Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Stanisław Lem 5 страница



Ponieważ wypadki zdarzał y się Coburnowi zawsze w po­wrotnej drodze z zakł adu balneologicznego, aspirant zwró ­cił kroki do Yittorinich. Pamię tano tam Amerykanina, bo był doś ć szczodry wobec obsł ugi. W jego zachowaniu nie zauważ ono jednak nic szczegó lnego poza tym, ż e ostatnio bardzo się spieszył i wychodził prawie mokry — nie zwra­cają c uwagi na ostrzeż enia ką pielowego, by odczekał swo­ich dziesię ć minut. Tak wą tł e wyniki ś ledztwa nie zadowolił y aspiranta, któ ry w przystę pie gorliwoś ci i natchnie­nia począ ł przeglą dać księ gi zakł adu. Zapisuje się w nich wpł aty wszystkich biorą cych ką piele i przychodzą cych na zabiegi wodolecznicze.

Od poł owy maja bywał o u Yittorinich dziesię ciu innych obywateli amerykań skich, a czterech spoś ró d nich, opł a­ciwszy, podobnie jak Coburn, abonament na cał ą serię ką pieli (był y jedno-, dwu-, trzy- i czterotygodniowe abo­namenty) przestał o pojawiać się na ką piele po oś miu lub dziewię ciu dniach. I to nie był o niczym nadzwyczajnym, boż każ dy z nich mó gł wyjechać niespodziewanie, niecha­ją c ftarań o zwrot nadpł aconej kwoty, lecz aspirant, zna­ją c ich nazwiska dzię ki zakł adowej księ dze, postanowił sprawdzić, co się z nimi stał o. Pytany pó ź niej, czemu wł a­ś ciwie ograniczył się w tych poszukiwaniach do obywateli Stanó w Zjednoczonych, nie umiał udzielił zdecydowanej odpowiedzi. Raz mó wił, ż e przyszł a mu na myś l afera z powią zaniami amerykań skimi, gdyż policja rozbił a nie­dawno pierś cień przemytnikó w heroiny, szmuglowanej do USA z Neapolu, a raz, ż e ograniczył się do Amerykanó w, bo Amerykaninem był Coburn.

Co się tyczy czterech mę ż czyzn, któ rzy opł acili ką piele i przestali je brać, pierwszy, Artur J. Holler, prawnik z Nowego Jorku, wyjechał nagle, otrzymawszy wiadomoś ć o ś mierci brata. Przebywał obecnie w mieś cie rodzinnym. Ż onaty, trzydziestosześ cioletni, był radcą prawnym duż ej agencji reklamowej. Pozostali trzej odznaczali się nieja­kim podobień stwem do Coburna.

W każ dym przypadku szł o o mę ż czyznę mię dzy czter­dziestym a pię ć dziesią tym rokiem ż ycia, dosyć zamoż nego, samotnego, zawsze — pacjenta doktora Giono, przy czym jeden z tych Amerykanó w, Ross Brunner jr., mieszkał po­dobnie jak Coburn w Savoyu, a pozostali dwaj, Nelson C. Emmings i Adam Osborn, stanę li w pomniejszych pensjo­natach, takż e zresztą poł oż onych nad zatoką. Sprowadzone ze Stanó w zdję cia ukazał y fizyczne podobień stwo zaginio­nych. Zbudowani raczej atletycznie, odznaczali się pewną otył oś cią, począ tkami ł ysiny i widocznym staraniem jej ukrycia. Wię c chociaż ciał o Coburna, zbadane dokł adnie w zakł adzie medycyny są dowej, nie nosił o ż adnych ś ladó w gwał tu, a za przyczynę zgonu przyję to utonię cie wywoł ane skurczem mię ś ni bą dź wyczerpaniem, prefektura zalecił a kontynuowanie ś ledztwa. Zaję to się wię c losami trzech Amerykanó w. Wnet stwierdzono, ż e Osborn nieoczekiwanie wyjechał do Rzymu, Emmings odleciał z Neapolu do Pa­ryż a, a Brunner oszalał. Los Brunnera był zresztą znany policji, i to od doś ć dawna. Ó w goś ć Savoyu z pierwszej poł owy maja przebywał w szpitalu miejskim. Był to pro­jektant samochodó w, zatrudniony w Detroit. Przez pierw­szy tydzień pobytu zachowywał się najprzykł adniej w ś wie­cie, rano bywał w solarium, wieczorami u braci Yittorinich, z wyją tkiem niedziel, któ re poś wię cał dalszym wyciecz­kom. Ich marszruty rozpoznano, bo wszystkie zał atwiał o mu biuro podró ż y, któ rego filia znajduje się w Savoyu. Bywał w Pompei, w Herculanum, w morzu się nie ką pał, gdyż lekarz zabronił mu tego jako cierpią cemu na kamicę nerkową. Opł aconą już wycieczkę do Anzio odwoł ał w so­botę, któ ra poprzedził a wyznaczoną datę, a też dwa dni przedtem zachowywał się dziwacznie. Przestał chodzić pie­szo i nawet gdy miał się udać na trzecią ulicę, ż ą dał swego samochodu, co był o o tyle kł opotliwe, ż e nowy parking hotelu jest w budowie, a samochody goś ci ^tł oczone są na podwó rcu są siedniej posesji.

Brunner nie chciał wyprowadzać stamtą d auta sam, lecz domagał się, by mu je podstawił pod hotel ktoś z obsł ugi, i na tym tle doszł o do paru scysji. W niedzielę nie tylko się na wycieczkę nie udał, ale i nie zeszedł na obiad. Za­mó wił go do pokoju i rzuciwszy się na kelnera, ledwie ten wszedł, zaczą ł go dusić. W trakcie szamotaniny zł amał kel­nerowi palec, a sam wyskoczył z okna. Spadają c z wyso­koś ci dwu pię ter zł amał nogę i talerz biodrowy. W szpitalu opró cz zł amań rozpoznano zamroczenie na tle schizofre­nicznym. Kierownictwo hotelu starał o się zatuszować ten wypadek z dobrze zrozumiał ych wzglę dó w. On wł aś nie na­prowadził prefekturę na myś l, po ś mierci Coburna, ż e na­leż y poszerzyć zasię g ś ledztwa. Przyszł o teraz przyjrzeć się sprawie od nowa. Powstał y wą tpliwoś ci, czy Brunner w samej rzeczy wyskoczył z okna, czy został z niego wy­pchnię ty. Nie wykryto jednak niczego, co ś wiadczył oby przeciw prawdomó wnoś ci kelnera, któ ry był czł owiekiem starszym, nigdy nie notowanym są dowo.

Brunner nadal przebywał w szpitalu, gdyż wprawdzie ustą pił y stany pomroczne, lecz przyszł o do komplikacji ze zrostem biodra, a krewny, któ ry miał przyjechać po niego ze Stanó w, cią gle odraczał ó w przyjazd. W koń cu niepo­czytalnoś ć, wywoł aną ostrym atakiem psychozy, o nie wy­jaś nionej etiologii, potwierdził diagnozą znakomity specja­lista, wię c ś ledztwo utknę ł o na niczym.

Drugi z Amerykanó w, Adam Osborn, stary kawaler, z wykształ cenia ekonomista, wyjechał pią tego czerwca z Neapolu do Rzymu autem wynaję tym w firmie Avis, opu­ś cił zaś hotel w takim poś piechu, ż e zostawił osobiste dro­biazgi: maszynkę do golenia, szczotki, gimnastyczną sprę ­ż ynę, pantofle, wię c ż eby mu przekazać te rzeczy, telefo­nowano z Savoyu do hotelu rzymskiego, w któ rym Osborn zarezerwował sobie pokó j, lecz go tam nie był o. Hotel nie zatroszczył się o dalsze poszukiwania kapryś nego goś cia i dopiero idą ce szerszym frontem ś ledztwo ustalił o, ż e Osborn nie dojechał do Rzymu. W biurze Avis detektyw dowiedział się, ż e wypoż yczony opel rekord został znale­ziony pod Zagarolo, wię c niedaleko Rzymu, na postojowym pasie autostrady, w peł ni sprawny, ze wszystkimi rzeczami Osborna. Ponieważ opel należ ał do rzymskiego taboru fir­my i był zarejestrowany w Rzymie, a w Neapolu znalazł się, gdy przyjechał nim z Rzymu jakiś francuski turysta, Avis zawiadomił rzymską policję. Rzeczy Osborna, znale­zione w aucie, przeję ł a tedy rzymska prefektura i ona też prowadził a ś ledztwo w tej sprawie, bo Osborna znaleziono o ś wicie nastę pnego dnia — martwego. Samochó d przeje­chał go na wyjeź dzie z del Sole w kierunku Palestriny, a wię c niemal dziewię ć kilometró w od miejsca, w któ rym porzucił wynaję te auto.

Wyglą dał o na to, ż e wysiadł bez widocznego powodu i ruszył poboczem autostrady, aż dotarł do pierwszej bocz­nej drogi, jaka się nawinę ł a, i wł aś nie tam ktoś go prze­jechał, a potem uciekł. Przebieg zajś ć udał o się odtworzyć dokł adnie, bo Osborn wylał w aucie nieco wody koloń skiej na gumową matę. Mimo deszczu, któ ry padał nocą, pies policyjny ł atwo poszedł tym ś ladem. Osborn szedł do roz­jazdu zewnę trznym skrajem pobocza, lecz tam, gdzie auto­strada wcina się we wzgó rza wykopem, kilkakrotnie opuszczał jej beton, aby wspią ć się na wierzch najbliż szego wzniesienia. Potem wracał na drogę i szedł dalej. Na zjazdowym ramieniu autostrady szedł szerokim zygzakiem jezdnią, niczym pijany, zginą ł zaś na miejscu od zmiaż dż e­nia czaszki. Na nawierzchni pozostał y plamy krwi i szczą t­ki szkł a reflektorowego. Rzymskiej policji nie udał o się dotą d wykryć sprawcy wypadku. Zastanowić mogł o to, ż e Osborn przeszedł dziewię ć kilometró w autostradą i nikt nie zwró cił na niego uwagi, chociaż pora był a popoł udnio­wa i panował znaczny ruch. Choć by jakiś patrol drogowy powinien się był nim zainteresować, bo pieszo chodzić po autostradzie nie wolno. Wyjaś nienie przyszł o po dalszych kilku dniach, kiedy pod posterunek policji ktoś w nocy podrzucił torbę z kijami golfowymi Osborna. Na rę koje­ś ciach był o wygrawerowane jego nazwisko i napraszał a się myś l, ż e Osborn szedł z kijami golfowymi na ramieniu, a ponieważ kije tkwił y w futerale, on sam zaś ubrany był w koszulę z kró tkimi rę kawami i dż insy, kierowcy brali go najpewniej za robotnika drogowego. Kije pozostał y nie­chybnie na miejscu wypadku i ktoś je stamtą d podją ł, a przeczytawszy w gazetach o toczą cym się ś ledztwie prze­lą kł się, by nie poł ą czono go z kryminalną sprawą, i po­zbył się kijó w.

Przyczyna, dla któ rej Osborn opuś cił auto i ruszył przed siebie z golfowymi kijami, pozostał a nie wyjaś niona. Pu­sta flaszeczka po wodzie koloń skiej i jej ś lady na podł odze auta sugerował y, ż e poczuł się ź le, moż e zasł abł i nacierał sobie twarz. Sekcja nie wykazał a obecnoś ci alkoholu czy jakichś trucizn we krwi. Tuż przed opuszczeniem hotelu Osborn spalił w koszu na ś mieci kilka zapisanych arkuszy papieru listowego. Po szczą tkach tych nie był o już ś ladu, lecz w rzeczach, jakie Osborn zostawił w hotelu, znalazł a się pusta koperta, adresowana do prefektury, jakby Osborn chciał się zwró cić do policji, lecz tego zaniechał.

Trzeci Amerykanin, Emmings, był korespondentem pra­sowym United Press International. Wracają c z Bliskiego Wschodu, ską d wysył ał do Stanó w reportaż e, zatrzymał się w Neapolu. W hotelu zapowiedział, ż e zostanie co naj­mniej dwa tygodnie, lecz w dziesią tym dniu pobytu wy­jechał niespodziewanie. Kupił w ekspozyturze British Euro­pean Airways bilet na trasę Neapol—Londyn i doś ć był o jednego telefonu, by się dowiedzieć, ż e przyleciawszy do Londynu, popeł nił samobó jstwo w toalecie na lotnisku.

Strzelił sobie w usta i nie odzyskawszy przytomnoś ci zmarł po trzech dniach w szpitalu.

Powó d jego wyjazdu był ze wszech miar rzeczowy — dział a na zlecenie United Press, otrzymawszy depeszę, by przeprowadził w Lodynie wywiady w zwią zku z pogł o­skami o nowym skandalu w parlamencie. Emmings znany był z odwagi osobistej i zró wnoważ enia. Jako dziennikarz pojawiał się w miejscach wybuchają cych konfliktó w wo­jennych — był w Wietnamie, a przedtem, jako począ tku­ją cy reporter, po kapitulacji Japonii — w Nagasaki, ską d wysł ał reportaż, dzię ki któ remu zdobył rozgł os.

Stoją c przed takimi faktami, aspirant, któ ry wcią ż pro­wadził ś ledztwo, chciał lecieć do Londynu, na Bliski Wschó d, bodaj do Japonii, lecz przeł oż ony zlecił mu prze­sł uchanie* osó b, któ re stykał y się z Emmingsem za jego bytnoś ci w Neapolu. Znó w wię c szł o o personel hotelowy, Emmings bowiem podró ż ował samotnie. Nie stwierdzono w jego zachowaniu nic osobliwego. Tylko sprzą taczka, któ ra porzą dkował a pokó j po jego wyjeź dzie, przypomniał a so­bie, ż e w umywalce i w wannie był y ś lady krwi, a na podł odze ł azienki — zakrwawiony bandaż. Podł ug doko­nanej w Londynie obdukcji Emmings miał nadcię ty lewy nadgarstek. Ranę ze ś wież ym skrzepem zakrywał plaster. Wnioskowano stą d, ż e Emmings jeszcze w hotelu usił ował się zabić przecię ciem ż ył, lecz potem sam się opatrzył i pojechał na lotnisko. I on brał ką piele siarczane, bywał na plaż y, jeź dził też po zatoce wynaję tą motoró wką, czyli zachowywał się najnormalniej w ś wiecie.

Na trzy dni przed krytycznym udał się do Rzymu, aby zobaczyć prasowego attache ambasady amerykań skiej, zna­jomego z dawnych lat. Attache zeznał, ż e Emmings był w doskonał ym humorze, lecz odwoż ony na dworzec lotni­czy taje zerkał przez tylną szybę auta, aż to zwró cił o jego uwagę. Spytał Emmingsa ż artobliwie, czy nie zrobił sobie wrogó w w El Fatah. Emmings uś miechną ł się na to i po­wiedział, ż e to zupeł nie inna sprawa, któ rej nie moż e mu zdradzić, lecz niewielka szkoda, bo wnet pojawi się na pierwszych stronach gazet. Cztery dni potem nie ż ył.

Aspirant, wzią wszy sobie do pomocy kilku agentó w, po­nownie udał się do zakł adu ką pielowego, by przejrzeć wszystkie księ gi z ubiegł ych lat. U Yittorinich patrzono nań coraz niechę tniej, bo takie cią gł e najś cia policji wysta­wiał y na szwank dobre imię zakł adu. Księ gi poszł y jednak na stó ł i znaleziono w nich osiem dalszych tropó w.

Jakkolwiek mechanizm zdarzeń pozostawał niepoję ty, aspirant zajmował się w pierwszej kolejnoś ci mę ż czyznami w przejś ciowym wieku, obcokrajowcami, prowadzą cymi re­gularny tryb ż ycia, któ ry mię dzy pierwszym a drugim ty­godniem pobytu nagle się zał amywał.

Dwa tropy okazał y się niewinne. Szł o o obywateli ame­rykań skich, któ rzy niespodziewanie dla siebie musieli skró ­cić pobyt w Neapolu, jeden, ponieważ w jego firmie wy­buchł strajk, drugi, gdyż musiał się stawić w są dzie jako skarż ą cy firmę budowlaną o wadliwe wykonanie uję ć wody w jego posiadł oś ci. Rozprawa uległ a dla nieistotnych po­wodó w przyspieszeniu.

Ś ledztwo w sprawie wł aś ciciela firmy, w któ rej doszł o do strajku, umorzono dopiero po dł uż szym czasie, gdy czł o­wiek ten nie ż ył, a każ dy wypadek zgonu uważ nie badano. Ostatecznie jednak uzyskano od policji w Stanach wiado­moś ć, ż e zmarł na udar mó zgowy w dwa miesią ce po po­wrocie do Ameryki. Zmarł y od lat cierpiał na sklerozę mó zgu. Kolejny trop — trzeci — miał wprawdzie podł oż e kryminalne, lecz nie wł ą czono go do dossier, bo przyczyną nagł ego “zniknię cia" tego Amerykanina był o aresztowanie przez miejscową policję. Dział ał a na zlecenie Interpolu i wykrył a przy aresztowanym wię kszą iloś ć heroiny. Ocze­kiwał procesu w wię zieniu neapolitań skim.

Tak wyeliminowano trzy ś lady z oś miu. Dwa dalsze był y wą tpliwe. W jednym przypadku szł o o czterdziestolet­niego Amerykanina, któ ry chodził do Vittorinich na zabiegi wodolecznicze, lecz nie na ką piele siarczane, a przestał bywać w zakł adzie, gdy nadwerę ż ył sobie krę gosł up pod­czas jazdy na nartach wodnych. Jeź dził za motoró wką z przypię tym do plecó w latawcem, co umoż liwia odrywanie się od wody i szybowanie na holu. Motoró wka wykonał a zbyt nagł y skrę t, przez co spadł z wysokoś ci kilkunastu metró w. Uraz wymagał dł uż szego unieruchomienia w gor­secie gipsowym. Kierowca motoró wki był ró wnież Amery­kaninem, bliskim znajomym poszkodowanego, a jednak wypadek nie został wyeliminowany ostatecznie dlatego, gdyż czł owiek ten dostał, już w szpitalu, wysokiej gorą czki i omamó w, w któ rych bredził. Rozpoznanie wahał o się mię ­dzy jaką ś egzotyczną chorobą zawleczoną z tropikó w a prze­wlekł ym zatruciem pokarmowym.

Nastę pny wą tpliwy przypadek dotyczył prawie sześ ć ­dziesię cioletniego rencisty, Wł ocha naturalizowanego w Sta­nach, któ ry pobierają c rentę dolarową, wró cił do ojczystego Neapolu. Brał siarczane ką piele, jako reumatyk, a prze­rwał je nagle, uznawszy, ż e szkodzą mu na serce. Utopił się w wannie, we wł asnym mieszkaniu, w siedem dni po ostatniej bytnoś ci w zakł adzie balneologicznym. Autopsja stwierdził a wypeł nienie pł uc wodą i nagł e zatrzymanie serca. Lekarz są dowy nie dopatrzył się w tym wypadku niczego podejrzanego, jednakowoż ś ledztwo, prowadzone od strony zakł adu Yittorinich, natkną wszy się na tę sprawę, rozkopał o ją od nowa. Powstał y domysł y, ż e emeryt nie utoną ł od nagł ej zapaś ci, lecz ż e ktoś go wepchną ł pod wodę: drzwi ł azienki nie był y zamknię te od ś rodka. Prze­sł uchanie krewnych nie dał o jednak podstaw do potwier­dzenia tych podejrzeń tym bardziej, ż e zabrakł o i mate­rialnego motywu, gdyż renta był a doż ywotnia.

Ostatnie trzy ś lady z wyjś ciowych oś miu okazał y się gorą ce, jako ż e doprowadził y do nowych ofiar o losie cha­rakterystycznym dla urastają cej serii. Znó w szł o o samot­nych mę ż czyzn na progu przekwitania, nie byli to jednak sami Amerykanie. Jeden, Ivar Olaf Leyge, był inż ynierem z Malmb. Drugi, Karl Heinz Schimmelreiter, Austriak, po­chodził z Grazu. Trzecim był James Brigg, podają cy się za pisarza, wł aś ciwie scenarzysta, któ ry pracował dorywczo, dla kogo się dał o. Przybył z Waszyngtonu przez Paryż, gdzie kontaktował się z wydawnictwem Olympia Press, wyspecjalizowanym w literaturze erotycznej i pornograficz­nej. W Neapolu zamieszkał u wł oskiej rodziny, któ ra wy­naję ł a mu pokó j. Gospodarze nie wiedzieli o nim nic pró cz tego, co sam oś wiadczył przy wprowadzeniu, ż e chce stu­diować “marginesy ż ycia". Nie był o im wiadome, ż e Brigg uczę szcza do zakł adu ką pielowego. W pią tym dniu nie wró ­cił na noc do mieszkania. Zaginą ł po nim wszelki ś lad. Przed powiadomieniem policji gospodarze, chcą c ustalić wypł acalnoś ć lokatora, otwarli drugim kluczem jego pokó j, by stwierdzić, ż e wraz z Briggiem ulotnił y się też jego rzeczy. Pozostał a jedynie pusta walizka. Uprzytomnili sobie wtedy, ż e lokator wychodził codziennie z teczką grubo nał adowaną a wracał z pustą. Ponieważ rodzina ta cieszył a się nieposzlakowaną opinią i od dawna wynajmował a po­koje, zeznaniom tym przyszł o dać wiarę. Brigg był ł ysa­wym atletycznym mę ż czyzną o twarzy z bliznami po ze­szyciu zaję czej wargi. Nie pozostawił rodziny, w każ dym razie nie udał o się jej odnaleź ć. Indagowany wydawca pa­ryski oś wiadczył, ż e Brigg przedstawił mu propozycję na­pisania ksią ż ki o kulisach wyboró w miss pię knoś ci w Ame­ryce. Propozycję tę odrzucił jako nieinteresują cą. Wszyst­kie te dane mogł y być prawdą. Nie udał o się ani ich po­twierdzić, ani obalić. Brigg przepadł tak dokł adnie, ż e nie znaleziono nikogo, kto widział go po opuszczeniu wynaję ­tego pokoju. Badania na chybił trafił w ś rodowisku prosty­tutek, suteneró w, narkomanó w nie dał y wyniku. Toteż ' casus Brigga należ y wł aś ciwie do wą tpliwych, a jakkolwiek zabrzmi to dziwacznie, pozostaje w aktach, ponieważ Brigg cierpiał na katar sienny.

Nie wzbudził y podobnych wą tpliwoś ci losy Szweda i Austriaka. Pierwszy, Leyge, dł ugoletni czł onek klubu hi­malajskiego, zdobywca siedmiotysię cznikó w Nepalu, przy­jechał do Neapolu po rozwodzie z ż oną. Mieszkał w Hotelu Rzymskim, wię c w centrum, w morzu się nie ką pał, na plaż ę nie chodził, a jedynie opalał się w solarium, zwie­dzał muzea i brał ką piele siarczane. Dziewię tnastego maja wyjechał pó ź nym wieczorem do Rzymu, choć utrzymywał pierwotnie, ż e spę dzi w Neapolu cał e lato. W Rzymie, zo­stawiwszy bagaż w aucie, udał się do Colosseum i wspią ł się na wysokoś ć najwyż szej kondygnacji muró w, by runą ć po ich zewnę trznej stronie. Ponió sł ś mierć na miejscu. Orze­czenie są dowe brzmiał o “samobó jstwo lub nieszczę ś liwy wypadek, spowodowany nagł ym zamroczeniem umysł o­wym". Szwed, postawny blondyn, nie wyglą dał na swoje lata. Pedantycznie dbał o powierzchownoś ć i dobrą formę fizyczną. Codziennie o szó stej rano grywał w tenisa, nie pił, nie palił, jednym sł owem strzegł kondycji jak oka w gł owie. Do rozwodu doszł o za obopó lną zgodą mał ż on­kó w, a jako przyczynę rozejś cia się podano niezgodnoś ć charakteró w. Okolicznoś ci te ustalono za poś rednictwem szwedzkiej policji, aby wykluczyć jako przyczynę samo­bó jstwa nagł ą depresję wywoł aną rozerwaniem dł ugoletniego mał ż eń stwa. Jednakż e stwierdzono, ż e mał ż onkowie ż yli od szeregu lat w faktycznej separacji, a podję li dzia­ł ania są dowe, by nadać moc prawną temu stanowi rzeczy. Historia Austriaka, Schimmelreitera, przedstawiał a się bardziej zawile. W Neapolu przebywał od poł owy zimy, a ką piele siarczane począ ł brać w kwietniu. Do koń ca kwietnia utrzymywał, ż e robią mu bardzo dobrze i dlatego przedł uż ył abonament na maj. Po tygodniu przestał sy­piać, stał się draż liwy i opryskliwy, utrzymywał, ż e ktoś myszkuje w jego walizkach, ż e zginę ł y mu zapasowe oku­lary w zł otej oprawie, a gdy znalazł y się za kanapą, przy­puszczał, ż e zł odziej je tam podrzucił. O jego sposobie bycia moż na się był o dokł adnie dowiedzieć, gdyż Austriak mieszkał w mał ym pensjonacie i nim zaszł a zmiana w je­go usposobieniu, zaprzyjaź nił się z gospodynią Wł oszką. Dziesią tego maja Schimmelreiter potkną ł się na schodach i ze stł uczonym kolanem poł oż ył się do ł ó ż ka. We dwa dni draż liwoś ć rezydenta ustą pił a, mię dzy nim i gospodynią znó w zapanował y najlepsze stosunki, ż e jednak i po ustą ­pieniu bó lu w kolanie cierpiał na dolegliwoś ci reuma­tyczne, wznowił wizyty w zakł adzie ką pielowym. Po paru dniach postawił w nocy cał y pensjonat na nogi, wzywają c pomocy. Rozbił rę ką lustro, bo ktoś się za nim jakoby ukry­wał i uciekł przez okno. Ponieważ lustro wisiał o na ś cia­nie, był o to oczywistą niemoż liwoś cią. Nie mogą c dojś ć do ł adu z niezwykle podnieconym Schimmelreiterem, gospodyni wezwał a znajomego lekarza, któ ry stwierdził zagraż ają cy zawał serca. Stan taki moż e niekiedy prowa­dzić do zaburzeń umysł owych. Tak przynajmniej utrzymy­wał lekarz. Gospodyni nalegał a na przewiezienie Austriaka do szpitala, do czego też doszł o. Przed opuszczeniem pensjo­natu rozbił lustro w ł azience i trzecie, na podeś cie scho­dó w, nim wreszcie wyrwano mu laskę, któ rą wojował. W szpitalu zachowywał się niespokojnie, pł akał, usił ował chować się pod ł ó ż kiem, a zarazem sł abł od czę stych ata­kó w dusznoś ci, był bowiem astmatykiem. Studentowi me­dycyny, któ ry jako praktykant szpitalny opiekował się nim, opowiedział pod sekretem, ż e dwa razy otruto go w zakł adzie Yittorinich, dosypują c do wody ką pielowej trucizny, i ż e zrobił to posł ugacz, niechybnie agent wy­wiadu izraelskiego. Student miał wą tpliwoś ci, czy oś wiadczenie to należ y wpisać do historii choroby. Ordynator od­dział u uznał je za objaw zespoł u prześ ladowczego na tle sklerotycznej demencji. Z koń cem maja Schimmelreiter zmarł na postę pują cy obrzę k pł uc. Nie miał rodziny, po­chowano go w Neapolu na koszt miasta, gdyż pobyt szpi­talny wyczerpał jego skromne finanse. Był to wię c wypa­dek w serii wyją tkowy, szł o bowiem o cudzoziemca bez ś rodkó w, w przeciwień stwie do wszystkich innych ofiar. Pó ź niej podję te ś ledztwo ustalił o, ż e Schimmelreiter był podczas wojny pisarzem w obozie koncentracyjnym Maut­hausen, a po klę sce Niemiec staną ł przed są dem, nie został jednak skazany, gdyż wię kszoś ć ś wiadkó w, był ych wię ź nió w obozu, zeznawał a na jego korzyś ć. Byli co prawda i tacy, któ rzy utrzymywali, ż e bił wię ź nió w, lecz szł o o relacje osó b trzecich i winy mu nie udowodniono. Jakkolwiek pomię dzy dwukrotnym pogorszeniem się stanu jego zdro­wia a odwiedzaniem zakł adu Vittorinich zdawał się rysować zwią zek przyczynowy, prześ wiadczenia zmarł ego był y o tyle bezpodstawne, ż e nie ma trucizn, któ re dział ają na mó zg rozpuszczone w wodzie ką pielowej.

Ł aziebny, któ rego Austriak podejrzewał o otrucie, -nie był Ż ydem, lecz Sycylijczykiem i nie miał nic wspó lnego z wywiadem izraelskim. I tu przyszł o zrezygnować z uzna­nia wypadku za kryminalny.

Dossier obejmował o już (wył ą czają c zaginionego Brig­ga) sześ ć osó b, któ re zmarł y gwał townie od przyczyn loso­wych. Nici wychodził y zawsze z zakł adu balneologicznego, a ż e takich zakł adó w jest w Neapolu wię cej, poczę to wer­tować ich księ gi. Ś ledztwo narastał o jak lawina — trzeba był o zbadać dwadzieś cia sześ ć wypadkó w, gdyż zaniechanie opł aconych ką pieli bez ż ą dań zwrotu pienię dzy to rzecz sto­sunkowo czę sta, zwł aszcza iż chodzi o niewielkie kwoty. Za każ dym takim ś ladem należ ał o jednak iś ć do koń ca, wię c dochodzenia postę pował y wolno. Umarzano je dopiero, gdy udał o się odnaleź ć poszukiwanego w dobrym zdrowiu.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.