Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 3 страница



- Poza Murem? - Catelyn zadrż ał a na myś l o tym.

Ned zauważ ył niepokó j na jej twarzy. - Mań ce Raydera raczej nie powinniś my się obawiać.

- Za Murem mieszkają mroczne istoty. - Obejrzał a się, zerkają c na drzewo serce, na jego bladą korę i czerwone oczy; wydawał o się, ż e drzewo, zadumane, obserwuje ich, sł ucha, i myś li.

Uś miechną ł się ł agodnie.

- Sł uchasz za duż o opowieś ci Starej Niani. Inni umarli tak samo jak dzieci lasu, nie ma ich tutaj już od oś miu tysię cy lat. Maester Luwin twierdzi nawet, ż e nigdy ich tutaj nie był o. Nikt z ż yją cych ich nie widział.

- Tak jak do dzisiejszego ranka nikt nie widział wilkora - zauważ ył a Catelyn.

- Powinienem już wiedzieć, ż e nie należ y się sprzeczać z kimś z rodu Tullych - odpowiedział, uś miechają c się smutno. Wsuną ł Ló d do pochwy. - Ale przecież nie przyszł aś tutaj, ż eby opowiadać mi bajeczki. Wiem, ż e nie przepadasz za tym miejscem. O co chodzi, pani?

Catelyn wzię ł a mę ż a za rę kę.

- Mó j panie, otrzymaliś my smutne wieś ci. Nie chciał am cię smucić, zanim się nie oczyś cisz. - Nie wiedział a, jak zrobić to delikatniej, wię c przekazał a mu wiadomoś ć jednym tchem: - Tak mi przykro, kochany. Jon Arryn nie ż yje.

Poszukał spojrzeniem jej oczu. Spodziewał a się tego, a mimo to bardzo ją uderzył o, widzą c, jak cię ż ko to przyją ł. Jako chł opiec, Ned dostał się pod opiekę Rodu z Orlego Gniazda, a bezdzietny lord Arryn stał się jego drugim ojcem, jego, a takż e jego towarzysza, Roberta Baratheona. Kiedy szalony kró l Aerys II Targaryen zaż ą dał ich gł ó w, lord Orlego Gniazda wolał wznieś ć sztandar z księ ż ycem i sokoł em, niż pozwolić, ż eby skrzywdzono tych, któ rych obiecał chronić.

Pewnego dnia, przed czternastoma laty, jego drugi ojciec został takż e bratem, kiedy razem stanę li w sę pcie Riverrun, by poś lubić dwie siostry, có rki lorda Hostera Tully’ego.

- Jon… - powiedział. - Czy to pewna wiadomoś ć?

- Potwierdzona kró lewską pieczę cią. Robert napisał list wł asnorę cznie. Zatrzymał am go dla ciebie. Pisze, ż e lord Arryn odszedł szybko. Nawet maester Pycelle nie potrafił mu pomó c. Podał mu tylko makowe mleko, ż eby Jon nie cierpiał dł ugo.

- Niewielka to ł aska - odpowiedział. Widział a gł ę boki smutek na jego twarzy, a mimo to pomyś lał o niej. - A twoja siostra? - spytał. - I chł opak Jona? Co o nich pisze?

- Wiem tylko, ż e mają się dobrze i wró cili do Orlego Gniazda - powiedział a Catelyn. - Szkoda, ż e nie pojechali raczej do Riverrun. Orle Gniazdo leż y wysoko i na odludziu, a poza tym to dom jej mę ż a. Każ dy kamień bę dzie jej go przypominał. Znam moją siostrę. Jej potrzeba pociechy rodziny i przyjació ł.

- Twó j wuj czeka w Dolinie Arryn, prawda? Sł yszał em, ż e Kró l pasował go na Pierwszego Rycerza Bramy.

Catelyn przytaknę ł a mu. - Brynden zrobi wszystko, co w jego mocy, by ją pocieszyć, ją i chł opca, lecz…

- Jedź do niej - odezwał się Ned. - Zabierz dzieci. Niech wypeł nią ich dom ś miechem i hał asem. Jej chł opak potrzebuje towarzystwa innych dzieci. Lysa nie powinna pozostawać sama w cierpieniu.

- Gdybym tylko mogł a to uczynić - powiedział a Catelyn. - List zawiera też inne wieś ci. Kró l przyjeż dż a do Winterfell, chce się spotkać z tobą.

Dopiero po dł uż szej chwili dotarł o do niego znaczenie jej sł ó w, lecz wtedy jego oblicze wyraź nie się rozpromienił o. - Robert przyjeż dż a? - Kiedy skinę ł a gł ową, jego twarz rozjaś nił uś miech.

Catelyn ż ał ował a, ż e nie moż e podzielać jego radoś ci, ale sł yszał a, o czym szeptano na dziedziń cach: martwy wilkor znaleziony w ś niegu, zł amany ró g w jego gardle. Pomimo coraz wię kszego strachu zmusił a się do uś miechu, patrzą c na mę ż czyznę, któ rego kochał a, a któ ry nie wierzył w znaki. - Wiedział am, ż e się ucieszysz - powiedział a. - Powinniś my posł ać wiadomoś ć na Mur, do twojego brata.

- Oczywiś cie - odparł. - Ben z pewnoś cią zechce nam towarzyszyć. Każ ę Maesterowi Luwinowi posł ać najszybszego ptaka. - Ned podnió sł się i pomó gł jej wstać. - A niech mnie, ile to lat minę ł o? I nic wię cej w liś cie? Pisze przynajmniej, ilu ludzi z nim przyjedzie?

- Przypuszczam, ż e ze stu rycerzy, każ dy ze swoją ś witą, i co najmniej pię ć dziesię ciu wolnych. Bę dzie też z nimi Cersei wraz z dzieć mi.

- Pewnie ze wzglę du na nich Robert nie bę dzie się spieszył - powiedział. - I dobrze. Przynajmniej zdą ż ymy się przygotować.

- Przyjeż dż ają też bracia Kró lowej - powiedział a.

Ned skrzywił się. Catelyn wiedział a, ż e jej mą ż nie darzy rodziny kró lewskiej wielką mił oś cią. Ró d Lannisteró w z Casterly Rock przył ą czył się do Roberta doś ć pó ź no, wł aś ciwie kiedy jego zwycię stwo był o już przesą dzone. Kró l nigdy im tego nie wybaczył. - No có ż, jeś li ceną za towarzystwo Roberta ma być plaga Lannisteró w, niech i tak bę dzie. A zatem zanosi się, ż e Robert przywiezie ze sobą poł owę dworu.

- Tam, doką d Kró l zdą ż a, podą ż ają i jego poddani.

- Z radoś cią zobaczę jego dzieci. Najmł odsze był o jeszcze przy piersi, kiedy widział em je po raz ostatni. Teraz chł opak ma chyba z pię ć lat, prawda?

- Ksią ż ę Tommen ma siedem lat - wyjaś nił a. - Jest w wieku Brana. Proszę cię, Ned, trzymaj ję zyk za zę bami. Kobieta Lannisteró w jest naszą Kró lową, mó wią też, ż e z każ dym rokiem staje się coraz bardziej dumna.

Ned uś cisną ł jej dł oń. - Ale nie obejdzie się bez uczty z muzyką. Robert z pewnoś cią zechce zapolować. Wyś lę Jory’ego na poł udnie z gwardią honorową, aby przywitali go na kró lewskim trakcie i poprowadzili do nas. Bogowie, jak my ich wyż ywimy? Powiadasz, ż e już są w drodze? A niech go, zł oił bym tę jego kró lewską skó rę.


Daenerys

 

Jej brat unió sł suknię wysoko, by mogł a się jej przyjrzeć. - Pię kna. Dotknij tylko. Ś miał o. Zobacz, jaki materiał. - Dany dotknę ł a tkaniny. Był a tak mię kka, ż e wydawał o się, iż pł ynie mię dzy palcami jak woda. Nie pamię tał a, ż eby kiedykolwiek miał a na sobie suknię z ró wnie wspaniał ej tkaniny. Fakt ten przeraż ał ją. Odsunę ł a dł oń. - Naprawdę należ y do mnie?

- Podarunek od magistra Illyria - powiedział Yiserys, uś miechają c się. Tego wieczoru jej brat był w doskonał ym nastroju. - Jej kolor podkreś li fiolet twoich oczu, do tego zł ote ozdoby, drogie kamienie. Tak obiecał Illyrio. Dzisiejszego wieczoru musisz wyglą dać jak księ ż niczka.

Księ ż niczka, pomyś lał a Dany. Już zapomniał a, co znaczy być księ ż niczką. A moż e nigdy nie wiedział a. - Dlaczego jest dla nas taki hojny? - spytał a. - Czego chce w zamian? - Od ponad pó ł roku mieszkali w domu magistra rozpieszczani przez jego sł uż bę. Dany miał a trzynaś cie lat. Był a wystarczają co dorosł a, ż eby wiedzieć, ż e takie podarunki mają swoją cenę w wolnym mieś cie Pentos.

- Illyrio nie jest gł upcem - odezwał się Yiserys. Był chudym, dwudziestoletnim mł odzień cem, któ rego dł onie wcią ż bł ą dził y nerwowo, a w jego liliowych oczach migotał y gorą czkowe iskierki. - Magister dobrze wie, ż e nie zapomnę o przyjacioł ach, kiedy zasią dę na tronie.

Dany nic nie odpowiedział a. Magister Illyrio zajmował się handlem przyprawami korzennymi, smoczą koś cią oraz innymi, mniej szlachetnymi towarami. Podobno miał przyjació ł we wszystkich Dziewię ciu Wolnych Miastach, a nawet jeszcze dalej, w Yaes Dothrak czy w legendarnych krainach za Jadeitowym Morzem. Mó wiono też, ż e nie ma dla niego przyjaciela, któ rego by nie sprzedał z uś miechem na ustach za odpowiednią cenę. Dany uważ nie sł uchał a, co mó wią ludzie na ulicach, ale wiedział a, ż e nie należ y wypytywać brata, któ ry tka swoją sieć z marzeń. Dobrze znał a jego gniew. Sam Yiserys mawiał, ż e rozgniewać go, to jak obudzić smoka.

Jej brat powiesił suknię przy drzwiach. - Illyrio przyś le niewolnice, pomogą ci w ką pieli. Tylko ż ebyś skutecznie usunę ł a smró d stajni. Khal Drogo ma mnó stwo koni, lecz dzisiejszego wieczoru bę dzie się rozglą dał za innego rodzaju wierzchowcem. - Przyjrzał jej się uważ nie. - Wcią ż się garbisz. Stań prosto. - Odcią gną ł jej ramiona do tył u. - Niech zobaczę twoją kobiecą sylwetkę. - Przesuną ł dł onią po jej kwitną cych dopiero piersiach i uszczypną ł ją lekko w sutkę. - Nie zawiedź mnie dzisiaj, bo poż ał ujesz. Chyba nie chcesz obudzić smoka, prawda? - Uszczypną ł mocniej, tak ż e poczuł a bó l mimo grubej tuniki. - Prawda? - powtó rzył. - Nie - odparł a potulnie.

Jej brat uś miechną ł się. - Dobrze. - Dotkną ł jej wł osó w, niemal czule. - Kiedy bę dą spisywać historię moich rzą dó w, kochana siostro, napiszą, ż e wszystko zaczę ł o się dzisiejszej nocy.

Po jego wyjś ciu Dany podeszł a do okna i popatrzył a tę sknie na wody zatoki. Widział a ciemne kontury przysadzistych ceglanych wież miasta Pentos na tle zachodzą cego sł oń ca. Sł yszał a ś piewy czerwonych kapł anó w, któ rzy rozpalali nocne ognie, a takż e krzyki obszarpanych dzieci, bawią cych się za murami posiadł oś ci. Przez chwilę ż ał ował a, ż e nie moż e być z nimi, biegać boso do utraty tchu, ubrana w ł achmany, bez przeszł oś ci i przyszł oś ci, bez perspektywy uczt w pał acu hala Drogo.

Gdzieś jeszcze za zachodzą cym sł oń cem, za wą skim morzem, znajdował a się kraina zielonych wzgó rz, kwiecistych ł ą k i rwą cych rzek, gdzie wś ró d bł ę kitnoszarych gó r wyrastał y wież e z ciemnego kamienia i gdzie rycerze spod ró ż nych chorą gwi potykali się w turniejach. Dothrakowie nazywali tę krainę Rhaesh Andahli, ziemią Andaló w. Mieszkań cy Wolnych Miast nazywali ich Westeros, a ich kraj Kró lestwem Zachodzą cego Sł oń ca. Jej brat zaś uż ywał prostszej nazwy. „Nasza ziemia”, mó wił po prostu. W jego ustach sł owa te brzmiał y prawie jak modlitwa. Jakby wierzył, ż e bogowie usł yszą go, jeś li tylko bę dzie je powtarzał wystarczają co czę sto. „Nasza”, mawiał, „nasze dziedzictwo. Odebrana nam podstę pem, lecz wcią ż nasza, na zawsze nasza. Nie wolno kraś ć niczego smokowi, o nie. Smok nie zapomina”.

Moż e smok pamię tał, ale nie Dany. Nigdy nie widział a ziemi za wą skim morzem, któ rą jej brat uważ ał za ich wł asnoś ć. Wszystkie miejsca, o któ rych opowiadał jej brat, ich nazwy - Casterly Rock, Orle Gniazdo, Wysogró d dolina Arryn, Dorne, Wyspa Twarzy - był y tylko sł owami. Yiserys miał osiem lat, kiedy opuś cili Kró lewską Przystań uciekają c przez nadcią gają cymi wojskami Uzurpatora, lecz Daenerys był a jeszcze wtedy w ł onie matki.

Brat tak czę sto opowiadał Dany o tamtej ziemi, ż e czasem potrafił a sobie wyobrazić pewne sceny. Widział a blask księ ż ycowych promieni migocą cych na czarnych ż aglach w czasie ucieczki nocą na Smoczą Wyspę. Jej brat Rhaegar walczył z Uzurpatorem na krwawych wodach Tridentu i zginą ł za kobietę, któ rą kochał. Potem psy Uzurpatora, jak Yiserys nazywał lorda Lannistera i Starka, splą drował y Kró lewską Przystań. Księ ż niczka Elia z Dorne bł agał a o litoś ć, kiedy odebrano jej od piersi potomka Rhaegara i zabito go na jej oczach. Wypolerowane czaszki ostatnich smokó w patrzył y pustymi oczyma w sali tronowej, jak Kró lobó jca zł otym mieczem otwiera gardł o ich ojca.

Dany urodził a się na Smoczej Wyspie dziewię ć księ ż ycó w po ich ucieczce, w czasie letniego sztormu, któ ry niemal zburzył umieszczoną na wyspie twierdzę. Podobno był a to straszna burza. Zmiotł a tangaryń skie statki, ciskają c w spienione wody wą skiego morza kamienne bloki, zerwane z przedmurzy. Jej matka umarł a w czasie porodu, czego Yiserys nigdy jej nie wybaczył.

Smoczej Wyspy takż e nie pamię tał a. Uciekli, zanim brat Uzurpatora i jego ludzie wyruszyli na dopiero co zbudowanych statkach. Wtedy w ich posiadaniu pozostał a już tylko Smocza Wyspa odwieczna siedziba ich rodu. Jednak nie na dł ugo. Uknuto spisek, na mocy któ rego mieli zostać sprzedani Uzurpatorowi, lecz któ rejś nocy Ser Willem Darry wraz z czterema wiernymi mu ludź mi wdarli się do pokoi dziecinnych i wykradli ich razem z niań ką. Uciekli na statku pod osł oną nocy i schronili się bezpiecznie na wybrzeż u Braavos.

Jak przez mgł ę pamię tał a ser Willema: ogromny jak niedź wiedź, prawie ś lepy i siwy, grzmiał, wydają c polecenia ze swojego ł ó ż ka, w któ rym leż ał zł oż ony chorobą. Sł udzy bali się go jak ognia, lecz on zawsze był mił y dla Dany. Nazywał ją „mał ą księ ż niczką ”, czasem zwracał się do niej „moja pani”. Dł onie miał mię kkie, jakby pokryte starą skó rą. Nigdy nie opuszczał swojego ł ó ż ka, dlatego jego komnatę wypeł niał nieustannie gorą cy, wilgotny i sł odkawy smró d choroby. Wtedy mieszkali w Braavos. Miał a tam swó j pokó j, a przed jej oknem rosł o drzewo cytrynowe. Po ś mierci ser Willema sł uż ba rozkradł a pienią dze, jakie im pozostał y, i niedł ugo potem musieli opuś cić ogromny dom. Dany pł akał a, kiedy zamknę ł y się za nimi na zawsze czerwone drzwi.

Od tamtej pory wcią ż wę drowali, z Braavos do Myr, z Myr do Tyrosh i dalej do Qohor, Yolantis i Lys, nigdzie nie zatrzymywali się na dł ugo. Jej brat nie pozwalał na to. Wcią ż powtarzał, ż e zbiry Uzurpatora depczą im po pię tach, chociaż Dany nigdy nie widział a ż adnego.

Począ tkowo kupcy korzenni, archonci i magnaci handlowi chę tnie widzieli pod swoim dachem ostatnich z rodu Targarynó w, lecz w miarę upł ywu lat - Uzurpator wcią ż zasiadał na Ż elaznym Tronie - coraz czę ś ciej zamykano przed nimi drzwi, a ich ż ycie stawał o się jeszcze bardziej podł e. Wreszcie zmuszeni byli sprzedać ostatnie maję tnoś ci, a teraz pozbyli się nawet monety z korony ich matki. W ciemnych zakamarkach Pentos jej brata nazywano „ż ebraczym kró lem”. Dany nie chciał a wiedzieć, co mó wiono o niej.

- Kochana siostrzyczko, kiedyś odzyskamy to wszystko - zwykł mawiać. Czasem jego rę ce drż ał y, kiedy o tym mó wił. - Klejnoty, jedwabie, Smoczą Wyspę, Kró lewską Przystań i Siedem Kró lestw, odzyskamy wszystko, co nam zabrano. - Yiserys ż ył w oczekiwaniu na ten dzień. Daenerys zaś pragnę ł a jedynie ogromnego domu z czerwonymi drzwiami i drzewem cytrynowym za oknem oraz dzieciń stwa, któ rego nie pamię tał a.

Ktoś cicho zapukał do drzwi. - Wejś ć - powiedział a Dany, odwracają c się od okna. Weszł y sł uż ą ce Illyria. Skł onił y się i zaczę ł y przygotowywać ką piel. Był y niewolnicami i stanowił y podarunek od jednego z licznych dothrackich przyjació ł kupca. W wolnym mieś cie Pentos nie istniał o niewolnictwo, niemniej jednak sł uż ą ce był y niewolnicami. Stara kobieta, drobna i siwa, nie odzywał a się, za to jasnowł osa! niebieskooka szesnastoletnia dziewczyna nie przestawał a mó wić.

Napeł nił y balię gorą cą wodą z kuchni i dodał y do niej pachną cych olejkó w. Dziewczyna ś cią gnę ł a z Dany tunikę z surowej baweł ny i pomogł a jej wejś ć do balii. Woda okazał a się bardzo gorą ca, lecz Daenerys nawet nie drgnę ł a. Był o jej przyjemnie. Poczuł a się czysta. Brat zawsze jej powtarzał, ż e dla Tangaryenki woda nigdy nie jest za gorą ca. - Dom smoka jest naszym domem - mawiał. - Mamy ogień w ż ył ach.

Staruszka w milczeniu umył a jej dł ugie, bladosrebrzyste wł osy i rozczesał a je delikatnie. Dziewczyna wyszorował a jej plecy i stopy, powtarzają c, jakie spotkał o ją szczę ś cie. - Drogo jest tak bogaty, ż e nawet jego niewolnicy noszą zł ote obroż e. W jego khalasar jeź dzi sto tysię cy ludzi, a w jego pał acu w Yaes Dothrak znajduje się dwieś cie pokoi z drzwiami ze srebra. - Mó wił a bez koń ca, jak przystojny jest sam khal, jaki wysoki i dziki, nieustraszony w bitwie, niezró wnany jeź dziec i ł ucznik. Daenerys milczał a przez cał y czas. Dotą d są dził a, ż e kiedy osią gnie odpowiedni wiek, poś lubi Yiserysa. Od wiekó w, odką d Aegon Zdobywca wzią ł sobie za ż onę swoją siostrę Rhaenys, Targaryenowie poś lubiali wł asne siostry. Yiserys powtarzał jej wielokrotnie, ż e linia rodowa musi pozostać czysta, ż e w ich ż ył ach pł ynie kró lewska krew, zł ocista krew pradawnej Yalyrii, smocza krew. Smoki nie ł ą czył y się z dzikimi zwierzę tami, a Targaryenowie nie mieszali swojej krwi z krwią pomniejszych rodó w. Teraz jednak Yiserys postanowił sprzedać ją obcemu, barbarzyń cy.

Kiedy sł uż ą ce już ją umył y, pomogł y jej wyjś ć z balii i wytarł y do sucha. Dziewczyna czesał a jej wł osy, tak ż e zalś nił y niczym strumień roztopionego srebra, podczas gdy staruszka natarł a ją wonnymi perfumami z ró wnin Dothrak: odrobinę na każ dym nadgarstku, za uszami, sutki piersi i wreszcie mię dzy nogami. Podano jej ską pą bieliznę, któ rą przysł ał Illyrio, a potem wł oż ył a szatę z jedwabiu w kolorze ciemnej ś liwy dla podkreś lenia fioletu jej oczu. Dziewczyna wsunę ł a na jej stopy pozł acane sandał y, a staruszka wpię ł a jej we wł osy tiarę i nał oż ył a na nadgarstki zł ote bransolety wysadzane ametystami. Wreszcie nał oż ono jej naszyjnik, cał y ze zł ota, cię ż ki, ozdobiony glifami z czasó w dawnej Yalyrii.

- Teraz wyglą dasz jak księ ż niczka - odezwał a się mł oda sł uż ą ca, kiedy skoń czył y ją ubierać. Dany zerknę ł a na swoje odbicie w lustrze w srebrnej ramie, któ re przysł ał roztropny Illyrio. Księ ż niczka, pomyś lał a, lecz zaraz przypomniał a sobie, co powiedział a dziewczyna o bogactwie khala Drogo, ż e nawet jego sł uż ą cy nosili zł ote naszyjniki. Poczuł a nagle dreszcz, a jej nagie ramiona pokrył a gę sia skó rka.

Brat czekał w chł odnym holu wejś ciowym. Siedział na brzegu basenu, wodzą c palcami po powierzchni wody. Wstał, kiedy weszł a, i przyjrzał się jej uważ nie. - Stań tam - zwró cił się do niej. - Odwró ć się. Tak. Dobrze. Wyglą dasz…

- Jak kró lowa - skoń czył za niego magister Illyrio, wchodzą c przez sklepione wejś cie.

Jak na tak potę ż nego mę ż czyznę, poruszał się z zadziwiają cą lekkoś cią. Kiedy szedł, zwał y tł uszczu na jego ciele podskakiwał y pod luź ną jedwabną szatą w kolorze pł omieni. Na każ dym jego palcu lś nił kamień szlachetny, a rozszczepioną, ż ó ł tawą brodę tak mocno miał naoliwioną, ż e lś nił a, jakby był a ze szczerego zł ota. - Księ ż niczko Daenerys, niech Pan Ś wiatł a obsypie cię swoimi ł askami w ten najszczę ś liwszy dzień - powiedział kupiec, ujmują c jej dł oń. Skł onił gł owę i bł ysną ł poprzez brodę krzywymi i poż ó ł kł ymi zę bami. - Istne objawienie, tak bym ją nazwał, Wasza Mił oś ć - zwró cił się do jej brata. - Drogo bę dzie zachwycony.

- Jest za chuda - powiedział Yiserys. Wł osy, tak samo srebrzyste jak wł osy siostry, nosił zwią zane z tył u i spię te broszą ze smoczej koś ci. Surowe spojrzenie oczu podkreś lał o twarde rysy jego szczupł ej twarzy. Oparł dł oń na rę kojeś ci miecza, któ ry poż yczył mu Illyrio, i zapytał: - Jesteś pewien, ż e khal Drogo lubi takie mł ode kobiety?

- W niej pł ynie odpowiednia krew. Ona jest wystarczają co dorosł a dla khala - powtó rzył Illyrio to, co mó wił mu już wielokrotnie. - Spó jrz na nią. Te srebrzystozł ote wł osy, te purpurowe oczy… bez wą tpienia ma w sobie krew Yalyrijczykó w, a do tego ma szlachetne urodzenie, có rka dawnego kró la, siostra nowego, bez wą tpienia zrobi wraż enie na Drogo. - Puś cił jej dł oń, a Daenerys poczuł a, ż e drż y.

- Mam nadzieję - odpowiedział jej brat bez przekonania. - Dzikusy mają dziwne gusta. Chł opcy, konie, owce…

- Lepiej nie wspominaj o tym w obecnoś ci khala Drogo - powiedział Illyrio.

W ciemnych oczach jej brata bł ysnę ł y iskierki gniewu. - Bierzesz mnie za gł upca?

Kupiec skł onił się lekko. - Biorę cię za kró la. Kró lowie zapominają czasem o ostroż noś ci zwykł ych ludzi. Wybacz, jeś li poczuł eś się uraż ony. - Odwró cił się i klaś nię ciem dał znak sł uż ą cym.

Jechali ciemnymi ulicami w misternie rzeź bionym palankinie Illyria. Drogę oś wietlał o im dwó ch sł uż ą cych, któ rzy szli przed nimi z lampami oliwnymi z jasnoniebieskimi szybkami. Tuzin silnych mę ż czyzn dź wigał o na ramionach lektykę. Dany czuł a smró d bladego ciał a Illyria, któ ry przebijał się przez silny zapach perfum.

Jej brat nic nie czuł, siedział rozwalony na poduszkach obok niej. Myś lami był daleko, po drugiej stronie wą skiego morza. - Nie bę dziemy potrzebowali cał ego khalasar - powiedział Yiserys. Jego palce plą sał y po rę kojeś ci poż yczonego miecza. Dany wiedział a, ż e nigdy nie uż ył ż adnego miecza. - Wystarczy dziesię ć tysię cy. Tak, wystarczy mi dziesię ć tysię cy wrzeszczą cych Dothrakó w, ż eby zmieś ć Siedem Kró lestw. Lud z pewnoś cią powstanie i zechce wspomó c prawowitego Kró la. Tyrell, Redwyne, Darry, Greyjoy, wszyscy oni darzą Uzurpatora takimi samymi uczuciami jak ja. Dorneowie nie mogą się doczekać, kiedy pomszczą Elię i jej dzieci. Lud też pó jdzie za mną. Oni czekają na swojego Kró la. - Spojrzał na Illyria pytają cym wzrokiem. - Prawda?

- To są twoi ludzie i kochają cię - zapewnił go kupiec Illyrio. W cał ym kró lestwie ludzie potajemnie wznoszą toasty za twoje zdrowie, a kobiety wyszywają chorą gwie ze smokiem, trzymają je na dzień twojego powrotu. - Wzruszył ogromnymi ramionami. - Tak przynajmniej mó wią moi wysł annicy.

Dany nie miał a swoich wysł annikó w ani ż adnej innej moż liwoś ci dowiedzenia się, co myś lą lub robią za wą skim morzem, lecz nie ufał a sł odkim zapewnieniom Illyria, tak samo jak nie wierzył a we wszystko, co o nim mó wiono. Ale jej brat przytakiwał kupcowi gorliwie. - Wł asnymi rę koma zabiję Uzurpatora - zapewniał ten, któ ry nigdy nikogo nie zabił. - Tak samo jak on zabił mojego brata Rhaegara. Zabiję też Lannistera, Kró lobó jcę, za to, co zrobił mojemu ojcu.

- Tak bę dzie najlepiej - powiedział Illyrio. Dany dostrzegł a cień uś miechu na jego ustach, któ rego jej brat oczywiś cie nie zauważ ył. Kiwają c gł ową, odsuną ł zasł onę i utkwił wzrok w ciemnoś ci. Dany dobrze wiedział a, ż e po raz kolejny toczy bitwę nad Tridentem.

Dziewię ć wież pał acu khala Drogo wznosił o się nad wodami zatoki, blady bluszcz spowijał grube, ceglane mury. Illyrio wyjaś nił im, ż e khal otrzymał go od kupcó w z Pentos. Wolne Miasta zawsze pozostawał y hojne wobec panó w koń skich plemion. - Nie boimy się tych barbarzyń có w - opowiadał im Illyrio z uś miechem na ustach. - Pan Ś wiatł a zachował by nasze miasta, nawet gdyby przyszł o i milion Dothrakó w, tak przynajmniej utrzymują czerwoni kapł ani… ale po co kusić los, kiedy ich przyjaź ń jest nic niewarta?

Ich palankin zatrzymał się przy bramie. Jeden ze straż nikó w odsuną ł gwał townie zasł onę. Skó rę miał miedzianą, a oczy w kształ cie migdał ó w, jak typowy Dothrak, lecz na jego twarzy nie był o cienia zarostu, a na gł owie miał spiczastą czapeczkę z brą zu Niesplamionych. Obrzucił ich chł odnym spojrzeniem. Kupiec Illyrio warkną ł coś w jego ojczystym, chropowatym ję zyku, a straż nik odpowiedział tak samo burkliwym tonem i dał znak, ż e mogą jechać.

Dany zauważ ył a, ż e dł oń jej brata spoczywa zaciś nię ta na rę kojeś ci poż yczonego miecza. Wyraz jego twarzy mó wił jej, ż e on boi się tak samo jak ona. - Grubiań ski eunuch - mrukną ł Yiserys, kiedy niewolnicy podnieś li ich palankin i ruszyli do pał acu.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.