Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Noc księżycowa. Słuchowisko radiowe



Noc księ ż ycowa

Sł uchowisko radiowe

 

(Rzecz dzieje się na stacji księ ż ycowej, zamieszkanej przez dwu ludzi, doktora Millsa i doktora Bloppa. Przebywają na Księ ż ycu dł ugo i oczekują zmiany, mają cej przybyć po ich ostatniej nocy księ ż ycowej. Obaj zaję ci są ukł adaniem w pojemnikach kamieni, stanowią cych pró bki geologiczne. Tł em akcji jest bardzo sł aby odgł os otaczają cej ich aparatury: czasem popiskiwanie aparatury elektronowej, czasem lekkie cmokanie sprę ż arki, osobno zaś sł ychać ś piewny ton, któ ry jest odgł osem fali noś nej, stale ł ą czą cej księ ż ycową stacją z oś rodkiem lotó w w Houston. Obaj krzą tają się, ale niezbyt gł oś no: ukł adają kamienie ostroż nie, wię c nie tł uką się nimi).

 

BLOPP: Co mi dajesz? To znowu breccia. Tamten pojemnik już peł en brecci. Nie ma jakichś plagioklazó w?

MILLS: Nie ma. Naliczył em 118 pró bek, waga przecię tna 400 gramó w, razem z pojemnikiem okoł o 70 kilo. Zgadza się. Nie?

BLOPP: 70 kilo tutaj, ale na Ziemi bę dzie waż ył sześ ć razy wię cej. Ską d się wzią ł ten diabaz? Wł oż ę go do tamtego pojemnika.

MILLS: Nie zamknie się.

BLOPP (spychać szczę knię cie): Już się zamkną ł. To z tego ostatniego znaleziska. Uł amał eś na nim ś wider — pamię tasz?

MILLS: Ostatni kamień i ostatni ś wider. Pfu, jak ten księ ż ycowy kurz wszę dzie wł azi!

BLOPP: Wł ą czę wycią g (sł ychać lekki szum ekshaustora). Ile nam wody został o?

MILLS: Chcesz pić? Weź sobie colę. Jest w lodó wce.

BLOPP: ” Nie chcę pić. Chcę się wyką pać.

MILLS: A ja wezmę tylko tusz. Wyką pię się już w domu. Za trzysta osiem… nie, za trzysta osiemnaś cie godzin. A jak wycią gną nas z wody, zaż ą dam piwa. Nic mi się tak nie chce jak piwa. Dlaczego nie moż na się tu napić piwa?

BLOPP: Dlatego, ż e Houston jest ostatnim miejscem na ś wiecie, gdzie przetrwał a jeszcze purytań ska etyka. Nawet niskoprocentowe napoje alkoholowe wpł ywają szkodliwie na umysł ludzki.

MILLS: Przestań. Lepiej wł ą cz radio. Za minutą mamy rozmowę z Houston. To już ostatnia. (Efekty wzmocnienia fali noś nej. Daleki, nasilają cy się gł os).

GŁ OS: Halo. Tu Houston. Mó wi Houston. Sł yszycie mnie, chł opaki? Odbió r.

MILLS: Tu Mills z Księ ż yca. Dobry (zaczyna kichać ) wieczó r. Psia koś ć! (Kicha).

GŁ OS: To ty kichasz, Mills? Przezię bił eś się? Zaraz dam ci doktora Frigarda. Hej, Tom, chodź tutaj. Ogł aszam katar na Księ ż ycu.

MILLS (przerywa mu): Wcale się nie przezię bił em. To tylko ten kurz. Pró bki. Skoń czyliś my wł aś nie ł adowanie pojemnikó w. Księ ż yc skł ada się gł ó wnie z kurzu i ś mieci, nie wiesz?

GŁ OS: W porzą dku. Wiecie, ż e mamy dziesię ć minut do dyspozycji? Libracja wcią gnie was w radiowy cień o dwudziestej pierwszej dwadzieś cia siedem. Chcecie posł uchać ostatnich wiadomoś ci? Mam tu dla was nagrany serwis wieczorny NBC z Waszyngtonu.

MILLS: Wiadomoś ci? Moż emy posł uchać, jeś li są dobre.

GŁ OS (ś mieją c się ): Kawalarz z ciebie! Wł ą czam wam teraz dziennik, a na trzy minuty przed fadingiem powiemy sobie ostatni raz,, pa, pa”. Dobrze? Odbió r.

MILLS: Dobrze. Chyba ż e Blopp chce jeszcze cos powiedzieć.

BLOPP: Nie, u mnie wszystko w porzą dku. Dzię kuję.

GŁ OS: Puszczam wam taś mę … (efekt wł ą czania taś my w Houston).

SPEAKER: Mó wi Waszyngton. Nadajemy skró t ostatnich wiadomoś ci. Nowy Jork. Alarm zarzą dzony w zwią zku z anonimowym telefonem, ż e w schowku Grand Central Terminal znajduje się bomba atomowa z czasowym zapalnikiem, zakoń czył się szczę ś liwie dziś w godzinach popoł udniowych. Policja odnalazł a bombę, któ ra nie wybuchł a. Eksperci twierdzą, ż e terrorystó w oszukano, sprzedają c im nie oczyszczony izotop uranu. W czasie paniki na szosach wylotowych zginę ł o trzynaś cie osó b. Trzydzieś ci siedem odniosł o rany. Lima. Sytuacja w Limie skomplikował a się. Generał Diaz nie obją ł wł adzy po zamachu stanu, jak podawaliś my w dzienniku popoł udniowym. Wł adzę obję li w jego imieniu porywacze, któ rzy zabarykadowali się w gmachu parlamentu biorą c za zakł adnikó w obie izby ustawodawcze. Izba niż sza znajduje się podobno na sali obrad, a izba wyż sza w piwnicach gmachu. Ponieważ generał a Diaza popierał a wię kszoś ć izby wyż szej, w chwili obecnej nie wiadomo, czy generał Diaz jest rebeliantem uprowadzonym przez terrorystó w, czy też legalnym szefem rzą du. Waszyngton. Tej nocy został zniszczony prą dem elektrycznym najnowszy komputer Bell Telephones Corporation. Podł ug nie sprawdzonych pogł osek komputer zniszczyli byli pracownicy firmy, któ rzy stracili pracę w zwią zku z uruchomieniem tej nowej jednostki. Nieoficjalny rzecznik pracownikó w Bell Telephones, doktor Buckmann, oś wiadczył jednak na konferencji prasowej, ż e ten komputer był zdolny sam zaprogramować sobie likwidację. Był by to pierwszy przypadek samobó jstwa komputera. O godzinie 22. 00 nadamy wywiad z doktorem Buckmannem, któ ry utrzymuje, ż e najnowsze komputery stanowią zagroż enie publiczne. Houston. Na kosmodromie dobiegł y koń ca przygotowania do startu rakiety Saturn, któ rą polecą na Księ ż yc zmiennicy dwu uczonych amerykań skich, stanowią cych obecnie zał ogę stacji księ ż ycowej. (Efekt wył ą czenia taś my).

GŁ OS: Halo, mó wi Houston, to znowu ja. Został o jeszcze trochę zgrzytó w i napię ć w ró ż nych czę ś ciach ś wiata. Mamy do dyspozycji cztery minuty. Czy chcecie dalej sł uchać wiadomoś ci, chł opcy, czy raczej porozmawiamy? Odbió r.

MILLS: Dzię kujemy za wiadomoś ci. To chyba kaczka dziennikarska z tym komputerem Bell Teł ephones! Nasz komputer sprawuje się w każ dym razie przyzwoicie. Sł uchaj, czy rzeczywiś cie procedura przedstartowa zakoń czona? Wszystko w porzą dku?

GŁ OS: Wszystko gra. Moż ecie być spokojni. Tom i James przylecą was zmienić z dokł adnoś cią przedwojennej kolei (ś mieje się ). Czy nie ż al wam bę dzie porzucić Księ ż yc i jego wspaniał e krajobrazy?

BLOPP: Owszem. Ale tu jest dosyć nudno. Niektó rzy z nas uskarż ają się na brak piwa.

GŁ OS: To się ci niektó rzy mylą, bo piwa nie da się u was pić. Niska grawitacja! Cał e piwo zamienia się w pianę i wybiega…

MILLS (zainteresowany): Co ty mó wisz? Pró bował eś?

GŁ OS: To jest tajemnica pań stwowa. Chł opaki, dwie minuty do fadingu. Patrzę na oscyloskop i widzę, ż e wasza fala noś na już zaczyna sł abną ć. Jeś li chcecie coś jeszcze przekazać, to mó wcie prę dko! Odbió r.

MILLS: U nas wszystko w normie. Przygotowujemy się do ostatniej nocy księ ż ycowej.

GŁ OS: Ż yczymy wam dobrej nocy księ ż ycowej, odbió r!

MILLS: Do zobaczenia na Ziemi! A powiedzcie naszym na lotniskowcu, ż eby przygotowali duż y zapas piwa! Najlepiej duń skiego! Czekamy naszych zmiennikó w! Koniec!

BLOPP: Już chyba nie usł yszeli.

MILLS: Myś lisz?

BLOPP: Tak. Nie sł yszysz? Ani ś ladu sygnał u noś nego. Wzmocnię trochę … (nasilają ce się trzaski statyczne). To staruszka Ziemia tak trzeszczy. Zaraz przestanie, jak wejdziemy gł ę biej za horyzont… zresztą wył ą czę, szkoda prą du. No i tak to jest. Na tym polega ż ycie. Co robimy? Dziwnie nie jestem ś pią cy. Moż e partyjkę pokera?

MILLS: Dzię kuję, nie. Zawsze wygrywasz.

BLOPP: Bo nie umiesz blefować. Ale wszystkiego moż na się nauczyć. Gramy?

MILLS: Nie chce mi się. Karty tak cholernie pomał u padają na stó ł, ż e wszystko widać.

BLOPP: W pokerze? No to co? Chcesz moż e powiedzieć, ż e wykorzystuję w grze sł abą grawitację?

MILLS: Ską d. Chcę powiedzieć, ż e należ y się trzymać procedury. Pora na meldunek.

BLOPP: Szkoda, ż e z naszym komputerem nie moż na zagrać w pokera. To poważ ny bł ą d programu. Należ y go w przyszł oś ci naprawić (wł ą cza komputer).

LUNAK: Uwaga. Mó wi Lunak. Jest godzina 21. 29 ziemskiego czasu Greenwich i pierwsza nocy księ ż ycowej. Podaję informację bież ą cą. Wskutek libracyjnego ruchu Księ ż yca stacja zaszł a pod horyzont radiowy i przez 219 godzin bę dzie pozbawiona ł ą cznoś ci z Ziemią. Temperatura na zewną trz stacji spadł a do –139 stopni. W cią gu ostatniej godziny zarejestrował em trzy bardzo sł abe dalekie upadki meteorytó w. Podaję odczyty stanó w bież ą cych na stacji. Wody w zbiorniku gł ó wnym 2970 litró w. W zbiorniku sanitarnym 148 litró w. Temperatura plus 19 stopni Celsjusza. Zawartoś ć tlenu 23%. Domieszki merkaptanu w normie — znikome.

BLOPP: Wył ą cz go albo sł uchaj sam. Idę się ką pać.

MILLS: Nie moż esz wytrzymać jeszcze paru minut?

LUNAK: Pobó r mocy wynosi 116 amperó w. Rezerwa mocy wynosi 1570 amperogodzin.

BLOPP: Ja bym go wył ą czył. Nie? No to go ś ciszę.

LUNAK (cień szym gł osem): Przypominam o koniecznoś ci oszczę dzania wody i energii.

BLOPP: A ja się wyką pię!

MILLS: Z kim się spierasz, z komputerem? Stał eś się draż liwy.

BLOPP: Nic tak nie uspokaja jak ką piel. (Odchodzi, gwiż dż ą c fał szywie, efekt otwieranych drzwi ł azienki, szum wody).

LUNAK: Agregaty pomocnicze w peł nej sprawnoś ci. Za minutę podam stan rezerw tlenu na stacji.

(Sł ychać ś piew Bloppa z ł azienki).

„John Browns baby got a cold

upon his chest and they rub him

with camphorated oil.

Glory, glory alleluja…”

LUNAK: Uwaga, mó wi Lunak. Podaję waż ne doniesienie. Podaję waż ne doniesienie. (W tle wcią ż ś piew Bloppa, któ ry pluska się w wannie). Uwaga. Meldunek pozaproceduralny. Uwaga. Ogł aszam zagroż enie pierwszego stopnia. Uwaga. Ogł aszam zagroż enie pierwszego stopnia i procedurę E jak Emergency jeden zero siedem.

MILLS: Co ty mó wisz? Jakie zagroż enie? O co chodzi?

LUNAK: Uwaga. Ciś nienie tlenu w gł ó wnym zbiorniku spada w tempie przecię tnym 9 do 9, 76 kilopondó w na centymetr kwadratowy na minutę.

MILLS: Tlenu? Ciś nienie spada?!

LUNAK: Uwaga. Otwieram procedurę E jak Emergency jeden zero siedem. O godzinie 21. 40 ciś nienie tlenu wynosił o w gł ó wnym zbiorniku 190 kp/cm2. (W tle Blopp ś piewa „An American boy in Paris fell for a lovely mademoiselle…”).

MILLS: Tlen ucieka? Na pewno? Któ rę dy? Nieszczelnoś ć? Gdzie?

LUNAK: Uszczelnienia gł ó wne rurocią gu A 27, centralny dł awik wysokiego ciś nienia oraz uszczelki rozgał ę zień widł owych B, D i H 18 są w normie. Ciś nienie tlenu w gł ó wnym zbiorniku spada dalej. Obecnie wynosi 103 kp/cm2.

MILLS: Jak to w normie, jeż eli spada! Tego — — — natychmiast przepompuj tlen do zbiornika rezerwowego!

LUNAK: Zgodnie z pierwszym punktem procedury E jak Emergency jeden zero siedem przetł aczam tlen ze zbiornika gł ó wnego do rezerwowego. Ciś nienie w zbiorniku rezerwowym wynosi 89 kp/cm2. Ciś nienie tlenu w zbiorniku gł ó wnym spada dalej. Obecnie wynosi ono 70 kp/cm2.

MILLS: Tak gwał townie leci! Co to jest — zbiornik pę kł?!

LUNAK: Przyspieszony spadek ciś nienia w zbiorniku gł ó wnym wywoł any został czę ś ciowo przetł aczaniem tlenu do zbiornika rezerwowego. Czujniki nie wykazują odchyleń od normy. Ciś nienie tlenu w zbiorniku gł ó wnym wynosi teraz 66 kp/cm2 i spada dalej.

MILLS: Któ rę dy ucieka ten tlen? Któ rę dy ucieka? Odpowiadaj!

LUNAK: Dane są niedostateczne. Uwaga. Zbiornik rezerwowy został napeł niony tlenem do maksimum. Ciś nienie w zbiorniku rezerwowym wynosi 90 kp/cm2. Ciś nienie w zbiorniku gł ó wnym spada dalej. Wynosi obecnie 57 kp/cm2.

MILLS: Dalej leci w takim tempie?! Dziura musi być! Ale gdzie? Jeż eli dł awiki trzymają, to zawory redukcyjne. Zawory! Dlaczego nie odpowiadasz?,

LUNAK: Indykator wskazuje peł ną hermetyzację reduktora i zaworó w redukcyjnych. Mufy na rozwidleniach nie dają powiewu. Ciś nienie w zbiorniku gł ó wnym spada dalej. Obecnie wynosi 50 kp/cm2.

MILLS: A ile jest w rezerwowym?

LUNAK: Ciś nienie w zbiorniku rezerwowym bez zmian. Wynosi 90 kp/cm2.

(Blopp ś piewa „It is a lovely day today…”).

MILLS: Ś piewaj, ś piewaj! Lunak!! Na ile godzin wystarczy nam tlenu z rezerwy?

LUNAK: Przy oszczę dnym zuż yciu podł ug procedury nadzwyczajnej E jak Emergency pojemnoś ć zbiornika rezerwowego wystarczy dla jednego czł owieka na 280 godzin.

MILLS: Mał o! Do diabł a, mał o! Dopompuj tam tlenu, nim ucieknie do reszty. Cią gnij z gł ó wnego zbiornika, ile się da!

LUNAK: Zbiornik rezerwowy jest obliczony na maksymalne ciś nienie 85 kp/cm2. Zgodnie z procedurą E jak Emergency jeden zero siedem przekroczył em dopuszczalne ciś nienie w zbiorniku rezerwowym o 5 kp/cm2, aby do maksimum powię kszyć rezerwę tlenu. Dalszy wzrost ciś nienia moż e grozić rozsadzeniem zbiornika. Uwaga. Meldunek bież ą cy w ramach procedury E jak Emergency jeden zero siedem. Ciś nienie w zbiorniku gł ó wnym spada. Wynosi obecnie 41 kp/cm2.

MILLS: Wcią ż ucieka…? Mocny Boż e… dlaczego nic nie robisz? Któ rę dy ucieka?

LUNAK: Dane są niedostateczne. Uwaga. Wł ą czam obecnie instrukcję ratowniczą procedury E jak Emergency jeden zero siedem. Ustę p „Ucieczka tlenu i zagroż enie asfiksją ”. Ciś nienie tlenu w zbiorniku gł ó wnym spada z nie ustalonej przyczyny. Obecnie wynosi ono 32 kp/cm2. Przy zał oż eniu stał ego wycieku, ciś nienie dojdzie w zbiorniku gł ó wnym do zera za 9 do 10 minut. Powtarzam, przy zał oż eniu stał ego wycieku ciś nienie dojdzie w zbiorniku gł ó wnym do zera za 9 do 10 minut. Indykatory A, B, D i grupy H 26 w normie. Uszczelki zasilania na obwodach rurocią gó w stacji przed reduktorem i za reduktorem w normie. Reduktor i dł awiki zaworó w redukcyjnych w normie.

MILLS: Wszystko w normie, tylko tlen ucieka! (Z hamowaną wś ciekł oś cią ). Tak?

LUNAK: Tak jest. Ponieważ ukł ady wskaź nikowe kontrolują tylko wolne czę ś ci zbiornika i przewodó w zasilania, zachodzi moż liwoś ć podana w programie gł ó wnym awarii, ustę p 8, podustę p 12, paragraf 04, ż e pę kł denny pancerz zbiornika tlenowego w miejscu, w któ rym zbiornik bezpoś rednio spoczywa na macierzystej skale Księ ż yca w betonowej osadzie. Prawdopodobień stwo pę knię cia dennego pancerza zbiornika tlenu ustala program awarii w paragrafie 05 na jedną szansę do czterystu miliardó w. Uwaga. Podaję meldunek bież ą cy w ramach instrukcji ratowniczej procedury E jak Emergency jeden zero siedem. Ciś nienie tlenu w zbiorniku gł ó wnym spada teraz wolniej, ponieważ tlen uchodzi pod maleją cym ciś nieniem wł asnym. Ciś nienie to wynosi 28 kp/cm2.

MILLS: To jest instrukcja ratownicza? Raczej nekrolog! Nie moż na już zwię kszyć ciś nienia w zbiorniku rezerwowym?

LUNAK: Wzrost ciś nienia w zbiorniku rezerwowym o każ dy pojedynczy kilopond na centymetr kwadratowy zwię ksza szansę rozerwania zbiornika w eksponencie z wykł adnikiem potę gowym trzy.

BLOPP (ś piewa): „It is a lovely day today…”

MILLS: Co jest z tą instrukcją ratowniczą?! Lunak!

LUNAK: Uwaga, mó wi Lunak, z wł ą czoną instrukcją ratowniczą procedury E jak Emergency jeden zero siedem. Punkt zero jeden instrukcji. Z uwagi na to, iż organizm ludzki zuż ywa najmniej tlenu w cał kowitym spoczynku, zaleca się wszystkim ludziom obecnym na stacji, aby poł oż yli się niezwł ocznie na wznak, rozluź niają c mię ś nie, aby oddychali miarowo, z czę stoś cią nie wię kszą niż 14 razy na minutę, oraz aby myś leli przy tym o rzeczach pogodnych, a co najmniej oboję tnych, ponieważ wszelkie podniecenie umysł owe zwię ksza przemianę podstawową i tym samym zuż ycie tlenu.

MILLS: O pogodnych rzeczach, co? Sł uchaj! Wepchnij choć ze dwieś cie funtó w tlenu wię cej do zbiornika rezerwowego. Rozkazuję ci zrobić to natychmiast! Wł ą cz sprę ż arkę! Sł yszysz!

LUNAK: Nie mogę wykonać tego rozkazu, gdyż podlegam ograniczeniom programu E jak Emergency jeden zero siedem. Zgodnie z instrukcją ratowniczą mogę podać miejsce, w któ rym znajduje się szpula programu ograniczają cego. Moż na mnie ponadto wył ą czyć w cał oś ci z kontroli urzą dzeń stacyjnych i dział ać z wł asnym rozeznaniem, na wł asną odpowiedzialnoś ć. Nie doradzam jednak takiego postę powania, ponieważ parametry ucieczki tlenu wskazują, ż e tlen ujdzie w cał oś ci ze zbiornika gł ó wnego szybciej, aniż eli bę dzie moż na wył ą czyć nazwane ograniczenia.

MILLS: No, to jest przynajmniej jasne. (Ryczy; nagle z cał ych sił ). Blopp!! Blooopp!!!!

BLOPP (przez uchylone drzwi ł azienki): Czego się tak drzesz? Chcesz się tuszować? Zaraz wyjdę.

MILLS: Nie chcę się tuszować. Chcę ż yć. (Efekty trzaś nię cia drzwiami, bosych biegną cych krokó w, zbliż ają cego się gł osu Bloppa).

BLOPP: Coś ty? Jak ty wyglą dasz? Co ci jest?

MILLS: Obaj wyglą damy tak samo. Ucieczka tlenu. Cał y tlen uciekł nam ze zbiornika.

BLOPP: Cał y tlen? Co za gł upie kawał y — —

MILLS: Nie wierzysz? To sł uchaj (wł ą cza komputer).

LUNAK: Uwaga. Mó wi Lunak. Instrukcja ratownicza procedury E jak Emergency jeden zero siedem wł ą czona. Na stacji ogł oszony został alarm wysokiego zagroż enia. Ciś nienie tlenu w zbiorniku gł ó wnym wynosi obecnie 8 kp/cm2. Ciś nienie w zbiorniku gł ó wnym spada nadal, lecz coraz wolniej. Podł ug wskazań manometrycznych gł ó wny zbiornik przecieka. Miejsce przecieku nie został o ustalone ze wzglę du na niedostatecznoś ć danych. Zbiornik pę kł prawdopodobnie w dennej czę ś ci pancerza. Gł ó wny program awarii ocenia takie pę knię cie jako jedną szansę na czterysta miliardó w. Uwaga. W ramach procedury E jak Emergency, przed kontynuacją instrukcji ratowniczej, podaję odczyty indykatoró w na stacji. Na rurocią gach reduktora wszystkie dł awiki w normie. Na rozwidleniach rurocią gu oraz na mufach wszystkie uszczelki w normie…

BLOPP: Wył ą cz to glę dzenie! Musimy się zastanowić, co robić!

(Efekt wył ą czenia, komputer milknie w pó ł sł owa).

BLOPP: Nie zebrał em jeszcze myś li. Tlenu w gł ó wnym nie ma — ale rezerwa jest?

MILLS: Jest. Podł ug komputera wystarczy tlenu na 140 godzin.

BLOPP: Na 140 godzin?! A… a dla dwó ch ludzi?

MILLS: Jasne. Dla dwó ch. Moż na sprawdzić. (Wł ą cza komputer). Lunak! Na jak dł ugo, a, y, tlenu?

LUNAK: Mó wi Lunak. Tlenu zbiornika rezerwowego starczy na 140 godzin dla dwu przy minimalnym zuż yciu zgodnie z postę powaniem najwyż szej oszczę dnoś ci, a dla jednego czł owieka na 280 godzin. Kontynuuję instrukcję ratowniczą procedury E jak Emergency jeden zero siedem. Ponieważ organizm ludzki zuż ywa najmniej tlenu w stanie cał kowitego spoczynku, zaleca się wszystkim ludziom przebywają cym na stacji, aby niezwł ocznie poł oż yli się na wznak, aby rozluź nili mię ś nie, aby oddychali miarowo z czę stoś cią 14 razy na minutę oraz aby myś leli o rzeczach pogodnych (efekt wył ą czenia).

BLOPP: No, to myś lmy o pogodnych rzeczach! 140 godzin, co? A rakieta przyleci za 280 godzin. (Cicho). Nie docią gniemy. MILLS: Tak to wyglą da.

BLOPP: Jak to się stał o? Tak nagle — —

MILLS: Nie wiem. On też nic nie wie. „Dane niedostateczne”. Znasz tę piosenkę, nie? Zdaje się, puś cił denny pancerz. Zmę czenie materiał u albo… zresztą to nieważ ne teraz.

MILLS: To, tego, kł adziemy się, tak? Na wznak i mię ś nie trzeba rozluź nić.

BLOPP: Po co? Przy najwię kszej oszczę dnoś ci tlenu jest na 140 godzin, a rakieta przyleci 140 godzin pó ź niej! Zamiast udusić się, leż ą c i myś lą c o przyjemnych rzeczach, lepiej poszukać jakiegoś wyjś cia!

MILLS: Naradzić się moż emy. Zapewne. Ale wł ó ż coś na siebie.

BLOPP: Co? Och! Zapomniał em, ż e stoję goł y… czekaj, tylko coś narzucę … najważ niejsza rzecz teraz to zachowanie zimnej krwi (efekt dartego pł ó tna).

MILLS: Uważ aj! Koszulę wcią gasz na nogi!

BLOPP: Diabli! Lubił em tę koszulę … (prychną ł gł upawym ś miechem, ale wesoł oś ć natychmiast mu przeszł a). No, wię c jestem gotó w…

MILLS: Moż esz robić, jak uważ asz. Ja się w każ dym razie kł adę. Leż ą c też moż na rozmawiać. A instrukcje są po to, ż eby się ich trzymać.

LUNAK: Uwaga. Podaję meldunek specjalny w ramach procedury E jak Emergency jeden zero siedem. Ciś nienie tlenu w zbiorniku gł ó wnym spadł o poniż ej 4 kp/cm2. Ponieważ ciś nienie to jest niedostateczne dla zasilania stacji, przeł ą czam zasilanie stacji w tlen na zbiornik rezerwowy. (Efekt: lekkie syczenie, potem cisza). Uwaga. Kontynuuję instrukcją ratowniczą procedury E jak Emergency jeden zero siedem. Przez cał y czas trwania stanu, wysokiego zagroż enia nie zaleca się spoż ywania pokarmó w. Zwł aszcza biał kowych jako wysokokalorycznych, ponieważ trawienie ich zwię kszają c przemianę podstawową, zwię ksza tym samym zuż ycie tlenu.

(Efekt wył ą czenia komputera).

MILLS (leż ą c): Dlaczego wył ą czył eś?

BLOPP: Sł uchaj! Z Houston trzeba się poł ą czyć! Niech przyspieszą start rakiety!

MILLS: Zapominasz, ż e nie mamy ł ą cznoś ci!

BLOPP: Do diabł a (wł ą cza komputer). Lunak, kiedy bę dziemy mieli ł ą cznoś ć z Houston?

LUNAK: Mó wi Lunak. Stacja znajduje się obecnie w cieniu radiowym pod horyzontem Księ ż yca na skutek ruchu libracyjnego. Czas trwania ciszy radiowej wynosić bę dzie 218 godzin od chwili obecnej. Kontynuuję instrukcję ratowniczą procedury E jak Emer… (efekt wył ą czenia w pó ł sł owa).

BLOPP: Za duż o. Zresztą wtedy i tak już … to jak bę dzie? Hm?

MILLS: Poł ó ż się.

BLOPP: Na wieczne odpoczywanie? Zawsze jeszcze zdą ż ę. Jasny gwint, przecież na stacji muszą być butelki tlenowe skafandró w! Gdzie one są?

MILLS: Został y tylko dwie. W każ dej po osiem funtó w tlenu.

BLOPP: Ale te puste! Puste moż na był o nał adować tlenem, zanim uciekł ze zbiornika, a ty zamiast to zrobić …

MILLS: Uspokó j się. Sam wyrzucił eś wczoraj wszystkie puste butelki koł o tego stoż ka pod Toricellim. (Milczenie).

BLOPP: A ja jednak spró buję wywoł ać Houston. Co? Jak myś lisz?

MILLS: Przecież jest pod horyzontem radiowym. Szkoda fatygi.

BLOPP: Spró bować nie zaszkodzi (efekty wł ą czania radia). Halo, Houston. Halo, Houston. Odezwijcie się! Mó wi Księ ż yc. Mamy poważ ny kł opot. Houston, sł yszycie nas? Houston, znajdujemy się w ś miertelnym zagroż eniu, uciekł nam tlen! Houston! Do diabł a…

MILLS: Przestań się ciskać. Poł ó ż się lepiej i nie ruszaj.

BLOPP: Powiedzmy, ż e się poł oż ę. Co to da?

MILLS: To zwię ksza nasze szansę.

BLOPP: Tak uważ asz? Moż na wiedzieć dlaczego?

MILLS: Rakieta moż e przylecieć wcześ niej.

BLOPP: Sam w to nie wierzysz. Wiesz co?

MILLS: Sł ucham.

BLOPP: Coś moglibyś my jednak zrobić. Nie mó wię, ż eby natychmiast. Ale trzeba rozważ yć wszystkie ewentualnoś ci.

MILLS: Co masz na myś li? (Domyś lił się nagle). A!

BLOPP: Wł aś nie.

MILLS: Na mnie nie licz. Mam ż onę i dzieci.

BLOPP: Nie namawiam cię do niczego. Ale moglibyś my obaj…

MILLS: Jak to obaj?

BLOPP: Jest taki sposó b. Stary i wypró bowany.

MILLS: Losowanie?

BLOPP: Powiedzmy.

MILLS: Chodzi nie tylko o rodzinę. To jest sprzeczne z moimi przekonaniami. Czł owiek nie ma prawa zrobić tego sam.

BLOPP: Pan Bó g ci zabrania?

MILLS. To nie jest wł aś ciwa sytuacja do natrzą sania się z czyjejś wiary.

BLOPP: Wcale się nie natrzą sam. Wiara nakazuje mił oś ć bliź niego…

MILLS: Ale ty przecież nie wierzysz.

BLOPP: Ale ty za to wierzysz.

MILLS: Przestań. To cyniczne. I gł upie.

(Sł ychać, jak jeden wstaje i zaczyna chodzić ).

MILLS: Czemu wstał eś? Przestań tak chodzić. Sł yszysz? Zuż ywasz wię cej tlenu.

BLOPP: Co z tego? I tak nie wystarczy.

MILLS: Zuż ywasz mó j tlen.

BLOPP: W jaki sposó b?

MILLS: W taki, ż e ja leż ę zgodnie z instrukcją, a ty się wył amujesz. Zuż ywam mniej, a ty wię cej, tymczasem powinniś my po ró wno.

BLOPP: Proponuję jakiś szlachetniejszy temat. Lepiej dostosowany do okolicznoś ci. Moż e by spisać ostatnią wolę?

MILLS: To niepotrzebne. Każ de sł owo, któ re mó wiliś my, jest przecież rejestrowane na taś mie.

BLOPP: Ciekawe, gdzie jest ta taś ma? Nigdy się tym nie interesował em! Lunak!

LUNAK: Mó wi Lunak. Sł ucham.

BLOPP: To ty rejestrujesz wszystkie rozmowy?

LUNAK: Nie. W sekcji VII mojej obudowy znajduje się opieczę towana kaseta ze szklaną pokrywą, zawierają ca magnetofon, kasety oraz wymiennik kaset i niezależ ne ź ró dł o zasilania. Zapis jest niewymazywalny. Przy każ dej zmianie obsady stacji zapis zostaje przewieziony na Ziemię i przesł uchany w Houston.

BLOPP: W Houston?

LUNAK: Tak jest. W Houston.

BLOPP: Magnetofon ma niezależ ne zasilanie? Dlaczego?

LUNAK: Magnetofon jest zasilany prą dem wł asnego mikrostosu atomowego zamknię tego w pancerzu dlatego, ż eby zapis mó gł przetrwać katastrofę na stacji, a takż e, aby zapis nie był zależ ny od napię cia w elektrycznej sieci stacji.

BLOPP: Rozumiem. Ktoś mó gł by zrobić kró tkie spię cie i magnetofon by staną ł. O wszystkim pomyś lano! Ta pokrywa, to chyba nie jest zwyczajne szkł o. Co?

LUNAK: Pokrywa magnetofonu jest sporzą dzona jest z wysokoodpornego szkł a pancernego. Uwaga. Mó wi Lunak. Kontynuuję instrukcję ratowniczą procedury E jak Emer— (efekt wył ą czenia).

MILLS: Co ty — bawisz się, czy co? Zostaw to urzą dzenie w spokoju. Czy nie sł yszał eś, co powiedział komputer? Nie dobierzesz się do ś rodka. Najwyż ej poł amiesz sobie paznokcie!

BLOPP: Nie poł amię sobie paznokci, bo niczego nie dotykam. (Odgł osy jakby drapania czy pukania w szkł o, niezbyt silne).

MILLS: Zostaw natychmiast ten magnetofon i poł ó ż się tu! Sł yszysz?

BLOPP: Nie chce mi się leż eć. A poza tym proszę, ż ebyś panował nad sobą. Stajesz się agresywny.

MILLS: Ja?

BLOPP: Tak. Ty. Ale mniejsza o to. Jeż eli draż ni cię szczegó lnie to, ż e patrzył em na magnetofon, już tego wię cej nie zrobię. Zadowolony, jesteś?

MILLS: Najlepiej był oby, gdybyś my mogli zasną ć. We ś nie zuż ywa się mniej tlenu.

BLOPP: Potrafił byś zasną ć? Podziwiam cię.

MILLS: Moż na wzią ć ś rodek nasenny.

BLOPP: Tak myś lisz? (Po chwili). No dobrze.

Zró bmy tak, Gdzie jest? W apteczce?

MILLS: Tak. (Odgł osy). Co tam robisz?

BLOPP: To, co powiedział eś. (Odgł os nalewania wody do szklanki). Jest. To Seconal (potrzą sa sł oikiem z tabletkami).

MILLS: Zostaw ten sł oiki Sam wezmę sobie tabletkę. (Sł ychać, ż e i on wstał ).

BLOPP: Masz. Ja już wzią ł em. O co chodzi? Czemu tak patrzysz?

MILLS’: Wł ó ż swoją tabletkę do ust, to i ja wł oż ę;

BLOPP: Proszę bardzo (zaczyna mó wić trochę niewyraź nie, jakby miał na ję zyku tabletkę ); Czemu nie ł ykasz?

MILLS: Pierwej należ y rozgryź?.

BLOPP: Ale i ty nie gryziesz…

MILLS: Poł kniemy na raz, dwa, trzy. Dobrze? ”

BLOPP: Dziwaczny pomysł. Ale proszę, jeż eli ci na tym zależ y. Raz, dwa, trzy!

MILLS: Nie poł kną ł eś wcale!

BLOPP: Dlatego, ż e i ty nie poł kną ł eś..?

MILLS: Nie ufam ci.

BLOPP: Trudno, ż ebym ja tobie ufał.

MILLS: Dlaczego?

BLOPP: Bo udajesz ś wię toszka. Poł oż ył eś się ostentacyjnie, podkreś lają c, ż e zachowujesz się zgodnie z instrukcją, a ja nie, a potem zrobił eś na mnie donos!

MILLS: Jaki donos? Co ty opowiadasz?

BLOPP: Donos do oś rodka lotó w, w Houston. Nie jestem ani gł uchy, ani gł upi, mó j kochany. Nawet nie dotkną ł em pokrywy magnetofonu, a ty mó wił eś, ż e usił uję dobrać się do ś rodka. Mał o tego! Kiedy odpowiedział em, ż e ani jej dotykam, zaczą ł eś czymś skrobać za moimi plecami. Ten odgł os został nagrany. Zrobił eś to rozmyś lnie! Chciał eś rzucić na mnie podejrzenie, ż e usił ował em otworzyć magnetofon…

MILLS: Bo usił ował eś!

BLOPP: Ekspertyza to wykaż e. Dź wię k idą cy z dala rejestruje się inaczej niż zupeł nie bliski. Stał em przy komputerze, a ty leż ał eś — i drapał eś po czymś paznokciami…

MILLS: Sł uchaj — coś ci się przywidział o. Moż e był jakiś przypadkowy chrobot, ale go nie zauważ ył em. Proszę, ż ebyś przestał mó wić do mnie w ten sposó b. Znamy się nie od dziś. Jesteś impulsywny, ale bez wzglę du na to, jak się zakoń czy ta historia, zwracam się do lepszej strony twojej natury. Zastanó w się. Był oby rzeczą ohydną, gdyby tu miał o zajś ć coś … sprzecznego z naszą solidarnoś cią.

BLOPP: Do czego zmierzasz? Każ dy z nas ma lepszą i gorszą stronę swej natury. Ty tez nie jesteś ś wię ty.

MILLS: Toteż wcale tego nie twierdzę. Chcę po prostu zaproponować, ż ebyś my się zachowali tak, jak tego wymaga sytuacja. Godziwie i racjonalnie.

BLOPP: Wię c zmienił eś zdanie?

MILLS: Nie rozumiem.

BLOPP: Chcesz losować?

MILLS: Nie. I proszę, ż ebyś przestał o tym mó wić!

BLOPP: Nie unoś się. Spytał em, ponieważ sam powiedział eś, ż e powinniś my się zachować racjonalnie…

MILLS: I godziwie! Nie uda ci się zeskamontować ani jednego sł owa! Mamy ś wiadka, tu! (Puka w szklaną pokrywę magnetofonu).

BLOPP: Niepotrzebnie tak się podniecasz. O jedno sł owo? … Przepraszam, jeś li ź le cię zrozumiał em. Teraz ja powiem: poł ó ż my się. Jeż eli mi nie ufasz, poł ó ż się z tej strony, w ten sposó b bę dziesz mó gł mnie widzieć … chociaż ode mnie na pewno nic ci nie zagraż a! Co ci jest? Jesteś na przemian biał y i czerwony… chcesz się napić wody? Rę ce ci drż ą — uważ aj, wypuś cisz szklankę! (Odgł os padają cej i rozbijają cej się szklanki).

MILLS: Kł amco! To ty rozbił eś szklankę!

BLOPP; W jaki sposó b? Stoją c o trzy kroki od ciebie, gdy ją trzymał eś?

MILLS: Ty rozbił eś! Umyś lnie wzią ł eś i rzucił eś na ziemię, ponieważ dź wię k jest rejestrowany, ale obraz nie! Chciał eś mnie oskarż yć, ale ci się nie uda!

BLOPP: Oskarż yć? O co, na mił oś ć boską? O wypuszczenie szklanki? Też mi zbrodnia! A… rozumiem! Po raz drugi zastawił eś na mnie puł apkę! Najpierw, wysoka komisjo, Blopp dobierał się do magnetofonu, ale mu się nie udał o. Wtedy rozbił szklankę, a mó wił, ż e to Mills ją upuś cił, bo rę ce mu się trzę sł y. Ten podstę pny; Blopp! Wię c gdyby coś się stał o Bloppowi, to znaczy, ż e doktor Mills musiał dział ać w obronie koniecznej… Jeś li dalej bę dziesz postę pował w ten sposó b, apelują c do lepszej strony mojej natury i ró wnocześ nie robią c takie ś wiń stwa, to zabarykaduję się w mojej kabinie od ś rodka. Rozumiesz?

MILLS: Doskonale rozumiem. Chcesz zrobić ze mnie pomylonego — paranoika — ale ci się nie uda!

BLOPP: Dlaczego miał bym robić z ciebie wariata? Co moż e mi z tego przyjś ć?

MILLS: Sam dobrze wiesz.

BLOPP: Nie. Wł aś nie, ż e nie wiem. Powiedzmy, ż e się nawet zachowujesz niepoczytalnie…

MILLS: Zachowuję się zupeł nie normalnie. To znaczy — uczciwie.

BLOPP: Dobrze. Zachowujesz się zupeł nie normalnie. Jeś li chcesz, mogę to nawet dziesię ć razy powtó rzyć. Doktor Mills zachowuje się zupeł nie normalnie, normalnie, normalnie, normalnie, normalnie, normalnie. Zadowolił em cię? Ja powiedział em tylko: dajmy na to, ż e zachowujesz się niepoczytalnie i ze to zostanie zarejestrowane. Co mi z tego przyjdzie?

MILLS: Koniecznie chcesz, ż ebym powiedział?

BLOPP: Ależ tak. Proszę cię o to.

MILLS: Dobrze. Co masz tam w kieszeni?

BLOPP: W któ rej? W tej mam chusteczkę do nosa, kluczyki samochodowe i czujnik. W, drugiej mam ż eton do automatu i notes. To wszystko, sam widzisz.

MILLS: Masz tam jeszcze coś. Coś cię ż kiego, co obcią ga ci kieszeń. Nó ż skł adany, nieprawdaż?

BLOPP: To ty masz nó ż skł adany, a nie ja. Sam mi go pokazał eś w bazie. Ze dał ci go twó j syn na dzień przed startem. Jest na nim twó j monogram. Trzymasz go w kieszeni, a teraz usił ujesz to przedstawić tak, jakbym ja go miał?

MILLS: Bo ty go masz. Wzią ł eś, ż eby otworzyć flaszkę coli. Moż na nim otwierać butelki. Leż ał na stoliku przy mikroskopie i wzią ł eś go.

BLOPP: Ja wzią ł em twó j nó ż?

MILLS: Tak. Sam widział em. Czł owiek, któ ry ma wprawę w uż ywaniu mikroskopu, nie musi wcale zamykać drugiego oka. Patrzył em w preparat, ale widział em drugim okiem, jak brał eś nó ż.

BLOPP: Kiedy?

m MILLS: To był o dziś w poł udnie. Koł o obiadu. Nie udawaj, ze nie pamię tasz.

BLOPP: Ciekawym, po co mi był twó j nó ż, skoro w lodó wce na gó rnej pó ł ce leż y uniwersalny otwieracz konserw.

MILLS: Nieprawda. Nie leż y i nie pozwolę ci, ż ebyś go tam teraz podrzucił!

BLOPP: To za grubo szyte, mó j kochany. Jeż eli mogę podrzucić otwieracz butelek do lodó wki, to znaczy, ze wiem, gdzie on jest. Jeż eli wiem, gdzie on jest, to po diabł a był mi twó j nó ż?

MILLS: Ale ty go masz. Widzę, jak wypycha ci kieszeń.

BLOPP: A ja widzę, jak wsiadasz do czoł gu. Są tylko dwie moż liwoś ci. Albo halucynujesz, albo kł amiesz, bo nie miał em ż adnego noż a i dalej nie mam. Gdybym go chciał wzią ć, to—bym cię najpierw spytał i był oby to utrwalone na taś mie. A przecież nie mogł em rano wiedzieć, ż e wieczorem ucieknie nam tlen. Nie jestem jasnowidzem. Nie miał em powodu skradać się, kiedy patrzył eś w mikroskop, ż eby wzią ć twó j nó ż. Widzisz, ile jest warte twoje rozumowanie? Zró b sobie zimny okł ad na gł owę.

MILLS: Co za perfidia! I pomyś leć, ż e miał em cię za porzą dnego czł owieka. Ale przestrzegano mnie przed tobą. Już dawno, jeszcze w bazie. Szybko zrobił eś karierę. Szedł eś po trupach.

BLOPP: To się nazywa manewr odwracają cy uwagę. Moją karierę zostawmy w spokoju. Stosujesz wcią ż ten sam schemat insynuacji. Najpierw był magnetofon, potem szklanka, a teraz nó ż. Nie wiem, czy masz urojenia prześ ladowcze, ale tak czy owak stał eś się niebezpieczny. Wł aś ciwie powinienem cię zwią zać.

MILLS: Nie zbliż aj się do mnie. Sł yszysz!!

BLOPP: Nie zbliż ę się do ciebie, nawet gdybyś sam tego ż ą dał. Nie ma gł upich. Był by to gambit.

MILLS: Jaki gambit? To ty mó wisz od rzeczy.

BLOPP: W każ dej chwili moż esz przecież wszystko odwró cić, tak jak to zrobił eś dotą d. Najpierw wykorzystał eś to, ż e patrzył em na magnetofon. Potem, gdy szklanka wypadł a ci z rą k, wykorzystał eś to przeciwko mnie, woł ają c, ż e ja ją rozbił em. Nastę pny był nó ż, twó j nó ż z twoim monogramem. Wię c, oczywiś cie gdybyś chciał, ż ebym podszedł do ciebie, wszystko jedno pod jakim pozorem, to był aby puł apka. Powiedzieć ci, co i jak to sobie obmyś lił eś? Krzyczą c, ż e rzucam się na ciebie, wycią gną ł byś nó ż, ż eby mnie przebić. Taś ma w Houston powtó rzył aby twó j krzyk i powiedział byś, ż e udał o ci się wyrwać mi nó ż. Ż e dział ał eś w obronie koniecznej! Po to oplą tywał eś mnie przedtem podejrzeniami. Cał y ł ań cuch poszlak! Ale rozerwał em go. Nic mi nie zrobisz!

MILLS: Co za nikczemne brednie! Przecież to ty powiedział eś przed chwilą, ż e chcesz mnie zwią zać!

BLOPP: Nie powiedział em, ż e chcą. Powiedział em, ż e powinienem, bo jesteś niebezpieczny. Wykorzystał eś to momentalnie, woł ają c, ż ebym się nie zbliż ał do ciebie. A ja nie ruszył em się nawet z miejsca. (Lekki trzask).

MILLS: Blopp otwarł nó ż!

BLOPP: To ty go otwarł eś. Wyją ł eś z kieszeni i otwarł eś. Nie doceniasz nowoczesnej techniki zapisu. Ekspertyza stwierdzi, z któ rej strony rozległ się trzask otwieranego noż a — z mojej czy z twojej! (Gł osy ich dają poznać, ż e obaj są w ruchu — widocznie patrzą c ku sobie, okrą ż ają pomieszczenie, jak wzajemnie ś ledzą cy się zapaś nicy na ringu).

MILLS: Nie zbliż aj się do mnie! Stó j w miejscu!

BLOPP: Nie mogę stać w miejscu, kiedy idziesz

na mnie z noż em. Muszę się cofać!

MILLS: To ja muszę się cofać, kł amco!

BLOPP: Mills nie jest gł upi. Zrozumiał, ż e zdemaskował się, otwierają c nó ż, bo to trzaś niecie przyszł o z jego strony. Dlatego poszedł na mnie, a ja muszę się cofać. W ten sposó b Mills usił uje uniemoż liwić ustalenie wyjś ciowej sytuacji. Wykonaliś my peł ne okrą ż enie.

MILLS: Kł amiesz! Pó ł okrą ż enia!

BLOPP: Wcią ż ta sama taktyka. Mills ma nó ż, a ja jestem bezbronny. Dlatego wezmę ze stoł u mł otek geologiczny (lekkie szurnię cie). I co teraz wymyś lisz?

MILLS: Na stole nie był o ż adnego mł otka!

BLOPP: Proszę. Nie był o mł otka. Wię c co wzią ł em ze stoł u?

MILLS: Nic! Uderzył eś w blat palcami! Szykujesz jakieś nowe ł otrostwo!

BLOPP: Ty masz nó ż, a ja mł otek. Twoja przewaga zmniejszył a się. Wobec tego proponuję — och! (Metaliczny ł omot). Mills rzucił we mnie butelką tlenową!

MILLS: Kł amiesz! Leż ał a i kopną ł eś ją!

BLOPP: Mills, zostaw tę drugą butlę w spokoju!

MILLS: Podniosł em ją. Wzią ł em ją, bo muszę się czymś bronić!

BLOPP: Wobec tego ja też muszę. (Lekki dź wię k: Kroki, oddechy, okrzyk, ł omot przewracają cego się stolika).

MILLS i BLOPP (jednocześ nie): Mills zaatakował mnie! Blopp mnie zaatakował! (Cisza).

BLOPP: Po raz ostatni usił uję wprowadzić szczyptę rozsą dku w to szaleń stwo. Jeż eli bę dziemy dalej postę powali jak dotą d, zginiemy obaj. Szachujemy się nawzajem. Ja jestem wprawdzie mł odszy i silniejszy, ale, gdy osł abniesz, zamkniesz się od ś rodka w swojej kabinie i zabarykadujesz drzwi. Oczywiś cie zrobił bym to samo, gdybym osł abł pierwszy. Spró buj myś leć logicznie. Jeż eli się zabarykadujesz w kabinie, na pewno nic ci nie bę dzie groził o ode mnie, po prostu udusisz się wnet z braku tlenu, a ja tak samo. Udusimy się obaj, a przed ś miercią zadrę czymy się do upadł ego. Chyba ci na tym specjalnie nie zależ y?

MILLS: Wię c czego chcesz?

BLOPP: Tego samego co na począ tku.

MILLS: Ż ebyś my losowali?

BLOPP: Tak.

MILLS: Nie wierzę, ż eby to był a uczciwa propozycja. To twó j nowy trik!

BLOPP: Zdaje się., ż e jedyną moją propozycją, któ rą uznał byś za uczciwą, jest taka, ż ebym się powiesił na twoich oczach, co? Na to nie licz. Mó wię ci: losujmy!

MILLS: No có ż … powiedz, jak to sobie wyobraż asz…

BLOPP: Bę dziemy losowali. Ten kto przegra, pó jdzie do swojej kabiny i zaż yje truciznę. W pojemniku z odczynnikami chemicznymi jest cyjanek potasu. Ten kto przegra zamknie się od ś rodka przed zaż yciem trucizny, ż eby podejrzenie nie mogł o paś ć na tego, kto pozostanie przy ż yciu. Co ty na to?

MILLS: Dobrze. Postawił eś na swoim. Losujemy.

BLOPP: Mam w kieszeni dolarową monetę. Dla mnie orzeł, dla ciebie reszka. Orzeł przegrywa, reszka wygrywa. Kiedy moneta upadnie, obaj powiemy, któ rą stroną upadł a do gó ry. Zgoda?

MILLS: Zgoda.

BLOPP: Uwaga, rzucam! (Dź wię k monety). Reszka! Reszka!

MILLS: Orzeł! Orzeł!

BLOPP: Reszka! Kł amiesz, reszka!

MILLS: To ty kł amiesz! Orzeł! (Chwila milczenia).

BLOPP: To jest impas. Wł aś ciwie mogł em się tego po tobie spodziewać. Ale nie wszystko stracone. Musimy zdać się na kogoś trzeciego.

MILLS: Przecież tu nikogo nie ma.

BLOPP: Owszem, jest. Komputer. Wł ą czymy go, ż eby podał meldunek. Jeś li dziesią te sł owo, któ re powie, bę dzie miał o parzystą liczbę sylab, to ty wygrasz, a jeś li nieparzystą, to ja. Zgadzasz się?,

MILLS: Zgoda. To, co mó wi komputer, nie zależ y od ż adnego z nas i nie moż na tego przewidzieć. Ale trzeba go wł ą czyć tak, ż eby mó wił powoli, a my bę dziemy razem liczyć sł owa do dziesię ciu.

BLOPP: Dobrze. Nie ma na co czekać. I tak zmarnował o się już dosyć tlenu! Przygotuj się do liczenia. Uwaga! Wł ą czam komputer! Już!

LUNAK: Procedura E jak Emergency, punkt drugi instrukcji ratowniczej, przewiduje w nadzwyczajnym zagroż eniu asfiksją, ś rodki nadzwyczajnej oszczę dnoś ci zuż ycia tlenu. (Komputer bę dzie mó wił odtą d przez cał y czas aż do koń ca, nieco wolniej niż normalnie. Mills i Blopp liczyli pó ł gł osem „raz, dwa, trzy” itd, wypowiadane przezeń sł owa. Dziesią tym wyrazem jest „w” i na tym tle — czy to jest jednosylabowe sł owo, czy nie — powstanie mię dzy nimi spó r).

BLOPP: Dziesię ć. Nieparzysta! „W” był o dziesią tym sł owem!

MILLS: „W” nie liczy się! To nie jest sł owo ani sylaba! Dziesią te sł owo był o „nadzwyczajnym”, cztery sylaby, parzyste! Ja wygrał em!

BLOPP: Oo! To oszustwo już ci się nie uda! Warunki został y ustalone i zarejestrowane na taś mie! Nie był o mowy o ż adnych wyją tkach! „W” jest sł owem! Ja wygrał em!

MILLS: Nieprawda, ja!

BLOPP: Idź po cyjanek! Ale już!

MILLS: Ty sam idź! Nie popychaj mnie! Nigdzie nie pó jdę! Precz! Jak ś miesz! (Ł omot i krzyki. Obaj zaczę li walczyć. Tarzają się po podł odze. Sł ychać odgł osy razó w, przewracają cych się sprzę tó w, stę kania, charczenia „Mills puś ć!! ”, „Blopp… nie duś … a! nó zi rzuć to! Mills! Och! Nie! Nie!! Blopp mnie dł awi… nie zabijaj mnie…” Odgł os razó w najpierw się nasila, jakby noszą c się po cał ej stacji, mogą też być ró ż ne dź wię ki, wywoł ane uderzeniem ciał o ś ciany, o pojemniki, walczą nieustannie, sł abną c, i wreszcie jakby obaj dogorywają, czy; też stracili przytomnoś ć: jakiś ostatni ję k, i cisza, a przez cał y ten czas Lunak deklamuje miarowo instrukcję ratowniczą ).

LUNAK: Po wypeł nieniu zbiornika rezerwowego tlenem do maksimum, czyli po doprowadzeniu ciś nienia do 90 kp/cm2 moż na przystą pić do trzeciego punktu instrukcji ratowniczej. Punkt ten nakazuje wszczę cie operacji Z jak Zbawienie. Należ y odszukać w wykł adzinie podł ogowej kwadrat oznaczony czerwoną literą Z jak Zbawienie i podważ yć go aż do wyję cia z obsady. Pod kwadratem podł ogi z literą Z jak Zbawienie znajduje się awaryjna aparatura do elektrolizy wody. Elektroliza rozkł ada wodę na wodó r i tlen. Awaryjną aparaturę do elektrolizy należ y poł ą czyć kablami z zaciskami tablicy rozdzielczej E4 i E5. Bateria akumulatoró w pozwał a na uzyskanie prą du, wystarczają cego dla rozł oż enia wody na wodó r i tlen przez 250 godzin, w iloś ci zaspokajają cej potrzeby dwó ch ludzi. Tlen, gromadzą cy się w pojemniku kwarcowym, należ y wprowadzać do pomieszczenia stacji, natomiast wodó r należ y odprowadzać na zewną trz przewodem specjalnym T 6, oznakowanym zieloną farbą luminescencyjną. Aby zagwarantować wystarczają cy dopł yw tlenu dla dwó ch ludzi, należ y ustawić gał kę zaworu na literze Z jak Zbawienie. Aparaturę awaryjną moż na uruchomić w przecią gu oś miu minut. Po jej uruchomieniu należ y nadal dbać o oszczę dne zuż ycie tlenu. W tym celu należ y poł oż yć się na wznak, z rozluź nionymi mię ś niami i myś leć o rzeczach pogodnych, a przynajmniej oboję tnych.

 

Czerwiec 1975



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.