekko. Przez moment sł ychać był o tylko skrzypienie lin.

- A niech to, wpuś ć go. - Rozległ o się gł oś ne sieknię cie i zatrzeszczał o drewno, kiedy przesunię to klatkę w bok. Tyrion znalazł się na szczycie Muru. Poczekał, aż klatka przestał a się koł ysać, zanim otworzył jej drzwi i wyskoczył na ló d. Postać ubrana na czarno opierał a się o koł owró t, druga zaś przytrzymywał a klatkę dł onią w grubej rę kawicy. Kolejne warstwy czarnej weł ny zakrywał y szczelnie postacie, tak ż e widać był o tylko ich oczy. - A czego ty chcesz tej porze? - zapytał go straż nik oparty o koł owró t.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.