Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





ROZDZIAŁ SIÓDMY. Nowy boss w Pewnusi. Śmierć na drzwiach. Śliwa wywieziony w siną dal. Biją z prawa, dobijają z lewa. W duszę zakonnika wkrada się zwątpienie.



ROZDZIAŁ SIÓ DMY

Nowy boss w Pewnusi. Ś mierć na drzwiach. Ś liwa wywieziony w siną dal. Biją z prawa, dobijają z lewa. W duszę zakonnika wkrada się zwą tpienie.

 

Wró ciwszy z zaległ ego urlopu, Ś liwa zastał w Pewnusi zmiany na gorsze. Radiowę zeł opanowali dział acze „Solidarnoś ci” i teraz megafony na halach bez przerwy trą bił y teksty mó wcó w lub bł ogosł awień stwa, któ rych hierarchia koś cielna nie szczę dził a każ dym obradom. Majstra ś mieszył familiarny sposó b zwracania się do siebie zwią zkowych bossó w. „Jak powiedział Lech. Sł usznie zauważ ył Staszek. Rację ma Heniek. Już o tym wspomniał Jurek. Godny uwagi projekt Janka”. I tak dalej w nieskoń czonoś ć, jakby „Solidarnoś cią ” rzą dził a klika szwagró w; przy tym każ dy z rodziny nie omieszkał podkreś lić, ż e wystę puje w imieniu „ludzi nowej Polski”.

Wkró tce też pojawił się mocny czł owiek nowej Polski, gdyż magistra Markiewicza odwoł ano z funkcji za brak bojowoś ci i ustę pliwoś ć wobec komuny. Przez aklamacje, a jakż e, nie zdoł ał nawet gł osu zabrać by odeprzeć zarzuty. Obecnym przewodniczą cym zakł adowej komisji „Solidarnoś ci” okazał się montaż ysta nazwiskiem Maciaruk. Na heł mie wymalował sobie emblemat zwią zku, z kieszeni kombinezonu wystawał pę katy dł ugopis z wizerunkiem papież a. Miał gł adko wygolone policzki, z mię sistych warg nie znikał pó ł uś miech, pod lewym okiem tik, spojrzenie lodowate, a mowa pozbawiona wszelkich ś ladó w emocji. Znalazł majstra przy naprawie wtryskarki.

- Pan jest tym osł awionym Ś liwą?

- Dlaczego osł awionym?

- Podobno na pana nie ma mocnych. Przeszkadza pan w dział alnoś ci zwią zku.

- Dział alnoś ci? Nie. Raczej warcholstwie.

- Proszę liczyć się ze sł owami.

- Miał em dobrych nauczycieli, wbili mi w mó zgownicę, ż eby zawsze nazywać rzeczy po imieniu.

- Jeś li jeszcze raz uniemoż liwi pan pracownikom udział w naszych akcjach...

- Chodzi o strajki?

-... w naszych akcjach, to wywieziemy pana taczkami za bramę i nawet Biuro Polityczne panu nie pomoż e.

- Przyjmuję ultimatum do wiadomoś ci. Samorzą dni i niezależ ni bojó wkarze mogą już taczki trzymać w pogotowiu,

- Bezczelnoś ci panu nie brak.

- Mnie? Z tej szczekaczki - Ś liwa wskazał megafon - sł yszę bez przerwy trele o demokracji, o pluralizmie politycznym, o szacunku dla cudzych poglą dó w. Niech pan wobec tego wytł umaczy, dlaczego wszyscy jak Polska dł uga i szeroka mają tań czyć tak, jak Wał ę sa zagra? Dlaczego chce pan stosować kapralskie metody wobec zał ogi? Nie myś leć, mordę w kubeł, wykonywać rozkazy bez szemrania, gó ra wie najlepiej co dobre. Czy pan naprawdę nie widzi,, jak parszywa praktyka poż era wzniosł e ideał y?

- Nie przyszedł em na dysputę polityczną.

- Szkoda. Nie zawadzi czasem pogadać od serca. Mam tutaj fachowcó w pierwszej klasy, chociaż dyplomu nie wą chali: wyczarują kopię każ dej zepsutej czę ś ci, zregenerują każ dy trybik, naprawią najbardziej skomplikowany mechanizm. Gdyby nie oni Pewnusia dawno by stanę ł a i wszyscy bez wyją tku poszlibyś my na zieloną trawkę. Pan i ja ró wnież. Czują się odpowiedzialni za los zał ogi. Przeceniacie moje wpł ywy, tym ludziom nie moż na niczego nakazać ani niczego zakazać. Podejrzewam, ż e oni mają identyczny stosunek do partii i do „Solidarnoś ci”, to znaczy negatywny. Cenią tylko dobrą robotę. Po diabł a im mą cić w gł owach?

- Nieuś wiadomiony element. Ś liwa zaczą ł się ś miać.

- Jest pan znacznie mł odszy ode mnie, ską d ten ż argon z lat pię ć dziesią tych? Tak nazywaliś my wó wczas wszystkich, któ rzy niezbyt entuzjastycznie przyjmowali socjalizm. Przyglą dam się „Solidarnoś ci” i przypomina mi się mł odoś ć. Gdy moja szkoł a ruszał a na pochó d pierwszomajowy, kazano nam nieś ć portrety wą satego generalissimusa i skandować przed trybuną: „Sta-lin! Sta-lin! ”. A niedawno wyś cie hucznie obchodzili rocznicę powstania zwią zku, ś wietlicę obwieszono wizerunkami innej wą satej osobistoś ci, oknami zaś buchał a zbiorowa recytacja: „Wa-ł ę -sa! Wa-ł ę -sa! ”, Zdumiewają ca analogia, nieprawdaż?

- Dla pana analogia, dla mnie demagogia. Osoby z ró ż nych parafii i krań cowo odmienne motywacje tł umó w wznoszą cych okrzyki. Każ dy ma takiego idola, na jakiego sobie zasł uż ył.

- Co nie zmienia faktu, ż e kult jednostki zawsze zaczyna się od bicia pokł onó w przed portretem i wyreż yserowanego entuzjazmu.

Przewodniczą cy tematu nie podją ł. Milczał przez chwilę nie odwracają c wzroku, bo majster przyglą dał mu się badawczo, jakoby chciał sprawdzić czy jego argumenty trafił y na podatny grunt.

- Toś my sobie pogawę dzili, panie Ś liwa, wbrew moim intencjom. Ja przyszedł em tylko ostrzec.

- Myś lał pan, ż e wystarczy tupną ć nogą i wezmę dupę w troki.

Dostrzegł u Maciaruka cień zakł opotania, wię c dodał pojednawczo:

- Wszyscy musimy uczyć się demokracji, panie przewodniczą cy. A na ten tik dobra jest mł oda cebula. Przykł adać parę razy dziennie.

- Trudno się z panem rozmawia.

- Ż ona mi wcią ż powtarza to samo. Charakter mam spaczony.

Majster zbyt pochł onię ty był pracą, by przywią zywać wagę do rozmowy z Maciarukiem. A powinien, przewodniczą cy wyglą dał na czł owieka zimnokrwistego lecz chytrego jak wą ż, któ ry cierpliwie planuje atak zanim uką si. Nadmiar pewnoś ci siebie, zgubne prześ wiadczenie o sł usznoś ci wł asnych racji, wiara ż e sprosta każ demu wyzwaniu - oto co uś pił o czujnoś ć Ś liwy. Nic dziwnego, ż e nieoczekiwane wypadki uderzył y go obuchem, wytrą cają c z ró wnowagi.

Nad ranem obudził go dł awią cy dym: drzwi przedpokoju pł onę ł y z suchym trzaskiem. Wyskoczył z ł ó ż ka i jednym ruchem zgarną ł pł aszcze rodziny z wieszaka; już zaczynał y się tlić. Skoczył do ł azienki, napeł nił wiadro wodą i zabrał się do gaszenia. Robił to pedantycznie zważ ają c, by nadmiernie nie| zmoczyć podł ogi. Drzewo syczał o, przedpokó j napeł nił się kł ę bami pary, wię c otworzył okna. Po kilku nawrotach pł omienie zgasł y; czerpią c kubkiem wodę z wiadra dogasił ż arzą ce się szczapy. Szmatą zebrał z parkietu kał uż ę i wyszedł na korytarz.

Ję zory ognia strawił y dolną czę ś ć drzwi, pozostawiają c osmoloną futrynę; ocalał e drewno przecinał wymalowany czarną farbą napis: „Ś mierć komunie! ”. Litera „r” wypadł a akurat.

na miedzianej wizytó wce i zamazał a nazwisko lokatora. Przez chwilę przyglą dał się sloganowi. Pokrę cił gł ową:

- Co za ł achudra! Nawet dwó ch sł ó w nie umie przyzwoicie nabazgrać.

Zajrzał do pokoju Piotrusia. Leż ał na wznak pochrapują c, koł drę skopał na podł ogę. Ś liwa podnió sł ją, okrył syna i wró cił do ł ó ż ka. Zaspana Teresa przytulił a się, obejmują c go wpó ł.

- Któ ra godzina?

- Ś pij, Maleń ka, jeszcze wcześ nie.

Teresa rzeczywiś cie był a drobną niewiastą, wyglą dał a przy mę ż u jak dziewczynka. Od począ tku znajomoś ci nazywał ją Maleń ka i tak się w rodzinie przyję ł o. Nawet Piotruś woł ał czasem na matkę: Maleń ka to, Maleń ka tamto. Pokpiwał z ż ony, ż e taka okruszyna, a urodził a chł opa na schwał; zanosił o się iż syn niebawem przeroś nie ojca. Odgryzał a się wó wczas - wzrost jak wzrost, ale cał e nieszczę ś cie tkwi w charakterze, niedaleko pada jabł ko od jabł oni, chł opak tak samo zadziorny i uparty jak rodzic. Mieć pod dachem dwó ch mrukó w, Boż e mó j, istny kataklizm, chyba na lepszy los zasł uż ył am...

Musiał przysną ć bo zbudził go natrę tny charkot budzika. Teresa podpierał a ś cianę obok ruiny drzwi.

- Hirek, co teraz bę dzie?

- Wstawiamy nowe wrota do gniazdka i szlus.

- Myś lę o tobie. Pogró ż ki...

- Był o, jest, przeminie. Zró b ś niadanie, spó ź nię się do pracy. W portierni odbijał na zegarze kartę, gdy podszedł straż nik i wzią ł go na stronę. Powiedział cicho:

- Niech pan nie wchodzi na zakł ad. Szykują się na pana.

- Mam ich w dupie.

Przed halą czekał orszak: dwudziestka aktywistó w z opaskami na rę kawach i Maciaruk, za któ rego plecami krył się inż ynier Kajdyr. Maszynista Bukowski wskazał taczkę uwalaną miał em wę glowym; oznajmił z ironiczną satysfakcją:

- Pojazd czeka na towarzysza. Na moje wyszł o.

- Panie Ś liwa, jest uchwał a Komisji Krajowej, ż eby partię usuną ć z zakł adu - cedził sł owa Maciaruk. - Ponieważ mamy do czynienia z elementem wyją tkowo opornym i dobrowolnie...

- Od kiedy zwią zek zawodowy rzą dzi krajem, hę? Jakim prawem chcecie mnie pozbawić pracy? I czy ja jestem partią? Koń by się uś miał: jednoosobowa partia Hieronim Ś liwa.

- Wyś cie wyrzucali naszych ludzi, teraz my szurniemy was.

- Ilu was? Raz. No to do dzieł a, waż niacy. Patrzę na wasze gę by i nadziwić się nie mogę. Jakie krzywdy wyrzą dził a wam moja partia, ż e stoi oś cią w gardle? Pokoń czyliś cie bezpł atnie szkoł y, z byle grypką biegał o się do darmowego lekarza, mieszkanka też za pó ł darmo, a ż ebyś cie nie musieli martwić się o robotę, to wredna wł adza w Trzydę bach fabrykę wystawił a.

- Nie chcemy komuchó w i już.

- Jeszcze bę dziecie kwilić „komuno, wró ć ”. Wspomnicie moje sł owa, pę taki. A dla ciebie, Maciaruk, mam dobrą radę. Przeczytaj w dzisiejszej gazecie o pewnym kryminaliś cie, któ ry wlazł na komin wię ziennej kotł owni i przesiedział tam trzy doby, ogł osiwszy strajk wysokoś ciowy. Moł ojec! Komin naszej kotł owni wyż szy, moż esz pobić rekord osobiś cie. Naró d doceni, biskupi też, moż e nawet ogł oszą cię ś wię tym, jak Szymona Sł upnika.

- Pó jdzie pan dobrowolnie?

- Nie. Wypowiedzenie na piś mie i trzymiesię czne pobory, zgodnie z Kodeksem Pracy.

- Brać go! - zakomenderował Maciaruk.

Tymczasem pracownicy wylegli na plac i w milczeniu przyglą dali się scenie. Przyleciał też z biura zdyszany dyrektor. Ze zdenerwowania piał falsetem:

- Przekroczenie kompetencji! Ł amanie prawa! Wyrzucacie najlepszego mistrza!

- Nomenklaturą w tym budynku - Maciaruk wskazał biuro - zajmiemy się w drugiej kolejnoś ci. Dyrektorem przede wszystkim.

Ktoś litoś ciwy poł oż ył na taczki worek, ż eby nie wybrudził ubrania. Niezależ ni i samorzą dni bojowcy usadzili na nich Hieronima, przytrzymują c go, by nie uciekł; wywieź li ł adunek za bramę, grzmotnę li o bruk.

- Teraz moż esz sobie ś piewać „Mię dzynarodó wkę ” - powiedział Bukowski.

Ś liwa rzucił mię sem* spluną ł im pod nogi i poszedł do domu. Niespodziewany powró t mę ż a wystraszył Teresę. Zaparzył a herbatę i odczekał a, aż wypali fajkę.

- Stał o się coś?

- Ską dż e - skł amał - wzią ł em wolne, bo trzeba drzwi wstawić.

Nie uwierzył a, lecz znał a go zbyt dobrze by wiedzieć, ż e molestowaniem nic nie wskó ra. Ochł onie chł op, to sarn opowie. Podsunę ł a mu kopertę.

- Przynieś li z komitetu. Podobno pilne.

Pismo był o kró tkie. Komisja Kontroli Partyjnej domaga się stanowczo, by dziś o godzinie pię tnastej stawił się „w sprawie wł asnej” oraz informuje uprzejmie, ż e w posiedzeniu weź mie udział delegat z Warszawy.

- Jeszcze tego brakował o - westchną ł. - Dostał em kopa z prawej, a teraz zdaje się przyleją mi z lewej. Peł nia szczę ś cia.

Wolny czas wypeł nił a naprawa wejś cia. Przywió zł bagaż ó wką nowe drzwi, dopasował, wstawił do futryny. Kikut starych skró cił i owiną ł papierem pakowym: w sam raz prezent dla delegata z Warszawy. Odprę ż ony, siadł do obiadu. Mię dzy jednym kę sem a drugim opisał taczkową podró ż, z koń cową refleksją, któ ra zdumiał a Maleń ką:

- W gruncie rzeczy ż al mi tych solidarnoś ciowych palantó w. Wyobraż ają sobie, ż e wystarczy z zegarka wyrzucić parę czerwonych ś rubek, wkrę cić w ich miejsce biał e, pokropić wodą ś wię coną, a mechanizm bę dzie funkcjonował inaczej, lepiej. Rozczarują się, bo cholerny czasomierz wskaż e jak poprzednio tylko dwadzieś cia cztery godziny na dobę. Dorwą się do wł adzy by rozkwasić sobie gę by o twardą rzeczywistoś ć.

Z pię cioosobowego zespoł u orzekają cego, któ ry miał rozpatrywać zarzuty przeciw niemu, nie znał nikogo. Przewodniczył starszy mę ż czyzna o spracowanych dł oniach, w pstrokatej koszuli z koł nierzykiem wył oż onym na marynarkę. Oskarż yciel został przedstawiony:

- Towarzysz Krabuś, dziennikarz, reprezentuje Centralną Komisję Kontroli Partyjnej.

- Znam towarzysza - powiedział Ś liwa - czytuję jego organ.

- Tym lepiej - odparł Krabuś - nie moż ecie wię c twierdzić, ż e nie znacie stanowiska partii wobec wę zł owych problemó w.

- Mam rozumieć, ż e to wł aś nie wasza gazeta wspomniane stanowisko reprezentuje?

- Oczywiś cie.

- Towarzyszu przewodniczą cy, proszę przejś ć do rzeczy. Nie wezwaliś cie mnie chyba po to, bym sł uchał dowcipó w redaktora.

Zbił oskarż yciela z pantał yku; na chwilę zaniemó wił. Ś liwa przyglą dał mu się z niechę cią. Był dlań uosobieniem dwulicowoś ci i karierowiczowstwa. Chwalił pod niebiosa sł owem i pió rem ekipę Bieruta, a gdy nadszedł rok 1956 szybko zmienił front i pisał peany na cześ ć Gomuł ki, zaś dla poprzedniego idola miał tylko sł owa wzgardy. W roku 1970 wł ą czył się bł yskawicznie do chó ru apologetó w Gierka, a Gomuł kę ją ł potę piać z neoficką gorliwoś cią. W roku 1980 znó w to samo - Gierka pod but, a dla jego nastę pcó w hymny pochwalne. Zaskakują ce zmiany frontu, dokonywane w porę, pozwalał y wprawdzie utrzymać posadę, lecz politycznej kariery nie zrobił. Niespeł nione ambicje jak robak toczył y jego jestestwo i w miarę upł ywu czasu garbił się, siwiał, na twarz wpeł zał y zmarszczki, zapewne sypiać nie mó gł w obawie, by nie wypaś ć z gry, on, wszechpotę ż ny - w swoim mniemaniu - dyktator opinii publicznej. Ś ciś lej rzecz biorą c - czę ś ci tej opinii, a jeszcze bardziej rzecz precyzują c, warszawskiego odł amu inteligencji, któ ry zwykł uważ ać się za opiniotwó rczy nie dostrzegają c, ż e mał puje poglą dy już wypowiedziane przez sufleró w.

- Centralna Komisja Kontroli uważ a, ż e wy, towarzyszu Ś liwa - wyjaś niał przewodniczą cy - dopuś ciliś cie się awanturnictwa politycznego, ł amania dyscypliny partyjnej i czynó w sprzecznych z programem PZPR. Obszerne uzasadnienie zarzutó w w aktach.

- Otó ż to - kontynuował Krabuś mowę oskarż ycielską. - Czymż e bowiem jeś li nie awanturnictwem jest okupowanie plebani...

- Zakrystii, redaktorze.

-... zakrystii, co tak szerokim echem1 odbił o się w zagranicznych ś rodkach przekazu? Komu to miał o sł uż yć? Wrogom Polski, któ rzy skwapliwie wykorzystali incydent do zaostrzenia atakó w na wł adzę ludową.

- A okupowanie szkoł y przez wojują cych klerykał ó w nie jest awanturnictwem? Zajmowanie gmachó w pań stwowych przez „Solidarnoś ć ” nie jest awanturnictwem? Paraliż owanie gospodarki strajkami nie jest awanturnictwem?

- Proszę mi nie przerywać! - zapienił się oskarż yciel. - Warn damy gł os na koń cu. Chcieliś cie zaognić sytuację w kraju? Tak. Storpedować pojednawcze wysił ki wł adz? Tak. Dział aliś cie bez porozumienia z instancjami? Tak. Czy to nie wy na szkoleniu stwierdziliś cie publicznie, ż e - cytuję - tylko sią ś ć i pł akać, ż eś my do wł adz wybrali ludzi bez jaj i z wodogł owiem? Wniosek nasuwa się jeden: czł owiek do takiego stopnia nieodpowiedzialny nie moż e być czł onkiem partii. Proszę towarzyszy, musimy sobie uś wiadomić, ż e lewacy stanowią istotne zagroż enie dla linii reform, wypracowanych przez kierownictwo.

- Sł uchamy was, towarzyszu Ś liwa - rzekł przewodniczą cy, gdy redaktor usiadł i zaczą ł sapać nad swoimi notatkami.

- Pozwolę sobie zauważ yć, ż e towarzysz Krabuś powoł uje się na program, któ ry nie istnieje; stary stracił aktualnoś ć, nowy zostanie dopiero uchwalony na Zjeź dzie. Powoł uje się na wypracowaną przez kierownictwo linię, choć trudno ją dostrzec. Chyba, ż e za ową linię uznamy ł ań cuch niekonsekwencji i kapitulanctwa, namotany przez ostatni rok. Nazywa mnie lewakiem, a - jeś li wolno spytać - jestem czł onkiem wł oskich Czerwonych Brygad, niemieckiej Frakcji Czerwonej Armii, latynoskiego Sendere Luminoso? Podkł adał em bomby, dokonywał em zamachó w terrorystycznych? Na czym wię c to moje lewactwo polega? Co wspó lnego z partyjną oceną ma obrzuca nie epitetami czł owieka, któ ry usił uje wyraż ać poglą dy inne niż towarzysz Krabuś i jego przyjaciele?

- Nie chodzi o moje poglą dy, tylko o stanowisko partii.

- Co w waszym rozumieniu jest ró wnoznaczne. A przecież wł aś nie wasza publicystyka patronuje rozbijackim strukturom, gł osi pochwał ę kapitalizmu i, ż eby był o ś mieszniej, rehabilituje dogmatykó w z lat pię ć dziesią tych, któ rzy za swe zbrodnie powinni gnić w wię zieniu.

- To jest demagogia! - oburzył się redaktor, rzucają c dł ugopisem o stó ł.

- Takie są fakty. Siedzicie okrakiem na barykadzie, zerkacie w prawo, a wierzgacie w lewo: oto istota rzeczy.

- Nie pozwolę siebie obraż ać!

- Przepraszam, powinienem docenić subtelnoś ć charakteru mego oskarż yciela. Jego zdumiewają cą troskę, by nie narazić się zachodnim kolegom po pió rze. Nie waż na społ eczna istota konfliktó w w kraju, waż ne natomiast, co o nich mó wią za granicą. Z taką busolą moż na tylko polski okrę t wprowadzić na mieliznę albo roztrzaskać o skał y.

- Skoń czyliś cie?

- Jedno zdanie. Ponieważ zjazd wybierze wł adze, ró wnież nowy skł ad Centralnej Komisji Kontroli, proponuję, by moja sprawę odł oż yć.

- Jestem przeciw! - stwierdził stanowczo Krabuś.

- Czyż by redaktor obawiał się, ż e przepadnie w gł osowaniu?

Pytanie zawisł o w pró ż ni. Ś liwa z ką ta dobył swó j rekwizyt, rozpakował. Uł omek drzwi prezentował się okazale, zwł aszcza napis „Ś mierć komunie”; powiał o spalenizną.

- Prezent dla towarzysza delegata -wyjaś nił - niech sobie postawi na biurku. Bę dzie przypominał wizytę w naszym miasteczku i pewnego lewaka, któ rego dziś w nocy omal nie sfajczono ż ywcem wraz z rodziną.

Przewodniczą cy kazał Ś liwie wyjś ć na korytarz ponieważ zespó ł musi się naradzić. Siadł opodal popielniczki i zapalił fajkę. Spoza drzwi dochodził y podniesione gł osy, trwał a zaż arta dyskusja. Na parapecie okna harcował y wró ble. Czemu uczepili się wł aś nie mnie - myś lał. Widocznie towarzysze w stolicy potrzebują pretekstu, by ukazać swe liberalne oblicze. Opiszą, potę pią, odetną się od betonu w Trzydę bach, podziwiajcie narody jakie duszyczki nieskazitelne, chrześ cijań skiej pokory peł ne. Walą ich w jeden policzek, a oni czym prę dzej podstawiają drugi. Pomoż e im jak umarł emu kadzidł o.

Do tej pory nie zastanawiał się gł ę biej nad znaczeniem tego, co robi. Bieg wydarzeń narzucał normy postę powania, wybó r istniał tylko mię dzy biernoś cią, a przeciwstawieniem się zjawiskom szkodliwym - jego zdaniem - dla kraju, w sposó b najskuteczniejszy. Nie pró bował kwalifikować swych decyzji, ż oł nierz na pierwszej linii frontu ró wnież kieruje się jednym przykazaniem - musi walczyć, jeś li chce przetrwać i przyczynić się do zwycię stwa; obce są mu kalkulacje sztabowcó w. Dopiero dzisiaj zrozumiał, ż e postawa takich jak on szeregowych czł onkó w partii, ma wymiar polityczny się gają cy poza jego parktykularny horyzont.

Otwarł y się drzwi i wypadł Krabuś. Zł oś ć wykrzywił a mu rysy, nie zauważ ył, ż e prochowiec trzyma za koł nierz a poł y omiatają posadzkę. Nie zaszczyciwszy delikwenta spojrzeniem popę dził do wyjś cia.

- Redaktorze! - krzykną ł za nim majster. - Zapomnieliś cie zabrać mó j prezent.

Ś liwę zaproszono do ś rodka.

- Zespó ł orzekają cy nie znalazł podstaw, by towarzysza wydalić z partii - oś wiadczył przewodniczą cy w pstrokatej koszuli. - Zważ ywszy jednak, ż e niektó re wasze poczynania byty. jak by to okreś lić... doś ć ś miał e, a z uwagi na konsekwencje powinny był y być uzgodnione przynajmniej z Komitetem Miejskim PZPR, zespó ł postanowił wymierzyć towarzyszowi najniż szą statutową karę, upomnienie. Po roku kara bę dzie zatarta. Tyle.

- Dzię kuję - wykrztusił Ś liwa. - Muszę przemyś leć sprawę.

- Pozwolicie, towarzyszu Ś liwa, ż e uś cisnę wam dł oń? - przewodniczą cy wyszedł zza stoł u z wycią gnię tą prawicą. '- Dawno chciał em was poznać, jakoś zabrakł o okazji.

Poż egnał się przyjaź nie z wszystkimi. Ogarną ł go gwar ulicy. Przeszedł szy ruchliwe skrzyż owanie, dał nura w zieleń parku, tu mó gł odetchną ć peł ną piersią. Skierował się w stronę Zajazdu Pod Mieczem..

Wł aś cicielem był jowialny grubas, a w roli kelnerki wystę pował a jego poł owica, Kleopatra, nie ustę pują ca mu pod wzglę dem tuszy, z obliczem ozdobionym nochalem przypominają cym raczej motykę niż organ powonienia egipskiej kró lowej. Grubas w zamierzchł ych czasach był dyrektorem poważ nej firmy; posadę stracił w wyniku kontroli ministralnej, któ ra udowodnił a mu permanentne obchodzenie obowią zują cych durnych przepisó w. Fakt, ż e czynił to dla dobra przedsię biorstwa, nie został uznany za okolicznoś ć ł agodzą cą, wię c pluną ł na pań stwową posadę i wł ą czył się w szeregi prywatnej inicjatywy.

- Cześ ć, kapitalistyczny krwiopijco - powiedział Ś liwa na powitanie.

- Czoł em, zakał o proletariatu - odparł grubas.

-•- Coś pustawo w twojej spelunce.

- Bywalcy pobiegli się gapić na marsz gł odowy.

- Jaki znó w marsz?

- Pod hasł em „IX Zjazd PZPR to gł ó d”, jeś li chcesz, koniecznie wiedzieć.

- Ze wzglę du na swoją tuszę powinieneś kroczyć w czoł ó wce, pod transparentem „Ż ą damy schabowego z kiszoną kapuś -tą ”..

- Dlaczego wł aś nie z kapustą?. Ogó rek mał osolny nie wystarczy?

- Moż e być ogó rek. Ten cyrk przestaje być ś mieszny. Dawaj piwo, zanim szlag mnie trafi. Grubas przechylił się przez kontuar:

- Okazja, moż esz się wyspowiadać, grzeszniku. Pod oknem siedzi mnich, widzisz?

- A, znajomek. Pogadam z nim.

Ojciec Hiacynt, na widok zbliż ają cego się majstra, zachę cił zamaszystym gestem do zaję cia miejsca.

- Są dzą c po grobowej minie, los ostatnio nie był ł askaw dla pana, panie Ś liwa.

- Trudno zaprzeczyć. Oberwał em tu i ó wdzie.

- Moja szczę ś liwa gwiazda ró wnież znika za horyzontem. Ksią dz proboszcz wyzwał mnie na dysputę teologicznej natury. Jeż eli wypadnie nie po jego myś li, opuszczę Trzydę by i zamknie się za mną furta klasztoru. Siedzę w tym przytulnym miejscu, rozmyś lają c o zawił ych sprawach tego ł ez padoł u, a w duszę wkrada się zwą tpienie. Marnoś ć, marnoś ć, nic tylko marnoś ć. Mam na myś li ludzką szamotaninę - owo odkrywanie prawd dawno odkrytych, pogoń za nieosią galnym ideał em, szukanie ź ró deł zł a poza wł asnym wnę trzem, by usprawiedliwić nikczemnoś ć swoich czynó w. Nie otrzymał em tak gruntownej edukacji jak ksią dz doktor Macią g, lecz dł ugie lata trawił em w bibliotekach, by zgł ę bić mechanizmy rzą dzą ce ludzką zbiorowoś cią, wzlotami i upadkami kultur na ró ż nych kontynentach, w czasach pradawnych i nowszych. Nihil novi sub sole, panie Ś liwa, wszystko już był o, dzisiejszy ś wiat jest tylko lekko podmalowaną kliszą zamierzchł ych epok.

Ze stosu czasopism, leż ą cych obok szklanki piwa, dobył jakiś tytuł i przekartkował.

- Proszę posł uchać tekstu pió ra wspó ł czesnego felietonisty: Podczas masowych wiecó w odbywał o się pranie cudzych brudó w i wybielanie wł asnych, mię dzy tł umami krą ż yli samozwań czy odnowiciele, na mó wnice wdzierali się nawiedzeni prorocy, wieszczą c koniec ś wiata i gniew boż y. Sł uszne hasł a mieszał y się z ordynarną prywatą. Niedowiarkowie leż eli krzyż em przed oł tarzem, a bogobojni opluwali ś wię toś ci. Rozpadał y się jedne mity, a powstawał y inne - biał e stał o się czarnym, a czarne zalś nił o bielą...

- Trafna charakterystyka obecnych wydarzeń w Polsce.,

- Czy tylko? Sł yszę tu sł owa staroż ytnych autoró w, ś wiadkó w upadku Cesarstwa Rzymskiego. Tak pisali ś redniowieczni kronikarze, widzą c Europę wstrzą saną ruchami religijnymi, któ re zwień czył a Reformacja. To gł os publicystó w Rewolucji Francuskiej lecz takż e ję k trwogi intelektualistó w, porwanych w tryby bolszewickiego przewrotu. Jeś li spojrzeć ż perspektywy wiekó w, przemiany w Europie wschodniej, dzieją ce się na naszych oczach, przemiany któ re swoje apogeum osią gną, jak są dzę, za lat kilka, bę dą tylko czkawką po minionych kataklizmach.

- Wniosek dla Hieronima i Hiacynta: nie martwcie się, miliony istnień przed wami przeż ywał y podobne doś wiadczenia.

- To wł aś nie chciał em podkreś lić - zaś miał się zakonnik - bowiem nic bardziej nie podnosi na duchu niż ś wiadomoś ć, ż e cierpi się wraz ze zbiorowoś cią.

Ś liwa zamó wił Papież ycę Joannę. Franciszkanin posmakował, cmokną ł z uznaniem; pił koktajl delektują c się każ dym ł ykiem. Rozmowa potoczył a się swobodniej, zatrą cają c o tematy nader ró ż norodne, choć powią zane ukrytym sensem. Majster o strajku wysokoś ciowym na kominie, zakonnik o Szymonie Sł upniku i mechanizmie kreowania ś wię tych. W tej materii wyraził daleko posunię ty krytycyzm powoł ują c się na fakt przetrzebienia w roku 1969, wolą papież a Pawł a VI, listy niesł usznie kanonizowanych postaci. Wykaz Martyrologiun? Romanum zmniejszył się wó wczas o dwieś cie pozycji. Jego zdaniem, obecnie wł adają cy ludem boż ym Starszy Pan z Watykanu, przesadza nieco w swej chwalebnej gorliwoś ci gdyż po każ dej jego podró ż y zagranicznej ś wię ci mnoż ą się jak kró liki. Moż na by przypuszczać, ż e postanowił wszelki nawiedzony swą osobą kraj obdarzyć lokalnymi mę czennikami, o rysach indiań skich, murzyń skich, chiń skich, abisyń skich, gdyż uwielbienie dla biał oskó rych przedmiotó w kultu drastycznie maleje na cał ym ś wiecie.

Opasł a Kleopatra jeszcze kilkakrotnie serwował a trunek pod wezwanie kontrowersyjnej figury Koś cioł a Powszechnego. Niebawem Hieronim i Hiacynt byli po imieniu, opuszczali zaś Zajazd Pod Mieczem w pogodnym nastroju, podtrzymują c się nawzajem ze wzglę du na przejś ciowe zakł ó cenie ró wnowagi.




  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.