Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 17 страница



Znalazł szy się w zbrojowni, Jon powiesił pochwę i miecz na haku wbitym w kamienną ś cianę, nie zwracają c uwagi na pozostał ych. Zaczą ł zdejmować z siebie kolejno kolczugę, skó rę i mokre od potu weł niane ubranie. Dygotał z zimna, chociaż w obu koń cach dł ugiej sali pł onę ł y wę gle umieszczane w ż elaznych koszach. Tutaj chł ó d nigdy go nie opuszczał. Jeszcze kilka lat i zapomni, co to ciepł o.

Wł oż ył na siebie ubranie z szorstkiej weł ny, któ re nosił na co dzień i usiadł na ł awce, znuż ony, manipulują c palcami przy zapię ciu pł aszcza. Tak zimno, pomyś lał i zaraz przypomniał sobie ciepł e komnaTywinterfell, gdzie przez ś ciany pł ynę ł a gorą ca woda niczym krew w ciele czł owieka. W Czarnym Zamku trudno był o znaleź ć ciepł o, ś ciany tutaj był y zimne, a ludzie jeszcze zimniejsi.

Nikt mu wcześ niej nie powiedział, ż e ż ycie w Nocnej Straż y bę dzie tak wyglą dał o, nikt poza Tyrionem Lannisterem. Karzeł przedstawił mu prawdę w drodze na pó ł noc, lecz wtedy był o już za pó ź no. Jon zastanawiał się, czyjego ojciec wiedział, jak tam bę dzie. Pomyś lał, ż e pewnie tak, i poczuł się jeszcze bardziej przygnę biony.

W tym zimnym miejscu na koń cu ś wiata opuś cił go nawet jego wuj. Gdy już tam dotarli, ten dobrotliwy Benjen Stark, któ rego znał Jon, zamienił się w zupeł nie innego czł owieka. Był Pierwszym Zwiadowcą, dlatego cał e dnie i noce spę dzał w towarzystwie Lorda Dowó dcy Mormonta, maestera Aemona i innych wyż szych oficeró w, tymczasem Jon pozostawał pod niezbyt czuł ą opieką ser Allisera Thorne’a.

Trzeciego dnia po ich przybyciu na Mur Jon usł yszał, ż e Benjen Stark ma poprowadzić pó ł tuzina ludzi na wypad do nawiedzanego lasu. Tamtej nocy odszukał wuja w ogromnym pomieszczeniu z bali i poprosił, ż eby go zabrał ze sobą. Benjen stanowczo odmó wił. - To nie jest Winterfell - powiedział wtedy, ucinają c mię so widelcem i sztyletem. - Na Murze dostajesz tylko tyle, na ile zasł uż ył eś. Ty nie jesteś zwiadowcą, a tylko ż ó ł todziobem, któ ry pachnie jeszcze latem.

Jon nie dawał za wygraną. - W dzień moich imienin skoń czę pię tnaś cie lat - upierał się. - Bę dę prawie dorosł ym mę ż czyzną.

Benjen Stark nachmurzył się. - Jesteś tylko chł opcem i pozostaniesz chł opcem, dopó ki ser Alliser nie powie, ż e moż esz zostać mę ż czyzną zdolnym do sł uż by w Nocnej Straż y. Mylił eś się, jeś li liczył eś na wzglę dy tylko dlatego, ż e w twoich ż ył ach pł ynie krew Starkó w. Skł adają c przysię gę, zapominamy o rodzinnych wię zach. Twó j ojciec zawsze pozostanie w moim sercu, jednak teraz oni są moimi brać mi. - Wskazał sztyletem na siedzą cych dookoł a ludzi, zimnych i twardych mę ż czyzn ubranych na czarno.

Nastę pnego dnia Jon wstał o ś wicie, ponieważ chciał być obecny przy wyjeź dzie wuja. Jeden z ł owcó w, brzydki olbrzym, ś piewał sproś ną piosenkę, siodł ają c swojego drobnego konia; jego oddech ulatywał obł okami pary w zimnym powietrzu poranka. Ben Stark uś miechną ł się, patrzą c na towarzysza, lecz spoważ niał na widok bratanka. - Jon, ile razy mam ci mó wić, ż e nie? Porozmawiamy, kiedy wró cę.

Jon patrzył, jak wuj prowadzi swojego konia do tunelu.

Dobrze pamię tał, co mu opowiadał Tyrion Lannister na kró lewskim trakcie i oczyma wyobraź ni widział wuja martwego, broczą cego krwią w biał ym ś niegu. Na myś l o tym zrobił o mu się niedobrze. Co się z nim dział o? Potem wró cił do swojej celi i zanurzył twarz w gę stym futrze Ducha.

Skoro już musi być sam, to uczyni z samotnoś ci swoją tarczę. Na Czarnym Zamku nie był o boż ego gaju, mieli tam tylko mał y sept i pijanego septona, lecz Jon nie potrafił wzbudzić w sobie chę ci modlitwy do jakiegokolwiek boga, dawnego czy nowego. Jeś li istnieją naprawdę, pomyś lał, to są ró wnie nieugię ci i okrutni jak zima.

Tę sknił za prawdziwymi brać mi, za mał ym Rickonem, któ remu ś wiecił y się oczy, kiedy prosił o coś sł odkiego, za Robbem, swoim rywalem, najlepszym przyjacielem i nieodł ą cznym kompanem, oraz za Branem, upartym i ciekawskim, któ ry zawsze chciał robić to samo co Jon i Robb. Tę sknił też za dziewczynkami, nawet za Sansą, któ ra nazywał a go swoim przyrodnim bratem, od czasu gdy tylko zrozumiał a znaczenie sł owa bę kart. Tę sknił za Aryą … moż e nawet bardziej niż za Robbem; był a takim mał ym chudzielcem w podartym ubraniu, dzikim i upartym, z wiecznie pozdzieranymi kolanami i potarganymi wł osami. Wydawał o się, ż e nie pasował a do pozostał ych, podobnie jak i on, a mimo to zawsze potrafił a go rozś mieszyć. Dał by wszystko, ż eby być z nią teraz, mó c poczochrać jej wł osy, zobaczyć, jak się krzywi, i usł yszeć, jak koń czy razem z nim zdanie.

- Pogruchotał eś mi nadgarstek, bę karcie.

Jon podnió sł oczy i ujrzał ponurą twarz Grenna. Stał, zginają c nad nim swó j byczy kark, czerwony na twarzy, a za nim czaił o się trzech spoś ró d jego przyjació ł. Rozpoznał wś ró d nich Toddera, niskiego brzydkiego chł opca o nieprzyjemnym gł osie. Wszyscy rekruci nazywali go Ropuchą. Pozostali dwaj to chł opcy, któ rych przyprowadził ze sobą Yoren, gwał ciciele. Jon zapomniał, jak się nazywają. Nie rozmawiał z nimi, jeś li nie musiał. Byli bandą brutalnych nieokrzesań có w bez krzty honoru.

Jon wstał. - I pogruchoczę ci drugi, jeś li mnie ł adnie poprosisz. - Grenn miał szesnaś cie lat i przewyż szał Jona o gł owę. Pozostali takż e byli od niego wię ksi, nie bał się ich. Pokonał wszystkich na dziedziń cu.

- A moż e my zajmiemy się twoim nadgarstkiem - odezwał się jeden z gwał cicieli.

- Spró bujcie. - Jon się gną ł po miecz, lecz jeden z przeciwnikó w chwycił go za ramię i wykrę cił mu je.

- Przez ciebie ź le wypadliś my - skarż ył się Ropucha.

- Ź le wypadliś cie, jeszcze zanim was spotkał em - odpowiedział Jon. Chł opak trzymają cy jego ramię wykrę cił mu je jeszcze mocniej. Jon poczuł przenikliwy bó l, ale nie krzykną ł.

Ropucha podszedł bliż ej. - Panią tko pyskuje - powiedział. Miał mał e, lś nią ce ś wiń skie oczka. -. Czy to po mamie, bę karcie? Kim ona był a, jaką ś dziwką? Powiedz nam jej imię. Moż e kiedyś też ją miał em? - Roześ miał się.

Jon wywiną ł się jak piskorz i przygnió tł butem stopę trzymają cego go chł opaka. Rozległ się okrzyk bó lu i w nastę pnej chwili był już wolny. Skoczył na Ropuchę, pchną ł go, przewracają c za ł awkę, i wylą dował na jego piersi. Chwycił przeciwnika dł oń mi za gardł o i zaczą ł walić jego gł ową o ubitą ziemię.

Dwaj towarzysze Ropuchy odcią gnę li go i rzucili na ziemię. Grenn zerwał się na nogi i zaczą ł go kopać. Jon przeturlał się, ratują c się ucieczką przed jego kopnię ciami, kiedy usł yszał grzmią cy gł os: - Przestań cie! Natychmiast!

Jon wstał. Donal Noye mierzył ich groź nym wzrokiem. - Dziedziniec jest do walki - powiedział. - Swoje kł ó tnie zostawiajcie poza zbrojownią, bo jeś li nie, to staną się też moimi kł ó tniami. A tego chyba byś cie nie chcieli.

Ropucha usiadł na podł odze, macają c tył gł owy. Palce miał czerwone od krwi. - Pró bował mnie zabić.

- Tak. Widział em - wtrą cił jeden z gwał cicieli.

- Pogruchotał mi nadgarstek - dodał Grenn i pokazał rę kę Noyeowi.

Zbrojmistrz zaledwie na nią zerkną ł. - Siniak. Moż e trochę nacią gnię ta. Maester Aemon da ci maś ć. Idź z nim, Todder, trzeba mu opatrzyć gł owę. A reszta niech wraca do swoich cel. Ty zostań, Snow.

Jon usiadł cię ż ko na dł ugiej drewnianej ł awie. Pozostali wychodzili, a ich spojrzenia mó wił y mu, ż e sprawa nie został a zakoń czona. Czuł silny bó l w ramieniu.

- Straż y przyda się każ dy, kogo da się tutaj przy wlec - odezwał się Donal Noye, kiedy zostali sami. - Nawet ktoś taki jak Ropucha. Nie zyskasz honoró w, zabijają c go.

Jon ż achną ł się. - Powiedział, ż e moja matka jest…

-.. . Dziwką. Sł yszał em. I co z tego?

- Lord Eddard nie jest czł owiekiem, któ ry sypia z dziwkami - rzucił chł odno Jon. - Jego honor…

- …Nie przeszkodził mu spł odzić bę karta. Czy nie tak?

Jon kipiał z wś ciekł oś ci. - Mogę odejś ć?

- Pó jdziesz, kiedy ci pozwolę.

Jon patrzył ponuro w dym unoszą cy się z kosza, dopó ki Noye nie ują ł go pod brodę i nie obró cił jego gł owy w swoją stronę. - Patrz na mnie, chł opcze, kiedy mó wię do ciebie.

Jon spojrzał na niego. Zbrojmistrz miał pierś jak smok i nie mniejszy brzuch. Do tego pł aski, szeroki nos na twarzy, któ ra zawsze wydawał a się nie ogolona. Lewy rę kaw jego czarnej, weł nianej tuniki był przypię ty do ramienia srebrną szpilą w kształ cie miecza. - Sł owa nie zrobią z twojej matki dziwki. Był a tym, kim był a, i Ropucha nic tutaj nie zmieni. Tutaj, na Murze, mamy ludzi, któ rych matki był y dziwkami.

Ale nie moja, pomyś lał Jon. Nic nie wiedział o swojej matce. Eddard Stark nigdy o niej nie mó wił. Snow czę sto ś nił o niej, a we ś nie niemal widział jej twarz. Jawił a mu się jako pię kna dama o ł agodnym spojrzeniu.

- Myś lisz, ż e miał eś cię ż kie ż ycie, ponieważ jesteś bę kartem wysoko urodzonego lorda? - mó wił dalej zbrojmistrz. - Jeren jest bę kartem septona, a matka Cottera Pyke’a jest dziwką z karczmy. Teraz on sprawuje dowó dztwo we Wschodniej Straż nicy.

- Oni nic mnie nie obchodzą - powiedział Jon. - Nie dbam o nich ani o ciebie, ani o Thorne’a czy Benjena Starka. Nienawidzę tego miejsca. Tutaj jest za… zimno.

- Tak. Zimno, cię ż ko i podle. Taki jest Mur i tacy są ludzie, któ rzy po nim chodzą. Wcale nie jest tu tak, jak opowiadał a ci niań ka. Moż esz naszczać na jej opowieś ci i na nią samą. Tak już jest, a ty zostaniesz tutaj do koń ca ż ycia, podobnie jak inni.

- Do koń ca ż ycia - powtó rzył z goryczą Jon. Zbrojmistrz mó gł sobie mó wić o ż yciu, skoro już swoje przeż ył. Zacią gną ł się do Nocnej Straż y dopiero po tym, jak stracił ramię w czasie oblę ż enia Storm’s End. Przedtem był kowalem u Stannisa Baratheona, brata Kró la. Przemierzył Siedem Kró lestw wzdł uż i wszerz. Bawił się, sypiał z dziwkami i brał udział w setkach bitew. Podobno to on wykuł mł ot kró la Roberta. Ten sam, któ rym Robert pozbawił ż ycia Rhaegara nad Tridentem. Donal Noye przeż ył wszystko, czego Jon nigdy nie zazna, i dopiero pó ź niej, kiedy się postarzał, kiedy przekroczył już trzydziestkę, został lekko ranny toporem, lecz rana ropiał a i trzeba był o mu odcią ć cał e ramię. Dopiero wtedy przybył na Mur, okaleczony, kiedy przeż ył już swoje ż ycie.

- Tak. Do koń ca ż ycia - powiedział Noye. - Bez wzglę du na to, czy bę dzie kró tkie czy dł ugie. Wszystko zależ y od ciebie, Snow. Jeś li pó jdziesz drogą, na któ rą wszedł eś, to jeden z twoich braci prę dzej czy pó ź niej poderż nie ci gardł o.

- Oni nie są moimi brać mi - warkną ł Jon. - Nienawidzą mnie, bo jestem od nich lepszy.

- Nie. Nienawidzą cię dlatego, ż e zachowujesz się, jakbyś był od nich lepszy. Patrzą na ciebie i widzą wychowanego na zamku bę karta, któ remu się wydaje, ż e jest panią tkiem. - Zbrojmistrz nachylił się nad nim. - A ty nie jesteś ż adnym panią tkiem. Zapamię taj to sobie. Ty jesteś Snow, a nie Stark. Jesteś bę kartem i tyranem.

- Tyranem? - powtó rzył Jon zdumiony. Uznał to oskarż enie za wyją tkowo niesprawiedliwe. - Przecież to oni mnie zaatakowali. Czterech na jednego.

- Czterech, któ rych upokorzył eś na dziedziń cu. Czterech, któ rzy pewnie boją się ciebie. Przyglą dał em się, jak walczysz. W twoim przypadku to już nie jest nauka. Gdybyś walczył ostrym mieczem, został aby z nich kupa mię sa. Wiem to, podobnie jak i oni. Nie dał eś im ż adnej szansy. Zawstydził eś ich. Jesteś dumny z tego powodu?

Jon zawahał się. Owszem, czuł się dumny po zwycię stwie. Dlaczego nie? Teraz jednak zbrojmistrz pozbawiał go nawet i tego, sugerują c, ż e to on ź le postą pił. - Są starsi ode mnie - pró bował się bronić.

- Starsi, wię ksi i silniejsi, zgadza się. Pewnie w Winterfell nauczyli cię, jak walczyć z wię kszymi od siebie. Kto to był, jakiś stary rycerz?

- Ser Rodrik Cassel - odpowiedział wolno Jon. Wyczuwał, ż e wpadł w puł apkę.

Donal Noye przysuną ł swoją twarz do twarzy Jona. - A wię c pomyś l o tym, chł opcze. Ż aden z tamtych chł opakó w nie miał nauczyciela, dopó ki nie znalazł się tutaj. Ich ojcami byli wieś niacy, woź nice, kł usownicy, kowale, gó rnicy albo wioś larze na handlowych galerach. Szermierki nauczyli się na ulicach Oldtown i Lannisport albo w przydroż nych burdelach i tawernach na kró lewskim trakcie. Moż e i pomachali trochę patykami, zanim tutaj przyjechali, ale zapewniam cię, ż e ż aden nie miał doś ć pienię dzy, ż eby sobie sprawić prawdziwy miecz. - Patrzył na Jona ponuro. - A zatem jak ci się podoba smak zwycię stwa, lordzie Snow?

- Nie nazywaj mnie tak! - rzucił gwał townie Jon, lecz już bez przekonania. Nagle poczuł się zawstydzony i winny. - Ja nigdy… Ja nie myś lał em…

- W takim razie lepiej pomyś l - ostrzegł go Noye. - Albo ś pij ze sztyletem. A teraz idź już.

Był o już prawie poł udnie, kiedy Jon wyszedł ze zbrojowni. Sł oń ce przebił o się przez chmury. Odwró cił się do niego plecami i spojrzał na Mur, oś lepiają co niebieski w sł onecznym blasku. Minę ł o już tyle tygodni, a widok Muru wcią ż przyprawiał go o drż enie. Jego ś ciany oblepiał brud niesiony wiatrem kolejnych stuleci, dlatego czę sto wydawał się jasnoszary, jak zachmurzone niebo, lecz kiedy w pogodny dzień padał y na niego sł oneczne promienie, Mur ś wiecił, mienił się wł asnym blaskiem, niczym olbrzymi bł ę kitnobiał y klif, któ ry zasł aniał poł owę nieba.

Najwię ksza konstrukcja zbudowana rę ką czł owieka, tak powiedział mu Benjen Stark, kiedy po raz pierwszy ujrzeli Mur jeszcze na kró lewskim trakcie. - I bez wą tpienia najbardziej bezuż yteczna - dodał wtedy Tyrion Lannister z uś miechem na ustach, ale nawet on zamilkł, kiedy podjechali bliż ej. Mur pozostawał widoczny z bardzo daleka: jasnoniebieska linia cią gną ca się przez pó ł nocny horyzont, od wschodu po zachó d, ogromna, nieprzerwana. To jest koniec ś wiata, wydawał a się mó wić.

Kiedy wreszcie ujrzeli Czarny Zamek, jego wież e z drewna i kamienia wydawał y się zaledwie zabawkami rozrzuconymi na ś niegu w poró wnaniu z lodowym murem. Pradawna warownia czarnych braci w niczym nie przypominał a Winterfell, nie był a nawet prawdziwym zamkiem. Pozbawiona muró w, nie mogł a być broniona ze wschodu, zachodu ani z poł udnia, lecz Nocna Straż strzegł a tylko pó ł nocy, tam też wznosił się Mur. Wysoki prawie na siedemset stó p, trzykrotnie wyż szy od najwyż szej wież y w warowni, któ rą chronił. Wuj powiedział mu, ż e moż e po nim przejechać obok siebie tuzin uzbrojonych rycerzy. Na jego szczycie, niczym straż nicy, stał y potę ż ne katapulty i ogromne, drewniane dź wigi podobne do szkieletó w wielkich ptakó w, a mię dzy nimi chodzili mali jak mró wki, ubrani na czarno ludzie.

Patrzą c teraz w gó rę sprzed zbrojowni, Jon czuł wcią ż to samo zdumienie, jak w chwili, gdy ujrzał Mur po raz pierwszy. Tak już był o. Czasem potrafił niemal o nim zapomnieć, tak jak zapomina się o istnieniu nieba czy ziemi pod stopami, lecz przychodził y chwile, w któ rych wydawał o się, ż e nic innego poza nim nie istnieje. Mur był starszy od Siedmiu Kró lestw i kiedy teraz Jon patrzył w gó rę, zakrę cił o mu się w gł owie. Czuł nieomal ogromny cię ż ar lodowej masy napierają cej w dó ł, jakby Mur miał się zawalić, a on wiedział, ż e gdyby tak się stał o, ś wiat runą ł by razem z nim.

- Tak, czł owiek zastanawia się, co jest za nim. - Usł yszał znajomy gł os.

Jon obejrzał się. - Lannister. Nie widział em… to znaczy, myś lał em, ż e jestem sam.

Tyrion Lannister owiną ł się szczelnie futrem, przez co przypominał mał ego niedź wiedzia. - Bardzo pouczają ce jest patrzeć na ludzi nieś wiadomych tego, ż e ktoś ich obserwuje. Nigdy nie wiadomo, czego moż na się dowiedzieć.

- Ode mnie niczego się nie dowiesz - odpowiedział mu Jon. Od chwili ich przybycia na Mur rzadko widywał karł a. Jako brat Kró lowej, Tyrion Lannister był goś ciem honorowym Nocnej Straż y. Został zakwaterowany w pokojach Kró lewskiej Wież y - cią gle ją tak nazywano, chociaż już od stu lat nie mieszkał tam ż aden kró l - a posił ki jadł w towarzystwie samego Mormonta. W cią gu dnia zwiedzał Mur, nocami zaś grywał w koś ci i pił z ser Alliserem, lordem Rykkenem i pozostał ymi wyż szymi oficerami.

- Och, gdziekolwiek pó jdę, zawsze się czegoś uczę. - Karzeł wskazał na Mur sę katym czarnym kijem. - Jak to się dzieje, ż e gdy tylko ktoś zbuduje mur, ktoś inny zaraz chce wiedzieć, co jest po jego drugiej stronie? - Przechylił gł owę i popatrzył na Jona swoimi ró ż nymi w kolorze oczyma. - Przecież chciał byś wiedzieć, co jest po drugiej stronie, prawda?

- Nic wielkiego - powiedział Jon. Pragną ł pojechać z Benjenem Starkiem na wypad, zagł ę bić się w tajemniczy nawiedzany las, chciał walczyć z dzikimi Mance’a Raydera i strzec Kró lestwa przed Innymi, ale uznał, ż e lepiej nie mó wić o swoich pragnieniach. - Zwiadowcy twierdzą, ż e są tam tylko lasy, gó ry, zamarznię te jeziora, mnó stwo ś niegu i lodu.

- A takż e grumkiny i snarki - dodał Tyrion. - Nie wolno nam o nich zapominać, lordzie Snow, bo inaczej, po co komu ten ogromny mur?

- Nie nazywaj mnie lordem Snow.

Karzeł unió sł brwi. - Wolał byś, ż eby cię nazywali karł em? Ż eby widzieli, ż e mogą cię ranić swoimi sł owami, a ty i tak nigdy nie uwolnisz się od ich drwin? Jeś li dostaniesz jakieś imię, przyjmij je, uczyń je swoim, a wtedy już nigdy cię nim nie zranią. - Znowu pokazał kijem. - Chodź, przejdziemy się. Niedł ugo podadzą jaką ś podł ą potrawkę, a mnie przyda się miska czegoś gorą cego.

Jon takż e poczuł gł ó d, wię c ruszył z Lannisterem; szedł wolno, ż eby nie wyprzedzać niezdarnie idą cego karł a. Wzmagał się wiatr zewszą d rozlegał o się skrzypienie drewnianych konstrukcji budynkó w, a gdzieś dalej ł omotał a okiennica. W pewnym momencie rozległ o się gł uche tą pnię cie, kiedy wiatr zrzucił z dachu ogromny pł at ś niegu.

- Nie widzę twojego wilka - powiedział Lannister.

- Przywią zuję go w starej stajni, kiedy idę ć wiczyć. Wszystkie konie trzymają we wschodniej stajni, wię c nikomu nie przeszkadza. Potem jest już cał y czas ze mną. Ś pię w Wież y Hardina.

- To ta ze zniszczonymi blankami, prawda? Na dziedziń cu przed nią leż y peł no gruzu, a obok stoi przybudó wka, któ ra przypomina naszego szlachetnego Roberta po dł ugim pijań stwie. Myś lał em, ż e wszystkie te zabudowania są opuszczone.

Jon wzruszył ramionami. - Nikogo to nie obchodzi, gdzie ś pisz.

Wię kszoś ć starych wież jest pusta, wię c moż esz sobie wybrać jedną z cel. - Niegdyś w Czarnym Zamku mieszkał o pię ć tysię cy rycerzy wraz z koń mi i sł uż bą. Ostatnio był o ich tam dziesię ć razy mniej, wię c wiele zabudowań uległ o zniszczeniu.

Tyrion Lannister roześ miał się, wypuszczają c w powietrze kł ą b pary. - Powiem twojemu ojcu, ż eby aresztował wię cej murarzy, zanim twoja wież a cał kiem się zawali.

Jon wyczuł w jego sł owach kpinę, lecz w gruncie rzeczy karzeł miał rację. Kiedyś zbudowano dziewię tnaś cie potę ż nych umocnień wzdł uż Muru, z któ rych tylko trzy pozostawał y obsadzone: Wschodnia Straż nica na szarym brzegu, Wież a Cieni, postawiona w gó rach, na koń cu Muru, i wreszcie stoją cy mię dzy nimi Czarny Zamek, przy któ rym koń czył się kró lewski trakt. Pozostał e twierdze stał y od dawna opuszczone, w ich wież ach hulał wiatr, a po ich murach chodził y duchy zmarł ych.

- Lepiej bę dzie, jeś li zamieszkam sam - po wiedział Jon. - Inni boją się Ducha.

- No i dobrze - odparł Lannister i zaraz zmienił temat. - Mó wią, ż e twó j wuj dł ugo nie wraca.

Jon przypomniał sobie swoje ż yczenie, któ re wypowiedział w chwili gniewu - wyobraził sobie wtedy Benjena Starka martwego w ś niegu - i odwró cił gł owę. Karzeł miał doskonał ą intuicję, a Jon nie chciał, ż eby dostrzegł w jego oczach poczucie winy. - Powiedział, ż e wró ci do dnia mojego imienia - odparł. Dzień ten miną ł przez nikogo nie zauważ ony dwa tygodnie temu. - Szukali ser Waymara Royce’a, jego ojciec jest chorą ż ym lorda Arryna. Wuj Benjen powiedział, ż e bę dą szukać aż do Wież y Cieni. Do samych gó r. - Sł yszał em, ż e wielu dobrych zwiadowcó w zniknę ł o ostatnimi czasy - powiedział Lannister, kiedy wchodzili po schodach do jadalni. Uś miechną wszy się, otworzył drzwi. - Moż e grumkiny są gł odne w tym roku.

Hol jadalni był ogromny, peł en przecią gó w i chł odu pomimo huczą cego ognia w palenisku. Mię dzy krokwiami jego wysokiego sufitu zagnieź dził y się wrony. Jon sł yszał ich krakanie w gó rze.

Odebrał miskę z potrawką i pię tkę czarnego chleba. Grenn, Ropucha i pozostali siedzieli na ł awce przy samym palenisku i przekrzykiwali się, przeklinają c ochrypł ymi gł osami. Jon przyglą dał im się przez chwilę, po czym zają ł miejsce w drugim koń cu holu, z dala od innych. Tyrion Lannister usiadł naprzeciw niego i pową chał niepewnie potrawę. - Ję czmień, cebula, marchew - mrukną ł. - Ktoś chyba powinien powiedzieć kucharzom, ż e rzepa nie jest mię sem.

- To jest barani gulasz. - Jon ś cią gną ł rę kawice i rozł oż ył dł onie nad parą ulatują cą z miski. Poczuł ś linę gromadzą cą się w ustach.

- Snow.

Jon dobrze znał gł os Allisera Thorne’a, dlatego od razu wyczuł w nim obcą nutę. Odwró cił się.

- Lord Dowó dca chce cię widzieć. Natychmiast.

Przez chwilę Jon bał się poruszyć. Dlaczego Lord Dowó dca chce go widzieć? Pewnie mają wieś ci o Benjenie, pomyś lał przeraż ony, nie ż yje, jego wizja okazał a się prawdą. - Czy chodzi o mojego wuja? - wybą kał. - Czy powró cił bezpiecznie?

- Lord Dowó dca nie ma zwyczaju czekać. - Usł yszał w odpowiedzi. - A ja nie przywykł em do powtarzania bę kartom rozkazó w.

Tyrion Lannister obró cił się i wstał. - Daj spokó j, Thorne. Przestraszył eś chł opaka.

- Lannister, trzymaj się z daleka od nie swoich spraw. To nie twoje miejsce.

- Ale mam swoje miejsce na dworze - odparł karzeł, uś miechają c się. - Wystarczy szepną ć jedno sł ó wko w odpowiednie ucho, a zmarniejesz jak kwaś ne mleko, zanim dostaniesz nastę pnego chł opaka pod opiekę. A teraz powiedz mu, dlaczego Stary Niedź wiedź go wzywa. Są jakieś wieś ci o jego wuju?

- Nie - powiedział ser Alliser. - Chodzi o coś innego. Rano przybył ptak z Winterfell z wiadomoś cią o jego bracie. Przyrodnim bracie - poprawił się.

- Bran - wyszeptał Jon, wstają c. - Coś mu się stał o. Tyrion Lannister poł oż ył mu rę kę na ramieniu. - Jon - powiedział - przykro mi, naprawdę.

Jon prawie go nie sł yszał. Zdją ł dł oń karł a z ramienia i poszedł przez hol. Po kilkunastu krokach ruszył biegiem. Popę dził do wież y dowó dcy przez zaspy. Gdy tylko miną ł straż e, puś cił się w gó rę po dwa schody. Wbiegł do pokoju Lorda Dowó dcy w przemoczonych butach, zdyszany. - Bran - wydusił z siebie. - Co z Branem?



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.