Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





ROZDZIAŁ PIĘTNASTY. Dies irae. Zbiegają się rozszalałe nurty. Brzemienny problem rury. Wraca rudowłosy Ben. Bezradność burmistrza, władza podważona. Hiacynt ratuje autorytet Pana Boga. Zajazd Pod Mieczem p



ROZDZIAŁ PIĘ TNASTY

Dies irae. Zbiegają się rozszalał e nurty. Brzemienny problem rury. Wraca rudowł osy Ben. Bezradnoś ć burmistrza, wł adza podważ ona. Hiacynt ratuje autorytet Pana Boga. Zajazd Pod Mieczem po raz ostatni.

 

Wiosną wezbrane wody tworzą setki strumykó w, któ re spł ywają z gó r ł ą czą c się w rwą ce potoki. Te zaś - zgromadziwszy po drodze nowe posił ki - sobie znanymi korytami suną ku rzekom, by zamienić spokojne nurty w rozszalał ą kipiel, znoszą cą wszystko co stanie na przeszkodzie. Tegoż dnia wydarzenia w Trzy-dę bach przypominał y opisane zjawisko, lecz rozwijają ce się w tempie przyspieszonym. Gdy tł um ze stadionu ruszał ku ś ró dmieś ciu, w Pewnusi pę kał y bramy - zał oga wł aś nie się dowiedział a, ż e firma został a sprywatyzowana, a wię kszoś ć udział ó w wykupił y trzy rodziny: Bukowscy, Kajdyrowie i Ma-ciarukowie. Oznajmiono jej ró wnież, iż nowi wł aś ciciele pań stwowego mienia postanowili zwolnić poł owę pracownikó w.

Polał a się krew, gdyż rozwś cieczeni ludzie szturmem wzię li budynek dyrekcji rozpę dzają c obradują cą wł aś nie radę udział owcó w. Cię ż ko pobici: kuzyn Bukowskiego, ciotka Kajdyra i szwagier Maciaruka; sam dyrektor Kajdyr oszalał y ze strach wyskoczył oknem z drugiego pię tra, wskutek czego kark skrę cił. Lokal zakł adowej „Solidarnoś ci” został barbarzyń sko zdemolowany. Wyposaż enie, sztandar, pó ł tony listó w pochwalnych, dzię kczynnych, proszalnych, donoszą cych i demaskują cych - wyrzucono na bruk i podpalono.

Przewodniczą cego, zasł uż onego kombatanta Bukowskiego odnaleziono w ubikacji, gdzie pozorował rozwolnienie. Trzą sł się jak w febrze, portek nie potrafił zapią ć rozbieganymi palcemi. Ciż ba wywlekł a go na otwartą przestrzeń, gdzie czekali już bardziej zawzię ci robotnicy ze sztachetami i dalej pał owa biedaczysko. Skó ra zsiniał a, autentyczny fiolet pokrywał przestrzeń mię dzy wymalowanymi plamami, z któ rymi się tak dumnie obnosił. Przed niechybnym linczem uratował go stary Ś liwa, zasł aniają c wł asną piersią i trafnym argumentem:

- Doś ć! Zabijecie skurwysyna, a odpowiadać bę dziecie za czł owieka!

Zaimprowizowany pochó d z biał o-czerwonymi szturmó wkami oraz dwoma transparentami Koniec rozkradania mają tku narodowego, Precz z nową nomenklaturą, pomaszerował prę ż nie ku centrum grodu. Jednakż e pod ratusz pierwsi dotarli mieszkań cy peryferii, grupa kilkudziesię ciu zaledwie osó b, lecz z bę bnem, trą bą i megafonem. Bę ben dudnił, trą ba wygrywał a hejnał y a przez urzą dzenie nagł aś niają ce Wywoł ywano natarczywie burmistrza Maciaruka. Pojawił się wreszcie na balkonie, zbiegowisko nie wyglą dał o groź nie. Wyznaczony delegat zagrzmiał w megafon:

- Komuna zał oż ył a nam wodocią gi i pię ć kilometró w kanalizacji; zabrakł o tylko ostatnich stu metró w rury. Drugi rok pan urzę duje, a tej stumetró wki ani ś ladu. Ż ą damy ukoń czenia kanalizacji! Panie burmistrzu, gó wna nas zalewają!

- Nie ma w budż ecie pienię dzy na inwestycje komunalne.

- A na goszczenie arcybiskupa się znalazł y?

- Nie wasza sprawa.

- Nasze miasto, nasza forsa. Ż ą damy ukoń czenia kanalizacji! Grozi epidemia!

Maciaruk znikną ł z balkonu; zawsze grzeszył nadmierną pewnoś cią siebie, wię c i tym razem nie docenił niebezpieczeń stwa. Zadzwonił na policję, ż eby przysł ali posterunkowych, bo natarczywi petenci gotowi wtargną ć do budynku. Policjanci stanę li w drzwiach wejś ciowych, a na rynku majó wka - bę ben wybija rytm, trą bka kwili, a ci ś mieszni faceci improwizują przyś piewkę:

Panie burmistrzu, Gó wna nas niszczą, Rurę, rurę nam daj!

Podjechał a bagaż ó wka, zaraz ochoczo doskoczyli i wył adowali pokaź ną skrzynię: czterdzieś ci koktajli Moł otowa. Uderzenia bę bna przyspieszył y, trę bacz wydmuchuje z instrumentu zwariowaną melodię, a oni uję li się za dł onie i wokó ł skrzyni - kó ł eczko w prawo, kó ł eczko w lewo. Zapiewajł o intonuje:

Z prochu powstał eś, W proch się obró cisz, Lud oklamaleś, Lud cię odrzuci.

Hopsasa, tralala. Mają czas, są dobrze poinformowani, wiedzą ż e już z trzech stron rwą ku rynkowi potoki ludzkich gł ó w - od stadionu, z Pewnusi, z podmiejskich bł oni. A propos bł oni. Po dł ugiej nieobecnoś ci wró cił do Trzydę bó w zespó ł „Bolko” z rudowł osym Benjaminem. Wł adze nie dał y zgody na wystę p w mieś cie, artyś ci musieli produkować się poza terenem zamieszkał ym, co mł odzież y nie zniechę cił o i zjawił a się tł umnie na koncercie. Repertuar mieszany: najpierw tradycyjne ballady z tą o Ateuszu Pokornym, bisowaną parokrotnie, potem szatań skie songi „Wampir”, „Miecz”, „Szatana gł os”. Entuzjazm fanó w się gną ł zenitu, gdy Ben przy wtó rze gitary zaczą ł ś piewać „Kapł ana”:

Nawiedził mnie czarnym snem.

Poczuł em go cialem.

Spalił em biblię i krzyż.

Sutannę ubrał em.

Odkrylem prawdę jego sł ó w

Poczuł em ś mierci sens.

Wieczysta sił a pochł ania mnie

Ludzkoś ci nadejdzie kres.

Pł onie krzyż na stosie krzywd

Pó jdziesz tam do piekieł bram,

Gdzie dusza zł a oś wieci cię.

Diabelskiej mszy wiruje czas...

Przy ostatnim wersie wznió sł w gó rę odwró cony krzyż, a poł amawszy symbol szczą tki rzucił mię dzy publicznoś ć. Rozległ y się okrzyki: „Niech ż yje szatan”, „Precz z Jezusem” „Lucyfer mym kró lem”. Jakaś rozhisteryzowana nastolatka domagał a się, by Pan Ciemnoś ci zabrał ją do piekł a. Ujawnił a się ró wnież tendencja przeciwstawna, mianowicie w hasł ach: „Niech ż yje Jezus”, „Precz z szatanem”, „Bó g naszym wł adcą ” Rozhisteryzowna nastolatka (koleż anka tej poprzedniej) domagał a się by Pan Ś wiatł a zabrał ją do nieba. Do konfrontacji rzecznikó w obu poglą dó w na szczę ś cie nie doszł o.

Po wystę pie zespó ł zał adował sprzę t na cię ż aró wkę, artyś ci zasiedli w fordzie kabriolecie, pomalowanym na dzikie kolory i kawalkada, poprzedzana gę stwą entuzjastó w, ruszył a w ś limaczym tempie ku przeznaczeniu. Rudowł osy Benjamin rozdawał autografy na prawo i lewo, sł oń ce grzał o, skowronki ś piewał y, a w zboż u panoszył się ką kol.

I stał o się, ż e wspomniane trzy rozszalał e nurty spię trzył y się w rynku i przyległ ych ulicach, wchł aniają c grupkę muzykalnych piromanó w od gó wnianej rury. Tł um bulgotał, wznosił okrzyki podważ ają ce rację bytu warstw rzą dzą cych, a tym samym zagraż ają ce demokratycznemu porzą dkowi. Tym prowincjonalnym kmiotkom obca bowiem był a dialektyka sprawowania rzą dó w - czuli się oszukani, wepchnię to ich z deszczu pod rynnę. Dostali się w tryby tak nachalnej indoktrynacji, o jakiej komuchom nawet się nie ś nił o, zaś etos demokracji okazał się parawanem, za któ rym odrodził się w cał ej okazał oś ci kult jednostki i pomniejszych dyspozycyjnych figur kultowych. Zostali pozbawieni wszelkiej nadziei, omotani paję czą siecią kł amstw i prawd pozornych. Sprawiedliwoś ć społ eczną zastą pił a pazerna prywata, a wolnoś ć osobistą pokorne posł uszeń stwo wobec nakazó w odgó rnych. Pozostał y im rozpacz i bunt. Oto dlaczego Trzydę by musiał y przejś ć swó j dies irae, dzień gniewu.

Burmistrz Maciaruk zwabiony zgieł kiem wyjrzał oknem i zmartwiał - rebelia panoszył a się wokó ł. Wkró tce dotarł a doń takż e wiadomoś ć o ś mierci Kajdyra, o poturbowaniu szwagra i innych osó b. Zaczą ł wydzwaniać do wojewó dztwa, najpierw do komendy policji. Wysł uchał go jakiś dyż urny nadkomisarz.

- Przykro mi, panie burmistrzu. Ż adnych oddział ó w interwencyjnych nie moż emy przysł ać. Cał y skł ad osobowy ś lubuje dziś uroczyś cie wiernoś ć Najś wię tszej Marii Pannie, wię c rozumiecie...

Wykrę cił numer garnizonu wojskowego. Po dł uż szej chwili, któ ra wydawał a się wiecznoś cią, zgł osił się puł kownik. Wysł uchał cierpliwie relacji, potakują c czasem, ż e rozumie poł oż enie. Po czym wyjaś nił:

- Mam wyraź ne rozkazy: ż adnych interwencji przeciw cywilom. Powinien pan zrozumieć, panie burmistrzu. Przez dł ugi czas wojsko był o opluwane ze wszystkich stron za wprowadzenie stanu wojennego...

- Chociaż kilka czoł gó w!

- A kto zapł aci za ropę?

- Desant z helikopteró w!

- Wykluczone. Drugi raz w to samo gó wno nie wdepniemy. Radź pan sobie sam.

- Jak?

- Perswazją.

Nietrudno zauważ yć, ż e ró ż ne osoby tego dnia uż ywał y ś mierdzą cego okreś lenia, któ re - chociaż oddaje istotę rzeczy - do eleganckich nie należ y. Czy jednak bojownicy o rurę mieli woł ać: „Panie burmistrzu, zalewają nas koń cowe produkty rozkł adu materii? ” Maciaruk by nie zrozumiał, o co chodzi. Ale nie ma reguł bez wyją tku - Felek Anarchista na przykł ad brzydził się terminologią fekaliczną, moż e dlatego, ż e uwił sobie egzystencję na wysypisku ś mieci, jakż e odległ ym od perfumerii. On ró wnież pojawił się tego brzemiennego w konsekwencje dnia na rynku. Ubrany w bojowy uniform, zwracał powszechną uwagę. Popielaty kapelusz z trupią czaszką, podkoszulek z napisem „I love Bakunin”, rozpię ty dł ugi pł aszcz z wymalowanym na. rewersie poniż ej pasa portretem wą satej osobistoś ci z pierwszych stron gazet. Kroczył z namaszczeniem wymachują c czarnym proporcem przymocowanym do ciupagi. Był rozradowany, ponieważ do tej pory obowią zywał go zakaz pojawiania się w pobliż u ratusza i koś cioł a, a obecnoś ć tł umu uwolnił a go od dotkliwej dyskryminacji. Zaczą ł wykrzykiwać anarchistyczne slogany:

- Zlikwidować skorumpowaną wł adzę! Wolny kraj dla wolnego ludu! Klecha do katakumb, burmistrz na latarnię! Rozpieprzyć ten burdel!

Z drugiego krań ca agory wsparł y go damskie gł osy z otoczenia Pelagii:

- Precz z niewolnictwem! Inkwizytoró w na stos! Ł apy won od naszych majtek!

Tam, gdzie zgromadził a się zał oga Pewnusi i widniał y transparenty, protestują ce przeciw rozkradaniu mają tku narodowego oraz nowej nomenklaturze, -zaczę to skandować:

- Ma-cia-ruk zł o-dziej! Dyk-ta-tu-ra szwa-gró w! Gra-ba-rze de-mo-kra-cji!

Ratusz milczał. Wó wczas ci od rury otwarli skrzynkę i zapalili knoty na butelkach z benzyną. Pociski poleciał y w okna - trzask rozbijanych szyb, bł ysk pł omieni, rozpaczliwe krzyki urzę dnikó w. Zaczę li uciekać drzwiami i oknami, w czym im zresztą nie przeszkadzano. Jeden burmistrz się nie pojawił, widmo stryczka zapę dził o go do piwnicy, gdzie szczę ś liwie unikną ł pł omieni. Bladym ś witem zabrał rodzinę, wyjechał w nieznane i sł uch po nim zaginą ł.

Spł onę ł y trzy budynki: ratusz, nie do koń ca odbudowana plebania, siedziba partii politycznych. Tych partii powstał o w Trzydę bach kilkanaś cie, a każ da skł adał a się wył ą cznie z miejskiego kierownictwa; lokalne sztaby bez ż oł nierzy, rzec moż na. Zresztą pospolite ruszenie nie był o wodzom potrzebne, wszystkie ż ył y w doskonał ej symbiozie. Mnoż ył y się przez pą czkowanie albo ł ą czył y się przez zlewanie; wymieniał y mię dzy sobą czł onkó w i programy, miał y wspó lną obsł ugę techniczną w postaci sekretarki, sprzą taczki, woź nego i telefonu. Wszystkie też opowiadał y się za demokracją, gospodarką rynkową i myś lą społ eczną Jana Pawł a II. Chociaż, gdyby ktoś się uparł i wzią ł deklaracje programowe pod lupę, mó gł by wykryć ś lady niuansó w. Sytuacje konfliktowe iskrzył y tylko na styku Porozumienia Centrum i Unii Demokratycznej, co ró wnież znalazł o wyraz owego pechowego dnia.

Otó ż Artysta zwoł ał na pó ź ne popoł udnie do Zajazdu Pod Mieczem wszystkich znajomych, na „inauguracyjną sesję Polskiej Partii Przyjació ł Piwa”, jak gł osił y rę cznie malowane zaproszenia. Przyszł o kilkanaś cie osó b, a takż e stary Ś liwa z synem, Benjamin z gitarą, Adam Rak z ojcem Hiacyntem Zakonnik był w habicie, co zdumiał o majstra.

- Patrzcie, nasz mnich został zmobilizowany!

- Mylisz się, Hieronimie. Doszedł em do wniosku, ż e nikt mnie z uroczystych ś lubó w zakonnych nie zwolnił, nadal jestem franciszkaninem. Relegowanie z klasztoru to tyle, co wypowiedzenie mieszkania. Ubrał em habit, bo przecież ktoś musi w Trzydę bach bronić autorytetu Pana Boga, naraż onego na szwank wskutek bezmyś lnoś ci kleru.

- Sł usznie postę pujesz - zauważ ył malarz - widzę w tym gronie szpetne gę by paru niedowiarkó w; dobry przykł ad, ba, sama twoja obecnoś ć powstrzyma ich od zł oś liwych komentarzy. Musimy w PPPP dbać o harmonię stosunkó w mię dzyludzkich, nie wystarczy ufać, ż e piwo ł agodzi obyczaje. Przył ą czysz się do nas?

- Wobec tak wymownych argumentó w...

- Czemu nie wchodzimy do ś rodka? - niecierpliwił się Rak.

- Pierwsza zmiana jeszcze urzę duje - wyjaś nił Artysta - wał ę siaki z mazowiecczykami ustalają wspó lną strategię wyborczą. Ci chcą nadać partnerom przyspieszenie, a tamci kł adą na kontrahentach grubą krechę. Kompromis niemoż liwy.

Rzeczywiś cie. Z wnę trza lokalu dochodził y odgł osy gwał townej kł ó tni i przesuwania mebli, brzę knę ł a wybita szyba. Po chwili jak wystrzelone z procy zaczę ł y wylatywać drzwiami ró ż ne postacie. Ostatni delikwent z trudem ł apią c ró wnowagę, przemierzył trawnik i gruchną ł Ś liwie pod nogi. Ten podnió sł go ż yczliwie.

- Oho, magister Markiewicz, witam witam. Ależ pana przyspieszyli!

- Z chamami pró ż na mowa. Jak papugi powtarzają slogany za Wielkim Elektrykiem i ż aden argument do nich nie dociera. Stosują przemoc fizyczną, panowie ś wiadkami.

- Mał a pró bka rzą dó w autorytarnych - skomentował Rak - kto oś miela się mieć wł asne zdanie, tego za mordę i won. Pię ś ć zamiast argumentó w.

- Pozwolę sobie zauważ yć - rzekł Piotr - iż forsowany dziś przez pewne sił y model pozorowanej demokracji został j opisany okoł o roku czterechsetnego przed naszą erą przez? greckiego skrybę, Arystofanesa, w komedii „Rycerze”. Dwadzieś cia cztery wieki temu! Ó wczesnym samozwań com, podają cym się za emanację ludu, poeta nie szczę dzi dosadnych okreś leń. Jaki jest ó w „demos”?

On wszystko widzi. Jedną stoi nogą

w Pylos, a drugą na ludowym wiecu.

A w taki sposó b rozkraczywszy lapy

kuper rodzony dzierż y nad Zamę tnią,

rę ce w Wydzierni, a myś l w Zlodziejgrodzie.

Pod koniec utworu Arystofanesowi, któ ry zapewne wnikliwie' obserwował szalbierstwa ó wczesnego reż imu, wyrywa się krzyk rozpaczy:

O niecna i plugawa gę bo, odę ta od krzyku!

Jak dlugi i szeroki ś wiat jest cał y,

wszystkie wiece, procesy, celnie, trybunał y,

bezwstydu twego peł ne!

- Nihil novi sub sole - stwierdził filozoficznie Hiacynt. - Staroż ytnym pisarzom nie moż na odmó wić bystroś ci umysł u i odwagi cywilnej. Dobry wzó r dla tych polskich autoró w, któ rzy swoje utwory dł awią wazeliną i kadzidł em.

Ś liwa przedstawił kró tko magistra Markiewicza. Pierwszy przewodniczą cy „Solidarnoś ci” w Pewnusi, wykolegowany bezceremonialnie przez Maciaruka przed dziesię ciu laty. Podczas stanu wojennego nie udzielał się w ż adnym zwią zku! zawodowym. Gdy powstał a Unia Demokratyczna, wstą pił...

- A dzisiaj wystę puję, co oznajmiam wszem wobec. Ż ycie polityczne zaczyna przypominać remizę straż acką podczas wiejskiej zabawy: wszyscy niby tań czą, a każ dy zastanawia się, kto komu przyleje, Najchę tniej zgł osił bym akces do jakiejś partii bezpartyjnej.

- Wł aś nie mamy zamiar utworzyć taki dziwolą g - powiedział Artysta - zapraszamy. Ci prawicowi centryś ci mimowoli przyspieszyli pana we wł aś ciwe miejsce.

- Kpicie ze mnie?

- Przyzwyczaisz się, Markiewicz - perswadował Ś liwa otrzepują c garnitur poszkodowanego - mię dzy nami jak w operetce: pó ł ż artem, pó ł serio. Dla sztywniakó w i nawiedzonych wstę p wzbroniony.

W wejś ciu do zajazdu przepychanka - grubas wł aś ciciel usił ował wyegzekwować należ noś ć, lecz goś cie odtrą cili go bezceremonialnie; nie miał szans, sześ ciu na jednego. Woł ał bezradnie:

- Kto zapł aci za poł amane krzesł a! Za wybitą szybę! Potł uczone szklanki!

- Mazowiecki! - odkrzyknę li wesoł o i sprę ż ystym krokiem odmaszerowali w szyku dwó jkowym.

Piwosze mogli wreszcie wejś ć do lokalu. Kleopatra sprzą tał a rozbite szkł o, a mą ż miotał ł aciną i brzuszyskiem po wszystkich ką tach.

- Gdzie się lę gną takie skurwiele? Kasta wł aś cicieli Polski, psiakrew. Jeden z drugim gnojek nie potrafi trzech zdań poprawnie sklecić, a rwie się do rzą dzenia. Ż adnego szacunku dla ludzi, ż eby ich jasna cholera!

Ledwo zdą ż yli się rozmieś cić przy stolikach - malarz przeglą dał notatki szykują c się do zagajenia, inni rozlewali z namaszczeniem piwo - a tu pod oknami rozległ a się Woł ga Woł ga, mat'radnaja, Woł ga ruskaja rieka i wtoczył o się do ś rodka dwó ch zalanych w trupa osobnikó w: ogrodnik Ś widerski i jego krewniak, hodowca drobiu. Drobiarz czkał regularnie i gł oś no, a Ś widerskiemu japa się nie zamykał a:

- Piwo dla wszystkich. Ja funduję! Ale biznes... Ludzie, cud, powiadam, cud nagł y a niespodziewany! - zachwiał się niebezpiecznie, bufet uchronił go przed upadkiem. - Sprzedał em wszystkie ró ż e. Pię ć tysię cy sztuk! Sprzedał em tonę... przejrzał ych pomidoró w! A ten... a ten facet opchną ł... przeterminowane jaja. Sto skrzynek! Szefuniu, dwa gł ę bsze. Za ten biznes. Za arcybiskupa. Niech przyjeż dż a czę ś ciej.

Dostrzegł zakonnika i poż eglował ku niemu. Z pewnym trudem trafił dł onią do kieszeni i wyją ł dwa pliki banknotó w; sienkiewicze schował na powró t, a moniuszki poł oż ył przed mnichem.

- Dla sierotek na banany!

Wychylili swoją wyborową i podtrzymują c się nawzajem opuś cili towarzystwo, choć nie od razu udał o się im wycelować w drzwi. Na dworze znó w rozlał a się Woł ga szeroko.

- Zaczynam podejrzewać - odezwał się Hiacynt chowają c pienią dze - ż e diabeł z nas drwi. Jego eminencja musiał wystawić dostojną osobę na kanonadę przejrzał ych pomidoró w i przeterminowanych jaj, abym ja mó gł moim dzieciakom pokazać, jak wyglą dają banany. Jeś li już zawadziliś my o zł ego ducha, to chcę powiedzieć panu Benjaminowi, ż e był em na koncercie. Owszem, ma pan talent, zespó ł też jest znakomity. Tylko po co brną ć w groteskowe sataniczne songi?

- Taka moda.

- To wy tworzycie modę.

- Niech socjolodzy szukają odpowiedzi na pytanie, dlaczego moje pokolenie, za komuny, pasjonował o się musicalem Jezus Chrystus super star, a te szczeniaki dziś krę cą się wcią ż wokó ł szatana? Koś ció ł tropi czerwonego luda, by na niego zwalić winę, lecz to wł aś nie duszpasterze winni posypać gł owy popioł em. Zatruli pacjenta lekarstwami.

- Popieram - wtrą cił Piotr - belferskie sł owo honoru, ż e Ben trafił w sedno.

- Nie pomniejszam winy Koś cioł a, lecz szoł biznes w piekielnej deprawacji też ma pokaź ny udział.

- Dyskusja nie na temat - przecią ł Artysta. - Proszę o uwagę. Zaczynamy inauguracyjną sesję Polskiej Partii Przyjació ł Piwa...

Tak oto owego obfitują cego w wydarzenia dnia powstał a w Trzydę bach sił a, któ rej nikt począ tkowo nie traktował poważ nie. Wkró tce miał a trzystu czł onkó w, trzykrotnie wię cej niż pozostał e partie razem wzię te. Wygrał a wybory w pię knym stylu, uzyskują c wszystkie mandaty do Rady Miejskiej. W pewnym stopniu do zwycię stwa przyczynił y się wystę py zespoł u „Bolko”, (rudy Ben okazał się zdolnym agitatorem) a takż e zawzię ta propaganda aktywistek Towarzystwa Obrony Kobiet. Chociaż przeciwnicy też nie pró ż nowali; pracowici centryś ci sprowadzili nawet jaką ś figurę z centrali. Jegomoś ć powtarzał na wiecach ż e jest mą dry mą droś cią trzydę bian i domagał się, by wł adzę uję li w swoje rę ce, po czym kazał podnosić dł oń tym, któ rzy popierają jego wizję demokracji. Ponieważ owa wizja rysował a się publicznoś ci mał o wyraziś cie, zawsze wzlatywał y w gó rę pracowite ramiona tych samych klakieró w z pierwszego rzę du. Zapytywał jeszcze pro forma, kto jest przeciw - oczywiś cie przeciwnicy ze strachu lub nieś miał oś ci się nie ujawniali, a on mó gł stwierdzić z zadowoleniem bezgraniczne poparcie: wszyscy za. Dobre samopoczucie rosł o w czł owieku jak na droż dż ach, powinien opatentować ten sposó b badania opinii publicznej, jako znakomite wsparcie psychologiczne dla politykó w, oderwanych od realió w społ ecznych.

PPPP przeprowadził a niezbę dne zmiany kadrowe - burmistrzem wybrano Adama Raka, Piotr Ś liwa obją ł kierownic two szkoł y, a magister Markiewicz został dyrektorem Pewnusi; nocniki z wizerunkami sł awnych osobistoś ci został y tam wyparte przez nocne naczynia wielokrotnego uż ytku, reklamują ce ró ż ne gatunki piwa, a odebrane trzem pazernym rodzinom udział y wykupili na raty pracownicy.

Najbardziej zdumiewają ce w tej historii jest to, ż e przedwyborcze obietnice nowa wł adza speł nił a co do joty w cią gu miesią ca. Był o ich zresztą niewiele: wprowadzenie cał odziennej sprzedaż y piwa we wszystkich sklepach; przydział - na zasadach ulgowych - terenu pod ogró dki dział kowe i budownictwo jednorodzinne; przywró cenie ulicy oddzielają cej koś ció ł od ple-banii jej dawnej nazwy, Ateusza Pokornego; ukoń czenie kanalizacji. W tej ostatniej sprawie miał swó j udział zakonnik Hiacynt - objechał kilka miejscowoś ci, w któ rych zakł adano wcześ niej instalacje burzowe i znalazł sporo porzuconych na ł askę losu rur o odpowiednim przekroju. Wyż ebrał od pewnej firmy cię ż aró wkę i ś cią gną ł zdobycz do Trzydę bó w. Mieszkań cy w czynie społ ecznym zakopali brakują cy odcinek, kanalizacja ruszył a, koń cowe produkty rozkł adu materii porzucił y gró d, a miejska kasa nie wydał a na ten cel nawet zł otó wki.

Pewnego razu do pokoiku Hiacynta w sierociń cu wtargną ł ksią dz Pyrko - wzrok dziki, wł os zmierzwiony, portki cywilne, koszula w pepitkę. Padł na kolana:

- Bracie, ratuj! Jestem apostatą, porzucił em Koś ció ł. Jawnogrzeszę z Pelagią! Jam zgubiony dla Boga i parafian...

- Nie przesadzajmy - powiedział mnich - aniś pierwszy, ani ostatni. Napisz do biskupa, ż e wypowiadasz posadę. Chuć czy mił oś ć?

- Ż yć bez niej nie potrafię. Opę tał mnie diabeł poł udniowy.

- Wcale czę ste są w wieku dojrzał ym nawroty zainteresowań seksualnych. A ona?

- Zakochana. Listy mił osne sł ał a bez przerwy. Przygarnę ł a w swoim mieszkaniu. Co począ ć?

- Urzą dził em w1 sierociń cu kapliczkę. Mogę dać wam ś lub.

- Bez zgody Koś cioł a?

- Nie mieszajmy bezdusznych urzę dnikó w Pana Boga do sakramentu mał ż eń stwa. Ś lubujesz wobec Stwó rcy.

- Bracie, przywracasz mi ż ycie!

- Wstań z klę czek i zachowuj się normalnie, jeś li do szczę tu nie zgł upiał eś w koś cielnym kieracie. Ustalmy datę...

Jakoż pobrali się, weselisko wyprawili huczne w Zajeź dzie Pod Mieczem, a potem otwarli przy gł ó wnej ulicy pizzerię; cieszył a się umiarkowanym powodzeniem i dochó d też przynosił a raczej skromny. Szyld namalował wł asnorę cznie Artysta; obok napisu Pizzeria Poludniowy Diabeł widniał frywolny szatanik, serwują cy gł ó wne danie. Malarz dokonał ró wnież korekty swego dzieł a w hollu szkoł y - zamalował czarta, a zamiast niego posadził na taczance przy kulomiocie bolszewickiego komisarza w skó rzanej kurtce. Miejmy nadzieję - pomyś lał - ż e Lucyfer nie wyszuka mi najgorszego miejsca w otchł ani, bo zwolnił em jego wysł annika od przywileju ustrzelenia księ dza Skorupki i zapę dził em do roznoszenia pizzy...

Ż ycie w Trzydę bach normalizował o się, tylko koś ció ł pozostawał dł ugo osierocony, ponieważ kuria nie mogł a znaleź ć kandydata na proboszcza. Nic dziwnego, któ ż by kwapił się do parafii, gdzie nad plebanią znę cał się czerwony kur i moce piekielne, a bezboż ny lud nawet arcybiskupa oś mielił się obrzucić nieś wież ymi produktami spoż ywczymi? Wysuwano wprawdzie sugestię, ż e chwilowo mó gł by speł niać posł ugi duchowne franciszkanin Hiacynt; lecz wzglę dy doktrynalno-dyscyplinarne przemawiał y przeciw osobie. Czym zresztą on się nie przejmował - chrzcił dzieci, odprowadzał umierają cych na ostatnią drogę, udzielał ś lubó w i celebrował w ś wią tyni zbiorowe modł y. No i chwał a Bogu.

 

1991              

 



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.