Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 6 страница



Karzeł wybuchną ł ś miechem i otrzepał z kurzu ubranie. - Zdaje się, ż e przestraszył em twojego wilka. Wybacz.

- On się nie przestraszył - powiedział Jon. Przyklę kną ł i zawoł ał: - Chodź tutaj, Duch, No, chodź. Szczeniak przybliż ył się i przysuną ł pysk do twarzy Jona, nie spuszczają c wzroku z Tyriona Lannistera. Kiedy karzeł wycią gną ł ramię, by go pogł askać, wilk cofną ł się i wyszczerzył kł y.

- Nieś miał y, co? - zauważ ył Lannister.

- Siadaj, Duch - rozkazał Jon. - Dobrze, spokó j. Spojrzał w gó rę na karł a. - Teraz moż esz go pogł askać. Nie ruszy się, dopó ki mu nie powiem. Tak go nauczył em.

- Widzę - odparł Lannister. Potarmosił ś nież nobiał e futro mię dzy uszami Ducha i powiedział: - Dobry wilk.

- Gdyby mnie tu nie był o, rozerwał by ci gardł o - powiedział Jon. Nie był a to w peł ni prawda, lecz wierzył, ż e tak bę dzie.

- W takim razie nie oddalaj się zbytnio - odpowiedział karzeł. Przechylił swoją za duż ą gł owę i popatrzył uważ nie na Jona oczami o ró ż nych kolorach. - Jestem Tyrion Lannister.

- Wiem - powiedział Jon, wstają c. Teraz był wię kszy od karł a, co wprawił o go w zakł opotanie.

- Ty jesteś bę kartem Neda Starka, zgadza się?

Jon poczuł ogarniają cy go chł ó d. Zacisną ł mocno usta i nic nie odpowiedział.

- Czy cię obraził em? - spytał Lannister. - Przepraszam. Nikt nie oczekuje uprzejmoś ci od karł ó w. Dzię ki cał ym pokoleniom brykają cych gł upcó w ubranych w pstrokate ubrania nie muszę dbać o stró j i mogę wygadywać, co mi się tylko spodoba. - Wyszczerzył zę by w uś miechu. - A zatem jesteś tym bę kartem.

- Lord Eddard Stark jest moim ojcem - odezwał się Jon dobitnym gł osem.

Lannister przyglą dał się jego twarzy. - Tak - powiedział. - Bez wą tpienia. Masz wię cej rysó w ludzi z pó ł nocy niż twoi bracia.

- Przybrani bracia - poprawił go Jon. Ucieszył y go sł owa karł a, lecz nie chciał się z tym zdradzić.

- Pozwó l, bę karcie, ż e dam ci pewną radę - mó wił dalej Lannister. - Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo ś wiat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją sił ę, a wtedy przestanie to być twoim sł abym punktem. Zró b z tego swoją zbroję, a nikt nie uż yje tego przeciwko tobie.

W tym momencie Jon nie miał ochoty wysł uchiwać niczyich rad. - Co ty moż esz wiedzieć o tym, jak to jest być bę kartem?

- W oczach ojcó w wszystkie karł y są bę kartami.

- Przecież jesteś prawdziwym synem matki z Lannisteró w.

- Czyż by? - odparł karzeł, uś miechają c się ponuro. - Powiedz to mojemu panu ojcu. Moja matka umarł a, wydają c mnie na ś wiat, dlatego on nigdy nie miał pewnoś ci.

- Ja nawet nie znam swojej matki - powiedział Jon.

- Bez wą tpienia był a to kobieta. Przeważ nie są to kobiety. - Uś miechną ł się smutno do Jona. - I zapamię taj coś jeszcze, chł opcze. Wszystkie karł y mogą być bę kartami, lecz nie wszystkie bę karty muszą być karł ami. - Po tych sł owach odwró cił się i wró cił na ucztę, pogwizdują c. Kiedy otwierał drzwi, jego dł ugi cień padł na podł ogę dziedziń ca, a Tyrion Lannister, choć przez chwilę, wydawał się ogromny jak kró l.


Catelyn

 

Ze wszystkich pokoi Wielkiej Wież y zamku Winterfell najcieplejsza był a komnata sypialna Catelyn.

Zamek wzniesiono w miejscu, gdzie wybijał y gorą ce ź ró dł a, dlatego jego gorą ce wody pł ynę ł y przez jego ś ciany niczym krew w ludzkim ciele, dzię ki czemu ogrzewał y kamienne hole, wypeł niał y wilgotnym ciepł em cieplarniane ogrody i nie pozwalał y ziemi zamarzną ć.

Ką piel Catelyn był a zawsze parują ca i gorą ca, a ś ciany jej komnaty ciepł e w dotyku. Ciepł o przypominał o jej Riverrun, sł oneczne dni spę dzone z Lysą i Edmurem, lecz Ned nigdy go nie polubił. Wcią ż powtarzał jej, ż e Starkowie zostali stworzeni dla zimna, ona zaś ś miał a się wtedy i odpowiadał a, ż e w takim razie postawili swó j zamek w niewł aś ciwym miejscu.

Tak wię c, kiedy skoń czyli, Ned zsuną ł się z niej i wyszedł z ł ó ż ka, jak miał w zwyczaju robić. Przeszedł przez pokó j, odsuną ł ogromne, cię ż kie zasł ony i zaczą ł otwierać kolejno wysokie i wą skie okna, wpuszczają c do komnaty nocne powietrze.

Wiatr zawirował wokó ł niego, podczas gdy on stał wpatrzony w ciemnoś ć, nagi, z pustymi rę koma. Catelyn nacią gnę ł a futro aż po samą szyję i spoglą dał a na niego. Teraz wydawał jej się mniejszy, sł abszy, jak mł odzieniec, któ rego poś lubił a w sę pcie w Riverrun czternaś cie dł ugich lat temu. W lę dź wiach wcią ż czuł a jeszcze bó l od jego natarczywych pchnię ć, lecz był to przyjemny bó l. Czuł a w sobie jego nasienie i modlił a się, ż eby powstał o z niego ż ycie. Od urodzin Rickona minę ł y już trzy lata. Nie był a za stara i mogł a mu dać jeszcze jednego syna.

- Odmó wię mu - powiedział Ned, odwró ciwszy się do niej. Patrzył nieprzytomnym spojrzeniem, a w jego gł osie zabrzmiał a niepewnoś ć.

Catelyn usiadł a w ł ó ż ku. - Nie moż esz. Nie wolno ci.

- Mam doś ć obowią zkó w na pó ł nocy i nie pragnę zostać Namiestnikiem Roberta.

- On tego nie zrozumie. Teraz jest Kró lem, a kró lowie to nie to samo, co zwykli ludzie. Jeś li nie zechcesz mu sł uż yć, zacznie się zastanawiać dlaczego i prę dzej czy pó ź niej nabierze podejrzeń, ż e nie jesteś mu przychylny. Nie dostrzegasz niebezpieczeń stwa, jakie mó gł byś na nas sprowadzić?

Ned potrzą sną ł gł ową niedowierzają co. - Robert nigdy by nie skrzywdził ani mnie, ani nikogo z mojej rodziny. Byliś my sobie bliż si niż bracia. On darzy mnie mił oś cią. Jeś li mu odmó wię, wś cieknie się i przeklnie mnie, lecz nie minie tydzień, a bę dziemy się ś miać z tego. Ja go znam!

- Znał eś innego czł owieka - powiedział a. - Kró l jest kimś innym. - Catelyn przypomniał a sobie martwego wilkora znalezionego w ś niegu z gardł em przebitym rogiem. Chciał a mu to uzmysł owić. - Mó j panie, dla Kró la duma jest wszystkim. Robert przebył daleką drogę, by osobiś cie obdarzyć cię tym ogromnym zaszczytem, a tobie nie wolno rzucać mu go w twarz.

- Zaszczytem? - Ned roześ miał się gorzko.

- W jego mniemaniu - powiedział a.

- A w twoim?

- Takż e w moim - odparł a, teraz już rozzł oszczona. Dlaczego tego nie widział? Jak inaczej moż na go potraktować? Chce, ż eby nasza có rka poś lubił a jego syna. Sansa moż e zostać kiedyś kró lową. Jej synowie moż e bę dę rzą dzili od Muru aż po gó ry Dorne. Co w tym zł ego?

- Bogowie, Catelyn, Sansa ma dopiero jedenaś cie lat - powiedział Ned. - A Joffry… Joffry jest…

-.. . nastę pcą tronu - skoń czył a za niego. - Ja miał am zaledwie dwanaś cie lat, kiedy mó j ojciec obiecał mnie twojemu bratu, Brandonowi.

Ned skrzywił się. - Brandon. Tak, Brandon wiedział by, co zrobić. Zawsze wiedział. Wszystko to był o przeznaczone dla niego. Ty, Winterfell, wszystko. On urodził się na Namiestnika i ojca przyszł ych kró lowych. Ja nigdy nie prosił em o ten puchar.

- Moż e i nie - powiedział a Catelyn - ale Brandon nie ż yje, a ty otrzymał eś puchar i musisz z niego pić, czy chcesz tego czy nie.

Ned znowu odwró cił się do okna. Stał wpatrzony w ciemnoś ć, moż e patrzył na księ ż yc, moż e na gwiazdy albo na straż nikó w strzegą cych muró w.

Catelyn zamilkł a, widzą c jak cierpi. Eddard Stark poś lubił ją w miejsce Brandona, zgodnie z tradycją, lecz cień jego zmarł ego brata wcią ż pozostawał mię dzy nimi, podobnie jak ten drugi, cień kobiety, któ rej imienia nie chciał wyjawić, a któ ra urodził a mu bę karta.

Miał a już podejś ć do niego, kiedy rozległ o się pukanie, gł oś ne i nieoczekiwane. Ned odwró cił się, marszczą c czoł o. - Co tam?

Zza drzwi dobiegł gł os Desmonda: - Mó j panie, przybył maester Luwin i prosi o pilne posł uchanie.

- Mó wił eś mu, ż e nie kazał em nikogo wpuszczać?

- Tak, panie, lecz on nalega.

- Dobrze. Wpuś ć go.

Ned podszedł do szafy i wł oż ył cię ż ką szatę. Catelyn poczuł a nagle przenikliwy chł ó d. Usiadł a w ł ó ż ku i podcią gnę ł a futro pod brodę. - Moż e zamkniemy okna - zaproponował a.

Ned skiną ł gł ową zamyś lony. W tej samej chwili pojawił się maester Luwin Był drobnym mę ż czyzną o ziemistej cerze. Jego bystre, szare oczy potrafił y duż o zauważ yć. Te wł osy, któ re mu jeszcze został y, pokrył a siwizna. Ubrany był w szarą szatę z weł ny, obszytą biał ym futrem, barwy Starkó w. Wnę trza jego obszernych rę kawó w skrywał y kieszenie, do któ rych Luwin wsadzał zawsze ró ż ne przedmioty, ksią ż ki, wiadomoś ci, zabawki dla dzieci i ró ż ne dziwne rzeczy. Catelyn dziwił a się czę sto, ż e on w ogó le jest w stanie unieś ć rę ce.

Maester czekał w milczeniu, dopó ki nie zamknię to za nim drzwi.

- Mó j panie - zwró cił się do Neda. - Wybacz, ż e zakł ó cam twó j odpoczynek. Zostawiono u mnie wiadomoś ć.

Ned spojrzał na niego rozzł oszczony. - Zostawiono? Kto zostawił? Posł aniec? Nikt mnie nie informował.

- Nie był o ż adnego posł ań ca, mó j panie. Jedynie rzeź biona, drewniana szkatuł ka, pozostawiona na stole w moim obserwatorium w czasie, kiedy się zdrzemną ł em. Moi sł uż ą cy nie widzieli nikogo, lecz musiał to być ktoś z kró lewskiej ś wity. Nie mieliś my innych goś ci z poł udnia.

- Szkatuł ka, powiadasz? - powiedział a Catelyn.

- W jej wnę trzu znalazł em wspaniał ą lupę do mojego obserwatorium. Moż na są dzić, ż e pochodzi z Myr. Nie ma lepszych nad mistrzó w z Myr.

Ned zmarszczył brwi. Catelyn wiedział a, ż e nie interesują go podobne rzeczy. - Lupa - powtó rzył. - A co to ma wspó lnego ze mną?

- I ja zadał em sobie podobne pytanie? - odparł maester Luwin.

- Stwierdził em, ż e musi tu chodzić o coś wię cej.

Catelyn zadrż ał a pod grubym futrem. - Lupa to instrument, któ ry pomaga nam lepiej coś zobaczyć.

- Wł aś nie. - Luwin przesuną ł palcami po cię ż kim koł nierzu szaty swojego zakonu; szyję starca oplatał cię ż ki ł ań cuch, każ de jego ogniwo wykuto z innego metalu.

Po raz kolejny Catelyn poczuł a dreszcz strachu. - Có ż takiego mielibyś my ujrzeć wyraź niej?

- Ró wnież się nad tym zastanawiał em. - Maester Luwin wycią gną ł z rę kawa ciasno zwinię ty papier. - Prawdziwą wiadomoś ć znalazł em ukrytą pod podwó jnym dnem, kiedy rozł oż ył em szkatuł kę, lecz nie jest ona przeznaczona dla mnie.

- A zatem daj mi ją. - Ned wycią gną ł rę kę.

Luwin pozostał na miejscu. - Wybacz, panie. Wybacz, ale wiadomoś ć nie jest dla ciebie. Jest przeznaczona dla oczu lady Catelyn, i tylko dla niej. Czy wolno mi się zbliż yć?

Catelyn skinę ł a gł ową. Maester poł oż ył rulon na stole przy ł ó ż ku. Widniał a na nim pieczę ć z niebieskiego wosku. Luwin skł onił się i zaczą ł się wycofywać.

- Zostań - rozkazał Ned surowym tonem. Spojrzał na Catelyn.

- O co chodzi? Moja pani, ty drż ysz.

- Chyba tak - przyznał a. Wycią gnę ł a ramię i drż ą cą dł onią podniosł a ze stoł u list. Futro opadł o, odsł aniają c jej nagie ciał o. W niebieskim wosku wyciś nię to sokoł a na tle peł nego księ ż yca. Pieczę ć rodu Arrynó w.

- Od Lysy. - Catelyn spojrzał a na mę ż a. - Ta wiadomoś ć nie ucieszy nas - powiedział a. - Niesie ze sobą smutek. Czuję to.

Ned zachmurzył się. - Otwó rz list.

Catelyn zł amał a pieczę ć. Jej oczy przesuwał y się po kolejnych sł owach. Począ tkowo nic nie rozumiał a. Dopiero po chwili przypomniał a sobie. - Lysa nie chciał a ryzykować. W dzieciń stwie posł ugiwał yś my się nam tylko znanym, wymyś lonym ję zykiem.

- Potrafisz to odczytać?

- Tak.

- A zatem powiedz nam, co pisze.

- Moż e powinienem odejś ć - odezwał się maester Luwin.

- Nie - powstrzymał a go Catelyn. - Bę dziemy potrzebowali twojej rady. - Odrzucił a futro i wyszł a z ł ó ż ka. Idą c przez zimny pokó j, miał a wraż enie, ż e znalazł a się w grobowcu.

Maester Luwin spuś cił wzrok. Nawet Ned wyglą dał na zaskoczonego. - Co ty robisz? - spytał.

- Rozpalam ogień - odpowiedział a Catelyn. Zał oż ywszy szlafrok, przyklę knę ł a nad wygasł ym paleniskiem.

- Moż e maester Luwin… - zaczą ł Ned.

- Maester Luwin odbierał wszystkie moje dzieci - powiedział a Catelyn. - Nie czas teraz na fał szywą skromnoś ć. - Wsunę ł a papier pod drobniejsze drzazgi i poł oż ył a na nich wię kszy kawał ek drewna.

Ned podszedł do niej i postawił ją na nogi. Jej twarz znalazł a się tuż przy jego. - Moja pani, powiedz mi! Co to za wiadomoś ć?

Czuł pod palcami napię te ciał o Catelyn. - Ostrzeż enie - powiedział a cicho. - Jeś li mamy na tyle rozumu, ż eby je wysł uchać.

Nie spuszczał oczu z jej twarzy. - Mó w.

- Lysa pisze, ż e Jon Arryn został zamordowany.

Zaciskał mocno palce na ramionach Catelyn. - Przez kogo?

- Przez Lannisteró w - odpowiedział a. - Przez Kró lową.

Ned zwolnił uś cisk. Na jej skó rze pozostał y gł ę bokie, czerwone ś lady. - Bogowie - wyszeptał ochrypł ym gł osem. - Twoja siostra jest przepeł niona bó lem. Nie wie, co mó wi.

- Wie - odpowiedział a Catelyn. - Owszem, Lysa jest impulsywna, ale ta wiadomoś ć został a dobrze zaplanowana i sprytnie ukryta. Zdawał a sobie sprawę, ż e zginie, gdyby ten list dostał się w niepowoł ane rę ce. Musiał a kierować się czymś wię cej niż tylko podejrzeniem, skoro tak bardzo ryzykował a. - Catelyn spojrzał a na mę ż a. - Teraz nie mamy już wyboru. Musisz zostać Namiestnikiem Kró la. Musisz pojechać z nim na poł udnie i dowiedzieć się prawdy.

W tej samej chwili zorientował a się, ż e Ned pomyś lał coś zupeł nie innego. - Jedyne prawdy, jakie znam, są tutaj. Poł udnie to siedlisko ż mij, do któ rego nie chcę wchodzić.

Luwin pocią gną ł za swó j ł ań cuch w miejscu, w któ rym otarł mu delikatną skó rę na szyi. - Mó j panie, Namiestnik Kró la posiada ogromną wł adzę. Wł adzę, dzię ki któ rej pozna prawdę o ś mierci lorda Arryna i wymierzy sprawiedliwoś ć jego zabó jcom. Pozwoli mu ona takż e staną ć w obronie lady Arryn i jej syna, jeś li najgorsze okaż e się prawdą.

Ned rozejrzał się bezradnie po komnacie. Catelyn był a z nim cał ym sercem, lecz wiedział a, ż e w tej chwili nie wolno jej wzią ć go w ramiona. Najpierw zwycię stwo, dla dobra dzieci. - Twierdzisz, ż e kochasz Roberta jak brata. Zostawił byś brata otoczonego Lannisterami?

- Niech was porwą Inni - zaklą ł pod nosem. Odwró cił się i podszedł do okna. Catelyn milczał a, podobnie jak i maester. Czekali cierpliwie, tymczasem Eddard Stark ż egnał się w milczeniu z ukochanym domem. Kiedy ponownie zwró cił się do nich, mó wił zmę czonym, smutnym gł osem, a w ką cikach jego oczu zalś nił y wilgotne iskierki.

- Mó j ojciec pojechał raz na poł udnie, wezwany przez Kró la. Nigdy nie powró cił do domu.

- Inne czasy. Inny Kró l - powiedział maester Luwin.

- Tak - powiedział Ned ponuro. Usiadł na krześ le przy palenisku. - Catelyn, ty zostaniesz w Winterfell.

Jego sł owa smagnę ł y ją niczym powiew zimnego wiatru. - Nie - odpowiedział a zaniepokoJona. Czy tak miał a zostać ukarana? Nigdy już nie ujrzeć jego twarzy, nie poczuć jego uś cisku?

- Tak - powiedział Ned stanowczo. - Bę dziesz w moim imieniu sprawować rzą dy na pó ł nocy. W Winterfell zawsze pozostaje ktoś ze Starkó w. Robb ma czternaś cie lat. Niedł ugo bę dzie dorosł ym mę ż czyzną. Musi nauczyć się rzą dzić, a mnie nie bę dzie, ż eby mu wszystko pokazać. Niech uczestniczy w naradach. Niech bę dzie gotó w, kiedy nadejdzie jego czas.

- Niebawem, jeś li bogowie pozwolą - mrukną ł maester Luwin.

- Maester Luwinie, tobie ufam jak bratu. Sł uż mojej ż onie radą we wszystkich sprawach, duż ych i mał ych. Naucz mojego syna wszystkiego, czego powinien się nauczyć. Zima nadchodzi.

Luwin skł onił gł owę z powagą. Dł ugą chwilę nikt się nie odzywał, aż dopiero Catelyn zebrał a się na odwagę, by zadać pytanie, któ rego najbardziej się obawiał a. - A co z pozostał ymi dzieć mi?

Ned wysuną ł ramiona i przycią gną ł ją ku sobie, tak ż e ich twarze znalazł y się naprzeciw siebie. - Rickon jest mał y - odpowiedział ł agodnie. - Powinien zostać z tobą i Robbem. Pozostał e dzieci pojadą ze mną.

- Nie zniosę tego - powiedział a, drż ą c.

- Tak trzeba - odparł. - Sansa musi wyjś ć za Joffreya. Teraz nie mam co do tego wą tpliwoś ci, a wię c nie wolno nam dawać im jakichkolwiek podejrzeń co do naszego oddania. Ponadto nadszedł czas, ż eby Arya poznał a dworskie ż ycie poł udnia. Za kilka lat bę dzie mogł a szukać mę ż a.

Sansa zabł yś nie na poł udniu, pomyś lał a Catelyn, a Arya bez wą tpienia potrzebuje ogł ady. Z bó lem w sercu pogodził a się z ich odejś ciem. Ale nie Bran, tylko nie on. Nigdy. - Dobrze - powiedział a. - Ned, proszę jednak, ze wzglę du na mił oś ć, jaką mnie darzysz, niech Bran zostanie w Winterfell. On ma dopiero siedem lat.

- Ja miał em osiem lat, kiedy ojciec wysł ał mnie pod opiekę do Eyrie - odparł Ned. - Ser Rodrik twierdzi, ż e ksią ż ę Joffrey i Robb nie darzą się zbyt gorą cym uczuciem. To nie jest zdrowe. Moż e Bran uł atwi ich pojednanie. Jest sł odkim chł opcem, wesoł ym i da się lubić. Niech roś nie z kró lewskimi synami, niech zaprzyjaź ni się z nimi, tak jak ja zaprzyjaź nił em się z Robertem. Zwię kszy to tylko bezpieczeń stwo naszego rodu.

Miał rację. Catelyn zdawał a sobie z tego sprawę, lecz wcale przez to mniej nie cierpiał a. Miał a utracić cał ą czwó rkę: Neda, obie dziewczynki i sł odkiego, kochanego Brana. Pozostaną jej tylko Robb i Rickon. Już czuł a się samotna. Winterfell był taki ogromny. - Przynajmniej pilnuj, ż eby trzymał się z daleka od muró w - odezwał a się odważ nie. - Wiesz, jak Bran lubi się wspinać.

Ned scał ował jej ł zy, zanim zdą ż ył y spł yną ć po policzkach. - Dzię kuję ci, moja pani - powiedział szeptem. - Wiem, jak ci cię ż ko.

- A co z Jonem Snow, mó j panie? - wtrą cił maester Luwin. Catelyn znieruchomiał a na dź wię k tego imienia. Ned wyczuł jej gniew i odsuną ł się.

Wielu mę ż czyzn posiadał o bę karty. Catelyn dojrzewał a, posiadają c już tę wiedzę. Nie zdziwił a się wię c, kiedy w pierwszym roku ich mał ż eń stwa dowiedział a się, ż e Ned spł odził syna z jaką ś dziewczyną spotkaną przypadkowo w czasie jednej z wypraw. Rozumiał a to, miał swoje potrzeby, cał y rok spę dzili oddaleni od siebie, on na wojnie, na poł udniu, ona bezpieczna w zamku swojego ojca w Riverrun. Wię kszą uwagę poś wię cał a Robbowi, któ rego wtedy nosił a jeszcze przy piersi, niż mę ż owi, któ rego ledwie znał a. Rozumiał a, ż e potrzebuje pociech mię dzy kolejnymi bitwami. Nie wą tpił a też, ż e zajmie się dzieckiem, gdyby zdarzył o mu się je spł odzić.

On jednak posuną ł się dalej. Starkowie ró ż nili się od innych mę ż czyzn. Ned zabrał swojego bę karta do domu i na oczach cał ej pó ł nocy nazwał go „synem”. Kiedy wojny wreszcie się skoń czył y i Catelyn zjechał a do Winterfell, Jon i jego mamka zdą ż yli się już zadomowić.

Dla niej był to bolesny cios. Ned zaledwie wspomniał o matce dziecka, lecz w zamku nic się nie ukrył o i niebawem Catelyn coraz czę ś ciej sł yszał a strzę py rozmó w sł uż ą cych, któ re powtarzał y opowieś ci swoich mę ż ó w, ż oł nierzy. Padł o imię ser Arthura Dayne’a, zwanego Mieczem Poranka, najokrutniejszego z siedmiu rycerzy straż y kró la Aerysa. Opowiadano, ż e ich mł ody lord pokonał rycerza w pojedynku. Opowiadali też, jak potem Ned zawió zł miecz ser Arthura do jego mł odej i pię knej siostry, któ ra czekał a w zamku zwanym Starfall, poł oż onym na brzegu Morza Letniego. Lady Ashara Dayne, wysoka i jasnowł osa, o przenikliwych fioletowych oczach. Dwa tygodnie Catelyn zbierał a się na odwagę, aż wreszcie któ rejś nocy, kiedy leż eli w ł ó ż ku, spojrzał a mę ż owi prosto w oczy i poprosił a, ż eby wyznał jej prawdę.

Był to jeden jedyny raz, kiedy przestraszył a się Neda. - Nigdy nie pytaj mnie o Jona - odpowiedział jej wtedy lodowatym gł osem. - Niech ci wystarczy, ż e w jego ż ył ach pł ynie moja krew. Dowiem się, od kogo usł yszał aś to imię, moja pani. - Obiecał a mu, ż e wię cej nie bę dzie pytać. Od tamtego dnia plotki ustał y i nikt wię cej nie wymó wił w Winterfell imienia Ashary Dayne.

Bez wą tpienia kochał bardzo matkę chł opca, gdyż nie chciał sł uchać pró ś b Catelyn, by go odesł ać. Tej jednej rzeczy nigdy mu nie wybaczył a. Swojego mę ż a pokochał a cał ym sercem, ale nie potrafił a wzbudzić w sobie podobnego uczucia wobec Jona. Wybaczył aby Nedowi i tuzin bę kartó w, gdyby tylko pozostawił ich gdzieś daleko. Jon był jednak z nimi, ró sł i coraz bardziej przypominał Neda, bardziej niż któ rekolwiek z dzieci, któ re mu urodził a. Fakt ten pogł ę biał jej ranę. - Jon musi odejś ć - powiedział a teraz.

- On i Robb są sobie bliscy - odezwał się Ned. - Miał em nadzieję …

- On nie moż e zostać tutaj… - przerwał a mu Catelyn. - Jest twoim synem, nie moim. Nie chcę go tutaj. - Wiedział a, jak ranią go jej sł owa, choć są prawdziwe. Pozostawiony w Winterfell, chł opiec nie miał by lekkiego ż ycia.

Ned rzucił jej peł ne udrę ki spojrzenie. - Wiesz, ż e nie mogę go zabrać na poł udnie. Nie ma dla niego miejsca na tamtejszym dworze. Chł opak z nazwiskiem bę karta… rozumiesz, jak by to wyglą dał o. Bę dą go unikać.

Catelyn postanowił a pozostać nieugię ta wobec proś by mę ż a, któ rej gł oś no nie wypowiedział. - Mó wią, ż e twó j przyjaciel Robert sam spł odził z tuzin bę kartó w.

- Lecz ż adnego z nich nie widziano na dworze! - warkną ł Ned. - Kobieta Lannisteró w zadbał a o to. Catelyn, jak moż esz być tak okrutna? To tylko chł opiec. On…

Czuł wzbierają cą w nim zł oś ć. Zamierzał mó wić dalej, lecz przerwał mu maester Luwin. - Istnieje inne rozwią zanie - przemó wił cicho. - Niedawno był u mnie twó j brat, panie, Benjen. Przychodził w sprawie Jona. Zdaje się, ż e chł opiec myś li przywdziać czarny stró j.

Ned spojrzał na niego zdumiony. - Chce wstą pić do Nocnej Straż y? - Catelyn milczał a. Niech Ned przetrawi tę wiadomoś ć. W tej chwili gotowa był a ucał ować maestera. Rozwią zanie wydał o jej się idealne. Benjen Stark był Zaprzysię ż onym Bratem. Traktował by Jona jak syna, któ rego nigdy nie bę dzie miał. Kiedyś chł opiec takż e zł oż y przysię gę. Dzię ki temu nie spł odzi synó w, któ rzy mogliby konkurować o Winterfell z wnukami Catelyn.

- Mó j panie, sł uż ba na Murze to wielki zaszczyt - powiedział maester Luwin.

- Tak, nawet bę kart moż e zajś ć wysoko, sł uż ą c na Murze - zauważ ył Ned. Mó wił udrę czonym gł osem. - Jon jest taki mł ody. Gdyby poprosił o to już jako mę ż czyzna… ale on ma dopiero czternaś cie lat…

- Cię ż kie poś wię cenie - przyznał maester Luwin. - Ale nastał y cię ż kie czasy. Twoja droga, panie, podobnie jak droga twojej pani, wcale nie wydaje się ł atwiejsza.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.