|
|||
Prowokacja 3 страницаW drugim tomie swej pracy, zatytuł owanym „Frem korper Tod”, waż y się nasz autor na syntezę historioficzną wykraczają cą poza faktografię pierwszego tomu choć na niej opartą. Zmierza do poję cia tak nazwanej przez siebie „wtó rnej utylizacji ś mierci”. Eksterminacja cał ych narodó w czy grup etnicznych stanowił a integralna czę ś ć wojennych reguł staroż ytnoś ci. Chrystianizm poł oż ył kres wszelkiej rzezi mają cej za uzasadnienie samą tylko moż liwoś ć jej dokonania, bez jakiejkolwiek innej racji. Odtą d, aby zabijać, należ ał o stwierdzić winę zabijanych. Winą mogł o być innowierstwo i najczę ś ciej był o nią w ś redniowieczu. Ś redniowiecze utworzył o sui generis symbiozę ze ś miercią jako dolą przyrodzoną czł owiekowi z boskiego orzeczenia i wcieliwszy czterech jeź dź có w Apokalipsy, „pł acz i zgrzytanie zę bó w”, tań ce szkieletó w, czarną zarazę i „Hollenfahrt” w obrę b aprobowanej kondycji czł owieczej, uczynił o tym samym ś mierć naturalną skł adową przeznaczenia, sprawiedliwie zró wnują cego nę dzarzy z monarchami. Był o to moż liwe wł aś nie dlatego, ponieważ ś redniowiecze był o wobec ś mierci zupeł nie bezbronne. Ż adne terapie medyczne, ż adne przyrodnicze wiadomoś ci, ż adne porozumienia mię dzynarodowe, ż adne techniki reanimacyjne nie mogł y, jako nieistnieją ce, zatamować naporu ś mierci czy choć by tylko znaturalizować ją jako zjawisko biologicznie powszechne, ponieważ chrześ cijań stwo poł oż ył o gł ę boką cezurę mię dzy czł owiekiem a resztą oż ywionej przyrody. Wł aś nie wysoka ś miertelnoś ć i kró tkoś ć ż ycia pogodził a ś redniowiecze ze ś miercią przez to, ż e został a jej nadana najwyż sza ranga wewną trz egzystencji, mocno powią zanej z pozadoczesnoś cią. Przeraż ają cym mrokiem był a tylko widziana stą d; z tamtej strony okazywał a się przejś ciem do wiecznego ż ywota przez Są d Ostateczny, instancję groź ną, lecz nie unicestwiają cą. Tego natę ż enia eschatologii nie umiemy dziś poją ć nawet w przybliż eniu: pamię tne sł owa, wy— powiedziane przez chrześ cijanina, „zabijajcie wszystkich, Bó g rozpozna swoich! ”, brzmią ce nam jak wyrafinowane szyderstwo, był y wyrazem nieszydliwej wiary. Natomiast wspó ł czesna cywilizacja przedstawia się jako ruch od ś mierci: reformy społ eczne, postę py medycyny, uspoł ecznienie problemó w uprzednio wył ą cznie osobniczych (opieki nad uł omnoś cią, nad chorobą, staroś cią, kalectwem, nę dzą, bezpieczeń stwa publicznego, bezrobocia) stopniowo izolował y ś mierć, ponieważ pozostawał y wobec niej bezsilne i dlatego stawał a się sprawą coraz bardziej prywatną w przeciwień stwie do innych przypadł oś ci, na któ re znajdował a się publiczna rada. Zwł aszcza w „pań stwach dobrobytu” opieka społ eczna redukował a biedę, epidemie, choroby, nasycał a, ż ycie wygodami, lecz postę py te ustawał y u ś mierci. To wyodrę bniał o ją spoś ró d wszystkich innych skł adowych egzystencji i czynił o „zbę dną ” w rozumieniu doktryn melioracyjnych, co z wolna stał y się powszechną wiarą w zlaicyzowanej kulturze. Ten trend wyalienowania ś mierci nasilił się szczegó lnie w XX wieku, w któ rym już i z folkloru znikł y jej „zdomestykowane personifikacje” jako Anioł a, Kostuchy czy Przybysza bez twarzy; tym sposobem ogoł acana z sankcji pozaś wiatowych i z nie kwestionowanej uprzednio aprobaty, w miarę jak kultura z surowej rozkazodawczym stawał a się sł uż ebnicą ż yciowych zaspokojeń, ś mierć stawał a się w niej ciał em obcym, coraz bardziej nagim znaczeniowo, ponieważ kultura jako spolegliwy opiekun i jako dostarczyciel usatysfakcjonowań nie mogł a jej wewną trz takich swych zał oż eń nadać ż adnego sensu. Lecz ta ś mierć, publicznie na ś mierć skazana, nie znikał a przecież z ż ycia. Nieumiejscowialna w porzą dku kultury, wygnana z dawnej wysokiej pozycji, poczę ł a wreszcie niejako czaić się potajemnie i dziczeć. Jedynym sposobem ponownego oswojenia, czyli rewindykacji ś mierci dla zbiorowoś ci, okazał o się jej normatywne zadawanie, lecz tak wł aś nie, po imieniu, nie moż na go był o nazwać; nie w imię jej kulturalizacji należ ał o wię c zadawać ś mierć, lecz w imię dobra, ż ycia, ocalenia i tę wł aś nie koncepcję podnió sł narodowy socjalizm do rangi doktryny pań stwowej. Autor przypomina tutaj gorą ce spory, jakie wywoł ał o w Stanach Zjednoczonych ukazanie się ksią ż ki Hanny Arendt Eichmann or the banality of evil. Uczestniczyli w nich Saul Bellow i Norman Podhoretz, utrzymują cy, ż e skoro „każ dy czł owiek jest wewnę trznie ś wiadom ś wię toś ci ż ycia” (Bellow) czy też „potwornej zbrodni moż e się dopuś cić tylko potwó r” (Podhoretz), to nie moż na kł aś ć znaku ró wnoś ci mię dzy zł em hitleryzmu a banał em. Zdaniem Aspernicusa pobł ą dzili wszyscy dyskutanci, ponieważ ograniczywszy kontrowersję do sprawy Eichmanna jako wykł adnika hitlerowskiej zbrodni, nie mogli rozstrzygną ć dylematu. Eichmann był, podobnie jak wię kszoś ć kreatur III Rzeszy, pilnym i gorliwym biurokratą genocydu, lecz zarazem nie moż na uznać, ż eby doprowadził o doń karierowiczowskie zaś lepienie partyjnych biurokrató w, prześ cigają cych się w gorliwym domyś laniu do koń ca zarzą dzeń Fü hrera, jeś li on sam ich nie precyzował. Podł ug Aspernicusa doktryna był a banalna, banalni mogli być wykonawcy, lecz nie był y banalne jej ź ró dł a, leż ą ce poza hitleryzmem i poza antysemityzmem. Spó r ugrzą zł w partykularnoś ciach, z któ rych niepodobna wywieś ć wł aś ciwej diagnozy ludobó jstwa dwudziestego wieku. Udocześ niona cywilizacja skierował a myś l ludzką na drogi naturalistycznego szukania „sprawcó w zł a” — i to zł a wszelkiego. Skoro nie mó gł już być nim unieważ niony zaś wiat, to jednak ktoś był, bo ktoś powinien być za zł o odpowiedzialny. Należ ał o go wię c znaleź ć i wskazać. W ś redniowieczu starczył rzec o Ż ydach, ż e zabili Pana Jezusa; tego był o w X: wieku za mał o; winni byli się okazać sprawcami wszelkiego zł a. Dla rozprawy z nimi posł uż ył Hitlerowi darwinizm, któ ry rozpoznał nieodwoł alnie ostateczny, jakkolwiek pozakulturowy sens ś mierci: jest ona niepozbywalną przesł anką postę pó w naturalnej ewolucji. Hitler zrozumiał to po swojemu, czyli pł asko i fał szywie, jako przykazanie i wzorzec, któ rym Natura (wolał ją nazywać Opatrznoś cią ) usprawiedliwia, a wrę cz zleca silniejszym przeż ywanie kosztem sł abszych. Jak już niejeden prymitywny umysł przed nim, brał literalnie formuł ą „walki o byt”, któ ra w samej rzeczy nie ma nic wspó lnego z fizycznym wyniszczaniem ofiar przez drapież có w, ponieważ ewolucyjny postę p zachodzi wł aś nie wewną trz stanó w ró wnowagi mię dzy gatunkami mnie i bardziej agresywnymi, a totalna likwidacja sł abszych doprowadził aby drapież có w do gł odowej ś mierci. Hitleryzm wyczytał wszakż e w Dar winie to, czego ł akną jako ponadludzkiego — a jednak nie transcendentalnego — zró wnania mordu z istotą dziejó w powszechnych Tak przeję ta w zafał szowaniu dyrektywa unieważ niali w cał oś ci etykę i zastę pował a ją taką sł usznoś cią, któ ra uwidacznia wynik walki na ś mierć i ż ycie. Aby uczynił z Ż ydó w dostatecznie monstrualnego wroga, należ ał o spotę gować ich ś wiatową rolę poza granice wiary i godnoś ci; tak wszczę ł o się to paralogiczne rozumowa nie, któ re doprowadził o do totalnej demonizacji Ż ydó w jakiej dopracował się hitleryzm trudem zaiste niemal; przeczył a bowiem obiegowemu doś wiadczeniu Niemcó w skoro Ż ydzi ż yli wś ró d nich od stuleci i był o do tego ś wiadome, ż e razem z wszystkimi swymi przywarami nawet jeś liby antysemityzm miał sł usznoś ć w konkretnych oskarż eniach, przecież nie zasł ugiwali na cał opalenie wraz z nie urodzonymi jeszcze dzieć mi, na stosy, rowy, piece i mł yny koś ci, gdyż był o to nie tylko czymś potwornym, ale w tej potwornoś ci zupeł nie absurdalnym. Mniej wię cej jakby w pedagogice powstał a teoria, postulują ca ‘zabijanie dzieci niepoprawnie wagarują cych czy okradają cych inne dzieci. Otó ż to, ż e nawet ze stanowiska tradycyjnego antysemityzmu w Europie Ż ydzi nie zasł ugiwali na wybicie do nogi, nie ulega wą tpliwoś ci. Widać to zaś choć by po tym, ż e odradzają ce się dziś ruchy neohitlerowskie nie umieszczają w swych programach ani eksterminacji Ż ydó w, ani nie przyznają, ż e ich prekursorzy w III Rzeszy taką eksterminację zamierzyli i wykonali. Ruchy te ograniczają się do sloganó w antysemityzmu ogó lnikowych albo umieszczają tę kwestię na podrzę dnym miejscu swych programó w, ponieważ Ż ydzi jako „nosiciele uniwersalnego zł a” ulegli niejako degradacji. Podł ug antysemitó w sprzed 40 czy 50 lat ponosili winę „za wszystko” od kapitalizmu po komunizm, od kryzysó w ekonomicznych i nę dzy po upadek obyczajowoś ci; obecnie każ dy moż e wymienić z pamię ci mnó stwo zł a, któ rego nikt Ż ydom nie przypisuje (zatrucie biosfery, przeludnienie, kryzysy energetyczne, inflacja itd. ). Tak wię c antysemityzm został zdegradowany nie w tym sensie, aby znikł, lecz w tym, ż e utracił nadaną mu uprzednio moc wszecheksplikacyjną wobec ogó ł u społ ecznych przypadł oś ci. Aspernicus dodaje, aby go ź le nie zrozumiano, ż e nie anuluje znaczenia antysemityzmu wszechzakresowo, lecz tylko w perspektywie historiozoficznej: na takiego kozł a ofiarnego, co winien wszystkiemu, Ż ydzi się już w pogenocydowym czasie nie nadają. Có ż stał o się dalej? Doszł o do dezintegracji w oskarż ycielsko tropią cym winnych poszukiwaniu sprawcó w „wszelkiego zł a”. Po utracie wiary w uniwersalną prawdę Boga, po zał amaniu się wiary w uniwersalne zł o ś wiatowego ż ydostwa, przychodzi do kroku logicznie nastę pnego i ostatniego zarazem. Apodyktycznoś ć w identyfikowaniu „sprawcó w” osią ga szczyt. Sprawcą zł a moż e być nazwany każ dy. W wielkim oglą dzie historiozoficznym, mó wi Aspernicus, mamy do czynienia z sekularnym procesem wyobcowania ś mierci w kulturze zorientowanej hedonistycznie, perfekcjonistycznie i pragmatycznie. Strach przed ś miercią wyzbytą w kulturze obywatelstwa zyskał wyrazy instytucjonalne w prawodawstwie, widome jako wykreś lenie kary ś mierci z kodeksó w w pań stwach, co najdalej zaszł y po tej drodze i jako pozornie tylko dziwaczna perwersja w medycynie, gdzie terapeuci odmawiają odł ą czenia od reanimacyjnej aparatury konają cych, któ rzy de facto są już trupami, podtrzymywanymi. w wegetacji tł oczoną do ż ył krwią. Tu ani tam nikt nie ś mie wzią ć na siebie odpowiedzialnoś ci za ś mierć. Za gł oszonym szacunkiem dla ż ycia ukrywa się strach jako poczucie bezradnoś ci, bezbronnoś ci, a przez to poraż ają cej daremnoś ci wobec ś mierci. Korelatem tego obezradnienia, czyli rewersem lę ku przed zabijaniem, jest taki wzrost wartoś ci osobniczego ż ycia, ż e rzą dy ulegają wymuszeniom, gdy obiektem przetargu jest ż ycie zakł adnikó w, wszystko jedno jakich. Proces ten posuną ł się daleko,, skoro rzą dy uważ ają ce się za podległ e prawu ł amią to prawo, jeś li taki akt rokuje czyjeś obalenie przed ś miercią. Proces ten daje przerzuty, skoro ogarną ł już i prawo mię dzynarodowe, i. odwiecznie nienaruszalne w historii immunitety dyplomatycznych przedstawicielstw. Optymizm zaś i perfekcjonizm znajdują wyraz w instrumentalnie cheł pliwej kulturze jako pró by technicznej realizacji zmartwychwstania: choć biegł ym wiadomo, ż e tak zwana odwracalna witryfikacja czł owieka, czyli zamroż enie z szansą przyszł o—wiecznej rezurekcji, stanowi (obecnie przynajmniej) niemoż liwoś ć, tysią ce zamoż nych ludzi dają się tak wł aś nie zamraż ać i przechowywać swe zwł oki w pojemnikach z pł ynnym azotem. Są to, zauważ a Aspernicus, przyczynki do sui generis makabrycznej humorystyki w eschatologii totalnie ześ wiecczonej. Społ eczeń stwo, chę tnie przyjmują ce do wiadomoś ci, ż e nie Bó g stworzył czł owieka, lecz Ż yczliwi Przybysze z Kosmosu, ż e nie Opatrznoś ć czuwał a nad kieł kami cywilizacji, lecz Opiekuń czy Praastronauci z gwiazd, ż e nie anioł y stró ż e, lecz Talerze Latają ce wznoszą się nad nami i czuwają nad każ dym naszym krokiem, ż e nie piekł o pochł ania potę pionych, lecz Tró jką t Bermudzki, dowiaduje się też chę tnie, ż e ż ycie moż na przedł uż ać w lodó wkach i ż e czł owiek powinien najpierw dbać o dł ugie ż ycie w przyjemnoś ciach, a nie o umartwienia cnoty. I wreszcie mnoż ą się pró by takiego doprawiania, przeinaczania i dosmaczania ś mierci w stanie surowym, ż eby dał a’ się wreszcie oswoić pozametafizycznie i stał a się zdatna do konsumpcji. Stą d popyt na ś mierć widowiskową, mord i agonię powię kszone zbliż eniem, na rekiny ludojady, wielkie trzę sienia ziemi, poż ary, na oż ywianie scen autentycznego ludobó jstwa (Holocaust), stą d podaż literatury sadystycznej, a też przemysł eksploatują cy te seksualne zboczenia, któ re są siadują o miedzę ze ś miertelnymi torturami, stą d wię zy, kajdany i narzę dzia flagellacyjne, cał a owa popularna w USA jako rynkowy towar rekwizytornia pseudoś redniowiecznych kazamat, stą d wreszcie w peł ni autentyczne ryzyko podejmowane ś mierci, jako pokupny artykuł, czyli gotowoś ć jednodniowych bohateró w, by naraż eniem ż ycia zarobić na ż ycie. I stą d na koniec popularnoś ć pseudonaukowej literatury, któ ra obrodził a ksią ż kami o eksperymentalnych dowodach ż ycia poś miertnego, aż się to piś miennictwo okazał o kolizyjne wzglę dem koś cielnej ortodoksji, nie bardzo wiedzą cej, co począ ć z tak nieproszonymi i wą tpliwymi posił kami. Poszczegó lnym fazom wygnania ś mierci z kultury Zachodu poś wię cono mniej uwagi niż jej komercjalnemu oswajaniu;, opracowań doczekał y się jaskrawe i naiwne przerosty pogrzebowej kosmetyki czy dramaturgii, lecz penetracyjna sił a myś li analitycznej, ś wietna w pojedynczych przypadkach, nie doprowadził a do zintegrowanej wizji historiozoficznej cał ej drogi przemian, jaką przebył a cywilizacja zmagają ca się ze ś miercią zdesakralizowaną, wyzwoloną od tajemniczych powinnoś ci, któ re godził y ją z ż yciem. Dlatego nie pojmujemy rodowodu takich zjawisk dnia, jak terroryzm czy religijne sekciarstwo, ponieważ typowe dla socjologii i psychologii, a też psychologii wiary metody empirycznego badania ujawniają ledwie wycinki owych plag społ ecznych, jako obserwacje z zał oż enia racjonalne i tym samym ograniczone do tego, co moż na zobaczyć, sfotografować i wycisną ć z zeznań ś wiadkó w czy podsą dnych. Jednakowoż z nosem przy piś mie nie wywę szy się sensu pisma. Ten, kto chce zrozumieć Niagarę, musi odwró cić się do niej plecami i spojrzeć ku sł oń cu, bo to ono dź wiga na powró t w niebo wodę padają cą ze skał. W tym miejscu wprowadza autor poję cie wtó rnej utylizacji ś mierci. Od stu tysię cy lat, odką d czł owiek rozpoznał ‘wł asną ś miertelnoś ć jako swó j los, o czym ś wiadczą groby, datują ce się od tego czasu, pierwsza oznaka rytualizacji ś mierci, kolejne kultury przyznawał y jej wysoką lokatę w swym porzą dku. Im bardziej racjonalna stawał a się cywilizacja, tym bardziej nasilał a się w niej bezpań skoś ć ś mierci, któ rej nie moż na już był o ani efektywnie zaaprobować, ani wyprzeć się realnie. Zarazem kultura, stają c się z apodyktycznej rozkazodawczym uległ ą opiekunką, coraz sł abiej strzegł a wł asnej ortodoksji, zezwalają c stopniowo podopiecznym na speł nianie wszelkich zachcianek, wraz z ostatnią — opuszczenia jej, jako odrzucania jej norm. Nim jednak zaroił o się od dziwacznych subkulturowych wynalazkó w, nim dekalog zbutwiał ze wszystkim, nie samowolne jednostki, lecz tylko moż ny suweren, jakim jest pań stwo, mó gł z postanowienia zawł adną ć tym opustoszał ym miejscem ś ró dziemnomorskiej kultury, w któ rym znalazł a się ś mierć, aż eby uż yć jej jako narzę dzia autoafirmacji. Lecz nawet pań stwo nie mogł o wtedy jeszcze tego uczynić ani w czasach pokoju, ani cał kiem jawnie. Rozpę tana wojna stał a się zatem parawanem i uł atwieniem ludobó jstwa i poza odcinają cymi od reszty ś wiata frontami powstał y instytucje masowej zagł ady. Taki był pierwszy akt reintronizacji. W czasach odbudowy powojennej doszł o do istnej ró jki subkultur, zwł aszcza mł odzież owych, oryginalnych swą nieoryginalnoś cią, ponieważ był y na wpó ł zabawowym i już przez to niedostatecznie poważ nym przejmowaniem zamierzchł ych wzorcó w obyczaju i odzież y z historii jak z rekwizytorni teatralnej. Te „mię kkie” wynalazki sposobu ż ycia musiał y doprowadzić wreszcie do twardych — ponieważ ludzie zawsze robią do koń ca to, co otwiera się przed nimi jako nie obsadzona jeszcze moż liwoś ć. Szansa subkulturowego uż ytkowania ś mierci jako wyró ż nika w tym wieku peł nym zamę tu i wrzawy zdawał a się zamknię ta podł ug nastę pują cego roztrzą sania. Moż na się był o bawić w dzikusó w bą dź anachoretó w, ale nie moż na był o się bawić w mordercó w, ponieważ na taką zabawę, jeś li prowadzą cą do prawdziwego mordu, takż e permisyjna kultura nie dawał a zgody, a co bodaj istotniejsze, mord, nawet bezinteresowny, uczynił by sprawcó w pospolitymi przestę pcami. Dawne lokaty ś mierci był y już niewskrzeszalne, bo nie był a moż liwa ani religijna ostentacja w zabijaniu, jak inkwizycyjna kaź ń heretykó w, ani skł adanie bogom ludzkich ofiar jak u Inkó w, ani ostentacja orgiastycznego szał u morderczego Berserkeró w. Drogi do tych stron nie istniał y, bo znikł y razem z wiarami, któ re usensowniał y tam ś mierć. Ale i pozareligijne zabó jstwo był o niedostę pne wprost, bo przemysł owe stulecie zadaje każ demu uczynkowi ludzkiemu pytanie „PO CO? ” i pod groź bą psychiatrycznej dyskwalifikacji każ dy musi na nie odpowiedzieć dorzecznie i rzeczowo. Skoro religijnego dostę pu do ś mierci nowy ekstremizm nie miał (moż na z zachcenia wymyś lić dowolną religię, ale nie moż na w nią z zachcenia uwierzyć ), a pozareligijny uczynił by go zwyczajnym zbrodniarzem, to nie był o innego wyjś cia, jak przezwać mord wymiarem sprawiedliwoś ci. Lecz ten ludobó jczy paradygmat III Rzeszy nie mó gł zostać przeję ty wraz ze skalkulowaną tajnoś cią „ostatecznego rozwią zania”, . gdyż wó wczas mordy stał yby się w tym wieku walk wyzwoleń czych i wojen niewidzialne jak Niagara zanurzona w oceanie. Tak wię c co uprzednio tylko pań stwo mogł o czynić tajnie, oni podję li jawnie. A podobień stwo terroryzmu do hitleryzmu w tym, ż e mordercy znó w nazywają siebie sprawiedliwym są dem. Ponieważ jednak każ dy są d nie we wł asnym dział a imieniu, lecz z powoł ania przez instancje zwierzchnie, musieli stworzyć pozó r istnienia takiej instancji, któ ry okazał by się niepodległ y tradycyjnym kryteriom czy to religijnym, czy psychiatrycznym, czy przestę pczym. Tym samym musieli się nazwać ramieniem sprawiedliwoś ci wię kszej i wyż szej od nich samych, co widać wyraź nie w szczegó lnej, bo powszechnej czą stkowoś ci nazw, jakie nadawali swym ugrupowaniom („FRAKCJA Armii Czerwonej”, a wię c nie ona cał a, a wię c ta cał oś ć istnieje poza nimi; „Pierwsza Linia”, a zatem istnieją jeszcze jakieś linie nastę pne, gł ę bokiego zaplecza; „Czerwone Brygady”, a zatem znó w — pewne tylko oddział y jakiejś wię kszej od nich samych armii). Z kolei potrzebowali adwersarza. Musiał być jak najpotę ż niejszy, bo mieć znacznego wroga jest znacznym wyró ż nieniem; pojedynczy przedstawiciele kapitał u byli im nie doś ć znamienici jako przeciwnicy, a też pragnę li antagonisty, wyraź niej skonsolidowanego niż system gospodarczo—polityczny rozmyty po cał ym ś wiecie; stą d wybó r padł na pań stwo, lecz nie na jego materialne instytucje i nie jako ich dynamitardzi wystą pili, bo nie zapominajmy o tym, ż e chodził o o zadawanie ś mierci, a nie o destrukcję jakichkolwiek martwych symboli czy oś rodkó w pań stwowoś ci. Gdy jednak tylko raz udał o się im dosię gną ć pierwszego polityka — we Wł oszech — i gdy gł ó wni eksponenci wł adz pań stwowych stali się wskutek ochronnych zabiegó w niedosię ż ni, ję li się zadowalać zastę pczymi ofiarami, ponieważ każ da był a im dobra, jeś li tylko moż na był o wskazać na jej udział, jakkolwiek upoś redniony, , w sprawowaniu wł adzy rzą dowej, a jeż eli nie takiej wł adzy, to przynajmniej jakiejkolwiek roli przywó dczej albo bronią cej istnieją cych porzą dkó w, albo nareszcie wspó ł dział anie w systemie powszechnej oś wiaty — bo i jej moż na przypisać podporowe funkcje wzglę dem pań stwa. Gdy zatem wyjś ć od danych sytuacją historyczną warunkó w terroryzmu, pamię tają c ż e szł o o mord w masce obowią zku, wyrzeczeń i sprawiedliwego gniewu, to przewó d logiczny prowadzony poza obrę bem znanej faktografii mordó w prowadzi nas do niej. wł aś nie i do jej taktycznych szczegó ł ó w wraz z postę pują cym ześ lizgiwaniem się wysokich aspiracji morderczych ku coraz bardziej „poś lednim” w hierarchii społ ecznej ofiarom. Co się tyczy ideologii, został a sporzą dzona z tego, co był o pod rę ką. Toż nawet wymienione. już nazwy ugrupowań są skradzione u lewicy, ponieważ rewolucja zyskał a znaczną estymę, ponieważ bohaterem czasu stał się bezkompromisowy rewolucjonista, jego postawę, gesty i wysł owienie zawł aszczyli ci, co się gnę li po ś mierć — to ciał o obce hedonistycznej cywilizacji. Cynizm, plagiatowoś ć i wrę cz bylejakoś ć tego improwizowanego klecenia uzasadnień terroru pojawia się tylko w oku badacza — obserwatora. Ruch nie czuł się subiektywnie ani cyniczny, ani zakł amany, ani, co najważ niejsze, PRZEBRANY za autentyczną walkę o naprawę ś wiata. To, ż e przeciwnikowi — pań stwu, zarzucał faszyzm, gestapowskie metody i dziedzictwo hitlerowskie, plasują c się na lewicy za komunistami, jako plus catholique que le pape, najmocniej zmylił o diagnostó w, gdyż brali te oskarż enia za dobrą monetę, jeś li nie w samych sł owach, to w dyktują cej je intencji. Có ż, był odmienny od prekursora w mordzie bezinteresownym, ponieważ ró sł w odmiennych warunkach. Nie przeją ł po hitleryzmie kiczu, bo podziemie nie moż e mieć wł asnej gali, parad, gmachó w, kancelarii, ceremoniał ó w, lecz w nielegalnoś ci był a kompensatą aura potę gi, jaką skwapliwie obdarzył y go rozwrzeszczane histerycznie ś rodki masowego przekazu. Zresztą gdy dą ż yć do ś cisł oś ci etiologicznej, hitleryzm, poprzednik terroryzmu, nie był jego ź ró dł em — ź ró dł o ich obu mieś ci się gł ę biej: ś mierć zadawana z zimną determinacją jako „powinnoś ć znó w odzyskiwał a w kulturze doniosł ą lokatę, dzię ki zabiegowi wtó rnej utylizacji, bo odtrą cona przez kulturę, wyś wiecona z niej, wró cił a. W pań stwie totalitarnym, w któ rym wszystko co ludzkie uległ o upań stwowieniu, tylko najwyż sza wł adza był a w prawie typowania ofiar, W pań stwie wielkich swobó d osobniczych byli samozwań czy likwidatorzy zł a swobodni w jego rozpoznawaniu i ś ciganiu. Ta zależ noś ć wyjaś nia pokrewień stwo obu formacji — w rozgrzeszeniach, jakie dają sobie mordercy, bo zaró wno totalna uległ oś ć autorytetom jak totalna negacja wszelkiej uległ oś ci wyklucza z rachunku czynó w sumienie, ró ż nymi drogami prowadzą c do toż samego finał u we krwi. Aspernicus pokazuje wię cej zbież noś ci. Jako zorientowany egzekucyjnie, a nie rewolucyjnie, to tylko przejmuje terroryzm od lewicy, co jest ideologicznym listkiem figowym jego czynó w, wykreś lają c i pomijają c wszystko, co utrudnił oby mii czy wre. cz udaremnił o jako sposó b bycia — mord. Przyszł oś ć, któ rej skł ada ofiary z ludzi, jest mu takim samym legalizują cym czyny transparentem, jak nim był a wizja „Tysią cletniej Rzeszy” dla nazizmu. Terroryś ci, któ rzy wystę pują z ruchu, tracą c z nim organizacyjną wię ź, zatracają jednocześ nie to rozumienie jego pobudek, któ re stanowił o motor ich trwają cej lata zaciekł ej aktywnoś ci i wysł uchiwani przez oczekują cych z zapartym tchem rewelacji, dostarczają garś ć plotek o przywó dcach, ró wnie pł askich jak rewelacje o gł upkowatych „Tischgesprache” Hitlera w gronie bliskich wspó ł pracownikó w. „Ale Hitler — dodaje w tym miejscu tekst — popeł nił samobó jstwo przed uwię zieniem”. Daremne jest oczekiwanie wtajemniczeń, bo nieprzekazywalny okazuje się stan, w któ rym moż na zadawać ś mierć — bo w jej zadawaniu, a nie w umysł ach zabó jcó w kryje się tajemnica. Wszystko moż e być wię c pł askie i licho zszyte, jak staranie — nazistó w i terrorystó w — by unikać doraź nych egzekucji, bo zabicie na miejscu to typowa cecha pospolitego mordu, a szł o o jego legitymizację, wię c ofiary wieziono do miejsca straceń, chyba ż e się bronił y, co był o bardzo ź le widziane, bo wszelki opó r jest zniewagą sprawiedliwoś ci, a terroryś ci bardziej nawet od nazistó w dbają o pozory prawomocnego są dzenia i wyrokowania, gdyż sami muszą, wyzbyci pań stwowej zwierzchnoś ci, umacniać swó j autorytet. Lecz typowani na skazań có w nigdy nie byli i nie są prawdziwie są dzeni. Ich najwyż sza wina jest zawsze wiadoma z gó ry. W tej nieomylnoś ci doró wnuje terroryzm papiestwu ludobó jstwa, jakim chciał się stać narodowy socjalizm. Ż adne perswazje i apele, ż adne bł agania, ż adne powoł ywania się na ludzką solidarnoś ć czy na jakiekolwiek okolicznoś ci ł agodzą ce, ż adne proś by o mił osierdzie, ż adne dowody bezsensu czy wrę cz praktycznej bezskutecznoś ci mordu, ż adne argumenty nie zbiją oprawcó w z tropu, ponieważ dysponują maszynką przeuzasadnień, któ ra umiar i ł agodnoś ć sprowadza do kwalifikacji tej samej nikczemnoś ci, co antyekstremistyczną legislację i politykę zachowawczych represji. Motywacyjne opancerzenie terrorystó w osią ga peł nię, gdy każ dy typ zachowania strony przeciwnej poczytywany jest za nastę pny dowó d jej winy. Tylko tym daje się wyjaś nić zaró wno doskonał e samopoczucie, okazywane przez był ych esesowcó w na rocznicowych zjazdach, jak nienaruszona koszmarem guajań skiego samostracenia wiara jego niedobitkó w w charyzmat ich potwornego proroka.
|
|||
|