|
|||
Podziękowania 5 страницаNed snuł pewne domysł y, lecz nie wspomniał o nich. - Oczywiś cie, ż eby nacieszyć się towarzystwem starego przyjaciela - rzucił wesoł o. - Jest jeszcze Mur. Musisz go zobaczyć, Wasza Mił oś ć, przejś ć się po jego blankach i porozmawiać z zał ogą. Dzisiejsza Nocna Straż to zaledwie cień tego, co był o niegdyś. Benjen twierdzi… - Zdą ż ysz mi opowiedzieć, co mó wi twó j brat - przerwał mu Robert. - Mur stoi od… od ilu lat, oś miu tysię cy? Moż e poczekać jeszcze kilka dni. Mam waż niejsze sprawy do zał atwienia. Ż yjemy w trudnych czasach. Potrzebuję dobrych ludzi. Takich jak Jon Arryn. Piastował godnoś ć Lorda Eyrie, Namiestnika Wschodu, a takż e Namiestnika Kró la. Nieł atwo bę dzie go zastą pić. - Jego syn… - zaczą ł Ned. - Jego syn odziedziczy tytuł Lorda Eyrie - wtrą cił Robert stanowczym gł osem. - I nic poza tym. Sł owa te zaskoczył y Neda. Zatrzymał się i spojrzał na Kró la. - Arrynowie zawsze piastowali urzą d Namiestnika Wschodu. Ten tytuł przynależ y do ich domu - powiedział mimowolnie. - Moż e kiedy doroś nie, przywró ci mu się tę godnoś ć - odparł Robert. - Ja muszę myś leć o najbliż szej przyszł oś ci. Sześ cioletni chł opiec nie moż e być przywó dcą w wojnie, Ned. - W czasie pokoju urzą d ten jest sprawowany wł aś ciwie symbolicznie. Niech go zatrzyma. Dla dobra jego ojca, jeś li nie dla jego samego. Tyle chyba należ y się Jonowi za jego sł uż bę. Kró l nie wyglą dał na zadowolonego. Zdją ł rę kę z ramienia Neda. - Jon swoją sł uż bą wypeł niał tylko obowią zek wobec wł adcy. Co nie znaczy, Ned, ż e nie jestem mu wdzię czny. Lecz syn to nie ojciec. Chł opiec nie potrafi utrzymać wschodu. - Po chwili dodał ł agodniejszym tonem. - Skoń czmy już z tym. Mamy coś waż niejszego do omó wienia i nie chcę się z tobą spierać. - Chwycił Neda za ł okieć. - Ned, ja potrzebuję ciebie. - Jestem na twoje rozkazy, Wasza Mił oś ć. - Wiedział, ż e musi wypowiedzieć te sł owa, i tak uczynił, ale domyś lał się, co moż e jeszcze usł yszeć. Robert jakby go nie sł uchał. - Wszystkie te lata, któ re spę dziliś my w Eyrie… bogowie, to był y dobre czasy. Ned, chcę, ż ebyś wró cił do mnie. Chcę, ż ebyś był w Kró lewskiej Przystani, a nie tutaj, na koń cu ś wiata, gdzie nie ma z ciebie ż adnego poż ytku. - Robert popatrzył w ciemnoś ć; jego zamyś lone oblicze przez moment przypominał o melancholijną twarz Starkó w. - Przysię gam ci, o wiele trudniej jest siedzieć na tronie, niż go zdobywać. Wydawanie praw to ż mudna praca, podobnie jak liczenie miedziakó w. Do tego jeszcze ludzie… tł umy ludzi. Siedzę na tym cholernym ż elaznym tronie i wysł uchuję ich narzekań, aż mi drę twieje tył ek, i rozum takż e. Wszyscy czegoś chcą, pienię dzy, ziemi albo sprawiedliwoś ci. A te ich kł amstwa… lordowie i damy z zamku nie są lepsi. Ż yję wś ró d pochlebcó w i gł upcó w. Mó wię ci, Ned, moż na oszaleć. Poł owa z nich nie ma odwagi powiedzieć prawdy, a druga w ogó le jej nie dostrzega. Czasem w nocy myś lę sobie, ż e powinniś my byli przegrać nad Tridentem. Ach, nie, niezupeł nie, ale… -: Rozumiem - powiedział Ned. Robert spojrzał na niego. - Myś lę, ż e tak. I jesteś jedynym, mó j przyjacielu. - Uś miechną ł się. - Lordzie Eddardzie Stark, mam zamiar mianować cię Namiestnikiem Kró la. Ned przyklę kną ł na jedno kolano. Nie czuł się zaskoczony propozycją. Czy mó gł być inny powó d, dla któ rego Robert odbył tak daleką podró ż? Kró lewski Namiestnik był drugą co do waż noś ci osobą w Siedmiu Kró lestwach. Przemawiał gł osem Kró la, dowodził jego wojskami i pisał kró lewskie prawa. Czasem też zasiadał na Ż elaznym Tronie, z któ rego wymierzał sprawiedliwoś ć w imię Kró la, kiedy ten był nieobecny lub chory. Robert proponował mu odpowiedzialnoś ć tak wielką jak cał e kró lestwo. Był a to ostatnia rzecz, jakiej pragną ł. - Wasza Mił oś ć - powiedział. - Nie jestem godzien takiego zaszczytu. Robert ję kną ł, udają c zniecierpliwienie. - Gdybym chciał obsypywać cię zaszczytami, pozwolił bym ci odejś ć na spoczynek. Mam zamiar zaprzą c cię do kierowania kró lestwem i dowodzenia moimi wojskami w czasie wojen, kiedy ja bę dę powoli schodził do grobu zaję ty jedzeniem, piciem i rozrywkami. Pogł adził swó j brzuch zadowolony. - Znasz to powiedzenie o Kró lu i jego Namiestniku? Ned znał je. - Co Kró l wymarzy - powiedział - jego Namiestnik zbuduje. - Kiedyś przygwoź dził em do ł ó ż ka dziewuchę jakiegoś rybaka, a ona przedstawił a mi bardziej dosadną wersję tego powiedzenia, któ ra krą ż y wś ró d biedoty. Oni mó wią, ż e Kró l je, a Namiestnik zbiera gó wno. - Rykną ł ś miechem, odrzuciwszy w tył gł owę. Echo popł ynę ł o w ciemnoś ć, a zmarli z Winterfell wydawali się patrzeć wzrokiem zimnym i peł nym niechę ci. Wreszcie ś miech ucichł. Ned wcią ż klę czał ze wzrokiem wzniesionym do gó ry. - A niech cię, Ned - rzucił ż ał oś nie Kró l. - Mó gł byś przynajmniej spró bować rozweselić mnie uś miechem. - Powiadają, ż e zimą jest tutaj tak zimno, iż ś miech zamarza. ludziom w gardle i ich dusi - odparł Ned spokojnie. - Moż e dlatego Starkowie mają tak mał o poczucia humoru. - Jedź ze mną na poł udnie, a przypomnę ci, jak się ś miać - obiecał Kró l. - Pomogł eś mi zdobyć ten cholerny tron, teraz pomó ż mi go utrzymać. Naszym przeznaczeniem jest panować wspó lnie. Bylibyś my brać mi, gdyby ż ył a Lyanna, zwią zani uczuciem i wię zami krwi. Jeszcze nie jest za pó ź no. Ja mam syna. Ty masz có rkę. Mó j Joff i twoja Sansa poł ą czą nasze rody, tak jak mogł a to kiedyś zrobić Lyanna. Ta propozycja zaskoczył a Neda. - Sansa ma dopiero jedenaś cie lat. Robert machną ł dł onią niecierpliwie. - Wystarczają co duż o na zarę czyny. Z mał ż eń stwem moż na poczekać kilka lat. - Kró l uś miechną ł się. - A teraz wstań i powiedz, ż e się zgadzasz. - Nic nie sprawił oby mi wię kszej przyjemnoś ci, Wasza Mił oś ć - odparł Ned. Zawahał się. - Takie niespodziewane zaszczyty. Czy mogę się zastanowić? Porozmawiać z ż oną … - Oczywiś cie, powiedz Catelyn, prześ pij się z tym. - Kró l wycią gną ł ramię i, chwyciwszy Neda za rę kę, przycią gną ł go mocno do siebie. - Tylko nie każ mi czekać zbyt dł ugo. Nie należ ę do najcierpliwszych. Przez chwilę Eddard Stark poczuł ogarniają ce go zł e przeczucie. Tutaj był o jego miejsce, tu, na pó ł nocy. Spojrzał na otaczają ce ich kamienne postacie i wzią ł gł ę boki oddech w chł odnej ciszy krypty. Czuł spojrzenia zmarł ych. Wiedział, ż e sł uchają. I nadchodzi zima. Jon
Bywał y chwile - niezbyt czę sto - kiedy Jon Snow cieszył się, ż e jest bę kartem. Gdy po raz kolejny napeł nił swó j puchar winem, pomyś lał, ż e to jest wł aś nie jeden z takich dni. Usiadł wygodnie na ł awie mię dzy mł odymi giermkami i pocią gną ł ł yk letniego wina. Uś miechną ł się, czują c w ustach jego sł odki, owocowy smak. Wielką Salę Winterfell wypeł niał dym i zapach pieczonego mię sa oraz ś wież o upieczonego chleba. Chorą gwie zasł aniał y ś ciany z szarego kamienia. Biał e, zł ociste, karmazynowe: wilkor Starkó w, jeleń z koroną Baratheonó w i lew Lannisteró w. Bard nucił balladę, lecz w tym koń cu sali jego gł os zagł uszał ryk ognia, brzę k naczyń i stł umione gł osy rozmó w podchmielonych biesiadnikó w. Mijał a czwarta godzina uczty powitalnej wydanej na cześ ć Kró la. Bracia i siostry Jona zostali posadzeni razem z kró lewskimi dzieć mi, pod wzniesioną platformą, gdzie lord i lady Stark podejmowali Kró la i Kró lową. W tak wyją tkowym dniu pan ojciec niewą tpliwie pozwolił dzieciom wypić puchar wina, lecz nie wię cej. Jon zaś na swoim miejscu mó gł raczyć się nim bez umiaru. I tak też czynił ku uciesze siedzą cych dookoł a mł odzień có w, któ rzy cią gle go zachę cali, gdy tylko opró ż niał swó j kielich. Jon chciwie sł uchał ich opowieś ci o bitwach, napotkanych dziewczynach i polowaniach. Bez wą tpienia wolał ich towarzystwo niż wspó lny posił ek z potomkami Kró la. Swoją ciekawoś ć zaspokoił już na samym począ tku uczty, kiedy wchodzili do sali. Cał a procesja przechodził a tuż obok jego ł awki, wię c miał okazję dobrze im się przyjrzeć. Pierwszy pojawił się jego pan ojciec, któ ry prowadził Kró lową. Nic nie przesadzili ci, co wysł awiali jej urodę. W dł ugich, zł ocistych wł osach lś nił a wysadzana kamieniami tiara, a zdobią ce ją emeraldy idealnie wspó ł grał y z jej zielonymi oczami. Jego ojciec pomó gł Kró lowej wejś ć po schodach na podwyż szenie i poprowadził ją na miejsce, lecz ona nawet na niego nie spojrzał a. Jon dobrze wiedział, co skrywa jej uś miech, choć miał dopiero czternaś cie lat. Za nimi pojawił się sam kró l Robert, a na jego ramieniu wspierał a się lady Stark. Kró l zupeł nie rozczarował Jona. Wcześ niej ojciec czę sto o nim opowiadał: niezró wnany Robert Baratheon, demon Tridentu, najzacieklejszy wojownik w cał ym kró lestwie, olbrzym wś ró d ksią ż ą t. Tymczasem Jon ujrzał opasł ego mę ż czyznę o czerwonej twarzy zaroś nię tej brodą, mocno spoconego pod jedwabną szatą. Sprawiał wraż enie, jakby był nieco podchmielony. Potem szł y dzieci. Mał y Rickon, pierwszy, starał się iś ć z godnoś cią i dostojeń stwem, na jakie stać był o trzyletniego chł opca. Jon musiał go popchną ć, ż eby poszedł dalej, kiedy malec zatrzymał się i patrzył dookoł a zaciekawiony. Tuż za nim szedł Robb w szarej, weł nianej szacie z biał ym lamowaniem - był y to barwy Starkó w. Prowadził księ ż niczkę Myrcellę, niespeł na oś mioletnią dziewczynkę o zł ocistych, krę conych wł osach, któ re, upię te pod siatką zdobioną klejnotami, kaskadą opadał y jej na ramiona. Jon zauważ ył, ż e zerknę ł a nieś miał o i uś miechnę ł a się do Robba, kiedy szli mię dzy stoł ami. Stwierdził, ż e wyglą da sł odko. Robb nie wiedział nawet, jaka ona jest gł upia, i uś miechał się jak idiota. Jego przyrodnie siostry prowadził y kró lewskich synó w. Arya dostał a za towarzysza mł odego, pulchnego Tommena, któ ry miał jasne, dł uż sze od niej wł osy. Starsza od niej Sansa prowadził a nastę pcę tronu, Joffreya Baratheona. Choć miał dopiero dwanaś cie lat i był mł odszy od Jona czy Robba, okazał się od nich wyż szy, co Jon zauważ ył ze zgrozą. Ksią ż ę Joffrey miał jasne wł osy jak siostry i ciemnozielone oczy po matce. Gę ste, jasne loki opadał y na jego zł oty ł ań cuch i wysoki aksamitny koł nierz. Sansa szł a rozpromieniona, najwyraź niej zadowolona z jego towarzystwa, za to Joffrey, jak zauważ ył Jon, wydą ł usta, obrzucają c znudzonym czy wrę cz pogardliwym spojrzeniem ogromną salę Winterfell. Jon zwró cił baczniejszą uwagę na nastę pną parę: byli to bracia Kró lowej, Lannisterowie z Casterly Rock. Lew i Karzeł, któ rych nie sposó b był o pomylić. Ser Jaime Lannister był bratem bliź niakiem Kró lowej Cersei: wysoki o zł ocistych wł osach, bł yszczą cych, zielonych oczach i uś miechu, któ ry potrafił cią ć jak nó ż. Ubrany był w karmazynowe jedwabie, wysokie, czarne buty i czarny pł aszcz z satyny. Z przodu jego tuniki ryczał wyzywają co lew wyszywany zł ocistą nicią, herb jego rodu. Gł oś no mó wiono o nim Lew Lennisteró w, za jego plecami zaś nazywano go „Kró lobó jcą ”. Jon nie mó gł oderwać od niego wzroku. Tak powinien wyglą dać kró l, pomyś lał, kiedy mijał go ksią ż ę. Dopiero po dł uż szej chwili skierował wzrok na drugiego z braci: szedł kaczkowatym chodem, schowany czę ś ciowo za brata. Tyrion Lannister, najmł odszy potomek lorda Tywina i jak dotą d najbrzydszy. Bogowie poską pili mu wszystkiego, czym obdarowali Cersei i Jaime’a. Był karł em o poł owę niż szym od swojego brata. Przebierał szybko kró tkimi nogami, starają c się dotrzymać mu kroku. Gł owę miał za duż ą w stosunku do reszty ciał a, wydatne brwi, a twarz pł aską i surową. Spod grzywki jego rzadkich, niemal biał ych wł osó w, spoglą dał o jedno zielone i jedno czarne oko. Jon przyglą dał mu się zafascynowany. Ostatni wszedł wuj Jona, Benjen Stark ze Straż y Nocnej, a z nim wychowanek jego ojca, mł ody Theon Greyjoy. Przechodzą c, Benjen posł ał Jonowi ciepł y uś miech. Theon zupeł nie go zignorował, ale dla Jona nie był o to nic nowego. Kiedy wszyscy zaję li swoje miejsca, wzniesiono toasty, zł oż ono podzię kowania i rozpoczę ł a się uczta. Wtedy Jon zaczą ł pić i nie przestał aż do chwili obecnej. Poczuł, ż e coś otarł o się o jego nogę pod stoł em. Jon ujrzał wpatrzone w siebie czerwone oczy. - Znowu gł odny? - spytał. Na ś rodku stoł u leż ał a jeszcze poł owa kurczaka w miodzie. Jon wycią gną ł rę kę, ż eby oderwać nogę, ale w ostatniej chwili nadział na nó ż cał ą poł owę i opuś cił ją na podł ogę. Duch rzucił się na mię so ł apczywie, nie wydają c najmniejszego odgł osu. Jego braciom i siostrom zabroniono przyprowadzać na ucztę swoje wilkory, lecz w tej czę ś ci sali aż roił o się od kundli, tak wię c nikt nie zwró cił uwagi na jego szczeniaka. Pomyś lał, ż e i w tym wzglę dzie dopisał o mu szczę ś cie. Jon przetarł mocno oczy, przeklinają c dym. Pocią gną ł dł ugi ł yk wina i przyglą dał się, jak jego wilkor poż era kurczaka. Inne psy kluczył y mię dzy stoł ami, snują c się za sł uż ą cymi. Czarna suka o skoś nych, ż ó ł tych oczach wyczuł a kurczaka. Zatrzymał a się i wsunę ł a pod ł awkę, by podkraś ć czę ś ć ł upu szczeniaka. Jon obserwował oba psy. Suka warknę ł a cicho i przysunę ł a się jeszcze bliż ej. Duch podnió sł ł eb w milczeniu i wbił w nią spojrzenie swoich czerwonych oczu. Suka kł apnę ł a zę bami wyzywają co. Był a trzykrotnie wię ksza od szczeniaka. Duch nie poruszył się. Stoją c nad swoją zdobyczą, otworzył pysk i wyszczerzył kł y. Suka najeż ył a się, ponownie szczeknę ł a, lecz nie podeszł a bliż ej. Odwró cił a się i odeszł a z opuszczonym ogonem. Odchodzą c, kł apnę ł a jeszcze raz zę bami, pró bują c ratować honor. Duch powró cił do swojego kurczaka. Jon uś miechną ł się i się gną ł pod stó ł, ż eby potarmosić jego biał e, kudł ate futro. Wilkor spojrzał na niego i chwycił delikatnie zę bami za jego dł oń, po czym wró cił do jedzenia. - Czy to jeden z tych wilkoró w, o któ rych tyle sł yszał em? - rozległ się znajomy gł os. Jon podnió sł wzrok, uradowany, i w tej samej chwili wuj Ben poł oż ył dł oń na jego gł owie i potarmosił mu wł osy, podobnie jak on przed chwilą poczochrał sierś ć swojego szczeniaka. - Tak - odpowiedział. - Nazywa się Duch. Jeden z giermkó w przerwał sproś ną opowieś ć, i zrobił miejsce przy stole dla brata swojego pana. Benjen Stark siadł okrakiem na ł awie i wyją ł kielich z dł oni Jona. - Letnie wino - powiedział, pocią gną wszy dł ugi ł yk. - Nie ma sł odszego trunku. Jon, ile już wypił eś? Jon uś miechną ł się. Ben Stark zaś miał się. - Tego się obawiał em. No có ż, ja był em chyba jeszcze mł odszy, kiedy pierwszy raz się upił em. - Z pó ł miska na stole wzią ł pieczoną cebulę ociekają cą gę stym sosem i ugryzł duż y kę s. Rozległ o się gł oś ne chrupnię cie. Wuj Jona miał twarz o ostrych, surowych rysach niczym gó rska turnia, lecz w jego niebieskoszarych oczach nieustannie czaił y się iskierki wesoł oś ci. Ubierał się na czarno, jak przystał o na czł owieka Nocnej Straż y. Tego wieczoru był to bogaty, czarny aksamit, wysokie, skó rzane buty i szeroki pas ze srebrną klamrą. Na jego piersi spoczywał cię ż ki srebrny ł ań cuch. Benjen przyglą dał się zadowolony, jak Duch je cebulę. - Bardzo spokojny wilkor - zauważ ył. - Jest inny niż tamte - powiedział Jon. - Nigdy się nie odzywa. Dlatego nazwał em go Duch. I jeszcze dlatego, ż e jest biał y. Tamte są ciemne, szare albo czarne. - Za Murem wcią ż moż na spotkać wilkory. Sł yszymy je w czasie wypadó w. - Benjen Stark spojrzał uważ niej na Jona. - Zwykle jadasz przy stole z brać mi, prawda? - Przeważ nie - odpowiedział Jon oboję tnym gł osem. - Ale dzisiaj lady Stark uznał a, ż e kró lewska rodzina mogł aby się obrazić, gdyby przy ich stole posadzono bę karta. - Rozumiem. - Wuj zerkną ł przez ramię na stó ł ustawiony na podwyż szeniu w drugim koń cu sali. - Mó j brat nie wydaje się dzisiaj w nastroju do zabawy. Jon takż e to zauważ ył. Bę kart musiał nauczyć się dostrzegać wiele rzeczy, rozpoznawać prawdę skrywaną za spojrzeniami. Jego ojciec zachowywał się po dworsku, lecz Jon dostrzegał napię cie w jego twarzy, jakiego dawno nie widział. Eddard Stark siedział, prawie się nie odzywają c, z nieobecnym spojrzeniem utkwionym w dal. Kró l, oddalony od niego o dwa miejsca, pił duż o przez cał y wieczó r. Jego twarz, schowana czę ś ciowo za ogromną czarną brodą, pł onę ł a rumień cem. Wznosił coraz to nowe toasty, reagował gł oś nym ś miechem na każ dy dowcip i rzucał się na kolejne potrawę, jakby umierał z gł odu. Siedzą ca obok niego Kró lowa przypominał a lodową rzeź bę. - Kró lowa takż e nie jest w nastroju - zauważ ył Jon cichym gł osem. - Po poł udniu ojciec zabrał Kró la do krypty, a ona nie chciał a, ż eby tam szedł. Benjen spojrzał badawczo na Jona. - Niewiele się przed tobą ukryje, co, Jon? Potrzeba nam takich na Murze. Jon wyprostował się. - Robb sprawnie posł uguje się lancą, aleja lepiej wł adam mieczem. A Hullem mó wi, ż e doskonale trzymam się na koniu. - Godne uwagi osią gnię cia. - Zabierz mnie ze sobą, kiedy bę dziesz wracał na Mur - powiedział niespodziewanie Jon. - Ojciec pozwoli, jeś li go poprosisz. Wuj Benjen przyglą dał mu się uważ nie. - Jon, Mur to trudne miejsce dla chł opca. - Jestem już prawie mę ż czyzną - zaprotestował Jon. - W nastę pny dzień mojego imienia skoń czę pię tnaś cie lat, a poza tym maester Luwin mó wi, ż e bę karty dorastają szybciej. - W to nie wą tpię - odparł Benjen, tł umią c uś miech. Podnió sł ze stoł u kielich Jona, napeł nił go winem i pocią gną ł dł ugi ł yk. - Daeren Targaryen miał tylko czternaś cie lat, kiedy podbił Dorne - powiedział Jon. Mł ody Smok był jednym z jego ulubionych bohateró w. - Ale batalia trwał a cał e lato - zauważ ył wuj. -: Twó j mł ody Kró l stracił pię ć tysię cy ludzi, zanim podbił Dorne, i dodatkowe dwadzieś cia tysię cy, pró bują c je utrzymać. Ktoś powinien był mu powiedzieć, ż e wojna to nie zabawa. - Napił się wina. - A ponadto - dodał, ocierają c usta - Daeren Targaryen miał zaledwie osiemnaś cie lat, kiedy umarł. Moż e zapomniał eś o tym? - Niczego nie zapominam - odparł dumnie Jon. Wino dodawał o mu ś miał oś ci. Starał się siedzieć prosto, ż eby wyglą dać na jeszcze wyż szego. - Wuju, chcę sł uż yć w Nocnej Straż y. Dł ugo się nad tym zastanawiał, leż ą c nocami w ł ó ż ku, obok braci pogrą ż onych we ś nie. Robb odziedziczy kiedyś Winterfell, stanie na czele wielkiej armii jako Namiestnik Pó ł nocy. Bran i Rickon zostaną jego chorą ż ymi i obejmą dowó dztwo twierdz w jego imieniu. Jego siostry, Arya i Sansa, poś lubią potomkó w wielkich rodó w i pojadą do zamkó w na poł udniu. A na co mó gł liczyć bę kart? - Jon, nie wiesz, o co prosisz. Straż Nocna to zaprzysię ż eni ludzie. My nie mamy rodzin. Ż aden z nas nigdy nie zostanie ojcem. Naszą ż oną jest sł uż ba, a kochanką honor. - Bę kart takż e posiada honor - odparł Jon. - Jestem gotowy do zł oż enia waszej przysię gi. - Masz dopiero czternaś cie lat - powiedział Benjen. - Nie jesteś mę ż czyzną. Nie miał eś jeszcze kobiety i nie wiesz, czego musiał byś się wyrzec. - Nie dbam o to! - zaperzył się Jon. - Moż e by i tak był o, gdybyś wiedział, co masz do stracenia - powiedział Benjen. - Nie wyrywał byś się wtedy tak ochoczo, synu. Jon poczuł wzbierają cy w nim gniew. - Nie jestem twoim synem! Benjen Stark podnió sł się. - Tym wię ksza szkoda. - Poł oż ył dł oń na ramieniu Jona. - Przyjdź do mnie, jak już spł odzisz kilka bę kartó w. Zobaczymy, co powiesz wtedy. Jon zadrż ał. - Nigdy nie spł odzę bę karta - wycedził. - Nigdy! - Wyrzucił z siebie to sł owo niczym ż mija jad. Nagle zdał sobie sprawę, ż e siedzą cy przy stole umilkli i patrzą na niego. Czują c napł ywają ce do oczu ł zy, wstał cię ż ko. - Proszę mi wybaczyć - powiedział. Odwró cił się na pię cie i ruszył przed siebie, zanim ktokolwiek zauważ ył, ż e pł acze. Okazał o się, ż e wypił wię cej wina, niż zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ nogi mu się poplą tał y i runą ł w bok, wpadają c na sł uż ą cą, i wytrą cił jej z rą k dzban z winem. Rozległ y się ś miechy, a Jon poczuł na policzkach gorą ce ł zy. Ktoś usił ował go podtrzymać, lecz on wyrwał się i poszedł w stronę drzwi. Duch nie odstę pował go ani na krok i razem wyszli w ciemną noc. Na pustym dziedziń cu panował a cisza. Wysoko, na blankach wewnę trznego muru, stał samotny straż nik owinię ty szczelnie pł aszczem. Wyglą dał na zmarznię tego i znudzonego, lecz Jon chę tnie by się z nim zamienił. Cał y zamek toną ł w ciemnoś ci i wydawał się opuszczony. Jon widział kiedyś opuszczony gró d, przeraż ają ce miejsce, w któ rym poza wiatrem nic się nie poruszał o, a kamienie milczał y zł owrogo, skrywają c tajemnice ludzi, któ rzy tam kiedyś mieszkali. Tej nocy Winterfell przypominał mu tamto miejsce. Przez otwarte okna za jego plecami są czył a się muzyka i ś piewy. Jon nie miał ochoty ich sł uchać. Otarł ł zy rę kawem koszuli, zł y, ż e pozwolił sobie na pł acz, i ruszył przed siebie. - Chł opcze. - Usł yszał czyjś gł os. Jon odwró cił się. Tyrion Lannister niczym chimera siedział na kamiennej pó ł ce, nad drzwiami prowadzą cymi do wielkiego holu. Karzeł przyglą dał mu się uś miechnię ty. - Czy ten zwierzak to wilk? - Wilkor - powiedział Jon. - Nazywa się Duch. - Patrzył w gó rę na karł a, zaciekawiony, zapominają c o swojej udrę ce. - Co ty tam robisz? Dlaczego nie jesteś na przyję ciu? - W ś rodku jest za gorą co i za gł oś no, a poza tym wypił em za duż o wina - odpowiedział karzeł. - Już dawno przekonał em się, ż e niegrzecznie jest rzygać na wł asnego brata. Czy mogę obejrzeć z bliska twojego wilka? Jon zawahał się na moment, lecz po chwili skiną ł gł ową powoli. - Sam zejdziesz czy mam przynieś ć drabinę? - Daj spokó j - odparł karzeł. Odepchną ł się z pó ł ki i skoczył w dó ł. Jon otworzył usta i patrzył oniemiał y, jak Tyrion Lannister opada zwinię ty w kł ę bek, lą duje na rę ce i odbija się do tył u, by ostatecznie staną ć na nogach. Duch cofną ł się niepewnie.
|
|||
|