Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 9 страница



Sł uż ą cy podszedł do stoł u. - Chleba - zwró cił się do niego Tyrion. - A takż e dwie mał e rybki i tego dobrego ciemnego piwa, ż ebym miał czym popić. Ach, i jeszcze trochę bekonu. Podsmaż go dobrze, ż eby był chrupią cy. - Sł uż ą cy skiną ł gł ową i wycofał się. Tyrion odwró cił się do swojego rodzeń stwa. Jego brat i siostra byli bliź niakami, a tego ranka tworzyli szczegó lnie zgraną parę. Oboje ubrali szaty koloru ciemnozielonego, któ ry doskonale pasował do koloru ich oczu. Jasne loki opadał y swobodnie, a na ich nadgarstkach, palcach i szyjach pobł yskiwał y klejnoty.

Tyrion zastanawiał się, jak to jest, kiedy się ma bliź niaka, lecz zaraz doszedł do wniosku, ż e chyba nie chce wiedzieć. Wystarczy, ż e codziennie musi patrzeć w lustro. Myś l o bliź niaku wydał a mu się zbyt okropna, by ją rozważ ać.

- Masz jakieś wieś ci o Branie, wuju? - odezwał się ksią ż ę Tommen.

- Był em w jego pokoju wczoraj wieczorem - oś wiadczył Tyrion. - Ż adnych zmian. Maester uznał to za dobry znak.

- Nie chcę, ż eby Bran umarł - powiedział Tommen lę kliwie. Był bardzo sł odkim dzieckiem, w przeciwień stwie do swojego brata. Ale przecież Jaime i Tyrion takż e bardzo się ró ż nili.

- Lord Eddard też miał brata o imieniu Brandon - rzucił Jaime. - Był jednym z zakł adnikó w zamordowanych przez Targaryena. Zdaje się, ż e to imię przynosi pecha.

- Och, nie aż tak wielkiego, jak to wszystko - powiedział Tyrion. Kiedy sł uż ą cy przynió sł mu talerz, oderwał sobie kawał czarnego chleba.

Cersei spojrzał a na niego uważ nie. - Co masz na myś li?

Tyrion uś miechną ł się. - Tylko to, ż e ż yczenie Tommena moż e się speł nić. Maester uważ a, ż e chł opiec ma szansę przeż yć. - Przerwał i upił ł yk piwa.

Myrcella wcią gnę ł a gł ę boko powietrze, uradowana, a Tommen uś miechną ł się nerwowo, lecz nie im przyglą dał się Tyrion. Nie przegapił kró tkiego spojrzenia, jakie wymienili mię dzy sobą Jaime i Cersei. Kró lowa natychmiast opuś cił a wzrok. - Sł aba to pociecha. Ci pó ł nocni bogowie nie mają litoś ci, pozwalają c dziecku cierpieć w takim bó lu.

- Co dokł adnie powiedział maester? - spytał Jaime.

Bekon zachrupał, kiedy Tyrion ugryzł plaster. Ż uł przez chwilę zamyś lony, zanim wreszcie odpowiedział. - Wedł ug niego gdyby chł opiec miał umrzeć, już by się to stał o. Tymczasem od czterech dni nic się nie zmienia.

- Czy Bran wyzdrowieje, wuju? - spytał a mał a Myrcella. Swoją urodą doró wnywał a matce, lecz z pewnoś cią nie charakterem.

- Widzisz, malutka, on ma zł amany krę gosł up - wyjaś nił jej Tyrion. - Nogi takż e ma pogruchotane. Przy ż yciu trzyma go tylko mió d i woda, inaczej umarł by z gł odu. Moż e kiedy się obudzi, zje coś innego, lecz nigdy już nie bę dzie chodził.

- Jeś li się obudzi - powtó rzył a Cersei. - Czy jest szansa?

- To wiedzą tylko bogowie - odpowiedział Tyrion. - Maester ma taką nadzieję. - Ugryzł chleba. - Przysią gł bym, ż e to ten jego wilk trzyma go przy ż yciu. Bestia siedzi pod jego oknem dzień i noc i wyje. Odganiają go, a on i tak wraca. Raz maester kazał zamkną ć okno, ż eby nie był o sł ychać wycia, i Branowi zaraz jakby się pogorszył o. Jego serce znowu zabił o mocniej, kiedy otworzyli okno.

Kró lowa wzdrygnę ł a się. - W tych zwierzę tach jest coś nienaturalnego. - Są niebezpieczne. Nie pozwolę, ż eby zabrali je do nas, na poł udnie.

- Trudno bę dzie ci ich powstrzymać, siostrzyczko - powiedział Jaime. - Ich dziewczynki nie rozstają się ze swoimi wilkami.

Tyrion zaczą ł jeś ć rybę. - A zatem wyruszacie niebawem?

- Niestety, nie tak szybko, jak byś my chcieli - powiedział a Cersei i zaraz zmarszczył a czoł o. - Powiedział eś wyruszacie? A ty? Bogowie, nie chcesz chyba powiedzieć, ż e zostajesz tutaj?

Tyrion wzruszył ramionami. - Benjen Stark wraca do Nocnej Straż y z bę kartem swojego brata. Mam zamiar pojechać z nimi i zobaczyć ten Mur, o któ rym wszyscy tyle sł yszeliś my.

- Mam nadzieję, ż e nie zamierzasz przywdziać czarnych szat, braciszku?

Tyrion roześ miał się. - Co, ja? Celibat? Zapł akał yby się wszystkie dziwki od Dorne do Casterly Rock. Nie, chcę tylko staną ć na krawę dzi Muru i wysikać się z krawę dzi ś wiata.

Cersei wstał a gwał townie. - Dzieci nie muszą wysł uchiwać podobnych plugastw. Tommen, Myrcella, idziemy. - Wyszł a szybko z jadalni, cią gną c za sobą tren sukni i dzieci. Jaime Lannister skierował na brata uważ ne spojrzenie swoich zimnych zielonych oczu. - Stark nigdy nie zechce wyjechać z Winterfell, dopó ki jego syn pozostanie w cieniu ś mierci.

- Zechce, jeś li Robert mu każ e - powiedział Tyrion. - A Robert z pewnoś cią to uczyni. I tak lord Eddard w niczym nie moż e pomó c chł opcu.

- Mó gł by zakoń czyć jego cierpienia - powiedział Jaime. - Ja bym tak zrobił, gdyby chodził o o mojego syna. Okazał bym mu litoś ć.

- Radzę ci, ż ebyś nie podsuwał podobnych rad lordowi Eddardowi, sł odki braciszku. Mó gł by się rozgniewać.

- Chł opak zostanie kaleką, nawet jeś li przeż yje. Gorzej nawet niż kaleką. Karykaturą. Ja mam nadzieję na dobrą, spokojną ś mierć.

W odpowiedzi Tyrion wzruszył tylko ramionami, co jeszcze bardziej podkreś lił o jego pokurczoną postać. - Jeś li już mowa o karykaturach, to oś mielam się mieć odmienne zdanie - powiedział. Ś mierć jest tak przeraż ają co ostateczna, tymczasem ż ycie obfituje w niezliczoną iloś ć moż liwoś ci.

Jaime uś miechną ł się. - Jesteś perwersyjnym mał ym karł em, prawda?

- Och, tak - przyznał Tyrion. - Mam nadzieję, ż e chł opiec się obudzi. Ciekawe bę dzie usł yszeć, co ma do powiedzenia.

Uś miech na ustach jego brata zwarzył się jak mleko. - Tyrionie, mó j sł odki braciszku - rzucił ponuro. - Czasem zastanawiam się, po czyjej ty jesteś stronie.

Tyrion siedział z ustami peł nymi chleba i ryby. Napił się ł yk mocnego ciemnego piwa i wyszczerzył zę by w szerokim uś miechu. - Jaime, bracie - odezwał się. - Ranisz mnie. Wiesz przecież, jak bardzo kocham naszą rodzinę.


Jon

 

Jon wchodził po schodach wolno, starają c się nie myś leć o tym, ż e być moż e wchodzi tam po raz ostatni. Duch szedł za nim bezszelestnie. Na zewną trz wiatr dmuchał ś niegiem przez zamkową bramę na dziedziniec wypeł niony hał asem i krzą taniną, lecz tutaj, za grubymi murami zamku, był o ciepł o i cicho. Zbyt cicho.

Dotarł na gó rę i zatrzymał się. Stał dł ugą chwilę niepewny. Duch trą cił pyskiem jego dł oń. Jon, zachę cony, wyprostował się i wszedł do pokoju.

Lady Stark siedział a przy ł ó ż ku. Siedział a tam prawie od dwó ch tygodni, dzień i noc. Ani na chwilę nie opuś cił a Brana. Jedzenie przynoszono jej na gó rę i wszystko, czego potrzebował a. Do pokoju wstawiono też mał e, twarde ł ó ż ko, lecz mó wiono, ż e i tak prawie nie ś pi. Sama podawał a Branowi wodę, mió d i miksturę z zió ł, któ re podtrzymywał y go przy ż yciu. Ani razu nie wyszł a z pokoju, dlatego Jon trzymał się z daleka.

Teraz jednak nie mó gł już dł uż ej czekać. Zatrzymał się na chwilę w drzwiach. Bał się odezwać albo podejś ć bliż ej. Przez otwarte okno sł ychać był o wycie wilka. Duch usł yszał je i podnió sł ł eb.

Lady Stark podniosł a wzrok. Przez moment wydawał o się, ż e go nie poznaje. Wreszcie zamrugał a szybciej. - A ty co tu robisz? - spytał a gł osem dziwnie pozbawionym emocji.

- Przyszedł em zobaczyć się z Branem - powiedział Jon. - Chcę się z nim poż egnać.

Wyraz jej twarzy nie zmienił się. Dł ugie kasztanowe wł osy pozostawał y w nieł adzie. Wyglą dał a, jakby postarzał a się o dwadzieś cia lat. - Już się poż egnał eś. Idź stą d.

Jakaś jego czę ś ć pragnę ł a po prostu uciec, lecz wiedział, ż e jeś li tak postą pi, moż e już nigdy nie ujrzy Brana. Zrobił nieś miał o krok do przodu. - Proszę - powiedział.

Jej oczy pozostał y zimne. - Kazał am ci już iś ć - powiedział a. - Nie chcemy Cię tutaj.

Kiedyś biegł by już na dó ł, moż e nawet by się rozpł akał. Teraz jednak poczuł zł oś ć. Niebawem miał zostać Zaprzysię ż onym Bratem Nocnej Straż y i bę dzie musiał stawić czoł o wię kszym niebezpieczeń stwom niż Catelyn Tully Stark. - On jest moim bratem - powiedział.

- Czy mam wezwać straż?

- Wezwij - rzucił zaczepnie. - Nie zabronisz mi zobaczyć się z nim. - Przeszedł przez pokó j i staną ł po drugiej stronie ł ó ż ka.

Trzymał a dł oń Brana w swojej. Jego rę ka bardziej przypominał a szpon. To nie był Bran, któ rego pamię tał. Prawie nie miał ciał a, a jego skó ra opinał a ciasno koś ci niczym patyki. Jon nie mó gł znieś ć widoku jego nó g nienaturalnie wygię tych pod kocem. Jego oczy zapadł y się gł ę boko w ciemne dziury oczodoł ó w. Miał je otwarte, choć nic nie widział. Upadek spowodował, ż e Bran w jakiś sposó b się skurczył. Wyglą dał jak nierozwinię ty listek, któ ry wiatr poniesie zaraz do grobu.

A jednak jego pierś podnosił a się i opadał a pod klatką kruchych, poł amanych ż eber.

- Bran - powiedział. - Przepraszam, ż e nie przyszedł em wcześ niej. Bał em się. - Czuł pł yną ce po jego policzkach ł zy. Nic go to teraz nie obchodził o. - Nie umieraj, Bran, proszę. Wszyscy czekamy, aż się obudzisz. Ja i Robb i dziewczynki, wszyscy… - Lady Stark patrzył a na niego, lecz nic nie powiedział a. Jon uznał, ż e tym samym wyraż a swoją zgodę. Za oknem znowu zawył wilkor. Wilk, któ remu Bran nie zdą ż ył nawet nadać imienia.

- Muszę już iś ć - powiedział Jon. - Wuj Benjen czeka na mnie. Jadę na pó ł noc, na Mur. Wyruszamy jeszcze dzisiaj, ż eby zdą ż yć przed ś niegiem. - Pamię tał, jak bardzo Bran ekscytował się perspektywą tej podró ż y. Jon nie mó gł znieś ć myś li, ż e zostawia go w takim stanie. Otarł ł zy, pochylił się i ucał ował brata w usta.

- Chciał am, ż eby został tutaj ze mną - odezwał a się cicho lady Stark.

Jon spojrzał na nią. Chociaż mó wił a do niego, to zachowywał a się, jakby go tam wcale nie był o.

- Modlił am się o to - powiedział a bezbarwnym gł osem. - Był moim wyją tkowym dzieckiem. Poszł am do septa i modlił am się siedem razy do siedmiu twarzy boga, ż eby Ned zmienił zdanie i zostawił go ze mną. Czasem modlitwy zostają wysł uchane.

Jon nie wiedział, co powiedzieć. - To nie był a twoja wina - wydusił wreszcie z siebie.

Odszukał a go wzrokiem. Z jej oczu bił jad gniewu. - Nie potrzebuję twojego rozgrzeszenia, bę karcie.

Jon opuś cił oczy. Tulił a w dł oniach rę kę Brana. Jon uś cisną ł jego drugą dł oń. Palce drobne jak koś ci ptaka. - Ż egnaj - powiedział.

Był już przy drzwiach, kiedy odezwał a się do niego. - Jon - powiedział a. Czuł, ż e nie powinien się zatrzymywać, lecz nigdy dotą d nie zwró cił a się do niego po imieniu. Odwró cił się i zobaczył, ż e patrzy na niego, jakby widział a go po raz pierwszy w ż yciu.

- Tak? - odpowiedział.

- Ty powinieneś być na jego miejscu - powiedział a i odwró cił a się do Brana. Zaczę ł a cicho pł akać, a cał ym jej ciał em wstrzą sał y dreszcze. Jon nigdy wcześ niej nie widział jej pł aczą cej.

Dł ugo schodził na dziedziniec.

Na zewną trz panował o hał aś liwe zamieszanie. Ł adowano wozy, ludzie pokrzykiwali, przyprowadzano ze stajni konie, zaprzę gano je i siodł ano. Zaczą ł padać lekki ś nieg, wię c wszyscy pragnę li jak najszybciej wyruszyć.

Na ś rodku dziedziń ca stał Robb i wydawał gł oś no komendy. Sprawiał wraż enie, ż e wydoroś lał w cią gu ostatnich kilku tygodni, jakby upadek Brana i zał amanie się jego matki dodał y mu sił. Towarzyszył mu Szary Wicher.

- Szuka cię wuj Benjen - zwró cił się do Jona. - Już godzinę temu chciał wyruszyć.

- Wiem - odpowiedział Jon. - Zaraz do niego pó jdę. - Rozejrzał się dookoł a. - Wyjazd okazał się trudniejszy, niż się spodziewał em.

- Dla mnie takż e - powiedział Robb. W jego wł osach topniał y pł atki ś niegu. - Widział eś go?

Jon skiną ł tylko gł ową, boją c się odezwać w tej chwili.

- On nie umrze - powiedział Robb. - Ja to wiem.

- Was, Starkó w, trudno jest zabić - przyznał Jon. Mó wił znuż onym, zmę czonym gł osem. Wizyta na gó rze pozbawił a go sił.

Robb wyczuwał, ż e coś był o nie tak. - Moja matka…

- Był a… mił a - dokoń czył za niego Jon.

Robb odetchną ł z ulgą. - To dobrze. - Uś miechną ł się. - Przy nastę pnym naszym spotkaniu bę dziesz już chodził ubrany na czarno.

Jon zmusił się do uś miechu. - Zawsze lubił em ten kolor. Jak myś lisz, kiedy to nastą pi?

- Niedł ugo - obiecał Robb. Wycią gną ł ramiona i uś cisną ł mocno Jona. - Ż egnaj, Snow.

Jon takż e go uś cisną ł. - Ż egnaj, Stark. Opiekuj się Branem.

- Dobrze. - Rozluź nili uś cisk i patrzyli na siebie niepewnie. - Wuj Benjen powiedział, ż ebym cię przysł ał do stajni, gdy tylko cię zobaczę - odezwał się wreszcie Robb.

- Muszę się jeszcze z kimś poż egnać - odparł Jon.

- A zatem nie widział em cię - odpowiedział Robb. Jon zostawił go poś ró d ś niegu, wozó w, koni i wilkó w. Do zbrojowni był o blisko. Zabrał swoje rzeczy i poszedł przez kryty most do wież y.

Znalazł Aryę w jej pokoju. Pakował a skrzynię z twardego drewna wię kszą od niej samej, a pomagał a jej Nymeria. Wystarczył o, ż e wskazał a rę ką, a wilczyca pę dził a w drugi koniec komnaty, chwytał a w zę by kawał ek jedwabiu i biegł a z nim z powrotem. Kiedy wyczuł a Ducha, przysiadł a i zaskomlał a w ich kierunku.

Arya obejrzał a się i wstał a od kufra na widok Jona. Obję ł a go mocno chudymi ramionami. - Bał am się, ż e już pojechał eś - powiedział a przez ś ciś nię te gardł o. - Nie pozwolili mi wychodzić.

- Co zbroił aś tym razem? - spytał Jon.

Arya puś cił a go i skrzywił a się. - Nic. Pakował am się tylko. - Wskazał a na ogromną skrzynię wypeł nioną w jednej trzeciej. Pozostał e ubrania leż ał y porozrzucane po cał ym pokoju. - Septa Mordane mó wi, ż e muszę spakować wszystko jeszcze raz. Twierdzi, ż e nie poskł adał am ubrań tak jak trzeba. Dama na poł udniowym dworze nie wrzuca do kufra ubrań w taki sposó b, jakby to był y stare szmaty.

- A pakował aś je jak szmaty, siostrzyczko?

- I tak się wszystko pogniecie - powiedział a. - A kto to zauważ y, czy ubrania są poskł adane?

- Septa Mordane - odpowiedział Jon. - Pewnie by się jej też nie spodobał o, ż e Nymeria ci pomaga. - Wilczyca popatrzył a na niego swymi ciemnozł ocistymi oczami. - Skoro już mowa o pakowaniu, to przyniosł em ci coś, co musisz bardzo starannie spakować.

Jej twarz natychmiast pojaś niał a. - Prezent?

- Moż na to i tak nazwać. Zamknij drzwi.

Znuż ona, lecz podekscytowana, Arya wyjrzał a na korytarz. - Nymeria, chodź tutaj i pilnuj. - Zostawił a wilczycę na straż y i zamknę ł a drzwi. Tymczasem Jon rozwiną ł szmaty, w któ rych przynió sł prezent. Pokazał go Aryi.

Otworzył a szeroko oczy. A oczy miał a ciemne, podobnie jak on.

- Miecz - powiedział a cicho.

Pochwę wykonano z mię kkiej, szarej skó ry. Jon wycią gną ł powoli miecz, ż eby mogł a przyjrzeć się, jak gł ę boki jest bł ę kitny odcień stali.

- To już nie zabawka - powiedział. - Uważ aj, ż ebyś się nie skaleczył a. Jest tak ostry, ż e moż na by się nim golić.

- Dziewczynki się nie golą - powiedział a Arya.

- Moż e powinny. Widział aś nogi septy? Zachichotał a. - Jest taki cienki.

- Podobnie jak i ty - odpowiedział. - Mikken zrobił go dla mnie. Takiej broni uż ywają zbó je w Pentos, Myr i innych Wolnych Miastach. Gł owy nim nie odetniesz, ale moż esz komuś zrobić kilka dziur w brzuchu, jeś li bę dziesz doś ć szybka.

- Potrafię być szybka - powiedział a Arya.

- Musisz ć wiczyć codziennie. - Podał jej miecz, pokazał, jak go trzymać, i odsuną ł się. - I jak? Dobrze leż y w dł oni?

- Chyba tak - odpowiedział a Arya.

- Pierwsza lekcja - powiedział Jon. - Zadajesz cios ostrym koń cem.

Arya grzmotnę ł a go pł aską czę ś cią ostrza. Poczuł sił ę uderzenia, a mimo to wyszczerzył zę by w uś miechu. - Wiem, jak się trzyma miecz - powiedział a Arya i zaraz posmutniał a. - Septa Mordane zaraz mi go zabierze.

- Nie zabierze, jeś li się o nim nie dowie.

- Z kim bę dę ć wiczył a?

- Znajdziesz kogoś - zapewnił ją Jon. - King’s Landing to prawdziwe miasto, tysią c razy wię ksze od Winterfell. Dopó ki nie znajdziesz jakiegoś nauczyciela, przyglą daj się pilnie, jak ć wiczą na dziedziń cu. Biegaj duż o i jeź dź na koniu, ż ebyś nabrał a sił. I cokolwiek bę dziesz chciał a zrobić …

Arya wiedział a, co chce powiedzieć. Dokoń czyli razem:

- …nie… mó w o tym… Sansie!

Jon potarmosił jej wł osy. - Bę dzie mi ciebie brakował o, siostrzyczko. Wydawał o się, ż e Arya zaraz się rozpł acze. - Szkoda, ż e nie jedziesz z nami.

- Kto wie? Czasem ró ż ne drogi prowadzą do tego samego zamku. - Teraz poczuł się lepiej. Nie chciał pozwolić, ż eby ogarną ł go smutek. - Pó jdę już. Jeś li każ ę wujowi Benowi czekać zbyt dł ugo, to przez najbliż szy rok bę dę wylewał z nocnikó w na Murze.

Arya podbiegł a, by uś cisną ć go po raz ostatni. - Najpierw odł ó ż miecz - ostrzegł ją Jon, ś mieją c się. Odł oż ył a miecz jakby ze wstydem i obsypał a go pocał unkami.

Kiedy znalazł się przy drzwiach, odwró cił się raz jeszcze. Znowu trzymał a miecz. - Zapomniał bym - powiedział. - Najlepsze miecze posiadają swoje imiona.

- Tak jak Ló d - odpowiedział a. Spojrzał a na swó j miecz. - Czy on się jakoś nazywa? Powiedz mi, proszę.

- Nie potrafisz zgadną ć? - droczył się z nią Jon. - Twoje ulubione zaję cie.

Arya zastanawiał a się przez moment, lecz w nastę pnej chwili już wiedział a. Powiedzieli to razem.

- Igł a!

Wspomnienie jej ś miechu towarzyszył o mu w czasie dł ugiej zimnej podró ż y na pó ł noc.


Daenerys

 

Daenerys Targaryean poś lubił a khala Drogo przepeł niona strachem i otoczona barbarzyń skim splendorem na polu, poza murami Pentos, ponieważ Dothrakowie wierzyli, ż e wszystko, co waż ne dla czł owieka, powinno mieć miejsce pod goł ym niebem.

Drogo wezwał na uroczystoś ć cał y swó j khalasar, tak wię c przyjechał o czterdzieś ci tysię cy dothrackich wojownikó w oraz ogromna liczba kobiet, dzieci i niewolnikó w. Przybył e hordy rozbił y swoje obozy za murami miasta, wznoszą c pał ace z plecionej trawy, zjadają c wszystko, co dał o się zjeś ć, tak ż e niepokó j poczciwych mieszkań có w Pentos ró sł z każ dym dniem.

- Moi przyjaciele, magistrowie, podwoili miejskie straż e - wyjaś nił im Illyrio, kiedy pewnej nocy siedzieli przy stole peł nym kaczek w miodzie i pomarań czowej papryki w rezydencji Drogo. Khal przył ą czył się do swojego khalasar, a posiadł oś ć do czasu ś lubu oddał do dyspozycji Daenerys i jej brata.

- Lepiej szybko wydajmy za mą ż księ ż niczkę Daenerys, zanim poł owa Pentos znajdzie się w rę kach zabijakó w i rzezimieszkó w - zaż artował ser Jorah Mormont. Banita zaoferował swó j miecz jej bratu tej samej nocy, kiedy Dany został a sprzedana khalowi Drogo. Oczywiś cie, Yiserys chę tnie przyją ł propozycję Mormonta i od tamtej chwili rycerz nie odstę pował go ani na chwilę.

Magister Illyrio roześ miał się poprzez swoją rozwidloną brodę, lecz Yiserys zachował powagę. - Moż e ją mieć nawet i jutro, jeś li tylko zechce - odpowiedział jej brat. Zerkną ł na Dany, a ona spuś cił a oczy. - Niech tylko zapł aci.

Illyrio machną ł leniwie dł onią; na jego tł ustych palcach zalś nił y pierś cienie. - Mó wił em ci, ż e wszystko jest ustalone. Zaufaj mi. Khal obiecał ci koronę i dostaniesz ją.

- Tylko kiedy?

- Kiedy khal uzna za stosowne - odparł Illyrio. - Najpierw dostanie dziewczynę, po ś lubie musi przejś ć przez ró wniny, ż eby przedstawić ją dosh khaleen w Vaes Dothrak. A potem, być moż e… jeś li wró ż by wskaż ą na wojnę …

Yiserys kipiał przepeł niony niecierpliwoś cią. - Mam gdzieś ich wró ż by. Na tronie mojego ojca siedzi Uzurpator. Jak dł ugo mam jeszcze czekać?

Illyrio wzruszył masywnymi ramionami. - Wielki kró lu, czekał eś prawie cał e swoje ż ycie. Có ż zatem znaczy kilka kolejnych miesię cy, kilka lat?

Ser Jorah, któ ry w swych podró ż ach dotarł aż do Vaes Dothrak, skiną ł gł ową potakują co. - Wasza Mił oś ć, radzę zachować cierpliwoś ć. Dotnrakowie dotrzymują sł owa, tyle tylko ż e ż yją wł asnym czasem. Ktoś pomniejszy moż e bł agać o przysł ugę khala, lecz biada mu, jeś li dopomina się o cokolwiek krzykiem.

Yiserys najeż ył się. - Uważ aj na to, co mó wisz, Mormont, albo każ ę ci wyrwać ję zyk. Nie jestem byle kim, ale prawowitym Panem Siedmiu Kró lestw. Smok nigdy nie bł aga.

Ser Jorah skł onił gł owę. Illyrio uś miechną ł się tajemniczo i oderwał sobie skrzydł o z kaczki. Mió d i tł uszcz popł ynę ł y po jego palcach i dalej na brodę. Nie ma już smokó w, pomyś lał a Dany, wpatrują c się w brata, lecz nie odważ ył a się powiedzieć tego gł oś no.

Tamtej nocy ś nił a o smoku. Yiserys bił ją i ranił. Był a naga, obezwł adniona strachem. Zaczę ł a uciekać, jednakż e jej ciał o wydawał o się grube i powolne. Znowu ją uderzył. Potknę ł a się i przewró cił a. - Obudził aś smoka - wrzeszczał, biją c ją. - Obudził aś smoka, obudził aś smoka. - Uda miał a mokre od krwi. Zamknę ł a oczy i zapł akał a cicho. W odpowiedzi rozległ się nieprzyjemny trzask, a potem jakby huk ognia. Kiedy podniosł a gł owę, Yiserys znikną ł, a dookoł a wznosił y się ogromne pł omienie, poś ró d któ rych ujrzał a smoka. Odwró cił powoli swoją gł owę. Kiedy skierował na nią zamglone oczy, obudził a się drż ą ca i zlana potem. Nigdy dotą d tak się nie bał a… …aż do dnia ś lubu.

Uroczystoś ć zaczę ł a się o ś wicie i trwał a do zmroku, nie koń czą cy się dzień wypeł niony piciem, jedzeniem i bijatyką. Wś ró d pał acó w z trawy usypano podwyż szenie z ziemi, na któ rym zasiadł a Dany u boku khala Drogo - pod nimi kł ę bił o się morze Dothrakó w. Nigdy wcześ niej nie widział a tylu ludzi zebranych w jednym miejscu, ludzi tak dziwnych i przeraż ają cych. Dothrakowie ubierali bogate stroje i skrapiali się perfumami, kiedy odwiedzali Wolne Miasta, natomiast tutaj, pod goł ym niebem, pozostawali bardziej naturalni. Zaró wno kobiety, jak i mę ż czyź ni ubrani byli tylko w malowane skó rzane kamizelki i getry z koń skiego wł osia ś cią gnię te pasami z medalionó w z brą zu. Wojownicy nacierali swoje dł ugie wł osy tł uszczem z doł ó w, w któ rych go wytapiano. Obż erali się koń skim mię sem upieczonym na miodzie z papryką i popijali sfermentowanym mlekiem klaczy oraz wybornymi winami dostarczonymi przez Illyria. Dany sł yszał a, jak pokrzykują do siebie ponad ogniskiem - ich gł osy wydawał y jej się chrapliwe i obce.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.