Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Prowokacja 2 страница



Zbrodnia — twierdzi — jeś li nie jest sporadycznym przekroczeniem norm, lecz reguł ą kształ tują cą ż ycie i ś mierć, wytwarza wł asną autonomię, tak samo jak kultura. Przez zał oż oną skalę wymagał a sił produkcyjnych i narzę dzi wytwó rczych, toteż musiał a mieć swych rzeczoznawcó w, inż ynieró w i robotnikó w jako fachową społ ecznoś ć ś mierci. Przyszł o to wynaleź ć i stworzyć na pustym miejscu, bo nikt dotą d nie robił tego w takim wymiarze. Wymiaru tego niepodobna ogarną ć. Wobec zbrodni uprzemysł owionej cał kowicie bezradne stają się tradycyjne kategorie winy i kary, pamię ci i wybaczenia, skruchy i zemsty, o czym potajemnie wszyscy wiemy wobec tego morza ś mierci, w któ rym nurzał się hitleryzm, gdyż nikt przecież z mordercó w tak samo jak nikt z bezwinnych nie jest w stanie zgruntować myś lą sensu sł ó w „miliony, miliony, miliony zamordowano”. I nie ma zarazem nic bardziej rozpaczliwego, nic co napeł niał oby umysł wię kszą pustką i zjadliwszą nudą od lektury zeznań ś wiadkó w zbrodni, albowiem powtarzają nieustannie jeden i ten sam zdarty motyw, te kroki do rowu, do pieca, do komory gazowej, do jamy, do stosu, i ś wiadomoś ć odtrą ca wreszcie nieskoń czone szeregi cieni, wskrzeszanych lekturą na moment przed koń cem, bo nikt nie moż e temu sprostać. Do rezygnacji dochodzi nie przez niedomogę ’ litoś ci, ale od zupeł nej prostracji, od otę piają cego znuż enia monotonią tego, co jako mord w ż adnym. uję ciu, w ż adnym postrzeganiu nie powinno wszak być monotonne, miarowe, rzeczowe, nudne jak obserwacja taś my produkcyjnej. Nie, nikt nie wie, co to znaczy, ż e zamordowano miliony bezbronnych. Sprawa stał a się tajemnicą, jak zawsze kiedy czł owiek czyni coś, co przekracza go fizycznie i poję ciowo. A jednak trzeba iś ć w tę poraż ają cą strefę, nie tyle przez pamię ć ofiar, lecz przez wzglą d na ż ywych. Ó w doktor Niemiec, antropolog i historyk, tak powiada w tym miejscu: „Czytelniku, grozi ci myś lowa koleina. Kto mó wi jak ja, naraż a się na domniemanie, ż e jest moralistą. Ż e pragnie ją trzyć sumienia, aby nigdy się nie uspokoił y, ż eby kultura nie zasklepił a się bezczuł ą blizną w samoobronie, wydzieliwszy dla zachowania przyzwoitoś ci rocznicowe dni na ż ał obne wspominki”, wię c kaznodzieja — autor, chce odś wież ać rany w nadziei, ż e przez to nie dojdzie do nowych cał opaleń. Nie jestem jednak ani tak egzaltowany, ani, tak ś wię ty, by oddać się podobnie naiwnym rojeniom. Trojakie był y reakcje Niemcó w po klę sce. Jedni, ż yciowo ugodzeni tym, czego dopuś cił się ich naró d, są dzili, jak Tomasz Mann, ż e hań ba bę dzie murem na tysią c lat odgradzają cym Niemcy od ludzkoś ci. To był gł os nielicznych jednostek, zwł aszcza emigrantó w. Ogó ł usił ował odł ą czyć się od zbrodni, wymkną ć w jakieś alibi, gł oszą c jakiś stopień niewspó lnictwa, niesolidarnoś ci z mordem, niewiedzy, a co uczciwsi — pó ł –wiedzy poraż onej strachem. W tych gł osach wszystko brzmiał o na nutę „NIE”: nie wiedzieli, nie chcieli, nie partycypowali, nie mogli, nie umieli — wszystko uczynił Ktoś Inny. Nieliczni wreszcie weszli w pokutę, by przebł agać, prosić wybaczenia w aktach skruchy, aby jakoś wyró wnać krzywdy, bratać się z niedobitkami ofiar, w tyleż rozpaczliwym i zacnym co bł ę dnym przekonaniu, ż e tu w ogó le ktoś ma prawo udzielania przebaczeń, prawo odpustu win, ż e jakiś kolwiek czł owiek, jakieś jednostki czy organizacje albo jakiś rzą d, mogą się stać rozjemcą pomię dzy Niemcami a ich zbrodnią. Zresztą ten szlachetny obł ę d udzielił się niejednemu z ocalał ych.

A co się stał o z samą zbrodnią, gdy jedni ją pię tnowali, drudzy wymigiwali się od niej, a trzeci chcieli ją odkupić? Pozostał a nie zgruntowana do dna myś lą analityczną. Ś mierć zró wnuje wszystkich umarł ych. Ofiary III Rzeszy nie istnieją tak samo jak Sumeryjczycy i Amalkici, bo umarli wczoraj są tą samą nicoś cią co umarli przed tysią cami lat. Lecz ludobó jstwo znaczy dziś coś innego niż wtedy; i chodzi mi o ten ludzki sens zbrodni dokonanej, któ ry nie rozpadł się wraz z ciał ami ofiar, któ ry został wś ró d nas i któ ry musimy rozpoznać. Rozpoznanie to jest naszym obowią zkiem, nawet gdyby nie miał o się okazać skuteczne jako ś rodek w profilaktyce zbrodni, bo czł owiek powinien wiedzieć o sobie, o swojej historii i naturze wię cej, niż mu to wygodne i przydatne do rzeczy praktycznych. Nie zwracam się wię c do sumień, lecz do rozumu.

W dalszym cią gu zajmuje się Aspernicus neohitleryzmem. Gdyby odrastał on, mó wi, do koń ca jawnymi programami, nie był oby to w koń cu niczym zdumiewają cym dziś, w epoce superliberalizmu, przyzwoleń czo zoboję tniał ego na wszelki eksces i na każ de obrazoburstwo. Toż nie brak ekstremalnych postaw i programó w. Skoro de Sade waż ył się w epoce zakrzepł ych norm gł osić w pojedynkę mord i tortury ź ró dł ami peł ni egzystencjalnej, czemu. nie mogł oby dziś być grupy czy skrajnej frakcji, któ ra gł osił aby analogiczny program zbiorowo? Lecz ludobó jstwo nie doczekał o się zachwalają cego ujawnienia. Nikt nie zapowiada, ż e tworzy ruch, któ ry zaprowadzi perfekcję metodą masowych rzezi, ż e idzie o to, by takich bą dź innych ludzi, szkodnikó w, wyzyskiwaczy, ł ajdakó w, skaż onych rasą, wiarą, maję tnoś cią, ubezwł asnowolnić, odosobnić, a potem spalić, otruć, zarż ną ć, i to razem z niemowlę tami do ostatniego — na cał ym ś wiecie, peł nym ekstrawagancji, przechodzą cych teraz i w obł ę d, nie ma takiego programu w. jawnoś ci. Tym bardziej nikt nie gł osi, ż e czynnoś ć niewolenia i zabijania ma dostarczyć uciechy, a ponieważ uciechy dobrze jest potę gować, czynnoś ci te bę dą tak doskonalone organizacyjnie i technicznie, by jak najwię kszą iloś ć ofiar moż na był o zadrę czać jak najdł uż ej. Ż aden anty–Bentham nie objawił się nam z takim hasł em. Lecz stą d nie wniosek, by podobne chę ci nie lę gł y się tajemnie w umysł ach. Ludobó jstwo, tak samo jak zbrodnia, popeł niana dziś jakoby bezinteresownie, gdyż nie przynoszą ca ż adnych doraź nych zyskó w sprawcom, nie moż e się już obejś ć bez zakł amania. A ż e kł amstwo jako przesł anka mordu ma wiele postaci, trzeba najpierw rozpoznać fał sz III Rzeszy i przy tym tak, by odkryć jego przerzuty w teraź niejszoś ci.

Hitleryzm był arywistą w polityce, nowobogackim ł akną cym nieustannej afirmacji dostojeń stw, któ rych się dochrapał, a ż e nikt nie dba tak o konwenans, jak nuworysz, dopó ki go widzą, tak się wł aś nie zachowywał hitleryzm, któ ry nim był. Widać to po jego czoł owych postaciach. By jednak ocenić je należ ycie, trzeba oglą dać je na tle ich zbrodni. Hitler był jej oficjalnym ascetą, rezygnują cym ze zmysł owych uciech wł adzy, jaroszem i mił oś nikiem zwierzą t, anachoretą w kwaterze gł ó wnej, a wł aś ciwie nie tyle był taki, ile się takim stawał, w miarę jak rzeczywistoś ć brał a rozbrat z jego rojeniem. Naprawdę wierzył tylko w siebie, a mó wił o Opatrznoś ci przez wzglą d na konwenans, z któ rego, jako parweniusz, nigdy nie umiał się wyzwolić. Był zresztą zł ą czeniem cech nader rzadkim, gdyż autentycznie gardził wstrę tnymi sprawkami swych akolitó w, choć im pobł aż ał, na co mó gł sobie pozwolić uczciwie, bo doprawdy nie miał niskich skł onnoś ci w rodzaju intryganctwa, nie znał satysfakcji pł yną cej ze zmysł ó w, nie smakował w ś wiń stwach — lecz takim zwyczajnym porzą dnym czł owiekiem był tylko w personalnym krę gu: w grze o wł adzę i w rozpę tanej wojnie był kł amcą, intrygantem, szantaż ystą, okrutnikiem i mordercą i wł aś nie ta nieuzgadnialnoś ć jego cech do dziś sprawia nieprzezwycię ż one kł opoty jego biografom. Był naprawdę dobry dla psó w, sekretarek, lokajó w, szoferó w, a wł asnych generał ó w dał jak wieprze wieszać na hakach rzeź nickich, dał zagł odzić miliony jeń có w. Nie był o to takie niewytł umaczalne, jak są dzą, bo każ dy wie, jak się zachowuje, czyli na co go stać wobec innych ludzi w mał ym promieniu codziennoś ci, lecz któ ż wie, na co był oby go stać oko w oko ze ś wiatem? To nie znaczy, ż e w każ dym tkwi Hitler, a tylko, ż e Hitler prywatną swoją porzą dnoś ć odkł adał wobec historii na bok; był a to porzą dnoś ć bardzo manieryczna, drobnomieszczań ska, i jako wł aś nie taka na nic w polityce, w niej nie liczył się z niczym, ponieważ tamta jego zacnoś ć pł ynę ł a z konwenansu, a nie z zasad moralnych. Tych nie miał albo je miał za nic wobec ogromnych swoich wizji, co mu się wszystkie po kolei obracał y w gó ry trupó w — zresztą nikt nie pokazał tego tak jak Canetti (Hitler podł ug Speera). Himmler był szkolnym nauczycielem zbrodni, a też jej autodydaktą, bo rzecz w szkolnictwie stanowił a nowoś ć. Wierzył w Hitlera, w runy, w znaki, w zwiastuny, w cię ż ką koniecznoś ć judeocydu, w hodowlę duż ych blond nordykó w po domach „Lebensborn”, w potrzebę dawania przykł adu, wię c i krewnego skazał na ś mierć, gdy tak wypadał o, i wizytował obozy ś mierci, choć mdlił o go od tego, chciał zlikwidować Heisenberga, bo przez chwilę miał wraż enie, ż e tak należ y, ale jakoś do tego nie doszł o. Ludzie tego pokroju, na ogó ł doś ć tę pi, cyniczni, czę sto nie przestrzegają cy wł asnego cynizmu, z doł ó w społ ecznych, z wiecznego marginesu, wyzbyci konkretnych uzdolnień, nie odznaczają cy się niczym, wię c przecię tni, lecz bez zgody na to, pozyskali niebywał ą szansę, aż eby wyż yć się jak jeszcze nigdy. Posł uż ył y im do tego szacowne urzą dzenia ponad tysią cletniego pań stwa, jego urzę dy, są dy, kodeksy, gmachy, machiny administracyjne, rzesze pracowitych biuralistó w, ż elazny sztab generalny, ^skroili sobie z tego kurty, ozł ocili się tym i tak się awansowali, ż e na osią gnię tej wyż ynie morderstwo zamienił o się w wyrok dziejowej sprawiedliwoś ci, grabież e w chwał ę wojenną, każ dą swoją ohydę i potwornoś ć mogli obezkarnić i uszlachcić takim przemianowaniem, i cud tej transmutacji trwał przez dwanaś cie lat. Gdyby zwycię ż ył, powiada Aspernicus, stał by się hitleryzm „papiestwem ludobó jstwa”, przypisawszy sobie już niekwestionowalną dla nikogo na cał ym ś wiecie pokonanym nieomylnoś ć w zbrodni.

To jest wł aś nie ta pokusa, zakrzepł a w osadzie na dnie bombowych krateró w, w któ re zapadł się hitleryzm jako wyzwolona z powś cią gó w naga sił a, zdruzgotana przez sił ę od niej wię kszą. Tam i w popiele na rusztach piecó w krematoryjnych trwa cień pokuś liwej urody — najpotę ż niejszych speł nień, do jakich czł owiek jest zdolny. Nie gorą czkowy dreszcz skrytobó jstwa, lecz mord. jako prawoś ć, jako ś wię ty obowią zek, ofiarny mozó ł i tytuł do chwał y. Dlatego koniecznie trzeba był o pominą ć wszelkie niekrwawe warianty „der Endlosung der Judenfrage”. Dlatego hitleryzm nie mó gł wejś ć w ż adne ukł ady, w ż adne porozumienia, w ż adne rozejmy z podbitymi ludami. Nie mogł o być nawet taktycznie wskazanej ł agodnoś ci czy umiaru. A wię c nie szł o „tylko” o „Lebensraum”, „tylko” o to, ż eby Sł owianie sł uż yli zwycię zcom, ż eby Ż ydzi po prostu znikli, wymierają c bezpotomnie, idą c na wygnanie. Mord miał być racją stanu, narzę dziem polityki pań stwowej, niewymienialnym na ż adne inne, i tak się stał o: został nim. Zabrakł o tylko ostatniej konsekwencji, jako dopowiedzenia ogó lnikó w i pogró ż kowych aluzji, zawartych w programie ruchu, aż eby praktyka zdobył a peł ne pokrycie w teorii. Nie był o to moż liwe od asymetrii stosunku mię dzy dobrem a zł em. Dobro nigdy nie powoł uje się na zł o jako na swą rację, lecz zł o zawsze podaje za swoją rację jakieś dobro. Dlatego nie brak konkretó w w zapowiedziach zacnych utopii, dlatego moż na znaleź ć w Fourierowskiej szczegó ł owe opisy urzą dzenia falansteró w, lecz w pismach ortodoksji hitlerowskiej nie ma nic o urzą dzeniu obozó w zagł ady, o komorach gazowych, krematoriach, piecach, mł ynach do mielenia koś ci cyklonie i fenolu. W zasadzie moż na się był o bez zbrodni obejś ć — tak twierdzą ci, co uspokajają dziś Niemcó w i ś wiat ksią ż kami tł umaczą cymi, ż e Hitler nie wiedział, nie dostrzegał, nie chciał, nie miał czasu się zają ć, ż e pominą ł, został ź le poję ty, zapominał, zaniechał, z jego gł ową dział o się co tylko chcecie, ale cokolwiek w niej ś witał o, na pewno nigdy mord.

Mit o dobrym tyranie i podrzę dnych— kreaturach, któ re paczą jego intencje, ma twardy ż ywot. Jeś li mię dzy umysł em Hitlera a stanem, w jakim pozostawił Europę, zachodzi choć niewielka odpowiednioś ć, to chciał, wiedział i rozkazał. Zresztą spó r o jego wiedzę czy niewiedzę co do szczegó ł ó w genocydu nie ma ż adnego znaczenia. Każ dy wielki projekt, biał y czy czarny, oddziela się w historii od projektodawcy i dopowiada się w zbiorowym dział aniu wedł ug zawartej w nim logiki. Zł o jest bardziej wielopostaciowe od dobra. Istnieją abstrakcjoniś ci mordu, niezdolni sami ukrzywdzić muchy, i naturaliś ci, zabijają cy con amore, choć wyzbyci daru pierwszych: usprawiedliwiania zbrodni. Hitleryzm poł ą czył w swojej hierarchii jednych z drugimi, bo potrzebował wszystkich. Jako nowoż ytny instygator ludobó jstwa stał w zakł amaniu jak no dwu kolumnach na etyce zł a i na estetyce kiczu.

Etyka zł a nigdy, jak się rzekł o, nie wdaje się w autoapologię: zł o zawsze uchodzi w niej za ś rodek do jakiegoś dobra. Dobro to moż e być pretekstem dziecinnie ł atwym do przejrzenia, lecz figurować w programie musi. Nikczemnoś ć fał szu był a instytucjonalną rozkoszą hitlerowskiej maszyny eksterminacyjnej i ż al był oby po prostu zrezygnować z tego zdroju dodatkowych przyjemnoś ci. Ż yjemy w epoce doktryn politycznych. Czas, w któ rym wł adza obywał a się bez nich, czas faraonó w, tyranó w, cezaró w, miną ł bezpowrotnie. Niemoż liwa jest wł adza bez legitymacji. Doktryna narodowego socjalizmu już w powiciu cierpiał a od intelektualnej niedomogi jej autoró w, jako mę tna nawet w plagiacie, lecz był a psychologicznie trafna. Nasz wiek nie zna innych wł adcó w poza dobrymi. Dobre intencje zwycię ż ył y na linii cał ego ś wiata — przynajmniej w deklaracjach. Nie ma już Dż ingis–chanó w — nikt się też nie zaleca jako bicz Boż y Attyla. Lecz ta oficjalna dobroć jest wymuszona historycznie; diametralne chę tki pozostał y i czekają, ż eby im udzielono szans. Jakiś legitymizm jest im nieodzowny, bo tylko ten, kto morduje na wł asną rę kę dla wł asnego profitu, moż e dziś milczeć. Hitleryzm był takim legitymizmem. Skł adał hipokryzją hoł d oficjalnej cnocie ś wiata, kł amią c, ż e jest lepszy, niż go piszą, choć był gorszy, niż się do tego przyznawał w wewnę trznych krę gach partii. Zresztą analizy teoretyczne muszą być tak samo krań cowe jak egzekucje, któ rym się je poś wię ca. Tu pó ł ś rodki na nic. W 120 dniach Sodomy de Sade’a ksią ż ę de Blangis, zwracają c się do kobiet i dzieci, co miał y być na ś mierć zamę czone w orgiach, uderzył ze stupię ć dziesię cioletnim wyprzedzeniem w ten sam ton, w jakim był y utrzymane twarde przemó wienia komendantó w obozowych do nowo przybył ych wię ź nió w, gdyż zapowiadał im srogi los, ale nie zapowiadał im ś mierci, groż ą c nią jako karą za wykroczenia, a nie jako zapadł ym już wyrokiem. Choć podł ug cał ej swej praktyki tak wł aś nie orzekał a III Rzesza, nigdy i nigdzie w ż adnym z jej kodeksó w nie ma paragrafu opiewają cego: „Wer Jude ist, wird mit dem Tode bestraft”. Ksią ż ę de Blangis też nie wyjawił ofiarom, ze los ich jest już przesą dzony, choć mó gł to uczynić, bo miał je w swej mocy. Tyle ż e de Sade obdarzył potwornego księ cia wykwintniejszą retoryką, niż był o na nią stać esesowcó w. Taki komendant zwracał się do nowo przybył ych, aby im kł amać, z wiedzą, ż e uchwycą się jego kł amstwa jak zbawienia, gdyż zapewni im byt trudny wprawdzie, surowy, ale byt, a zatem ż ycie.

Powszechnie uważ a się, ż e komedia, odgrywana zaraź potem przez oprawcó w, kierują cych ofiary do rzekomych ł aź ni, gdzie duszono cyklonem, był a podyktowana wzglę dami czysto praktycznymi: nadzieja, wzbudzona zapowiedzią doś ć naturalnej dla nowych wię ź nió w ką pieli, usypiał a ich podejrzliwoś ć, udaremniał a desperackie akty i nakł aniał a wrę cz do wspó ł dział ania z oprawcami. Toteż skwapliwie wypeł niali rozkaz obnaż enia się, zrozumiał y w zainscenizowanej sytuacji. Tak wię c wył ą cznie wskutek owej inscenizacji tł umy, wylewają ce się z kolejowych transportó w, szł y na ś mierć nago. Wytł umaczenie to zdaje się tak oczywiste, ż e wszyscy badacze genocydu w nim się zatrzymywali, ani pró bują c szukać innej przyczyny nagoś ci ofiar, wykraczają cej poza dosł ownoś ć zaaranż owanego oszustwa. A jednak, twierdzi Aspernicus, choć pornomachia de Sade’a był a jawnym rozpasaniem, a nazistowski genocyd jako zbrodnia uprzemysł owiona odgrywał aż do ostatniej chwili administracyjny purytanizm wobec ofiar, tu i tam musiał y umierać nago — i zbież noś ć ta nie jest ż adnym przypadkiem. To nieprawda? A wię c dlaczego nawet najnę dzniejsi z nę dznych, nawet ż ydowska biedota z mał ych galicyjskich miasteczek, odziana na co dzień w poł atane chał aty, a gdy to w obozie był o i zimą, to w papierowe worki po cemencie, szmaty i strzę py, dlaczego i z tych ł achmanó w musieli się wszyscy do naga rozbierać nad rowem egzekucyjnym? Stł oczonych, oczekują cych nago salwy karabinowej, nie moż na był o już przecież oszukać ż adnym zł udzeniem nadziei. Nie był o tak z ludź mi, któ rych brano jako zakł adnikó w lub jako partyzantó w z bronią w rę ku, ci padali do rowu w odzież y zalanej krwią. Lecz Ż ydzi musieli stawać na brzegu nago. To, ż e jakoby oszczę dnym z natury Niemcom szł o i wtedy o odzież, jest skł amaną, wtó rną racjonalizacją. Nie szł o tam o ż adną odzież, ta bowiem jakż e czę sto gó rami zwalona do magazynó w tlał a w nich i gnił a.

Był o dziwaczniej nawet: Ż ydzi wzię ci w walce, jak przy powstaniu, nie musieli się obnaż ać do rozstrzelania. Na ogó ł mogli i ż ydowscy partyzanci giną ć w ubraniu. Nago umierali najbezbronniejsi, starzy, kobiety, kaleki, dzieci. Nadzy, jak przyszli na ś wiat, szli w glinę. Mord stanowił tu naraz surogat wymiaru sprawiedliwoś ci i mił oś ci. Kat stawał przed rasą obnaż onych ludzi, już gotują cych się na ś mierć, na wpó ł ojcem, na wpó ł kochankiem, on miał im zadać ś mierć sprawiedliwą, jak ojciec sprawiedliwie wymierza chł ostę, jak wpatrzony w nagoś ć kochanek udziela pieszczoty. Czy to być moż e? Czy wolno tu mó wić o jakiejkolwiek wię zi z mił oś cią, niechby nawet makabrycznie sparodiowaną? Czy nie jest taka wykł adnia nieodpowiedzialną fantasmagorią?

Aby zrozumieć, dlaczego tak wł aś nie był o, mó wi Aspernicus, musimy zają ć się drugą, po etyce zł a, kariatydą hitleryzmu, jaką był kicz. W przeciwnym razie umknie nam najgł ę bszy, bo ostatni sens owego ludobó jstwa.

Aspernicus tak ogranicza to poję cie: nic stworzonego po raz pierwszy nie moż e być kiczem. Jest to zawsze naś ladowanie tego, co kiedyś jaś niał o w kulturze autentycznoś cią, lecz był o powtarzane i wylizywane tak dł ugo, aż zeszł o na psy. To wersja pó ź na, jak pacykarska kopia mistrzowskiego obrazu, poprawiana przez bezmyś lnych naś ladowcó w, zaś lepiają cych kształ ty i barwy oryginał u, kł adą cych coraz wię cej farb i werniksu podł ug coraz poś ledniejszych gustó w, gdyż kicz wymizdrzony, pysznią cy się sobą, ostentacyjny, to już zwykle kres drogi, to degradacja bardzo starannie wykoń czona, dopracowana w szczegó ł ach, to kompozycja w stanie schematycznego zatwardzenia, bo szkic zasadniczo nie moż e być kiczem, stwarza bowiem patrzą cemu oku szansę ratowniczych dopowiedzeń, czego nigdy nie robi pewny siebie kicz. Tak zwany zł y smak to w kiczu jego nie zamierzona ś miesznoś ć uroczystej powagi napompowanych do wypę ku symboli. Jako istota stylu w hitleryzmie przejawiał się kicz we wszystkich jego poczynaniach. W architekturze jako monumentalizm na bacznoś ć, jako panteony w daleko posunię tej cią ż y, jako gmachy z urzę du szantaż ują ce ogromem, o drzwiach i oknach dla olbrzymó w, z rzeź bami przedstawiają cymi goł ych sił aczy i goł e boginie na posterunkach, bo ten kicz miał wymuszać korny zachwyt w pozycji zasadniczej, jeś li nie aż przestrach, wię c ogł aszał siebie z wyniosł oś cią, wewnę trznie pusty. Moż na był o brać wzory i z Grecji, i z Rzymu, i z Hausmannowskiego Paryż a, lecz w sferze ludobó jstwa trudno przychodził o się temu stylowi zamanifestować, ponieważ istniał y szanowne style, któ re moż na był o rozdymać wielkomocarstwowe, lecz gdzież był o brać wzorce rzeź ni dla ludzi? Toteż na pierwszy plan wystą pił a tu techniczna strona masakry i urzą dzenia ś mierci odznaczał y się funkcjonalizmem dlatego doś ć prymitywnym, bo nie warto był o inwestować znaczniejszych ś rodkó w w technikę, skoro gdzie się dał o zastę pował a ją kolaboracja samych ofiar, któ re, dopó ki ż ył y, zajmował y się transportem, rewidowaniem i ogoł acaniem trupó w. A jednak kicz przesą czył się do obozó w, na place apelowe, bo się wkradł w dramaturgię taś mowego mordu, choć nikt tego nie zamierzył.

De Sade, arystokrata z dziada pradziada, nie starał się o herbową oprawę w mnoż onych przez siebie orgiach, ponieważ wysoki stan był mu przyrodzony, wię c zgodnie ze swym credo libertyna lż ył ś miał o i kalał znaki tradycyjnego wyniesienia ponad motł och, nieś wiadomie pewien, ż e nic nie moż e go pozbawić gó rnej pozycji: gdyby go spotkał a gilotyna, też by w koń cu ś cię to markiza Donata Alfonsa Franciszka z ojca hrabiego de Sade i matki pochodzą cej z bocznej linii kró lewskiego domu Bourbonó w. Lecz konkwista hitlerowska był a arywizmem lumpó w, prostakó w, synó w podoficerskich, pomocnikó w piekarskich i trzeciorzę dnych pismakó w, co ł aknę li wywyż szeń jak zbawienia, a osobisty udział w rzezi, do tego permanentny, zdawał się utrudniać im ten awans. Jakiż wię c wzó r mogli ś cigać,; jak mieli udawać i kogo, ż eby, choć po kolana we flakach, nie utracić w tej rzeź ni z oczu gó rnych aspiracji? Droga dla nich najdostę pniejsza, kiczu, daleko ich doprowadził a, bo do samego Boga… do surowego Boga Ojca oczywiś cie, a nie do mazgaja Jezusa, Boga litoś ci i zbawienia przez zł oż oną z siebie ofiarę.

Jakż e mają staną ć ludzie na Są dzie Ostatecznym? Nago. To wł aś nie był taki są d: wszę dzie rozpostarł a się dolina Jozafata. Obnaż eni, mordowani mieli odegrać rolę osą dzonych w dramacie, w któ rym wszystko był o zmistyfikowane, od dowodó w ich winy po sprawiedliwoś ć są du, opró cz koń ca. To kł amstwo był o jednak prawdą, skoro naprawdę musieli zginą ć. A ponieważ morderca miał ich los w rę ku, był naraz, w tej samej chwili, peł en zabó jczej chuci i Boż ej mocy. Oczywiś cie kiedy tak to opisywać, od razu dostrzegamy ohydną farsowoś ć tego misterium, odgrywanego w dziesią tkach miejsc Europy przez wiele lat dzień po dniu. Zapewne dramaturgia ulegał a zmianom, był a chwiejna, gdzieniegdzie przedegzekucyjny ceremoniał zredukowano do lapidarnego minimum. Zaiste trudno był o grać rolę Boga Ojca w tej sztuce, inscenizowanej w obskurnych dekoracjach barakó w i zasiekó w, trudno był o mordować miliony i mó wić do ich zastę pó w wiosną, latem, jesienią, cał ymi latami. Odgrywanie tej roli bez nonszalanckich skró tó w, bez jej rosną cego lekceważ enia, był oby po prostu zbyt jał owe, beznadziejne, mordercy odczuwali znuż enie, toteż starczył y im fragmenty akcji, kawał ki Są du Ostatecznego, pró by generalne, ale zawsze z autentycznym epilogiem. Wykonawstwo pogarszał o się, trupy nie chciał y pł oną ć, z walcowanych grobó w wystę pował a krew, latem smró d palonych ciał dawał się we znaki nawet w daleko poł oż onych domach zał ogi obozowej, lecz przynajmniej ś mierć nie był a nigdy sfuszerowana. Ten rozdział Endlosung als Erlö sung zamykają takie sł owa: „Wiem, ż e nikt, kto nie uczestniczył w tych wydarzeniach ani jako kat, ani jako ofiara, nie bę dzie umiał dać mi wiary i poczyta moje wywody za pł ó d nieodpowiedzialnej fantazji. To tym bardziej, ż e ofiary nie ż yją, a choć niemal czterdzieś ci lat dzieli nas od ich rzezi, nie pojawił się ani jeden pamię tnik któ regoś z oprawcó w, jako anonimowy przynajmniej opis ich przeż yć. Jakż e wytł umaczyć to ich milczenie tak absolutne, tak sprzeczne z naturalną dą ż noś cią ludzką, by. utrwalić najintensywniejsze z ż yciowych wspomnień, czy choć tylko najbardziej skrajne, co nie każ demu przypadają w udziale, ten doskonał y brak nawet pseudoanimowanych wyznań, któ re musiał y zastą pić w koń cu literackie apokryfy, jeż eli nie oboję tnoś cią aktora na dawno już odł oż oną rolę? Mó j czytelniku, musimy się porozumieć co do nieś wiadomoś ci aktoró w, któ rzy odgrywali te role, absurdem i zupeł nym gł upstwem był oby bowiem są dzić, ż e oprawcy pojmowali] sami, co czynią, ż e wcielali się z samowiedzą w postawę Boga, odbierają cego sprawiedliwie ż ycie. Był to przecież monstrualny kicz, a pierwszą wł asnoś cią i pierwszym zał oż eniem kiczu jest to, ż e nie stanowi dla swych twó rcó w kiczu, jest bowiem tym, za co go mają w peł ni subiektywnych przekonań: rzetelnym malarstwem, autentyczną rzeź bą, architekturą z prawdziwego zdarzenia, toteż ten, kto by się dopatrzył znamion kiczu w swoim dziele, aniby go kontynuował, ani zakoń czył. Powiadam coś zupeł nie innego, to tylko mianowicie, ż e ani w pojedynkę, ani zbiorowo ludzie nie mogą dział ać, krokiem postą pić, przywitać się, bez podległ oś ci jakiemuś wzorowi, czyli bez stylu i przykł adu. Wię c jakiś styl, jakieś wzorce po prostu musiał y wypeł nić bezprecedentalną pró ż nię masowej zbrodni technicznego wieku, i wypeł nił y ją te, co był y wszystkim najlepiej znane, jako wdroż one we wczesnym jeszcze dzieciń stwie, wzory i znaki chrześ cijań stwa, któ rego wyparli się akcesem do hitleryzmu, lecz to nie znaczy przecież, aby zniszczyli w sobie wszystkie ich pamię ciowe ś lady. Wszak nie był o ani w SS, ani w SA, ani w partyjnym aparacie mahometan, buddystó w, taoistó w, i nie był o też, zapewne, wierzą cych chrześ cijan w potwornej apostaznaacach obozowych, powstał tam tylko krwawy kicz, ponieważ coś musiał o wypeł nić bezstylową pustkę i wypeł nił o ją to, czym oprawcy dysponowali niejako w czystej odruchowoś ci umysł u, wł aś nie dlatego, ponieważ Mein Kampf, Mit XX wieku i gó ry papierowej indoktrynacji, cał e piś miennictwo spod znaku „Blut und Boden” nie zawierał o ani jednego sł owa, instrukcji, przykazania, zdolnego tę pustkę wypeł nić konkretem. Byli wię c tutaj zdani przez wodzó w na siebie tak powstał ó w bluź nierczy kicz. Był, oczywiś cie, w swojej dramaturgii nę dznym uproszczeniem, niejako wyję tym ze szkolnego bryku, ochł apem ze zatartych wspomnień katechezy, nie tylko nieś wiadomym, ale i bezmyś lnym jej przywoł aniem, wię c ostał y się w nim tylko szczą tki obrazó w: Wszechsprawiedliwoś ć, Wszechmoc, i to jako obrazki raczej niż jako poję cia. Kolejnym (dowodem mojej racji w tej poszlakowej sprawie jest to, ż e wł adzom okupacyjnym nie zależ ał o na niczym tak bardzo jak na tym, ż eby mord objawił się jako. sprawiedliwy porzą dek rzeczy. Pospolicie uważ a się i dziś wszyscy badacze hitleryzmu są co do tego zgodni — ż e Ż ydzi stanowili idee fixe III Rzeszy, któ rą Hitler samozgubnie zaraził swó j ruch, a w dalszej konsekwencji i Niemcó w, ż e był a to mania prześ ladowcza w agresji, istna socjalna paranoja, gdyż wszelkie zł o upatrywali w Ż ydach, a dla tych, któ rzy ponad wszelką wą tpliwoś ć nie byli Ż ydami i w ż adnym nie stali z nimi zwią zku, został wynaleziony termin „biał ych Ż ydó w”, stosowany systematycznie przy cał ej swojej absurdalnoś ci. Jak jednak z tego widać, esencją ż ydostwa nie był a, wbrew kanonicznym tezom hitleryzmu, rasa, był o nią zł o — a jego partykularnym wcieleniem w szczegó lnie wysokiej koncentracji okazali się Ż ydzi. Stali się tedy problemem Rzeszy numer jeden, osobistą ’ sprawą narodowego socjalizmu, ich likwidacja — koniecznoś cią dziejową, i tak też był ó w plan realizowany. Gł ó wne miejsce w tradycji prześ ladowania Ż ydó w zajmują pogromy, lecz Niemcy sami nie stosowali ich prawie nigdy. Czynili to tuż u przeję cia wł adzy poweimarskiej, gdy trzeba był o wyjś ć na ulicę i pocią gną ć za sobą niezdecydowanych, a zdecydowanym dać szansę „wykazania się ”; jednakowoż hitleryzm okrzepł y, zwycię ski wojennie, instygatorem pogromó w był bardzo rzadko, zachodził y zwykle, kiedy pokonane armie cofał y się, a do opuszczanych miast wchodził y niemieckie forpoczty, lecz i to nie zawsze. Jak trzeba są dzić, wstrzymywali siebie i innych od pogromó w, bo są krwawe burdy, spokrewnione z plą drowaniem, chaotycznym niszczeniem ż ydowskiej wł asnoś ci, wię c z przestę pstwem pospolitym, a przecież prześ ladowanie Ż ydó w nie miał o być ż adnym przestę pstwem lecz jego diametralną opozycją, mianowicie wymierzaniem najwyż szej sprawiedliwoś ci. To miał o dosię gną ć Ż ydó w, co się im sł usznie i prawowicie należ ał o. Komentarz ten wyjaś nia niechę ć, jaką Niemcy okazywał y pogromom, ich powś cią gliwoś ć w tej mierze, lecz nie tł umaczy, dlaczego Niemcy, radzi przeciwstawiać rosyjskim partyzantom — zwerbowanych jeń có w i dezerteró w jak wł asowcó w, a takż e organizują c po Europie oddział y SS spoś ró d „nordyckich ochotnikó w” hiszpań skich, francuskich czy holenderskich, nigdy nie uż ywają c innoplemień có w przy likwidowaniu Ż ydó w, poza sytuacjami zupeł nie wyją tkowymi, koniecznoś ci, wynikają cej z doraź nej potrzeby oraz z braku wł asnych sił miejscu. To się wprawdzie zdarzał o, lecz wyją tkowo tylko, i w każ dym poszczegó lnym takim przypadł moż na w oparciu o zachowane dokumenty udowodni ż e decyzję wprowadzenia do eksterminacyjnej akcji nie–Niemcó w wywoł ywał a sytuacja przymusowa. Stą d dać już wyraź nie, do jakiego stopnia Ż ydzi przedstawiali dla Niemcó w „sprawę osobistą ”, rozrachunku koń ca, któ rego per procura nikt nie powinien za nich dokonać. I wreszcie do obozó w pracy kierował Ż ydó w tylko w preludium ich cał kowitego zgł adzenia obozy zagł ady został y stworzone pó ź niej, i to wył ą cznie dla nich. Jak wiadomo, intencje patronują ce wszelkiemu sprawstwu pewniej moż na wyczytać z faktó w ministerialnych niż z oś wiadczeń i orzeczeń, któ re te fakty poprzedził y lub je komentował y ex post. Otó ż z faktó w rozpatrywanych w oderwaniu od cał ej hitlerowskiej doktryny, od werbalnych mozoł ó w Goebbelsa i jego prasy, wynika niezbicie, ż e decyzja o „Endlosung der Judenfrage” zapadł a w ś miertelnej postaci wcześ niej, niż poczę ł y pę kać fronty wojenne, wię c eksterminacyjnego przyspieszenia nie tł umaczy tylko chę ć dokonania mordu, nim ktokolwiek przybę dzie mordowanym z pomocą. Oznacza to, ż e w rozumieniu samych sprawcó w ludobó jstwo wykroczył o poza gł oszone przez nich kategorie odwetu i zemsty, albowiem był o czymś wię cej: ich misją historyczną. Có ż znaczył a ta misja w ostatniej instancji? Nigdy nie nazwana wprost, tworzy mglisty okrą g, w któ rym poprzez technologię i socjografię genocydu prześ wituje symbolika judeochrześ cijań ska, przewró cona w mord. Jakby nie mogą c zabić Boga, Niemcy zabili jego „wybrany naró d”, aż eby zają ć jego miejsce i po krwawej detronizacji in effigie zostać samozwań czymi wybrań cami dziejó w. Ś wię te znaki nie uległ y anihilacji, lecz inwersji. Antysemityzm III Rzeszy był wię c w swoim ostatnim dnie pretekstowy: ideologowie nie byli doś ć szaleni, by brać się literalnie do genocydu, negacja Boga sł owem i prawem nie mogł a im wystarczyć, koś cioł y — moż na był o już nę kać, ale nie moż na ich był o zniszczyć w cał oś ci, na to był o za wcześ nie. Był jednak pod bokiem naró d, któ ry zrodził w sobie chrześ cijań stwo i zgł adzić go znaczył o dotrzeć miejscami straceń tak blisko do zamachu na Boga, jak to tylko leż ał o jeszcze w ludzkiej mocy. Mord był aktem Przeciwodkupienia: Niemcy wyzwolili się nim z Boż ego Przymierza. Lecz wyzwoliny miał y być zupeł ne, czyli nie mogł y się ró wnać przejś ciu spod Boż ej opieki w opiekę przeciwnego znaku. Nie miał być hoł dem zł oż onym szatań skiemu zł u, lecz rebelią zwień czoną uzyskaniem totalnej niepodległ oś ci tak czarnym jak promiennym niebiosom chociaż w cał ym imperium nikt tego TAK nigdy nie wyraził, niewysł owiona wiadomoś ć o ponadludzkim nie rzeczy był a tajemną wspó lnotą morderczej zmory Nienawiś ć do ofiar miał a swó j Rewers w przywią zaniu któ rego dowió dł wysoki dowó dca SS, gdy stoją c u o salonki w pocią gu, jadą cym przez porosł e lichymi sę kami piaski swego dystryktu, powiedział do towarzysza podró ż y: „Hier liegen MEINE Juden”. Poł ą czył a go z nimi zadana ś mierć. A niskim znawcom trudno bywał o poją ć, czemu giną ć muszą dzieci z matkami, wię c aby tak fatalny brak winy od razu naprawić, aranż owali jej powstanie ad hoc — na przykł ad kiedy matki, ledwo przybył e do obozu, usił ował y wyprzeć się wł asnych dzieci, albowiem tylko bezdzietne kobiety kierowano do pracy — przybywają ce z dzieć mi wieziono od razu do pieca. Wię c za takie wyparcie się macierzyń stwa karano wyrodne matki niezwł oczni; a to, ż e dzieci, za jakimi ujmował się oprawca, też miał y być zaraz zabite, nie zakł ó cał o mu komedii sprawiedliwego oburzenia. Niech nikt nie mó wi, ż e wś ró d tych sprawiedliwie gniewnych mordercó w znajdowali się czytelnicy markiza de Sade, któ ry wymyś lił 150 lat wcześ niej analogiczne komedie wraz — z bogobó jstwem effigie, i ż e esesowcy byli jego plagiatorami. „Ujmuję, się za dzieć mi, któ rych czaszki rozpryskiwali parę chwil pó ź niej, w farsie sprawiedliwoś ci tak licho zszytej, ż e od razu się rozpadał a, nieś wiadomie okazywali przecież wiernoś ć nigdy niewysł owionej prawdzie genocydu jako zastę pczej egzekucji Boga”.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.