Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 18 страница



Jeor Mormont, Lord Dowó dca Nocnej Straż y był ponurym starcem o ogromnej, ł ysej gł owie i gę stej, siwej brodzie. Na jego ramieniu siedział kruk, któ rego karmił ziarnem zboż a. - Powiedziano mi, ż e potrafisz czytać. - Potrzą sną ł ramieniem i kruk pofruną ł na parapet okna, gdzie usiadł i przyglą dał się, jak Mormont wycią ga z pasa zwinię ty papier i podaje go Jonowi. - Zboż e - zakrakał ochryple.

- Zboż e, zboż e.

Jon przesuną ł palcami po konturach wilkora wyciś nię tego w biał ym wosku zł amanej pieczę ci. Rozpoznał pismo Robba, lecz litery pozostawał y dziwnie zamazane. Zdał sobie sprawę, ż e pł acze. Wreszcie, pomimo ł ez, zrozumiał sens przeczytanych sł ó w i podnió sł gł owę.

- Obudził się - powiedział. - Bogowie oddali go.

- Pozostał okaleczony - powiedział Mormont. - Przykro mi, chł opcze. Przeczytaj list do koń ca.

Spojrzał na dalsze sł owa, ale nie miał y one wię kszego znaczenia. Nic nie miał o znaczenia. Bran bę dzie ż ył. - Mó j brat bę dzie ż ył - powiedział do Mormonta. Lord Dowó dca pokrę cił gł ową, zebrał w garś ć trochę ziarna i zagwizdał. Kruk sfruną ł na jego ramię, krzyczą c: - Ż ył! Ż ył! Jon biegł w dó ł po schodach z uś miechem na twarzy i listem w dł oni. - Mó j brat bę dzie ż ył - zawoł ał do straż nikó w. Wymienili mię dzy sobą spojrzenia. Pobiegł z powrotem do jadalni, gdzie Tyrion Lannister koń czył wł aś nie swó j gulasz. Chwycił karł a pod pachy, podnió sł do gó ry i zakrę cił się z nim. - Bran bę dzie ż ył! - krzykną ł radoś nie. Lannister patrzył na niego, nic nie rozumieją c. Jon posadził go na ł awce i wcisną ł mu w dł oń list. - Czytaj - powiedział.

Pozostali chł opcy zebrali się wokó ł nich i przyglą dali się zaciekawieni. Jon zauważ ył Grenna. Pogruchotaną rę kę owinię to mu grubą warstwą bandaż a. Minę miał nietę gą, lecz wcale nie groź ną. Jon ruszył w jego stronę. Grenn cofną ł się natychmiast, wznoszą c rę ce. - Nie zbliż aj się do mnie teraz, bę karcie.

Jon uś miechną ł się do niego. - Przykro mi z powodu twojej rę ki. Robb potraktował mnie kiedyś w podobny sposó b, tyle tylko ż e drewnianym mieczem. Bolał o jak diabli. Ciebie pewnie boli jeszcze bardziej. Jeś li chcesz, to ci pokaż ę, jak się obronić przed takim pchnię ciem.

Alliser Thorne usł yszał jego sł owa. - Lord Snow chce zają ć moje miejsce - rzucił kpią co. - Szybciej nauczę wilka ż onglerki niż ty tego ż ubra.

- Przyjmuję zakł ad, ser Alliser - powiedział Jon. - Chę tnie zobaczę, jak mó j Duch ż ongluje.

Jon usł yszał, jak Grenn wstrzymuje oddech, przeraż ony. Zapadł a cisza. Po chwili rozległ się chichot Tyriona. Siedzą cy przy są siednim stole bracia przył ą czyli się do niego. Fala ś miechu zataczał a coraz szerszy krą g, docierają c nawet do kucharzy. Spomię dzy krokwi dobiegł o niespokojne skrzeczenie. Wreszcie roześ miał się i Grenn.

Ser Alliser nie spuszczał wzroku z Jona. Jego twarz pociemniał a, a palce dł oni zacisnę ł y się w pię ś ć. - Popeł nił eś duż y bł ą d, lordzie Snow - odezwał się wreszcie cierpkim, zł owrogim gł osem.


Eddard

 

Eddard Stark wjechał przez ogromne spiż owe wrota Czerwonej Twierdzy obolał y, zmę czony, zł y i gł odny. Marzył o gorą cej ką pieli, pieczonej kaczce i mię kkim ł ó ż ku. Nie zdą ż ył jeszcze zsią ś ć z konia, kiedy kró lewski zarzą dca poinformował go, ż e Wielki Maester Pycelle zwoł ał pilne zebranie mał ej rady. Proszono, aby Namiestnik zaszczycił je swoją obecnoś cią najszybciej jak to moż liwe. - Bę dzie to moż liwe rano - warkną ł Ned, zsiadają c z konia.

Zarzą dca skł onił nisko gł owę. - Przekaż ę radzie twoje sł owa, panie.

- Stó j. A niech to… - powstrzymał go Ned. - Pó jdę do nich. Potrzebuję tylko kilku chwil na przebranie się.

- Tak, mó j panie - odpowiedział zarzą dca. - Otrzymał eś komnaty w Wież y Namiestnika, wcześ niej zajmował je lord Arryn. Jeś li cię to zadowala, każ ę tam zanieś ć twoje rzeczy.

- Dzię kuję - powiedział Ned. Ś cią gną ł rę kawice i wsuną ł je za pas. Reszta jego ś wity wjeż dż ał a wł aś nie przez bramę. Ned dostrzegł Yayona Poole, swego wł asnego zarzą dcę, i zawoł ał do niego: - Zdaje się, ż e mam spotkanie z radą. Zaprowadź moje có rki do ich sypialni i powiedz Jory’emy, ż eby ich stamtą d nie wypuszczał. Niech Arya nie wybiera się na ż adne poszukiwania. - Poole skł onił gł owę. Ned odwró cił się do kró lewskiego zarzą dcy. - Moje wozy nie dojechał y jeszcze. Potrzebny mi bardziej odpowiedni stró j.

- Bę dzie to dla mnie zaszczyt - odpowiedział zarzą dca.

I tak Ned - piekielnie zmę czony i wystrojony w poż yczone ubranie - wkroczył do sali narad, w któ rej czekał o już na niego czterech czł onkó w mał ej rady.

Był a to bogato wyposaż ona komnata. Na podł odze zamiast sitowia leż ał y dywany z Myr, a w jednym ką cie, na pł askorzeź bie przedstawiają cej Letnie wyspy, kotł ował y się jaskrawo pomalowane bestie. Ś ciany zakrywał y gobeliny z Norvos, Qohor i Lys, a drzwi z obu stron strzegł y dwa valyriań skie sfinksy z czarnego marmuru o oczach z wypolerowanych granató w.

Zaraz po jego wejś ciu do sali podszedł do niego Yarys, eunuch, czł onek rady, któ rego Ned darzył najmniejszą sympatią. - Lordzie Stark, ze smutkiem przyją ł em wiadomoś ć o twoich kł opotach w czasie podró ż y traktem. Wszyscy paliliś my ś wiece za księ cia Joffreya. Modlę się o jego zdrowie. - Dł oń Yarysa pozostawił a grudki pudru na rę kawie Neda, a on sam pachniał sł odko i mdł o jak kwiaty na grobie.

- Twoi bogowie wysł uchali cię - odpowiedział Ned chł odnym, lecz uprzejmym tonem. - Ksią ż ę z każ dym dniem nabiera sił. - Wyswobodziwszy się z uś cisku eunucha, przeszedł pokó j i zbliż ył się do lorda Renly’ego, któ ry rozmawiał przy pł askorzeź bie z niskim mę ż czyzną, Littlefingerem, jak domyś lał się Ned. Kiedy Robert zasiadł na tronie, Renly miał zaledwie osiem lat, lecz wyró sł na krzepkiego mę ż czyznę, podobnie jak jego brat, co zawsze wprawiał o Neda w pewne zakł opotanie. Ilekroć go spotykał, wydawał o mu się, ż e czas zatrzymał się w miejscu i ma przed sobą Roberta, któ ry wró cił wł aś nie ze zwycię skiej bitwy nad Tridentem.

- Widzę, ż e dotarł eś bezpiecznie, lordzie Stark - powiedział Renly.

- Tak jak i ty - odparł Ned. - Musisz mi wybaczyć, lecz czasem wydajesz mi się ł udzą co podobny do swojego brata, Roberta.

- Nę dzna kopia - odpowiedział Renly, wzruszają c ramionami.

- Za to o wiele lepiej ubrana - zaż artował Littlefinger. - Lord Renly wydaje wię cej na ubrania niż poł owa dam na dworze.

Rzeczywiś cie tak był o. Lord Renly miał na sobie ubranie z ciemnozielonego aksamitu, a na jego kubraku pę dził o tuzin jeleni wyszytych zł otą nicią. Z ramienia zwisał a zarzucona niedbale pó ł peleryna ze zł otogł owia spię ta broszą ze szmaragdem. - Znam gorsze zbrodnie - odpowiedział Renly z uś miechem. - Chociaż by to, jak ty się ubierasz.

Littlefinger zignorował jego przytyk. Przyglą dał się Nedowi z uś miechem na ustach, któ ry graniczył z bezczelnoś cią. - Lordzie Stark, już od jakiegoś czasu miał em nadzieję cię poznać. Teraz wiem, dlaczego lady Catelyn wspominał a mi o tobie.

- Tak - odpowiedział chł odno Ned. - Rozumiem, ż e znał eś takż e mojego brata, Brandona.

Renly Baratheon roześ miał się, a Yarys podszedł bliż ej, ż eby posł uchać ich rozmowy.

- I to zbyt dobrze - powiedział Littlefinger. - Do dzisiaj noszę dowó d jego uznania wobec mnie. Czy Brandon wspominał też i o mnie?

- Czę sto, i to z pewnym oż ywieniem - odparł Ned z nadzieją, ż e na tym skoń czą rozmowę. Nie miał cierpliwoś ci do sł ownych potyczek.

- Powiedział bym, ż e oż ywienie nie pasuje do Starkó w - mó wił dalej Littlefinger. - Tutaj, na poł udniu, mó wi się, ż e jesteś cie zrobieni z lodu i topicie się, gdy tylko wyjedziecie za Przesmyk.

- Nie planuję roztopienia się w najbliż szym czasie, lordzie Baelish. Zapewniam cię. - Ned podszedł do stoł u i powiedział: - Maester Pycelle, mniemam, ż e masz się dobrze.

Wielki Maester uś miechną ł się ł agodnie ze swojego wysokiego krzesł a. - Wystarczają co dobrze, jak na moje lata, panie - odparł. - Chociaż ł atwo się mę czę. Cienkie kosmyki siwych wł osó w okalał y jego szerokie, ł yse czoł o nad ł agodną twarzą. Na szyi nie nosił zwykł ego metalowego koł nierza, jakiego uż ywał Luwin. Jego szyję wielokrotnie owijał cię ż ki ł ań cuch, tworzą c masywny naszyjnik, któ ry zakrywał go od brody do piersi. Ogniwa wykute był y ze wszystkich istnieją cych metali: z czarnego ż elaza i czerwonego zł ota, z jasnej miedzi i matowego oł owiu, a takż e ze stali, jasnego srebra, mosią dzu, brą zu i platyny. Zdobił y go też granaty, ametysty, czarne perł y i gdzieniegdzie szmaragdy i rubiny. - Moż e moglibyś my zaczą ć - powiedział Wielki Maester, skł adają c dł onie na pokaź nym brzuchu. - Obawiam się, ż e zasnę, jeś li bę dziemy dł uż ej czekać.

- Dobrze. - U szczytu stoł u stał o krzesł o Kró la, puste teraz; na poduszkach widniał jeleń Baratheonó w wyhaftowany zł otą nicią. Jako prawa rę ka Kró la, Ned zają ł miejsce obok. - Panowie - powiedział chł odno. - Wybaczcie, ż e kazał em wam czekać.

- Jesteś kró lewskim Namiestnikiem - powiedział Yarys. - Mamy obowią zek czekać na ciebie, lordzie Stark.

Kiedy pozostali zajmowali swoje miejsca, Eddard Stark doznał nieodpartego uczucia, ż e nie powinnien znajdować się w tym pokoju, wś ró d tych ludzi. Przypomniał sobie sł owa Roberta wypowiedziane przez niego w krypcie w Winterfell. Otaczają mnie pochlebcy i gł upcy, powiedział mu wtedy. Ned spojrzał na zebranych i zaczą ł się zastanawiać, któ rzy z nich są pochlebcami, a któ rzy gł upcami. Wydawał o mu się, ż e już wie. - Jest nas tylko pię ciu - zauważ ył.

- Lord Stannis udał się na Dragonstone niedł ugo po wyjeź dzie Kró la na pó ł noc - poinformował go Yarys. - Natomiast nasz dzielny ser Barristan bez wą tpienia jedzie teraz ulicami miasta u boku Kró la, jak przystał o Lordowi Dowó dcy Kró lewskiej Gwardii.

- Moż e wię c zaczekamy na ser Barristana i Kró la - zaproponował Ned.

Renly Baratheon roześ miał się gł oś no. - Przyjdzie nam dł ugo czekać, jeś li liczymy na to, ż e mó j brat zaszczyci nas swoją obecnoś cią.

- Wiele spraw zaprzą ta umysł naszego dobrego kró la Roberta - wtrą cił Yarys. Dlatego mniej waż ne nam powierza, spodziewają c się, ż e ulż ymy mu nieco.

- Lord Yarys chciał powiedzieć, ż e wszystko, co dotyczy pienię dzy, ż ywnoś ci i sprawiedliwoś ci, nudzi mojego brata ś miertelnie, wię c jarzmo rzą dó w spada na nas. Od czasu do czasu przekazuje nam jakiś rozkaz - powiedział lord Renly. Wycią gną ł z rę kawa zwinię ty papier i poł oż ył go na stole. - Dzisiejszego ranka rozkazał mi pojechać przodem i poprosić Wielkiego Maestera Pycelle, aby zebrał radę. Ma dla nas waż ne zadanie.

Littlefinger uś miechną ł się i wrę czył Nedowi rulon zalakowany kró lewską pieczę cią. Ned zł amał pieczę ć kciukiem i rozwiną ł papier, pragną c zapoznać się z pilnym poleceniem Kró la. Czytał z rosną cym niedowierzaniem. Czy szaleń stwo Roberta nie znał o granic? Szalę goryczy i niedowierzania przepeł nił o jego imię, któ re miał o stać się przyczyną kolejnego kaprysu Kró la. - Dobrzy bogowie - powiedział.

- Lord Eddard chciał przez to powiedzieć, ż e Jego Mił oś ć zleca nam zorganizować wielki turniej, któ ry upamię tni mianowanie nowego Namiestnika - powiedział lord Renly.

- Ile? - spytał spokojnie Littlefinger.

Ned przeczytał mu odpowiedź z listu. - Czterdzieś ci tysię cy zł otych smokó w dla zwycię zcy. Dwadzieś cia tysię cy dla drugiego, kolejne dwadzieś cia dla zwycię zcy walki wrę cz i dziesię ć tysię cy dla najlepszego ł ucznika.

- Dziewię ć dziesią t tysię cy w zł ocie - westchną ł Littlefinger. - Nie wolno nam zapominać o innych kosztach. Robert z pewnoś cią spodziewa się hucznej uczty. A to oznacza dodatkowe pienią dze dla kucharzy, cieś li, sł uż ą cych, trubaduró w, kuglarzy, bł aznó w…

- Tych u nas nie brakuje… - wtrą cił lord Renly.

Wielki Maester Pycelle spojrzał na Littlefingera. - Czy skarbiec podoł a takim wydatkom?

- Jaki skarbiec? - odparł Littlefinger, krzywią c się. - Darujmy sobie te niedorzecznoś ci. Obaj dobrze wiemy, ż e skarbiec już od lat jest pusty. Bę dę musiał poż yczyć pienią dze. Bez wą tpienia znajdziemy pomoc u Lannisteró w. Jesteś my winni lordowi Tywinowi jakieś trzy miliony smokó w, wię c sto tysię cy nie zrobi wię kszej ró ż nicy.

Ned sł uchał z niedowierzaniem. - Chcesz powiedzieć, ż e Korona jest zadł uż ona na trzy miliony w zł ocie?

- Korona jest zadł uż ona na ponad sześ ć milionó w w zł ocie, lordzie Stark. Gł ó wnie u Lannisteró w, ale poż yczaliś my też od lorda Tyrella, z Ż elaznego Banku z Braavos oraz od kilku kompanii handlowych z Tyr. Ostatnio musiał em nawet odwoł ać się do Wiary. Wielki Septon targuje się bardziej niż dornijski kupiec.

Ned nie wierzył wł asnym uszom. - Przecież Aerys Targaryen pozostawił skarbiec peł en zł ota. Jak mogliś cie do tego dopuś cić?

Littlefinger wzruszył ramionami. - Skarbnik zdobywa pienią dze, a Kró l i jego Namiestnik je wydają.

- Nie uwierzę, ż e Jon Arryn pozwolił Robertowi ż ebrać po cał ym Kró lestwie - przemó wił gwał townie Ned.

Wielki Maester Pycelle pokrę cił gł ową, pobrzę kują c cicho ł ań cuchem. - Lord Arryn był roztropnym czł owiekiem. Obawiam się jednak, ż e Jego Mił oś ć nie zawsze sł ucha mą drych rad.

- Mó j panują cy brat uwielbia turnieje i uczty - powiedział Renly Baratheon. - Nienawidzi zaś, jak on to mó wi, liczenia miedziakó w.

- Pomó wię z Jego Mił oś cią - odparł Ned. - Turniej jest ekstrawagancją, na któ rą nie stać Korony.

- Pomó w, jeś li chcesz - powiedział lord Renly. - Ale lepiej zabierzmy się do omó wienia przygotowań.

- Kiedy indziej - odpowiedział Ned. Moż e trochę zbyt gwał townie, są dzą c po spojrzeniach, jakie posł ali mu czł onkowie rady. Bę dzie musiał pamię tać, ż e już nie jest w Winterfell, gdzie miał nad sobą tylko Kró la. Tutaj był zaledwie pierwszym spoś ró d ró wnych sobie. - Wybaczcie mi, lordowie - powiedział ł agodniejszym tonem. - Jestem zmę czony. Skoń czmy na dzisiaj. Spotkamy się, kiedy wszyscy odpoczniemy. - Nie pytają c ich o zgodę, wstał, skł onił lekko gł owę i wyszedł.

Na zewną trz rzeka wozó w i jeź dź có w wcią ż wlewał a się w zamkową bramę, a dziedziniec toną ł w chaosie peł nym bł ota, koni i pokrzykują cych ludzi. Poinformowano go, ż e Kró l jeszcze nie przybył. Od dnia nieprzyjemnych wydarzeń nad Tridentem Stark i jego ś wita jechali daleko przed gł ó wną kolumną, ż eby odł ą czyć się od Lannisteró w i rozł adować napię cie. Przez cał y czas prawie nie widywano Roberta. Podobno podró ż ował powozem i tę go popijał. Jeś li tak, to pewnie nie przybę dzie tak prę dko, chociaż i tak za szybko, jeś li chodzi o Neda. Wystarczył o, ż e spojrzał na twarz Sansy, by znowu poczuć zż erają ce go od wewną trz uczucie wś ciekł oś ci. Ostatnie dwa tygodnie ich podró ż y upł ynę ł y w bardzo podł ym nastroju. Sansa obwiniał a wcią ż Aryę i powiedział a jej, ż e to Nymeria powinna być zabita. Arya pogrą ż ył a się w smutku, kiedy powiedziano jej, co się stał o z chł opakiem rzeź nika. I tak Sansa pł akał a, kł adą c się wieczorem do snu, Arya milczał a cał ymi dniami, a Eddard Stark ś nił o zamarznię tym piekle zarezerwowanym dla Starkó w z Winterfell.

Przeszedł przez zewnę trzny dziedziniec, potem pod kratą i wszedł na zewnę trzny mur, kierują c się, jak mu się wydawał o, do Wież y Namiestnika, kiedy na jego drodze staną ł Littlefinger. - Idziesz w zł ym kierunku, Stark. Chodź ze mną.

Zawahał się na moment, lecz poszedł. Littlefinger poprowadził go do wież y, potem schodami w dó ł. Nastę pnie przeszli przez mał y dziedziniec i wzdł uż pustego korytarza, gdzie pod ś cianami stał y na straż y zbroje. Pochodził y jeszcze z czasó w Targaryenó w, zrobione z czarnej stali, ze smoczymi ł uskami na heł mach, zakurzone i zapomniane. - To nie jest droga do moich pokoi - powiedział Ned.

- Czy mó wił em, ż e tam idziemy? Prowadzę cię do lochó w, gdzie mam zamiar poderż ną ć ci gardł o i zamurować twoje ciał o w celi - rzucił sarkastycznie Littlefinger. - Stark, nie ma czasu na rozmowy. Twoja ż ona czeka.

- Littlefinger, co to za gra? Catelyn jest w Winterfell, setki mil stą d.

- Czyż by? - W szarozielonych oczach Littlefingera zaś wiecił y iskierki rozbawienia. - A zatem ktoś dokonał zdumiewają cego przeistoczenia się. Nie ma czasu, chodź. Albo zostań, a ona bę dzie ze mną. - Ruszył szybko schodami w dó ł.

Ned poszedł za nim ostroż nie, zastanawiają c się, czy ten dzień kiedykolwiek się skoń czy. Nie miał ochoty na ż adne intrygi, lecz zrozumiał, ż e są chlebem powszednim dla kogoś takiego jak Littlefinger.

Na koń cu schodó w napotkali cię ż kie dę bowe drzwi okute ż elazem. Petyr Baelish unió sł zasuwę i skiną ł na Neda. Znaleź li się na skalistym urwisku ską panym w rudawym blasku zmierzchu, wysoko nad rzeką.

- Wyszliś my z zamku - powiedział Ned.

- Trudno cię oszukać, Stark - zauważ ył Littlefinger, uś miechają c się kpią co. - Zorientował eś się po sł oń cu czy po niebie? Idź za mną. W skale wykuto stopnie. Postaraj się nie spaś ć, Catelyn nigdy by tego nie zrozumiał a - dodał i znikną ł za krawę dzią klifu. Schodził z szybkoś cią mał py.

Ned przyglą dał się skalistej ś cianie przez chwilę, zanim ruszył wolno. Rzeczywiś cie był y tam pł ytkie wycię cia, tak jak mó wił Littlefinger. Rzeka majaczył a daleko w dole. Ned schodził z twarzą przyciś nię tą mocno do skał y, starają c się nie patrzeć pod nogi bez potrzeby.

Wreszcie znalazł się na samym dole, na wą skiej, bł otnistej ś cież ce biegną cej wzdł uż brzegu rzeki. Littlefinger stał oparty leniwie o skał ę i jadł jabł ko. - Starzejesz się i robisz się powolny, Stark - powiedział i rzucił ogryzek do rzeki. - Nieważ ne, dalej pojedziemy. - Nieopodal czekał y dwa konie. Ned dosiadł jednego z nich i ruszył w kierunku miasta.

Wreszcie Baelish zatrzymał swojego wierzchowca przed obskurnym, trzypię trowym budynkiem z drewna; jego rozś wietlone okna wyraź nie odcinał y się od zapadają cego zmroku. Z budynku dochodził y dź wię ki muzyki i rubasznego ś miechu. Przy drzwiach koł ysał a się ozdobna lampa oliwna z kloszem z czerwonego szkł a oł owiowego, zawieszona na cię ż kim ł ań cuchu.

Ned Stark zsiadł z konia z wyrazem wś ciekł oś ci na twarzy. - Burdel - powiedział i chwycił Littlefingera za ramię, przycią gają c go do siebie. - Kazał eś mi jechać taki kawał drogi po to tylko, ż eby mnie zaprowadzić do burdelu?

- Twoja ż ona jest w ś rodku - odparł Littlefinger.

To był a ostateczna zniewaga. - Brandon okazał ci zbyt wiele ł askawoś ci - powiedział Ned. Przycisną wszy mał ego Littlfingera do ś ciany, przył oż ył mu sztylet do szyi.

- Panie, nie. - Rozległ się czyjś gł os. - On mó wi prawdę. - Chwilę pó ź niej usł yszeli czyjeś kroki.

Ned odwró cił się z noż em w dł oni i ujrzał zbliż ają cego się siwowł osego mę ż czyznę. Ubrany był w brą zowe ubranie z surowego sukna, a kiedy biegł, jego mię kki podbró dek podskakiwał. - Nie mieszaj się, czł owieku - odezwał się Ned, zanim rozpoznał nadbiegają cego mę ż czyznę. - Opuś cił sztylet, zdumiony. - Ser Rodrik?

Rodrik Cassel skiną ł gł ową. - Twoja pani czeka na gó rze.

Ned nie wiedział, co o tym wszystkim myś leć. - Naprawdę Catelyn jest tutaj? Littlefinger mnie nie nabierał? - Schował nó ż.

- Chciał bym, ż eby tak był o, Stark - powiedział Littlefinger. - Idź za mną i postaraj się, ż eby twoja lubież noś ć pozostał a lubież noś cią Namiestnika, nie przeholuj w ż adną stronę. Nie był oby dobrze, gdyby cię rozpoznano. Przechodzą c, moż esz popieś cić jaką ś pierś albo dwie.

Weszli do ś rodka i znaleź li się w zatł oczonym duż ym pokoju, w któ rym gruba kobieta ś piewał a sproś ne piosenki, tymczasem mł ode dziewczę ta, ubrane w ską pe jedwabne stroje, przyciskał y się do swoich kochankó w albo koł ysał y na ich kolanach. Nikt nie spojrzał nawet na Neda. Ser Rodrik pozostał na dole, tymczasem Littlefinger poprowadził go na trzecie pię tro i dalej, korytarzem do pokoju, w któ rym czekał a Catelyn.

Krzyknę ł a na jego widok i natychmiast podbiegł a do niego.

- Moja pani - wyszeptał Ned, kiedy go obję ł a za szyję.

- Och, bardzo dobrze - powiedział Littlefinger, zamykają c drzwi. - Rozpoznał eś ją.

- Bał am się, ż e nigdy nie przyjdziesz, mó j panie - wyszeptał a z twarzą przytuloną do jego piersi. - Petyr informował mnie o wszystkim. Opowiedział mi o twoich kł opotach z Aryą i mł odym Księ ciem. Co z dziewczynkami?

- Obie pogrą ż one w smutku i peł ne zł oś ci - odpowiedział jej. - Cat, nie rozumiem. Co robisz w King’s Landing? Co się stał o? - spytał ż onę. - Czy chodzi o Brana? Czy on… - Nie ż yje, to sł owo cisnę ł o mu się na usta, lecz nie potrafił go wypowiedzieć.

- Tak, chodzi o Brana, ale to nie to, o czym myś lisz - powiedział a Catelyn.

Ned czuł się cał kowicie zagubiony. - W takim razie, o co chodzi? Dlaczego przybył aś tutaj, moja kochana? Co to za miejsce?

- Dokł adnie takie na jakie wyglą da - wtrą cił Littlefinger, siadają c na siedzeniu w oknie. - Burdel. Czy moż e istnieć mniej prawdopodobne miejsce, w któ rym by szukano Catelyn Tully? - Uś miechną ł się. - Tak się skł ada, ż e jestem wł aś cicielem tej posiadł oś ci, wię c bez trudu mogł em wszystko tutaj zorganizować. Bardzo mi zależ y, aby Lannisterowie nie dowiedzieli się, ż e Cat przybył a do Kró lewskiej Przystani.

- Dlaczego? - spytał Ned. Teraz dopiero dostrzegł jej dł onie, zdał sobie sprawę, w jak nienaturalny sposó b go obejmuje. Zobaczył czerwone blizny, dwa ostatnie palce jej lewej dł oni był y sztywne. - Jesteś ranna. - Wzią ł jej rę ce w swoje i odwró cił je. - Bogowie, strasznie gł ę bokie rany… od miecza albo… moja pani, jak to się stał o?

Catelyn wyję ł a spod pł aszcza sztylet i poł oż ył a mu go na dł oni. - Nim wł aś nie zamierzano pozbawić ż ycia Brana.

Ned podnió sł gwał townie gł owę. - Kto… dlaczego ktoś …

Przył oż ył a palec do ust. - Pozwó l, kochany, ż e wszystko ci opowiem. Tak bę dzie szybciej. Posł uchaj.

Opowiedział a mu o wszystkim, a on wysł uchał cał ej historii od poż aru w bibliotece, aż do Yarysa, straż nikó w i Littlefingera. Kiedy skoń czył a mó wić, Eddard Stark wcią ż siedział milczą cy ze sztyletem w dł oni. Wilk Brana uratował mu ż ycie, pomyś lał. Co Jon powiedział, kiedy znaleź li szczeniaki w ś niegu? Los zesł ał te szczenię ta twoim dzieciom, mó j panie. A on zabił wilka Sansy i dlaczego? Czy czuł się winny? A moż e bał się? Jeś li bogowie zesł ali im te wilki, to czy nie popeł nił ogromnego gł upstwa?

Wysił kiem woli odpę dził podobne myś li i znowu spojrzał na sztylet. - Sztylet Karł a - powtó rzył. Nie potrafił znaleź ć wię kszego sensu w tym, co usł yszał. Zacisną ł dł oń na gł adkiej rę kojeś ci ze smoczej koś ci i wbił nó ż w stó ł, czują c, jak jego ostrze zagł ę bia się w drewno. Zakoł ysał o się, szydzą c z niego. - Dlaczego Tyrion Lannister miał by chcieć ś mierci Brana? Chł opak nigdy nie zrobił mu nic zł ego.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.