Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 11 страница



Yarys, eunuch, był pierwszym plotkarzem Kró la. Sł uż ył Robertowi tak samo jak wcześ niej sł uż ył Aerysowi Targaryenowi. Ned rozwiną ł zwó j drż ą cą dł onią - przypomniał sobie okropne oskarż enie Lysy - lecz wiadomoś ć nie dotyczył a lady Arryn. - Jakie jest ź ró dł o jego wiadomoś ci?

- Pamię tasz ser Joraha Mormonta?

- A jakż eby inaczej, chociaż chciał bym go zapomnieć - rzucił szorstkim gł osem Ned. Mormontowie z Wyspy Niedź wiedziej stanowili stary ró d, dumny i poważ any, lecz ziemie mieli ubogie i zimne.

Ser Jorah pró bował nabić rodzinne sakwy, sprzedają c kł usownikó w handlarzowi niewolnikami z Tyrosh. Czyn ten okrył hań bą cał ą pó ł noc, ponieważ Mormontowie byli chorą ż ymi Starkó w. Ned odbył daleką podró ż na zachó d, na Wyspę Niedź wiedzią, ale zanim tam przybył, Jorah uciekł statkiem za wą skie morze i znalazł się poza zasię giem kró lewskiego miecza i jego sprawiedliwoś ci. Od tamtej pory upł ynę ł o pię ć lat.

- Ser Jorah przebywa obecnie w Pentos i bardzo mu zależ y na przebaczeniu Kró la, dzię ki któ remu mó gł by powró cić z wygnania - wyjaś nił Robert. - Lord Yarys wykorzystuje go w umieję tny sposó b.

- A zatem handlarz niewolnikami zamienił się w szpiega - rzucił Ned z niesmakiem. Oddał list. - Wolał bym, ż eby zamienił się w trupa.

- Yarys twierdzi, ż e szpiedzy są bardziej przydatni od trupó w - powiedział Robert. - Nie mó wmy już o Jorahu. Co są dzisz o tej wiadomoś ci?

- Daenerys Targaryen poś lubił a jakiegoś dothrackiego wodza. I co z tego? Mamy jej posł ać ś lubny prezent?

Kró l zmarszczył brwi. - Moż e nó ż. Bardzo ostry, a z nim kogoś odważ nego, kto bę dzie umiał się nim posł uż yć.

Ned nie ukrywał zdziwienia. Robert nienawidził Targaryenó w do szaleń stwa. Pamię tał, co obaj powiedzieli w porywie zł oś ci, kiedy Tywin Lannister w dowó d lojalnoś ci zł oż ył przed Robertem ciał a ż ony i dzieci Rhaegara. Ned nazwał jego czyn morderstwem, Robert powiedział, ż e to wojna. Kiedy Ned pró bował mu tł umaczyć, ż e ksią ż ę i księ ż niczka byli jeszcze mał ymi dzieć mi, ś wież o koronowany kró l odpowiedział mu: - Nie widzę tutaj ż adnych dzieci, a jedynie smocze nasienie. - Tej burzy nie potrafił uciszyć nawet Jon Arryn. Eddard Stark odjechał tamtego dnia ogarnię ty wś ciekł oś cią, ż eby samemu wzią ć udział w ostatnich bitwach wojny na poł udniu. Trzeba był o jeszcze jednej ś mierci, ż eby się pogodzili, ś mierci Lyanny - ś mierci i smutku, któ ry obaj dzielili, kiedy odeszł a.

Tym razem Ned postanowił się pilnować. - Wasza Mił oś ć, ta dziewczyna to jeszcze dziecko. Przecież nie jesteś jakimś tam Tywinem Lannisterem, ż eby mordować niewinne istoty. - Opowiadano o tym, jak có reczka Rhaegara pł akał a, kiedy wycią gali ją spod ł ó ż ka. Chł opiec był jeszcze prawie niemowlakiem, a mimo to ż oł nierze lorda Tywina wyrwali go z rą k matki i roztrzaskali mu gł owę o ś cianę.

- Jak dł ugo ona pozostanie niewinna? - wycedził Robert. - Tylko patrzeć, jak to dziecko rozł oż y nogi i zacznie rozsiewać kolejne smocze nasienie na moje utrapienie.

- Mimo to mordowanie dzieci… jest nikczemne… ohydne…

- Ohydne? - rykną ł Kró l. - To, co Aerys uczynił twojemu bratu Brandonowi, był o ohydne. I to, w jaki sposó b zmarł twó j pan ojciec. Jak myś lisz, ile razy Rhaegar gwał cił twoją siostrę? Ile setek razy? - Mó wił teraz tak gł oś no, ż e jego koń zarż ał nerwowo pod nim. Kró l szarpną ł mocno lejcami i skierował palec na Neda. - Zabiję każ dego Targaryena, któ rego dostanę w swoje rę ce, aż wszyscy z nich legną martwi tak jak ich smoki. A potem plunę na ich gró b.

Ned dobrze wiedział, ż e nic nie wskó ra wobec wś ciekł oś ci Kró la. Skoro czternaś cie lat nie ugasił o jego pragnienia zemsty, to nie uczynią tego ż adne sł owa. - Ale tego nie moż esz dostać w swoje rę ce, prawda? - powiedział spokojnie.

Kró l skrzywił się. - Nie, nie mogę. Niech bogowie bę dą przeklę ci. Jakiś zasyfiał y kupiec z Pentos zamkną ł ją i jej brata w swoim mają tku peł nym eunuchó w w spiczastych kapeluszach, a potem oddał ich Dothrakom. Powinienem był ich zabić już dawno, kiedy z ł atwoś cią mogł em ich dostać. Niestety, Jon był takim samym gł upcem jak ty. A ja, sł uchają c go, okazał em się jeszcze wię kszym durniem.

- Jon Arryn był mą drym czł owiekiem i dobrym Namiestnikiem. - Robert prychną ł. Jego gniew topniał ró wnie szybko jak się pojawił.

- Ten khal Drogo ma podobno w swojej hordzie sto tysię cy ludzi. Co by na to powiedział Jon?

- Powiedział by, ż e nawet milion Dothrakó w nie stanowi zagroż enia dla kró lestwa, dopó ki pozostaną oni na drugim brzegu wą skiego morza - odpowiedział spokojnie Ned. - Barbarzyń cy nie mają statkó w. Nienawidzą i boją się otwartego morza.

Kró l przesuną ł się w siodle. - Moż liwe ale w Wolnych Miastach ł atwo o statki. Mó wię ci, Ned, nie podoba mi się to mał ż eń stwo. W Siedmiu Kró lestwach wcią ż znajdziesz takich, któ rzy nazywają mnie Uzurpatorem. Zapomniał eś już, ilu stanę ł o po stronie Targaryena w czasie wojny? Teraz siedzą cicho, ale gdyby tylko nadarzył a się okazja, natychmiast zadź galiby mnie w ł ó ż ku, a ze mną moich synó w. Jeś li ten ż ebraczy kró l przycią gnie tu ze sobą dothracką hordę, przył ą czą się do niego wszyscy zdrajcy.

- Nie przepł ynie przez morze - zapewnił go Ned. - A nawet gdyby tak się zdarzył o, to odepchniemy go do morza. Jeś li wyznaczysz nowego Namiestnika Wschodu..,

Kró l ję kną ł. - Po raz ostatni ci mó wię, ż e nie mianuję Namiestnikiem chł opaka Arrynó w. Wiem, ż e jest twoim siostrzeń cem, lecz teraz, kiedy Targaryenowie poszli do ł ó ż ka z Dothrakami, musiał bym być szalony, ż eby oddawać ć wierć mojego kró lestwa w rę ce cherlawego chł opaka.

Ned spodziewał się podobnej odpowiedzi. - Mimo wszystko trzeba mianować Namiestnika Wschodu. Jeś li nie odpowiada ci Robert Arryn, wyznacz któ regoś ze swoich braci. Stannis sprawdził się w czasie oblę ż enia Koń ca Bramy.

Dał Kró lowi chwilę, ż eby oswoił się z podsunię tym pomysł em. Robert zmarszczył tylko czoł o i nic nie powiedział. Wydawał się zakł opotany.

- To znaczy - skoń czył spokojnie - jeś li nie obiecał eś już tego komuś innemu.

Na twarzy Roberta pojawił się na moment wyraz zaskoczenia, któ ry zaraz zamienił się w grymas rozdraż nienia. - A jeś li tak, to co?

- Jaime Lannister, czy tak?

Robert spią ł konia i ruszył w dó ł zbocza kurhanu. Ned podą ż ył za nim. Kró l jechał ze wzrokiem utkwionym w dal. - Tak - wyrzucił wreszcie z siebie to jedno sł owo, któ re definitywnie skoń czył o ich rozmowę.

- Kró lobó jca - powiedział Ned. A zatem plotki się potwierdził y. Zdawał sobie sprawę, ż e kroczy po bardzo niebezpiecznym gruncie. - Bez wą tpienia zdolny i odważ ny czł owiek - odezwał się ostroż nie. - Lecz jego ojciec jest Namiestnikiem Zachodu, Robercie. Kiedyś urzą d ten obejmie ser Jaime. Nikt nie powinien mieć moż liwoś ci sprawowania rzą dó w nad wschodem i zachodem. - Nie powiedział gł oś no tego, co go najbardziej niepokoił o: taka decyzja spowoduje, ż e poł owa armii Kró lestwa znajdzie się w rę kach Lannisteró w.

- Bę dę się o to martwił, kiedy zajdzie taka potrzeba - odpowiedział stanowczo Kró l. - Na razie lord Tywin nie zamierza umierać, tak wię c nie są dzę, ż eby Jaime mó gł liczyć na cokolwiek w najbliż szym czasie. Ned, nie mó wmy już o tym, bę dzie tak, jak postanowił em.

- Wasza Mił oś ć, czy mogę mó wić szczerze?

- A czy mó gł bym cię przed tym powstrzymać? - mrukną ł Robert. Jechali przez wysoką brą zową trawę. - Czy moż esz zaufać Jaime’owi Lannisterowi?

- Jest bliź niaczym bratem mojej siostry, a takż e Zaprzysię ż onym Rycerzem Kró lewskiej Gwardii. Zwią zał ze mną cał e swoje ż ycie i fortunę.

- Podobnie jak poprzednio z Aerysem Targaryenem - zauważ ył Ned.

- Dlaczego miał bym mu nie ufać? Zawsze pozostawał posł uszny mojej woli. Swoim mieczem dopomó gł mi zdobyć tron, na któ rym zasiadam.

Swoim mieczem pomó gł splamić tron, na któ rym zasiadasz, pomyś lał Ned, lecz nie oś mielił się wypowiedzieć tych sł ó w gł oś no. - Na mocy przysię gi miał swoim ż yciem bronić ż ycia Kró la. Tymczasem poderż ną ł mu gardł o.

- Na siedem piekieł, ktoś musiał zgł adzić Aerysa! - rzucił Robert i zatrzymał gwał townie swojego konia przed starym kurhanem. - Gdyby nie Jaime, musiał by to zrobić któ ryś z nas.

- My nie byliś my Zaprzysię ż onymi Brać mi Kró lewskiej Gwardii - zauważ ył Ned. Uznał, ż e nadszedł czas, aby Robert poznał cał ą prawdę. - Wasza Mił oś ć, czy pamię tasz Trident?

- Bogowie! Jak mó gł bym zapomnieć?

- Rhaegar zadał ci ranę - przypomniał mu Ned. - Tak wię c kiedy wojska Targaryena został y rozbite i zaczę ł y się wycofywać, mnie polecił eś udać się w poś cig za nimi. Resztki armii Rhaegara uciekł y do Kró lewskiej Przystani. Ruszyliś my za nimi. Aerys schronił się w Czerwonej Twierdzy z kilkunastoma tysią cami lojalistó w. Spodziewał em się, ż e zastaniemy bramy zamknię te.

Robert pokrę cił gł ową zniecierpliwiony. - Ale okazał o się, ż e nasi ludzie zdobyli już twierdzę. I co z tego?

- Nie nasi ludzie ją zdobyli - poprawił go cierpliwie Ned. - Zrobili to ludzie Lannistera. Wał y ochronne przeskoczył lew Lannisteró w, a nie jeleń. Zdobyli miasto podstę pem.

Wojna cią gnę ł a się wtedy od ponad roku. Wszyscy lordowie zebrali się pod sztandarami Roberta, inni pozostali lojalni wobec Targaryena. Potę ż ni Lannisterowie z Casterly Rock, Namiestnicy Zachodu, nie przył ą czyli się do ż adnej ze stron konfliktu, ignorują c wezwania zaró wno rebeliantó w, jak i rojalistó w. Być moż e Aerys Targaryen pomyś lał, ż e bogowie odpowiedzieli wreszcie na jego modlitwy,, kiedy u jego bram w Kró lewskiej Przystani staną ł lord Tywin Lannister ze swoim najstarszym synem, a wraz z nimi dwanaś cie tysię cy ludzi. I tak szalony kró l wydał swó j ostatni szalony rozkaz. Otworzył bramy przed lwem, spodziewają c się jego lojalnoś ci.

- Podstę p nigdy nie był obcy Targaryenom - powiedział Robert. Znowu wzbierał w nim gniew. - Lannister odpł acił im podobną monetą. Zasł uż yli na to. Nie martw się, sprawa ta nie zakł ó ci mojego snu.

- Nie był o cię tam - odparł Ned, a w jego sł owach zabrzmiał a gorycz. Za to on rzadko kiedy spał spokojnie. Już czternaś cie lat pró bował przespać swoje kł amstwa, lecz one wcią ż nie dawał y mu spokoju. - Nie był o to honorowe zwycię stwo.

- Niech Inni wezmą twó j honor! - zaklą ł Robert. - Czy któ rykolwiek z Targaryenó w wiedział, co to honor? Zejdź do swojej krypty i spytaj Lyannę o honor smoka!

- Pomś cił eś Lyannę nad Tridentem - odparł Ned, zatrzymują c się przy Kró lu. Obiecaj mi, Ned, wyszeptał a wtedy.

- Ale to nie przywró cił o jej ż ycia. - Robert odwró cił gł owę i spojrzał w szarą dal.

- Nigdy ci nie mó wił em, co zastał em tamtego dnia w sali tronowej - powiedział Ned. - Aerys leż ał martwy na podł odze w kał uż y krwi. Ze ś cian komnaty patrzył y smocze czaszki. Wszę dzie peł no był o ludzi Lannistera. Jaime miał na sobie narzucony na zł ocistą zbroję biał y pł aszcz Kró lewskiej Gwardii. Wcią ż go widzę. Nawet jego miecz był pozł acany. Siedział wysoko, ponad innymi rycerzami, na Ż elaznym Tronie w heł mie o kształ cie lwiej gł owy. Cał y bł yszczą cy!

- Nie mó wisz mi nic nowego - mrukną ł Kró l.

- Nie zsiadł em jeszcze z konia. Przejechał em w ciszy przez cał ą salę mię dzy rzę dami smoczych czaszek. Miał em wraż enie, ż e mnie obserwują. Zatrzymał em się przed tronem i spojrzał em na niego. Swó j zł ocisty miecz poł oż ył sobie na kolanach, jego ostrze był o jeszcze mokre od krwi zamordowanego kró la. Moi szli za mną, a ludzie Lannistera cofnę li się. Nie odezwał em się ani sł owem. Patrzył em tylko na niego i czekał em. Wreszcie Jaime roześ miał się i wstał. Zdją ł heł m i rzekł do mnie: Nie obawiaj się, Stark. Zagrzewał em tylko miejsce dla naszego przyjaciela, Roberta. To chyba nie jest najwygodniejsze siedzenie.

Kró l odrzucił gł owę i rykną ł ś miechem. Spoś ró d wysokiej trawy poderwał y się przestraszone wrony. Wzniosł y się w gó rę, biją c mocno skrzydł ami. - Na siedmiu bogó w, Ned! Uważ asz, ż e nie powinienem ufać Lannisterowi tylko dlatego, ż e usiadł na chwilę na moim tronie? - Znowu się roześ miał. - Jaime miał wtedy siedemnaś cie lat. Był jeszcze chł opcem.

- Chł opiec czy nie, nie miał prawa do tronu.

- Moż e był zmę czony - zauważ ył Robert. - Zabijanie kró ló w to mę czą ca robota. Bogowie jedni wiedzą, ż e w tej cholernej sali tronowej nie ma innego miejsca, gdzie by moż na posadzić tył ek. A poza tym on miał rację, to siedzenie rzeczywiś cie jest strasznie niewygodne. Dosł ownie, i nie tylko. - Kró l pokrę cił gł ową. - No có ż, teraz już poznał em grzech Jaime’a i moż emy zapomnieć o cał ej sprawie. Mam doś ć tajemnic i sprzeczek dotyczą cych kró lestwa. Mó wię ci, Ned, jest to ró wnie nuż ą ce jak liczenie miedziakó w. Chodź, przejedziemy się tak jak dawniej. Chcę znowu poczuć wiatr we wł osach. - Spią ł konia i ruszył galopem przez kurhan, zostawiają c za sobą grudki ziemi.

Ned nie ruszył za nim od razu. Brakł o mu sł ó w. Poczuł przypł yw ogromnej bezradnoś ci. Nie po raz pierwszy zaczą ł się zastanawiać, co on tam robi i po co tam przyjechał. Nie był Jonem Arrynem, któ ry potrafił zapanować nad nieokieł znanym Kró lem i nauczyć go mą droś ci. Robert, jak zawsze, robił to, na co miał ochotę, a Ned nie potrafił go powstrzymać. Jego miejsce był o w Winterfell. U boku pogrą ż onej w smutku Catelyn i Brana.

A jednak nie zawsze moż na był o zostać w miejscu, do któ rego czł owiek przynależ ał. Zrezygnowany, Eddard Stark spią ł konia i ruszył za Kró lem.


Tyrion

 

Pó ł noc cią gnę ł a się w nieskoń czonoś ć.

Tyrion Lannister znał mapy ró wnie dobrze jak wszyscy inni, lecz po dwó ch tygodniach spę dzonych na kró lewskim trakcie doszedł do wniosku, ż e mapa to jedno, rzeczywiste miejsce zaś to coś zupeł nie innego.

Opuś cili Winterfell tego samego dnia, w któ rym wyjechał stamtą d Kró l, wś ró d ogó lnego zamieszania pokrzykują cych ludzi, rż ą cych koni, turkotu wozó w i ję ku ogromnego powozu Kró lowej. Padał wtedy lekki ś nieg. Kró lewski trakt przebiegał tuż za zamkiem i miastem. Tam chorą gwie, wozy i kolumny rycerzy oraz wolnych skrę cił y na poł udnie, zabierają c ze sobą cał y zgieł k, Tyrion zaś w towarzystwie Benjena Starka i jego siostrzeń ca skrę cił na pó ł noc.

Od tamtej chwili zanurzali się w coraz wię kszym chł odzie i ciszy. Na zachó d od traktu cią gnę ł y się krzemowe wzgó rza, szare i urwiste, a na ich wierzchoł kach sterczał y wysokie straż nice. Po wschodniej stronie teren opadał, rozcią gają c się jak okiem się gną ć lekko pofał dowaną ró wniną. Kamienne mosty ł ą czył y brzegi wartkich i wą skich rzek, a mał e zagrody opasał y koł em grody obwarowane murami z drewna i kamienia. Droga był a wygodna, a na noc zatrzymywali się w prostych karczmach.

Jednak po trzech dniach pola skoń czył y się, a ich miejsce zastą pił gę sty las. Teraz kró lewski trakt opustoszał. Z każ dą milą wzgó rza stawał y się coraz wyż sze i coraz bardziej dzikie, aż wreszcie pią tego dnia przeszł y w gó ry: zimne, sinoszare olbrzymy o postrzę pionych ramionach przykrytych ś niegiem. Wieją cy z pó ł nocy wiatr zdmuchiwał z ich szczytó w pió ropusze zmroż onego ś niegu i lodu podobne do chorą gwi.

Droga, osł onię ta od zachodu ś cianą gó r, wił a się na pó ł noc poprzez lasy poroś nię te dę bem, zimozieloną roś linnoś cią i wrzoś cem, któ ry wydawał się Tyrionowi czarniejszy i starszy od wszystkiego, co kiedykolwiek widział. - Wilczy las. - Tak nazwał las Benjen Stark i rzeczywiś cie nocą las oż ywał wyciem wilkó w odzywają cych się z oddali, a czasem takż e gdzieś z bliska. Sł yszą c podobne odgł osy, biał y wilkor Jona Snowa nastawiał uszy, lecz sam nigdy na nie nie odpowiedział. Tyrion czuł się nieswojo w obecnoś ci tego zwierzę cia.

Teraz, nie liczą c wilka, był o ich już oś miu. Jak przystał o na Lannistera, Tyrion podró ż ował w towarzystwie swoich dwó ch ludzi. Benjen Stark zabrał ze sobą tylko swojego bratanka bę karta oraz wierzchowce dla Nocnej Straż y, lecz na skraju wilczego lasu spę dzili noc za murami leś nego grodu, gdzie doł ą czył do nich jeszcze jeden czarny brat o imieniu Yoren. Był to przygarbiony mę ż czyzna o zł owieszczym wyglą dzie i twarzy niemal cał kowicie schowanej za brodę ró wnie czarną jak jego stró j. Wydawał się twardy jak stary korzeń. Towarzyszył o mu dwó ch obdartych wiejskich chł opcó w z Fingers. - Gwał ciciele - powiedział Yoren, obrzucają c chł opcó w zimnym spojrzeniem. Tyrion zrozumiał. Mó wiono, ż e ż ycie na Murze jest cię ż kie, lecz bez wą tpienia wydawał o się lepsze od kastracji.

Pię ciu mę ż czyzn, trzech chł opcó w, wilkor i kruki w klatce, któ re maester Luwin dał Benjenowi Starkowi - bez wą tpienia stanowili dziwną kompanię. Tyrion zauważ ył, ż e Jon Snow obserwuje uważ nie Yorena i jego ponurych towarzyszy z wyrazem konsternacji na twarzy. Yoren miał wykrę cone ramię i strasznie od niego cuchnę ł o. W jego tł ustych wł osach i brodzie skakał y wszy, a jego ubranie - stare i poł atane - najwyraź niej dawno nie był o prane. Dwaj rekruci cuchnę li jeszcze bardziej i wydawali się ró wnie gł upi, jak okazali się okrutni.

Chł opak przypuszczał pewnie, ż e w Nocnej Straż y sł uż ą gł ó wnie ludzie podobni do jego wuja. Jeś li rzeczywiś cie tak myś lał, to widok Yorena i jego towarzyszy był dla niego okrutnym przebudzeniem. Tyrion wspó ł czuł chł opcu. Wybrał twarde ż ycie… czy raczej twarde ż ycie wybrał o jego.

Mniejszą sympatię czuł do wuja. Wydawał o się, ż e Benjen Stark podziela chł odny stosunek swojego brata do Lannisteró w, dlatego nie okazał zadowolenia, kiedy Tyrion obwieś cił mu swoje zamiary. - Ostrzegam cię, Lannister, na Murze nie znajdziesz ż adnej karczmy - powiedział mu wtedy.

- Bez wą tpienia znajdziesz dla mnie jakiś ką t - odpowiedział mu Tyrion. - Nie potrzebuję duż o miejsca, jak zapewne zauważ ył eś.

Oczywiś cie, nie odmawia się bratu Kró lowej, wię c sprawę uznano za zał atwioną, lecz Stark nie wyglą dał na szczę ś liwego. - Nie spodoba ci się ta podró ż, zobaczysz - rzucił kró tko i od tamtej pory dokł adał starań, ż eby tak się stał o.

Nim miną ł pierwszy tydzień, Tyrion miał poobcierane i odrę twiał e nogi i nieustannie czuł się przemarznię ty do koś ci. Mimo to nie narzekał. Ani przez chwilę nie chciał dać satysfakcji Benjenowi Starkowi.

Wszystkie niedogodnoś ci i przykroś ci osł odził sobie futrem, starą, postrzę pioną i cuchną cą skó rą niedź wiedzią, któ rą podarował mu wcześ niej Stark w porywie rycerskiej galanterii, spodziewają c się pewnie odmowy. Tyrion jednak przyją ł futro z uś miechem na ustach. Wyjeż dż ają c z Winterfell, zabrał swoje najcieplejsze ubrania, lecz szybko przekonał się, ż e cią gle marzł. Wcią ż był o zimno i coraz zimniej. Nocą przychodził mró z, a kiedy wiał wiatr, to jakby ktoś przecinał noż em jego najcieplejsze ubrania. Teraz pewnie Stark ż ał ował swojej hojnoś ci. Lannisterowie nigdy nie odmawiali. Zawsze brali to, co im oferowano.

W miarę jak posuwali się na pó ł noc, w mroki wilczego lasu, farmy i grody pojawiał y się coraz rzadziej i był y coraz mniejsze, aż wreszcie pozostali zdani na samych siebie.

Tyrion nigdy nie mó gł być specjalnie pomocny przy rozbijaniu obozu. Mał y, niezbyt ruchliwy, bardziej przeszkadzał, niż pomagał. Dlatego kiedy Stark, Yoren i pozostali mę ż czyź ni budowali prowizoryczny schron, zajmowali się koń mi i rozpalali ognisko, on zwykle zabierał swoje futro, bukł ak z winem i szedł gdzieś poczytać.

Kiedy po raz osiemnasty w czasie ich podró ż y zapadł zmrok, zabrał wino, któ re sam przywió zł aż z Casterly Rock - rzadki trunek o barwie bursztynu - oraz ksią ż kę o historii i wł aś ciwoś ciach smokó w. Za pozwoleniem Eddarda Siarka Tyrion zabrał ze sobą kilka rzadkich woluminó w z biblioteki w Winterfell.

Znalazł wygodne miejsce z dala od obozowych odgł osó w, nad brzegiem wartkiego strumienia o czystej i zimnej wodzie. Stary, powyginany groteskowo dą b dał mu schronienie przed przenikliwym wiatrem. Tyrion, owinię ty w swoje futro i oparty plecami o pień drzewa, pocią gną ł ł yk wina i zaczą ł czytać o wł aś ciwoś ciach smoczej koś ci. Smocza koś ć ma czarną barwę z powodu duż ej zawartoś ci ż elaza, przeczytał. Jest twarda jak stal, a mimo to lekka i bardzo elastyczna, a takż e zupeł nie niewraż liwa na ogień. Dothrakowie niezwykle cenią sobie ł uki ze smoczej koś ci i nic dziwnego. Ł ucznik wyposaż ony w taką broń przewyż sza każ dego innego.

Już od dawna Tyrion wykazywał wrę cz chorobliwe zainteresowanie smokami. Kiedy przybył do Kró lewskiej Przystani na ś lub swojej siostry i Roberta Baratheona, postanowił odszukać smocze czaszki, któ re kiedyś wisiał y na ś cianach sali tronowej Targaryena. Pó ź niej Kró l Robert zastą pił je chorą gwiami i gobelinami, lecz Tyrion lak dł ugo szukał, aż znalazł czaszki w zatę chł ej piwnicy.

Spodziewał się, ż e zrobią na nim ogromne wraż enie, moż e nawet ich widok przestraszy go. Z pewnoś cią nie przypuszczał, ż e wydadzą mu się pię kne. A jednak tak się stał o. Czarne jak onyks i nieskoń czenie gł adkie, migotał y w ś wietle jego pochodni. Wyczuwał, ż e lubią ogień. Kiedy wsadził koniec pochodni w pysk jednej z nich, cienie za nim zatań czył y na ś cianie. Zę by miał a dł ugie i zakrzywione, niczym noż e z czarnego diamentu. Pł omienie pochodni był y dla nich niczym wobec ż aru ognia, w któ rym niegdyś się pł awił y. Tyrion gotó w był przysią c, ż e kiedy wychodził, puste oczodoł y patrzył y za nim.

Znajdował o się tam dziewię tnaś cie czaszek. Najstarsza pochodził a sprzed ponad trzech tysię cy lat, najmł odsza zaledwie sprzed pó ł tora wieku. Dwie najmł odsze był y jednocześ nie najmniejsze, swoimi rozmiarami nie przekraczał y wielkoś ci czaszki doga - tylko tyle pozostał o po ostatnich dwó ch osobnikach smoczego pomiotu zrodzonego na Dragonstone. Był y to ostatnie smoki Targaryena, być moż e w ogó le ostatnie, i nie ż ył y dł ugo.

Najwię ksze czaszki należ ał y do potworó w znanych z pieś ni i opowieś ci, do smokó w, któ re Aegon Targaryen i jego siostry wypuś cili na Siedem Kró lestw. Bardowie nadali im imiona bogó w: Balerion, Meraxes, Yhaghar. Tyrion stał oniemiał y mię dzy ich ogromnymi paszczami. Moż na był o wjechać do gardzieli Yhaghara, chociaż już by się stamtą d nie wyjechał o. Meraxes wydawał się jeszcze wię kszy. Najpotę ż niejszy zaś z nich, Balerion zwany Czarnym Strachem, mó gł by poł kną ć cał ego ż ubra albo nawet wł ochatego mamuta, któ re ponoć przemierzał y zimne pustkowie za Portem Ibben.

Tyrion dł ugo stał w wilgotnej piwnicy, wpatrzony w puste oczodoł y ogromnej czaszki Baleriona, pró bują c wyobrazić sobie jego rozmiary, kiedy smok rozkł adał swoje ogromne, czarne skrzydł a i wzlatywał ku niebu, zieją c ogniem.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.