Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 16 страница



- Ser Aron jest pró ż nym, lecz uczciwym czł owiekiem. - Ser Rodrik podnió sł dł oń do twarzy, by pogł adzić swoje wą sy, i po raz kolejny przypomniał sobie, ż e już ich nie ma. Nie wydawał się tym uradowany. - Moż e bę dzie mó gł coś nam powiedzieć o tym sztylecie. Jednakż e, pani, znajdziemy się w niebezpieczeń stwie z chwilą, gdy tylko staniemy na brzegu. Na dworze jest wielu, któ rzy od razu cię rozpoznają, for certes.

Catelyn zacisnę ł a usta. - Littlefinger - powiedział a. Natychmiast ujrzał a jego twarz, twarz chł opca, chociaż on nie był już dzieckiem. Jego ojciec zmarł kilkanaś cie lat temu i on został lordem Baelish, chociaż wcią ż nazywano go Littlefinger. Jej brat, Edmure, dał mu to przezwisko dawno temu w Riverrun. Niezbyt okazał a posiadł oś ć jego rodzinnego rodu znajdował a się na najmniejszym z Palcó w, a Petyr zawsze był drobny i niski, jak na swó j wiek.

Ser Rodrik chrzą kną ł. - Lord Baelish kiedyś … - Urwał, szukają c najwł aś ciwszego sł owa.

Catelyn nie miał a ochoty na zabawę w uprzejmoś ci. - Był podopiecznym mojego ojca. Wychowywaliś my się razem w Riverrun. Traktował am go jak brata, lecz on ż ywił do mnie coś wię cej… niż tylko braterską mił oś ć. Kiedy ogł oszono, ż e mam poś lubić Brandona Starka, Petyr wyzwał go na pojedynek, gotowy walczyć o moją rę kę. Czyste szaleń stwo. Brandon miał dwadzieś cia lat, a Petyr zaledwie pię tnaś cie. Musiał am bł agać Brandona, ż eby darował mu ż ycie. Tak też się stał o, zranił go tylko. Potem ojciec go odesł ał. Nie widział am Petyra od tamtej pory. Napisał do mnie do Riverrun po ś mierci Brandona, lecz ja nie otworzył am nawet jego listu. Wiedział am już wtedy, ż e wyjdę za Neda.

Ser Rodrik po raz kolejny poszukał palcami nie istnieją cych wą só w. - Littlefinger jest teraz kimś waż nym - powiedział.

- Wiedział am, ż e zajdzie wysoko. Jednak co innego być bystrym, a co innego mą drym. Ciekawe, czy się zmienił z wiekiem. - Z gó ry dobiegł o woł anie majtka. Na pokł adzie pojawił się kapitan Moreo, któ ry swoimi komendami oż ywił cał y pokł ad, jako ż e widać już był o Kró lewską Przystań poł oż oną na trzech wzgó rzach.

Trzysta lat temu, jak wiedział a Catelyn, wzniesienia te porastał y jeszcze lasy i tylko garstka rybakó w mieszkał a na pó ł nocnym brzegu rzeki Czarny Nurt, w miejscu, w któ rym ta rwą ca i gł ę boka rzeka wpadał a do morza. Potem Aegon Zdobywca przypł yną ł z Smoczej Wyspy. To wł aś nie tutaj jego armia wyszł a na brzeg i na najwyż szym ze wzgó rz stanę ł a pierwsza reduta.

Teraz miasto jak okiem się gną ć rozbudował o się wzdł uż brzegu; domy mieszkalne i altany, spichlerze, magazyny z cegł y, drewniane gospody i kupieckie stragany, tawerny, cmentarze i burdele, wszystkie stł oczone ciasno jedne przy drugich. Nawet z tej odległ oś ci sł yszał a hał asy dochodzą ce z rybiego targu. Mię dzy budynkami cią gnę ł y się szerokie drogi wysadzane drzewami, krę te garbate ulice i alejki tak wą skie, ż e dwó ch ludzi z trudem się w nich mijał o. Na szczycie wzgó rza Yisenya stał Wielki Sept Baelora z siedmioma kryształ owymi wież ami. Po drugiej stronie miasta, na wzgó rzu Rhaeny są, widniał y poczerniał e ś ciany Smoczej Jamy; ogromna kopuł a budowli zapadał a się coraz bardziej, a potę ż ne, spiż owe wrota pozostawał y zamknię te od wiekó w. Ś rodkiem biegł a ulica Sió str, prosta jak strzał a. W oddali majaczył y mury miasta, wysokie i mocne.

Linię nabrzeż a znaczył y setki mol, a w porcie tł oczył y się liczne statki. Gł ę bokowodne ł odzie rybackie oraz; mniejsze, pł ywają ce po rzekach przypł ywał y i odpł ywał y, przewoź nicy przemierzali rzekę w tę i z powrotem na swoich promach, dostarczają c towary przywiezione z Braavos, Pentos i Lys. Catelyn dostrzegł a okazał ą barkę Kró lowej przycumowaną obok opasł ego statku wielorybniczego z portu Ibben z kadł ubem czarnym od smoł y, dalej zaś zobaczył a tuzin smukł ych, zł ocistych okrę tó w wojennych ze zwinię tymi ż aglami, ich ż elazne tarany uderzał y leniwie o wodę.

Nad wszystkim zaś gó rował a Czerwona Twierdza zbudowana na wzgó rzu Aegona: siedem ogromnych wież otoczonych ż elaznymi wał ami, ogromny barbakan, sklepione korytarze, kryte mosty, koszary, lochy i spichlerze, masywne mury obronne najeż one; stanowiskami ł ucznikó w, wszystko to zbudowane z jasnoczerwonego kamienia. Wież ę kazał zbudować Aegon Zdobywca. Budowę ukoń czył jego syn Maegor Okrutny. Kiedy prace dobiegł y koń ca, nakazał obcią ć gł owy wszystkim robotnikom, któ rzy przył oż yli rę kę do jej powstania,. Postanowił, ż e tylko ró d smoka bę dzie znał sekrety fortecy zbudowanej przez smoczych panó w.

Teraz jednak na jej blankach powiewał y zł ociste proporce, a nie czarne, miejsce zaś zieją cego ogniem trzygł owego smoka zają ł dumny jeleń rodu Baratheonó w.

Z portu wypł ywał wł aś nie podobny do ł abę dzia statek z Wysp Letnich. Zał opotał ogromnymi ż aglami, kiedy mijał Burzowego Tancerza.

- Pani - powiedział ser Rodrik. - Zł oż ony niemocą myś lał em o tym, jak mamy dalej postę pować. Nie moż esz udać się do zamku. Sam tam pó jdę i sprowadzę ser Arona. Spotkacie się w jakimś bezpiecznym miejscu.

Patrzył a uważ nie na starego rycerza, tymczasem galera zbliż ał a się do przystani. Moreo wykrzykiwał do zał ogi w wulgarnym ję zyku valyriań skim powszechnie uż ywanym w Wolnych Miastach. - Dla ciebie bę dzie to ró wnie niebezpieczna misja jak dla mnie.

Ser Rodrik uś miechną ł się. - Nie są dzę. Wcześ niej popatrzył em na swoje odbicie w wodzie i z trudem rozpoznał em wł asną twarz. Ostatnią osobą, któ ra widział a mnie bez wą só w, był a moja matka, a ona nie ż yje już od czterdziestu lat. Pani, myś lę, ż e jestem bezpieczny.

Moreo zaryczał, wydają c kolejną komendę. Sześ ć dziesią t wioseł jak jedno wzniosł o się nad wodę i opadł o w przeciwnym kierunku. Galera zwolnił a. Po kolejnej komendzie wiosł a zniknę ł y we wnę trzu kadł uba. Kiedy uderzyli burtą o przystań, marynarze chwycili liny, by zacumować barkę. Moreo zbliż ył się uś miechnię ty. - Pani, oto Kró lewska Przystań, tak jak sobie ż yczył aś. Ż aden statek nie przebył tej drogi ró wnie szybko i pewnie. Czy potrzebujesz pomocy, by przenieś ć twoje bagaż e na zamek?

- Nie udajemy się na zamek. Moż e mó gł byś nam polecić jaką ś gospodę, w miarę czystą i wygodną, gdzieś niedaleko rzeki.

Moreo pocią gną ł za zieloną brodę. - No có ż. Znam kilka miejsc, w któ rych niczego by ci nie zabrakł o. Najpierw jednaj oś mielę się wspomnieć o drugiej poł owie zapł aty, co do któ rej się zgodziliś my. No i oczywiś cie dodatkowe pienią dze, któ re był aś ł askawa obiecać. Zdaje się, ż e mó wił aś o sześ ć dziesię ciu jeleniach.

- Dla wioś larzy - przypomniał a mu Catelyn.

- Naturalnie - powiedział Moreo. - Choć moż e lepiej by był o, gdybym mó gł je zatrzymać do naszego powrotu do Tyrosh. Dla dobra ich ż on i dzieci. Pani, jeś li dasz im pienią dze tutaj, przegrają je w koś ci albo roztrwonią na nocne uciechy.

- Istnieją gorsze rzeczy, na któ re moż na wydać pienią dze - wtrą cił ser Rodrik. - Nadchodzi zima.

- Czł owiek musi sam wybierać - powiedział a Catelyn. - Zarobili swoje pienią dze i nie obchodzi mnie, na co je przeznaczą.

- Tak, pani - odpowiedział Moreo i skł onił gł owę, uś miechają c się.

Dla pewnoś ci Catelyn sama wypł acił a pienią dze wioś larzom, po srebrnej monecie dla każ dego i po miedziaku dla dwó ch, któ rzy pomogli jej zanieś ć bagaż e do gospody na zboczu Wzgó rza Yisneya, któ rej nazwę wymienił Moreo. Był a to rozł oż ysta budowla w alei Wę gorzy. Wł aś cicielka - skrzywiona stara baba - przyjrzał a im się uważ nie, a potem spró bował a zę bem monetę, któ rą dał a jej Catelyn. Pokoje w gospodzie był y bardzo przestronne, a Moreo zapewnił ich, ż e moż na tam zjeś ć najlepszą w cał ym Kró lestwie duszoną rybę. Na szczę ś cie wł aś cicielka nie interesował a się, kim są i ską d pochodzą.

- Myś lę, ż e rozsą dnie bę dzie, pani, jeś li nie bę dziesz schodził a do wspó lnej jadalni - powiedział ser Rodrik, kiedy się trochę rozpakowali. - Nawet w takim miejscu nigdy nie wiadomo, kogo moż na spotkać. - Jego kolczugę, sztylet i miecz przykrywał czarny pł aszcz z kapturem, któ rym zakrywał gł owę. - Wró cę z ser Aronem, nim zapadnie noc - obiecał. - Odpoczywaj, pani.

Catelyn rzeczywiś cie potrzebował a odpoczynku. Podró ż był a dł uga i mę czą ca, a ona miał a już swoje lata. Okna jej pokoju wychodził y na aleję, a dalej, za dachami domó w, pł ynę ł a Blackwater. Patrzył a, jak ser Rodrik odchodzi ulicą szybkim krokiem. Kiedy znikną ł w tł umie, postanowił a pó jś ć za jego radą. W ł ó ż ku zamiast pió r był a sł oma, lecz mimo to szybko zasnę ł a.

Obudził o ją walenie w drzwi.

Zerwał a się i usiadł a. Dachy za oknem tonę ł y w blasku zachodzą cego sł oń ca. Spał a dł uż ej, niż zamierzał a. Znowu ktoś uderzył pię ś cią w drzwi i usł yszał a gł os: - W imieniu Kró la, otworzyć.

- Chwileczkę - zawoł ał a. Otulił a się pł aszczem. Zanim otworzył a cię ż kie, drewniane drzwi, chwycił a sztylet ze stolika przy ł ó ż ku.

Ludzie, któ rzy wtargnę li do pokoju, nosili czarne kolczugi i zł ociste pł aszcze Miejskiej Straż y. Ich dowó dca uś miechną ł się na widok sztyletu. - Nie bę dzie potrzebny, pani. Zaprowadzimy cię do zamku.

- Z czyjego rozkazu? - zapytał a. Pokazał jej wstą ż kę. Catelyn wstrzymał a oddech. Ujrzał a pieczę ć, na któ rej widniał przedrzeź niacz. - Petyr - powiedział a. Tak szybko. Pewnie coś się stał o z ser Rodrikiem. Spojrzał a na dowó dcę ż oł nierzy. - Czy wiesz, kim jestem?

- Nie, pani - odpowiedział. - Mó j pan, Littlefinger, polecił mi tylko, abym cię do niego przyprowadził i dopilnował, ż eby okazano ci szacunek.

Catelyn skinę ł a gł ową. - Moż ecie zaczekać na zewną trz. Muszę się ubrać.

Umył a rę ce w misce i wytarł a je starannie. Z trudem zapię ł a stanik sztywnymi palcami, a potem zawią zał a pod szyją ciemnobrą zowy pł aszcz. Ską d Littlefinger wie, ż e tu jestem? Ser Rodrik nigdy by mu nie powiedział. Moż e i jest stary, ale uparty i bezgranicznie oddany. Czyż by przybyli za pó ź no, czyż by Lannisterowie dotarli do Kró lewskiej Przystani przed nimi? Nie. Gdyby tak był o, Ned z pewnoś cią przyszedł by do niej. Jak? …

I nagle przyszł a jej do gł owy pewna myś l. Moreo! Wiedział, kim są i gdzie się zatrzymali. Są dził a, ż e zapł acił a mu wystarczają co duż o.

Przyprowadzono jej konia. Kiedy wyruszali, na ulicach zapalano latarnie. Catelyn czuł a oczy miasta zwró cone na nią, kiedy jechał a otoczona straż nikami w zł ocistych pł aszczach. Wreszcie dotarli do Czerwonej Twierdzy. Krata w bramie został a już opuszczona, a wrota zamknię to na noc, lecz w oknach zamku migotał y ś wiatł a. Ż oł nierze zostawili konie za murami i poprowadzili ją przez wą ską furtę, a potem w gó rę po niezliczonych schodach, do wież y.

Był sam w pokoju, siedział przy masywnym, drewnianym stole, na któ rym stał a lampa oliwna, i pisał. Kiedy wprowadzili ją do ś rodka, odł oż ył pió ro i podnió sł wzrok. - Cat - powiedział cicho.

- Dlaczego przyprowadzono mnie tutaj w ten sposó b?

Wstał i dał znak straż nikom. - Zostawcie nas. - Ż oł nierze wyszli z pokoju. - Mam nadzieję, ż e dobrze cię potraktowano - powiedział. - Dał em wyraź ne rozkazy. - Wskazał na jej bandaż e. - Twoje rę ce…

Catelyn zignorował a jego uwagę. - Nie przywykł am do tego, ż eby po mnie posył ać, jak po jaką ś dziewkę - rzucił a oschle. - Kiedyś wiedział eś, co to grzecznoś ć.

- Rozzł oś cił em cię, pani. Nie chciał em tego. - Wyglą dał na skruszonego. Wyraz jego twarzy natychmiast przywió dł wspomnienia z przeszł oś ci. Był przebiegł ym dzieckiem, lecz po każ dym przewinieniu potrafił przybrać minę skruszonego. Lata nie zmienił y go zbytnio. Bę dą c drobnym chł opcem, Petyr wyró sł na drobnego mę ż czyznę, o cal lub dwa niż szego od Catelyn. Szczupł y i zwinny, zachował ostre rysy twarzy oraz ś mieją ce się szarozielone oczy, któ re Catelyn dobrze pamię tał a. Nosił teraz spiczastą bró dkę, a w jego ciemnych wł osach pojawił y się srebrzyste nitki siwizny, chociaż nie miał jeszcze trzydziestu lat. Pasował y do srebrnego przedrzeź niacza na jego klamrze, któ rą zapinał pł aszcz. Zawsze, nawet jako dziecko, kochał swoje srebro.

- Ską d wiedział eś, ż e jestem w mieś cie? - spytał a go.

- Lord Yarys wie wszystko - odpowiedział Petyr, uś miechają c się przebiegle. - Spotkamy się z nim niebawem, ale najpierw chciał em zobaczyć tylko ciebie. Tyle czasu, Cat. Ile to lat?

Catelyn zignorował a jego poufał oś ć, skupiają c się na waż niejszych pytaniach. - A wię c to Kró lewski Pają k mnie znalazł.

Littlefinger zamrugał. - Nie nazywaj go tak. Jest bardzo wraż liwy. Pewnie dlatego, ż e jest eunuchem. Yarys wie o wszystkim, co się dzieje w tym mieś cie. Czasem wie o czymś, zanim się to wydarzy. Wszę dzie ma swoich informatoró w. Nazywa ich mał ymi ptaszkami. Jeden z nich usł yszał o twojej wizycie. Na szczę ś cie Yarys przyszedł najpierw do mnie.

- Dlaczego do ciebie?

Wzruszył ramionami. - A dlaczego nie? Sprawuję pieczę nad pienię dzmi, jestem doradcą Kró la. Selmy i lord Renly wyjechali naprzeciw Robertowi, a lord Stannis udał się na Dragonstone. Tak wię c został em tylko ja i maester Pycelle. Naturalnie, przyszedł do mnie. Yarys wie, ż e był em przyjacielem twojej siostry Lysy.

- Czy Yarys wie o…

- Lord Yarys wie wszystko… moż e tylko nie zna celu twojej wizyty. - Unió sł brwi. - A po co przyjechał aś?

- Ż ona ma prawo zatę sknić za mę ż em. Ponadto matka pragnie być blisko swoich có rek. Czy ktoś moż e temu zaprzeczyć?

Littlefinger roześ miał się. - Doskonale, moja pani. Nie każ mi tylko w to wierzyć. Znam cię za dobrze. Jak brzmi motto Tullych?

Czuł a, ż e zaschł o jej w gardle. - Rodzina, obowią zek, honor - odpowiedział a. Rzeczywiś cie znał ją zbyt dobrze.

- Rodzina, obowią zek, honor - powtó rzył za nią. - I one to kazał y ci pozostać w Winterfell, kiedy nasz Namiestnik wyjechał stamtą d. Nie, moja pani, coś się wydarzył o. Twoja nieoczekiwana podró ż musi mieć poważ ny powó d. Pozwó l, ż e ci pomogę. Starzy przyjaciele powinni sobie zaufać. - Rozległ o się ciche pukanie do drzwi. - Wejś ć - zawoł ał Littlefinger.

Mę ż czyzna, któ ry wszedł do pokoju, był pulchny, wyperfumowany, wypudrowany i ł ysy jak kolano. Na jego stró j skł adał a się kamizela wyszywana zł otą nicią i narzucona na luź ną szatę z purpurowego jedwabiu, na nogach miał pantofle z mię kkiego aksamitu z zawinię tymi do gó ry czubkami. - Lady Stark - powiedział, ujmują c jej dł oń w swoje rę ce. - To wielka radoś ć dla mnie mó c ujrzeć cię ponownie po tylu latach. - Dł oń miał mię kką i wilgotną, a jego oddech pachniał bzem. - Ach, twoje biedne dł onie. Czy poparzył aś je sobie, sł odka pani? Palce są bardzo wraż liwe… Nasz dobry maester Pycelle przyrzą dza doskonał e maś ci. Czy mam posł ać po jedną z nich?

Catelyn wysunę ł a dł oń z jego uś cisku. - Dzię kuję ci, panie, ale mó j maester Luwin opatrzył już moje rany.

Yarys skiną ł gł ową. - Ze smutkiem przyją ł em wiadomoś ć dotyczą cą twojego syna. Jest jeszcze taki mł ody. Bogowie są okrutni.

- W tej kwestii zgadzam się z tobą, lordzie Yarysie - odpowiedział a. Uż ył a tego tytuł u tylko ze wzglę du na fakt, iż był on czł onkiem rady kró lewskiej. W rzeczywistoś ci nie był ż adnym lordem, a jeś li, to tylko lordem paję czych sieci, mistrzem plotkarzy. Eunuch rozł oż ył pulchne rę ce. - Sł odka pani, mniemam, ż e zgadzamy się nie tylko w tej kwestii. Darzę wielkim szacunkiem twojego mę ż a, a naszego Namiestnika. Wiem też, ż e oboje kochamy kró la Roberta.

- Tak. - Był a zmuszona przyznać. - Bez wą tpienia.

- Nie mieliś my dotą d Kró la bardziej umił owanego niż nasz Robert - wtrą cił wesoł o Littlefinger. Uś miechną ł się chytrze. - Przynajmniej o tyle, o ile wie lord Yarys.

- Dobra pani - odezwał się Yarys sł odkim gł osem. - W Wolnych Miastach są ludzie, któ rzy posiadają ogromne moce uzdrawiają ce. Rzeknij tylko sł owo, a poś lę po jednego z nich dla twojego drogiego Brana.

- Maester Luwin zrobił wszystko, co moż na dla niego uczynić - odpowiedział a. Nie miał a ochoty rozmawiać o Branie, nie w tym miejscu, nie z tymi ludź mi. Ufał a odrobinę Littlefingerowi i ani trochę Yarysowi. Nie chciał a, by widzieli jej smutek. - Lord Baelish powiedział mi, ż e tobie powinnam podzię kować za to, iż mnie tutaj sprowadzono.

Yarys zachichotał jak mał a dziewczynka. - Ach, tak. Rzeczywiś cie, to ja zawinił em. Mam nadzieję, ż e mi wybaczysz, mił a pani. - Usiadł na krześ le i zł oż ył dł onie. - Zastanawiam się, czy moglibyś my cię poprosić, abyś pokazał a nam sztylet?

Catelyn Stark spojrzał a na eunucha zdumiona. On rzeczywiś cie jest jak pają k, pomyś lał a, czarnoksię ż nik albo jeszcze coś gorszego. Wiedział o rzeczach, o któ rych nikt nie mó gł wiedzieć, chyba ż e… - Co zrobiliś cie ser Rodrikowi?

Littlefinger wydawał się zagubiony. - Czuję się jak rycerz, któ ry przybył na plac boju bez lancy. O jakim sztylecie mó wimy? I kto to jest ser Rodrik?

- Ser Rodrik Cassel jest zbrojmistrzem Winterfell - poinformował go Yarys. - Lady Stark, zapewniam cię, ż e nic się nie stał o twojemu dobremu rycerzowi. Przybył tutaj dzisiejszego popoł udnia. Odwiedził ser Arona Santagara w zbrojowni, gdzie rozmawiali o pewnym sztylecie. Mniej wię cej o zachodzie sł oń ca opuś cili zamek i udali się do tej okropnej rudery, w któ rej się zatrzymał aś. Wcią ż tam przebywają. Czekają na twó j powró t, popijają c w jadalni. Ser Rodrik bardzo się zaniepokoił twoim wyjś ciem.

- Ską d wiesz o tym wszystkim?

- Sł ucham szczebiotania ptaszkó w - odpowiedział Yarys, uś miechają c się. - Sł odka pani, ja duż o wiem. Na tym polega moja praca. - Wzruszył ramionami. - Masz ten sztylet przy sobie, prawda?

Catelyn wyję ł a sztylet spod pł aszcza i rzucił a go na stó ł. - Oto i on. Moż e twoje ptaszki podpowiedzą nam imię czł owieka, do któ rego należ y.

Yarys podnió sł sztylet i przesuną ł palcem po jego ostrzu. Ujrzawszy krew, zapiszczał cienko i cisną ł nó ż na stó ł.

- Ostroż nie - powiedział a Catelyn. - Jest ostry.

- Nie ma lepszego ostrza niż to z valyriań skiej stali - odezwał się Littlefinger. Yarys ssał palec, spoglą dają c na Catelyn z wyrzutem. Littlefinger wzią ł nó ż do rę ki. Potem podrzucił go w gó rę i zł apał drugą rę ką. - Dobrze wyważ ony. Chcesz znaleź ć jego wł aś ciciela. Czy to jest powó d twojej wizyty? Nie potrzebujesz ser Arona. Powinnaś był a przyjś ć prosto do mnie.

- A gdybym przyszł a, co byś mi powiedział?

- Powiedział bym ci, ż e w cał ej Kró lewskiej Przystani istnieje tylko jeden taki sztylet. - Ują ł nó ż mię dzy kciuk i palec wskazują cy, podnió sł ramię i rzucił wprawnie sztyletem, któ ry przeleciał przez pokó j i wbił się gł ę boko w dę bowe drzwi. - Należ y do mnie.

- Do ciebie? - To nie miał o sensu. Petyra nie był o w Winterfell.

- A przynajmniej należ ał do dnia turnieju w dzień imienia księ cia Joffreya - powiedział i poszedł do drzwi po nó ż. - Podobnie jak poł owa dworu postawił em w turnieju na ser Jaime’a. - Petyr uś miechną ł się nieś miał o i znowu wyglą dał jak mał y chł opiec. - Kiedy Loras Tyrell zrzucił go z konia, wielu z nas nieco zbiedniał o. Ser Jaime stracił sto zł otych smokó w, Kró lowa przegrał a wisior ze szmaragdó w, a ja stracił em mó j sztylet. Jej Mił oś ć odzyskał a swoje szmaragdy, lecz zwycię zca zatrzymał resztę.

- Kto? - zapytał a gwał townie Catelyn, czują c, ż e wyschł o jej w ustach ze strachu. W palcach rozchodził się pulsują cy bó l.

- Karzeł - powiedział Littlefinger, a Lord Yarys nie spuszczał oczu z jej twarzy. - Tyrion Lannister.


Jon

 

Dziedziniec rozbrzmiewał w rytm pieś ni mieczy. Krople zimnego potu spł ywał y po piersi Jona okrytej czarną weł ną, wyprawioną skó rą i kolczugą, lecz on nie ustawał w ataku. Grenn potkną ł się i zatoczył do tył u, bronią c się niezdarnie. Kiedy podnió sł miecz, Jon zadał cios poniż ej i uderzył w tył nogi swojego przeciwnika. Odpowiadają c na cię cie z doł u Grenna, Jon uderzył znad gł owy, wgniatają c mu heł m. Kiedy Grenn spró bował zaatakować z boku, Jon odparował jego cię cie i uderzył go w pierś przedramieniem. Grenn stracił ró wnowagę i usiadł w ś niegu. Jon uderzył mieczem w nadgarstek przeciwnika, któ ry krzykną ł z bó lu i wypuś cił swoją broń

- Doś ć! - Gł os ser Allisera Thorne’a był ostry jak valyriań ska stal.

Grenn chwycił się za nadgarstek. - Bę kart zł amał mi nadgarstek.

- Bę kart podcią ł ci ś cię gno, rozł upał czaszkę i odcią ł dł oń. A przynajmniej zrobił by to, gdybyś cie walczyli ostrą bronią. Masz szczę ś cie, ż e w Nocnej Straż y opró cz ł owcó w potrzeba też stajennych. - Ser Alliser dał znak Jerenowi i Toadowi. - Postawcie na nogi tego ż ubra, musi się zają ć pogrzebem.

Jon zdją ł heł m, tymczasem pozostali chł opcy pomagali Grennowi podnieś ć się. Poczuł na twarzy przyjemny chł ó d mroź nego porannego powietrza. Oparł się o miecz i wzią ł gł ę boki oddech, upajają c się przez chwilę swoim zwycię stwem. - To jest miecz, a nie laska starucha - usł yszał gł os ser Allisera. - Czy bolą cię nogi, lordzie Snow?

Jon nienawidził, kiedy ser Alliser zwracał się do niego w ten sposó b, nie ukrywają c ironii. Zrobił to już pierwszego dnia, a chł opcy szybko podchwycili jego nowy przydomek i teraz wszyscy go tak nazywali. Wsuną ł miecz do pochwy. - Nie - odparł.

Thorne zbliż ył się do niego. Kiedy szedł, jego skó rzane ubranie skrzypiał o lekko. Był pię ć dziesię cioletnim mę ż czyzną, szczupł ym i ż ylastym, o czarnych wł osach przypró szonych siwizną i oczach podobnych do kawał kó w onyksu. - Chcę usł yszeć prawdę - powiedział rozkazują cym tonem.

- Jestem zmę czony - przyznał Jon. Bolał o go ramię od trzymania dł ugiego miecza, zaczynał też czuć pieką cy bó l w miejscach uderzeń.

- Jesteś sł aby.

- Wygrał em.

- Nie. To ż ubr przegrał.

Jeden z chł opcó w zachichotał. Jon pilnował się, ż eby trzymać ję zyk za zę bami. Pokonał wszystkich, któ rych ser Alliser wystawił przeciwko niemu, a mimo to niczego nie zyskał. Wrę cz przeciwnie, otrzymał tylko kolejną porcję drwin. Thorne nienawidził go, Jon zrozumiał to już wcześ niej, a pozostał ych nienawidził jeszcze bardziej.

- Wystarczy na dzisiaj - ogł osił Thorne. - Doś ć mam ś lamazarstwa jak na jeden dzień. Jeś li kiedyś zaatakują nas Inni, to bę dę się modlił, ż eby mieli ł ucznikó w, ponieważ nadajecie się tylko na tarcze.

Jon poszedł za pozostał ymi do zbrojowni. Czę sto chodził sam. Ć wiczył z dwudziestoma innymi chł opcami, ale ż adnego z nich nie mó gł nazwać przyjacielem. Wię kszoś ć był a starsza od niego o dwa lub trzy lata, lecz ż aden nie doró wnywał mu w walce, chociaż miał dopiero czternaś cie lat. Dareon był szybki, ale bał się uderzeń. Pyp posł ugiwał się mieczem, jakby walczył sztyletem, Jeren był sł aby jak dziewczyna, a Grenn niezdarny i powolny. Halder potrafił mocno uderzyć, lecz zawsze sam nadziewał się na miecz przeciwnika. Im dł uż ej Jon z nimi przebywał, tym bardziej nimi gardził.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.