|
|||
Podziękowania 7 страницаCatelyn pomyś lał a o tró jce dzieci, z któ rymi miał a się rozstać. Nieł atwo był o jej zachować milczenie. Ned odwró cił się do okna zamyś lony. Wreszcie westchną ł i zwró cił się do maestera Luwina. - Dobrze. Tak chyba bę dzie najlepiej. Pomó wię z Benem. - Kiedy powiemy Jonowi? - spytał maester. - W stosownej chwili. Najpierw trzeba poczynić przygotowania, a to zajmie nam przynajmniej dwa tygodnie. Niech Jon nacieszy się tymi ostatnimi dniami. Wkró tce skoń czy się lato, a z nim i jego dzieciń stwo. Kiedy nadejdzie czas, sam mu to oznajmię. Arya
Arya spojrzał a na swó j ś cieg - wcią ż był krzywy. Zmarszczył a czoł o przygnę biona i spojrzał a na swoją siostrę, Sansę, któ ra siedział a z pozostał ymi dziewczę tami. Ś cieg Sansy był zawsze idealny. Wszyscy tak twierdzili. - Robó tki Sansy są ró wnie ś liczne jak ona sama - powiedział a kiedyś do jej matki septa Mordane. - Ma takie delikatne dł onie. - A kiedy lady Catelyn spytał a o Aryę, septa prychnę ł a tylko. - Arya ma rę ce kowala. Arya zerknę ł a ukradkiem w drugi koniec pokoju w obawie, ż e septa Mordane moż e odgadną ć jej myś li, lecz tego dnia septa nie zwracał a na nią wię kszej uwagi. Siedział a z księ ż niczką Myrcellą rozanielona. Nieczę sto zdarzał o się, ż eby septa dostą pił a zaszczytu instruowania kró lewskiej có rki w sprawach kobiecych robó tek. Zdaniem Aryi ś cieg Myrcelli takż e nie był idealnie prosty, lecz zachowanie septy cał kowicie temu przeczył o. Ponownie spojrzał a na swoją robó tkę, zastanawiają c się, czy nie dał oby się jej jakoś naprawić, lecz westchnę ł a tylko i odł oż ył a igł ę. Popatrzył a ponuro na swoją siostrę. Sansa szył a, szczebiocą c wesoł o. U jej stó p siedział a có rka ser Rodrika, Beth Cassel, ł apczywie wsł uchują c się w każ de jej sł owo, jednocześ nie Jeyne Pool szeptał a jej coś do ucha. - O czym rozmawiacie? - spytał a Arya. Jeyne rzucił a jej trochę przestraszone spojrzenie i zachichotał a. Sansa wyglą dał a na speszoną. Beth zarumienił a się. Ż adna nie odpowiedział a. - Rozmawiał yś my o księ ciu - powiedział a wreszcie Sansa sł odkim gł osikiem. Arya wiedział a, któ rego księ cia jej siostra ma na myś li. Oczywiś cie chodził o o Joffreya. Tego wysokiego i przystojnego. Sansa siedział a obok niego w czasie uczty. Aryę posadzono obok tego mał ego, grubego. - Twoja siostra podoba się Joffreyowi - powiedział a szeptem Jeyne, dumna, jakby sama miał a w tym jakiś udział. Był a có rką stewarda z Winterfell oraz najlepszą przyjació ł ką Sansy. - Wyznał jej, ż e jest bardzo pię kna. - On się z nią oż eni - powiedział a mał a Beth rozmarzonym gł osem, koł yszą c się. - Wtedy Sansa zostanie Kró lową cał ego Kró lestwa. Sansa posiadał a na tyle skromnoś ci, by się zarumienić, a rumienił a się ś licznie. Wszystko robił a ś licznie, pomyś lał a Arya przygnę biona. - Beth, nie powinnaś zmyś lać. - Sansa skarcił a mł odszą dziewczynkę, muskają c dł onią jej wł osy, by tym zł agodzić surowy ton swojego gł osu. Spojrzał a na Aryę. - A ty, siostro, co myś lisz o księ ciu Joffie? Jest bardzo szarmancki, nie są dzisz? - Jon mó wi, ż e on wyglą da jak dziewczyna - powiedział a Arya. Sansa westchnę ł a nad robó tką. - Biedny Jon - odezwał a się. - Jest zazdrosny, ponieważ jest bę kartem. - Jest naszym bratem - odparł a Arya zbyt gł oś no. Jej gł os przecią ł popoł udniową ciszę komnaty. Septa Mordane podniosł a wzrok. Miał a chudą twarz, przenikliwe oczy i wą skie, niemal pozbawione warg usta, jakby stworzone do grymasu, któ ry wł aś nie na nich się pojawił. - O czym rozmawiacie, dziewczynki? - O naszym przyrodnim bracie - powiedział a tym razem Sansa; mó wił a cicho, lecz dobitnie. - Uś miechnę ł a się do septy. - Razem z Arya mó wił yś my wł aś nie, jak bardzo się cieszymy, ż e jest z nami dzisiaj Księ ż niczka - powiedział a. Septa Mordane skinę ł a gł ową. - Doprawdy, wielki to dla nas honor. - Księ ż niczka Myrcella uś miechnę ł a się niepewnie. - Arya, czemu odł oż ył aś igł ę? - spytał a septa. Wstał a i ruszył a przez pokó j, szeleszczą c sztywną suknią. - Pokaż mi swó j ś cieg. Arya miał a ochotę wrzasną ć, - Proszę - powiedział a i pokazał a swó j materiał. Septa popatrzył a uważ nie. - Arya, Arya. - W jej gł osie wyczuwał o się naganę. - To nie wystarczy, nie wystarczy. Teraz wszyscy na nią patrzyli. Nie mogł a tego znieś ć. Sansa był a zbyt dobrze wychowana, ż eby ś miać się w chwili zakł opotania siostry, lecz zrobił a to w jej imieniu Jeyne. Nawet księ ż niczka Myrcella spojrzał a na nią z politowaniem. Arya poczuł a napł ywają ce ł zy. Zerwał a się z krzesł a i ruszył a szybko w stronę drzwi. - Arya, wracaj tutaj! - zawoł ał a za nią septa Mordane. - Ani kroku dalej! Pani matka usł yszy o tym. I to w obecnoś ci Księ ż niczki! Wszystkim nam przynosisz wstyd! Arya zatrzymał a się przy drzwiach i odwró cił a się, przygryzają c wargę. Po jej policzkach pł ynę ł y ł zy. Zdobył a się jeszcze na sztywny ukł on w kierunku Myrcelli. - Za pozwoleniem, pani. Myrcella zamrugał a gwał townie i spojrzał a na pozostał ych zdezorientowana. Za to septa Mordane nie miał a wą tpliwoś ci, co powiedzieć. - Arya, a doką d to? Arya rzucił a jej nienawistne spojrzenie. - Muszę podkuć konia - odezwał a się sł odkim gł osem i poczuł a ogromną satysfakcję, widzą c przeraż oną twarz septy. Potem odwró cił a się na pię cie i wybiegł a pę dem. Czuł a się pokrzywdzona. Sansa miał a wszystko. Był a o rok starsza od niej i Arya miał a wraż enie, ż e dla niej już nic nie został o. Czę sto tak wł aś nie się czuł a. Sansa potrafił a wyszywać, ś piewać i tań czyć. Pisał a wiersze. Znał a się na strojach. Potrafił a grać na harfie i dzwonkach. I był a pię kna. Sansa odziedziczył a wysokie koś ci policzkowe po matce oraz gę ste kasztanowe wł osy Tullych. Arya zaś odziedziczył a urodę pana ojca. Wł osy miał a brą zowe i matowe, twarz pocią gł ą, dł ugą i poważ ną. Jeyne nazywał a ją Arya o Koń skim Pysku i rż ał a, kiedy ją mijał a. Tylko w jeź dzie konnej Arya przewyż szał a swoją siostrę. No i jeszcze lepiej potrafił a zarzą dzać domem. Sansa nigdy nie miał a gł owy do liczb. Jeś li miał a-wyjś ć za Joffa, to bę dzie musiał a postarać się o dobrego stewarda, myś lał a Arya. Nymeria czekał a na nią w wartowni na dole, przy schodach. Przybiegł a do Aryi, gdy tylko ją ujrzał a. Arya uś miechnę ł a się. Wiedział a, ż e jej szczeniak ją kocha, moż e tylko on jeden. Wszę dzie z nim chodził a. Nymeria spał a w jej pokoju, przy jej ł ó ż ku. Gdyby tylko matka pozwolił a, Arya chę tnie zabrał aby wilczycę do komnaty, gdzie uczył y się wyszywać. Niechby wtedy septa Mordane spró bował a narzekać na jej ś ciegi. Nymeria chwycił a delikatnie w zę by dł oń Aryi, kiedy ją odwią zywał a. Wilczyca miał a ż ó ł te oczy. W blasku sł oń ca lś nił y jak zł ote monety. Arya nazwał a ją imieniem wojują cej kró lowej z Rhoyne, któ ra poprowadził a swó j lud przez wą skie morze. Oczywiś cie, wywoł ał o to wielki skandal. Sansa nazwał a swojego szczeniaka Dama. Arya skrzywił a się i przytulił a swoją wilczycę. Zachichotał a, kiedy Nymeria polizał a ją w ucho. Septa Mordane z pewnoś cią zdą ż ył a już zawiadomić panią matkę. Jeś li pó jdzie do swojego pokoju, znajdą ją tam, a na to nie miał a ochoty. Pomyś lał a o czymś przyjemniejszym. Chł opcy ć wiczyli na dziedziń cu. Chciał a zobaczyć, jak Robb kł adzie na plecy wytwornego księ cia Joffreya. - Chodź - powiedział a do Nymerii. Wstał a i pobiegł y razem. Na krytym moś cie, mię dzy zbrojownią a Wielką Wież ą, znajdował o się okno, z któ rego rozpoś cierał się widok na cał y dziedziniec. Tam wł aś nie się udał a. Kiedy przybiegł y zdyszane, Arya ujrzał a Jona siedzą cego na parapecie z jedną nogą podcią gnię tą pod brodę. Wydawał się ich nie zauważ ać, zaabsorbowany tym, co dzieje się na dziedziń cu, dopó ki jego biał y wilk nie poruszył się, ż eby wyjś ć im na spotkanie. Nymeria zbliż ył a się ostroż nie. Duch, już teraz wię kszy od pozostał ych szczeniakó w, obwą chał ją, chwycił delikatnie zę bami za ucho i usiadł. Jon spojrzał na Aryę uważ nie. - Mał a siostrzyczko, czy nie powinnaś teraz uczyć się prostego ś ciegu? Arya skrzywił a się. - Chciał am zobaczyć, jak walczą. - No, to chodź. - Uś miechną ł się. Arya wspię ł a się na parapet i usiadł a obok niego. Z doł u dochodził y gł uche uderzenia i postę kiwania. Ku swemu rozczarowaniu zobaczył a, ż e ć wiczą mł odsi chł opcy. Bran był tak grubo ubrany, ż e wydawał o się, iż owinię to go w pierzynę, ksią ż ę Tommen zaś, pulchny nawet bez ubrania, stał się dosł ownie okrą gł y. Sapią c, zadawali sobie nawzajem ciosy drewnianymi mieczami pod czujnyrn okiem starego zbrojmistrza, ser Rodrika Cassela. Był to ogromny mę ż czyzna o imponują cych bokobrodach. Stoją cy dookoł a mę ż czyź ni i chł opcy zachę cali walczą cych. Gł os Robba wybijał się ponad gł osy pozostał ych. Dostrzegł a obok niego Theona Greyjoya. Ubrany w czarny kubrak ozdobiony zł ocistym krakenem, godł o jego rodu, przyglą dał się walce z wyrazem pogardy na twarzy. Obaj przeciwnicy chwiali się na nogach. Arya domyś lił a się, ż e walczą już od dł uż szego czasu. - Trochę bardziej wyczerpują ce niż robó tki - zauważ ył Jon. - Ale też bardziej zabawne niż robó tki - odpowiedział a Arya. Zawsze byli ze sobą blisko. Oboje odziedziczyli rysy ojca. Tylko oni. Robb, Sansa, Bran, a nawet mał y Rickon, mieli urodę Tullych - uś miechnię te twarze i ogniste wł osy. Jeszcze jako mał a dziewczynka Arya obawiał a się, ż e jej wyglą d ś wiadczy o tym, ż e i ona jest bę kartem. Tylko przed Jonem wyjawił a swoje obawy i wł aś nie on ją uspokoił. - Dlaczego nie jesteś tam z nimi? - spytał a. Uś miechną ł się sł abo. - Bę kartom nie wolno obijać mł odych ksią ż ą t - odpowiedział. - Wszelkie siniaki na ich ciele muszą zostać zadane mieczem prawowicie urodzonych. - Och. - Arya zmieszał a się. Powinna był a się domyś lić. Po raz kolejny tego dnia doszł a do wniosku, ż e nie ma sprawiedliwoś ci w ż yciu. Przyglą dał a się, jak jej mał y brat atakuje Tommena. - Potrafił abym się bić tak samo dobrze jak Bran - powiedział a. - On ma dopiero siedem lat, a ja dziewię ć. Jon popatrzył na nią spojrzeniem przepeł nionym mą droś cią czternastolatka. - Jesteś za chuda - powiedział. Pomacał jej mię sień ramienia i westchną ł, krę cą c gł ową. - Pewnie nawet byś nie uniosł a miecza, mał a siostrzyczko. A gdybyś miał a się nim zamachną ć … Arya wyrwał a ramię i rzucił a mu gniewne spojrzenie. Jon poczochrał jej wł osy. Patrzyli, jak Bran i Tommen okrą ż ają się nawzajem. - Widzisz księ cia Joffreya? - spytał Jon. Nie zauważ ył a go dotychczas, lecz kiedy rozejrzał a się uważ niej, zobaczył a, ż e stoi bardziej z tył u, w cieniu wielkiego muru, otoczony ludź mi, któ rych nie znał a. Byli to mł odzień cy w strojach o barwach Lannisteró w i Baratheonó w. Wś ró d nich znajdował o się też kilku starszych mę ż czyzn, rycerzy zapewne, jak domyś lał a się Arya. - Spó jrz na herb na jego opoń czy - powiedział Jon. Arya przyjrzał a się uważ niej. Na ksią ż ę cej opoń czy widniał a wyszyta pię knie tarcza. Podzielono ją na pó ł i na jednej poł owie umieszczono kró lewskiego jelenia w koronie, na drugiej zaś lwa Lannisteró w. - Lannisterowie są dumni - zauważ ył Jon. - Nie wystarcza im herb kró lewski. Stawia obok niego ró d swojej matki, jakby był y sobie ró wne. - Kobieta też jest waż na! - zaprotestował a Arya. Jon zachichotał. - Moż e powinnaś zrobić to samo, mał a siostrzyczko. Poł ą cz Tullych i Starkó w na swoim herbie. - Wilk z rybą w pysku? - Roześ miał a się. - Gł upio by to wyglą dał o. A poza tym, po co dziewczynie herb, jeś li nie potrafi walczyć? Jon wzruszył ramionami. - Dziewczyny dostają herby, lecz nie dostają mieczy. Bę kartom daje się miecze, ale nie herby. Tak już jest, mał a siostrzyczko, lecz nie ja wymyś lił em te zasady. Na dziedziń cu rozległ się krzyk. Kiedy spojrzeli w dó ł, ksią ż ę Tommen przebierał rę koma i nogami, pró bują c bezskutecznie się podnieś ć. Wyglą dał jak przewró cony na plecy ż ó ł w. Bran stał nad nim z podniesionym mieczem, gotowy przył oż yć mu, gdy tylko się podniesie. Przyglą dają cy się wybuchnę li ś miechem. - Doś ć! - zawoł ał ser Rodrik. Podał Księ ciu rę kę i pocią gną ł go do gó ry. - Dobra robota. Lew, Donnis, pomó ż cie im się rozebrać. - Rozejrzał się. - Ksią ż ę Joffreyu, Robb, jeszcze jedna runda? Robb, spocony jeszcze po poprzedniej walce, ruszył ochoczo. - Chę tnie. Joffrey wyszedł z cienia, posł uszny wezwaniu Rodrika. Jego wł osy zalś nił y niczym lite zł oto. Wyglą dał na znudzonego. - Ser Rodriku, to dobre dla dzieci. Theon Greyjoy zaś miał się, co bardziej przypominał o kró tkie szczeknię cie. - Przecież jesteś cie dzieć mi - rzucił z przeką sem. - Robb moż e tak - powiedział Joffrey. - Ale ja jestem Księ ciem i mam już doś ć okł adania Starkó w mieczem zabawką. - Jak dotą d dostał eś wię cej razó w, niż udał o ci się zadać - powiedział Robb. - Boisz się? Ksią ż ę Joffrey spojrzał na niego. - Och, drż ę przeraż ony - odparł. - Jesteś o tyle ode mnie starszy. - Kilku spoś ró d Lannisteró w wybuchnę ł o ś miechem. Jon zmarszczył brwi, przyglą dają c się cał ej scenie. - Naprawdę, Joffrey to takie mał e gó wno - powiedział do Aryi. Ser Rodrik skubał swoje siwe bokobrody zamyś lony. - Co sugerujesz? - zwró cił się do Księ cia. - Ostre miecze. - Dobrze - odpowiedział natychmiast Robb. - Bę dziesz ż ał ował! Zbrojmistrz poł oż ył dł oń na ramieniu Robba, by go uspokoić. - Ostre miecze są zbyt niebezpieczne, ale pozwolę wam pojedynkować się mieczami turniejowymi o przytę pionych ostrzach. Joffrey nic nie odpowiedział, lecz jeden z mę ż czyzn - nie znany Aryi rycerz o czarnych wł osach i twarzy pokrytej bliznami po oparzeniach - wysuną ł się przed Joffreya. - Mó wisz do swojego Księ cia. Kim ty jesteś, ser, by mu rozkazywać? - Jestem zbrojmistrzem Winterfell, Clegane, i lepiej o tym nie zapominaj. Mę ż czyzna z bliznami na twarzy spojrzał na Robba. - Ile masz lat, chł opcze? - Czternaś cie - odpowiedział Robb. - Ja po raz pierwszy zabił em czł owieka w wieku dwunastu lat. Domyś lasz się z pewnoś cią, ż e nie zrobił em tego tę pym mieczem. Arya zauważ ył a, jak Robb się najeż ył. Jego duma został a zraniona. Odwró cił się do ser Rodrika. - Pozwó l mi. Pokonam go. - Pokonaj go mieczem turniejowym - odparł ser Rodrik. Joffrey wzruszył ramionami. - Stark, przyjdź do mnie, jak trochę doroś niesz. Tylko ż ebyś nie był za stary. - Lannisterowie wybuchnę li ś miechem. Przekleń stwa Robba odbił y się echem od ś cian dziedziń ca. Arya zakrył a usta przeraż ona. Theon Greyjoy chwycił Robba za ramię, by go odcią gną ć od Księ cia. Ser Rodrik skubał wą sy zakł opotany. Joffrey udał, ż e ziewa, i zwró cił się do mł odszego brata. - Chodź, Tommen - powiedział. - Koniec zabawy. Niech się dzieci dalej bawią same. Lannisterowie znowu wybuchnę li ś miechem, a Robb cisną ł kolejne przekleń stwa. Twarz ser Rodrika poczerwieniał a z wś ciekł oś ci pod siwymi bokobrodami. Theon przytrzymywał Robba w ż elaznym uś cisku, dopó ki Ksią ż ę i jego ludzie nie odeszli na bezpieczną odległ oś ć. Jon patrzył, jak odchodzą, a Arya przyglą dał a się Jonowi. Twarz miał nieruchomą jak staw w sercu gaju bogó w. Wreszcie zeskoczył z parapetu. - Koniec przedstawienia - powiedział. Pochylił się i podrapał Ducha za uchem. Biał y wilk podnió sł się i otarł ł eb o jego nogę. - Lepiej biegnij do swojego pokoju, mał a siostrzyczko. Septa Mordane pewnie cię już szuka. Im szybciej cię znajdzie, tym ł agodniejszą dostaniesz karę. Bę dziesz szył a przez cał ą zimę. Kiedy nadejdą wiosenne roztopy, znajdą twoje ciał o z igł ą w zamarznię tej dł oni. Ż art Jona wcale nie wydał się jej ś mieszny. - Nienawidzę szycia! - wycedził a przez zę by. - To niesprawiedliwe! - Nic nie jest sprawiedliwe - powiedział Jon. Poczochrał jej wł osy i odszedł ze swoim wilkiem. Nymeria ruszył a za nimi, lecz po chwili zatrzymał a się i zawró cił a. Poszł a niechę tnie w przeciwnym kierunku. Sprawy przybrał y gorszy obró t, niż przewidywał Jon. W jej pokoju czekał a septa Mordane. Septa Mordane oraz jej matka. Bran
Polowanie rozpoczę ł o się o ś wicie. Kró l zaż yczył sobie dzika na wieczorną ucztę. Ksią ż ę Joffrey pojechał z ojcem, tak wię c i Robb mó gł doł ą czyć do myś liwych. Pojechał z nimi takż e wuj Benjen, Jory, Theon Greyjoy, ser Rodrik, a nawet zabawny, mał y brat Kró lowej. W koń cu był o to ostatnie polowanie. Rankiem, nastę pnego dnia mieli wyruszyć na poł udnie. Bran został z Jonem, dziewczynkami i Rickonem. Tylko ż e Rickon był jeszcze mał y, dziewczynki był y dziewczynkami, a Jon i jego wilk gdzieś zniknę li. Bran nie szukał go zbyt gorliwie. Wydawał o mu się, ż e Jon jest na niego zł y. Co wię cej, w tych dniach Jon wydawał się zł y na wszystkich dookoł a. Bran nie wiedział dlaczego. Jon miał pojechać z wujem Benem na Mur i wstą pić do Nocnej Straż y. Branowi wydawał o się to prawie tak samo ciekawe, jak wyprawa na poł udnie. A przecież to Robb miał zostać w zamku, a nie Jon. Bran nie mó gł się doczekać, kiedy wyjadą. Miał pojechać kró lewskim traktem na wł asnym koniu, na koniu, a nie na kucu. Jego ojciec zostanie Namiestnikiem Kró la, a oni wszyscy zamieszkają w czerwonym zamku w Kró lewskiej Przystani, w zamku zbudowanym przez Smoczych Panó w. Stara Niania opowiadał a, ż e są tam duchy, a takż e lochy, w któ rych dokonywano okropnych rzeczy i w któ rych wisiał y na ś cianach smocze gł owy. Bran czuł dreszcz na samą myś l o podobnych rzeczach, lecz nie bał się. Dlaczego miał by się bać? Bę dzie z nim ojciec, a takż e jego rycerze. Bran takż e miał zostać rycerzem, jednym z Gwardii Kró lewskiej. Stara Niania mó wił a, ż e należ ą do niej najznakomitsze miecze w cał ym kró lestwie. Był o ich tylko siedmiu, nosili biał e zbroje, nie mieli ż on ani dzieci i sł uż yli tylko Kró lowi. Bran znał wszystkie opowieś ci o rycerzach z Kró lewskiej Gwardii. Ich imiona brzmiał y dla niego ró wnie sł odko jak najpię kniejsza melodia. Serwy n z Lustrzaną Tarczą. Ser Ryam Redwyne. Ksią ż ę Aemon, Smoczy Rycerz. Bracia bliź niacy, ser Erryk i ser Arryk, któ rzy pozabijali się nawzajem dawno temu, w czasie wojny zwanej Tań cem Smokó w, gdy brat walczył przeciw siostrze. Biał y Byk, Gerold Hightower. Ser Arthur Dayne, Miecz Poranka. Barristan Ś miał y. Dwó ch spoś ró d rycerzy Gwardii Kró lewskiej przybył o z kró lem Robertem. Bran przyglą dał im się wtedy zafascynowany, lecz nigdy nie oś mielił się odezwać do nich. Ser Boros był ł ysym mę ż czyzną z obwisł ą twarzą, ser Meryn zaś miał oczy schowane pod opadają cymi powiekami i brodę koloru rdzy. Ser Jaime Lannister bardziej przypominał rycerzy z opowieś ci. On takż e należ ał do Kró lewskiej Gwardii, lecz Robb powiedział, ż e ser Jaime zabił wcześ niej starego, szalonego Kró la i nie powinien się już liczyć. Najznakomitszym spoś ró d ż yją cych rycerzy pozostawał ser Barristan Selmy, zwany Barristanem Ś miał ym, dowó dca Gwardii Kró lewskiej. Ojciec obiecał, ż e spotkają się z ser Barristanem, kiedy przyjadą do Kró lewskiej Przystani. Tak wię c Bran zaznaczał dni na murze, nie mogą c się doczekać, kiedy wyruszą. Miał zobaczyć ś wiat, o któ rym dotą d mó gł tylko marzyć, i rozpoczą ć ż ycie, o jakim mu się nie ś nił o. Tymczasem nadszedł ostatni dzień i Bran nieoczekiwanie poczuł się zagubiony. Dotą d Winterfell był jego jedynym domem. Ojciec polecił mu poż egnać się tego dnia, co pró bował uczynić. Kiedy myś liwi wyjechali, ruszył przez zamek ze swoim wilkiem, by odwiedzić tych wszystkich, któ rych miał tutaj zostawić: Starą Nianię. Gage’a, kucharza, Mikkena z kuź ni, Hodora, chł opaka stajennego, któ ry wcią ż się uś miechał, zajmował się jego kucem i nigdy nic nie mó wił, poza jednym sł owem „Hodor”, czł owieka ze szklanych ogrodó w, któ ry dał mu jeż yn… Tylko ż e teraz wszystko wydawał o mu się inne. Najpierw poszedł do stajni zobaczyć swojego kuca, lecz pomyś lał, ż e to już nie jest jego kuc. Miał go zostawić w stajni i odjechać na prawdziwym koniu. Nieoczekiwanie zapragną ł po prostu usią ś ć i się rozpł akać. Dlatego odwró cił się i wybiegł ze stajni, zanim Hodor i pozostali chł opcy zauważ ą jego ł zy. Na tym skoń czył y się jego poż egnania. Resztę poranka Bran spę dził w boż ym gaju, pró bują c nauczyć swojego wilka przynoszenia patykó w, lecz i to mu się nie udał o. Mł ody wilk wydawał się mą drzejszy od wszystkich ogaró w z psiarni ojca i Bran przysią gł by, ż e rozumie każ de jego sł owo, a mimo to nie wykazywał wię kszych chę ci w przynoszeniu patykó w. Bran wcią ż nie mó gł się zdecydować, jak nazwać swoje zwierzę. Robb nazwał swojego wilka Szary Wicher, ponieważ biegał bardzo szybko. Wilczyca Sansy otrzymał a imię Dama, Arya dał a swojemu szczeniakowi imię jakiejś kró lowej z ballad, a mał y Rickon nazwał swojego wilka Kudł aczem, co Branowi wydał o się gł upie, biorą c pod uwagę, ż e imię to ma nosić wilkor. Biał y wilk Jona otrzymał imię Duch. Bran ż ał ował, ż e sam nie wpadł na to wcześ niej, chociaż jego wilk nie jest biał y. W cią gu ostatnich dwó ch tygodni wymyś lał setki imion, lecz ż adne nie wydał o mu się odpowiednie. Wreszcie znudził o mu się rzucanie patykami i postanowił powspinać się trochę. Dawno już nie był w zburzonej wież y, wię c postanowił pó jś ć tam po raz ostatni przed wyjazdem. Popę dził przez boż y gaj dł uż szą drogą, ż eby nie przechodzić obok stawu, przy któ rym roś nie drzewo serce, ponieważ budził o w nim strach. Drzewo nie powinno mieć oczu, pomyś lał, ani gał ę zi, któ re wyglą dają jak rę ce. Wilk nie odstę pował go ani na krok. - Zostań tutaj - powiedział do zwierzę cia, kiedy znaleź li się pod drzewem straż niczym, w pobliż u ś ciany zbrojowni. - Leż eć. Tak. Zostań. Wilk poł oż ył się posł usznie. Bran podrapał go po ł bie, potem podskoczył, chwycił się najniż szej gał ę zi i wcią gną ł na nią. Wspinał się lekko, coraz wyż ej, i był już w poł owie drzewa, kiedy wilk podnió sł się i zawył. Bran spojrzał w dó ł. Wilk przestał wyć i wpatrywał się w niego wą skimi, ż ó ł tymi oczami. Bran poczuł dziwny dreszcz. Po chwili wspinał się dalej. Wilk znowu zawył. - Cicho - krzykną ł. - Siad. Zostań. Jesteś gorszy od matki. - Sł yszał wycie przez cał y czas, dopó ki nie wspią ł się na tyle wysoko, ż e mó gł zeskoczyć na dach zbrojowni, i znikną ł z pola widzenia.
|
|||
|