Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





ROZDZIAŁ SZÓSTY. Przechrzta i belfer na ambonie. Czy proboszcz podwinie ogon i czmychnie? Lincz nauczyciela Pokornego. Pojawia się kult świętego Ateusza, na szczęście zdławiony w zarodku.



ROZDZIAŁ SZÓ STY

Przechrzta i belfer na ambonie. Czy proboszcz podwinie ogon i czmychnie? Lincz nauczyciela Pokornego. Pojawia się kult ś wię tego Ateusza, na szczę ś cie zdł awiony w zarodku.

 

Stopniowo lecz dostrzegalnie zmieniał się trzydę bski ś wiatek. Zgodnie z panują cą modą, w tutejszej ś wią tyni pojawił się na ambonie cywil. Wł os kruczoczarny, kę dzierzawy, na wydatnym nosie binokle, gł os monotonny jak nie przymierzają c profesora Stanisł awskiego, gdy w telewizji gawę dzi o wyż szoś ci Wielkanocy nad ś wię tami Boż ego Narodzenia. Zwierzył się pokornie, jak to ongiś wspierał bezboż ną wł adzę i zwalczał Koś ció ł; wyliczył cał ą litanię niecnych czynó w, popeł nionych wskutek gł upoty, braku doś wiadczenia lub z szatań skiego podszeptu. Lecz nagle oś wiecił go Duch Ś wię ty i przejrzał y oczy jego. Zerwał z mocodawcami, ochrzcił się i znalazł spokojną przystań w jedynie sł usznym Koś ciele rzymsko-katolickim, matce naszej.

Ateuszowi Pokornemu mó wca wydał się uderzają co podobny do Bronsztajna Trockiego, co go rozś mieszył o: duch komisarza Trockiego na ambonie w Trzydę bach! Gdy goś ć zakoń czył publiczną spowiedź, zwró cił się do księ dza Macią ga, siedzą cego na wyś cieł anym krześ le w pobliż u oł tarza:

- Kazano nam dzisiaj wysł uchać importowanego prze-chrzty. Czy miejscowy obywatel mó gł by też rzec sł owo z tego samego miejsca?

- Oczywiś cie - odparł nieco zaskoczony proboszcz - chę tnie posł uchamy, co na temat swego sumienia moż e powiedzieć pan nauczyciel. Za tydzień, proszę.

Zanosił o się na sensację. Wiadomoś ć, ż e kazanie wygł osi Ateusz, wró g wszelkich dogmató w, obiegł a natychmiast miasteczko. O wł aś ciwej porze koś ció ł był nabity jak puszka sardynek, wś liznę ł o się nawet paru partyjnych, zmyliwszy straż e porzą dkowe. Pokorny wspią ł się po stopniach na ambonę, rozrzucił swoje notatki po pulpicie. Jego blond czupryna ledwo wystawał a nad barierę, gdyż wzrostu i tuszy natura mu poską pił a. Rozejrzał się niebieskimi oczyma wokó ł, jeszcze niedowierzał, ż e znalazł się na tak eksponowanym miejscu. Chrzą kną ł - Obniż ył mikrofon. Ksią dz Macią g ze swego tronu przy oł tarzu wpatrywał się weń wzrokiem bazyliszka. Napię cie dochodził o szczytu.

- Sł yszeliś my tu bardzo czę sto twierdzenia o wyją tkowoś ci religii katolickiej. Jedynie prawdziwej i godnej wyznawania, w obliczu któ rej wszystkie pozostał e wiary to ż ał osny zabobon. Chciał bym się zają ć tym zjawiskiem, a na koniec poś wię cić nieco uwagi diabł u.

Zabrzmiał o to doś ć dwuznacznie, lecz proboszcz nie wyczuł nadcią gają cego kataklizmu.

- Gdy zapoznajemy się z wierzeniami pradawnych ludó w, ku naszemu zdumieniu dostrzegamy uderzają ce analogie. Aryjski kult Mitry, boga sł oń ca, uznawał chrzest i komunię w postaci spoż ywania poś wię conego wina i chleba. Zmartwychwstania dostą pili: egipski Ozyrys, babiloń ski Tammuz, hinduski Budda. Staroż ytni Persowie wierzyli w niebo, gdzie kró lował Ormuzd i piekł o, któ rym wł adał Aryman. Zresztą dawni Grecy pozostawili wiele opisó w swego Hadesu, gdzie mę czą się dusze potę pione, nie muszę wię c tematu rozwijać.

Ateusz rzucił okiem na sł uchaczy, by upewnić się, ż e nikt nie ma zamiaru mu przerywać.

- W wielu dawnych religiach wystę puje Bogurodzica, któ ra niepokalanie poczę ł a, choć by matka perskiego Zaratustry, frygijskiego Attisa, wspomnianego już Buddy. Tró jcom ś wię tym ró wnież oddawał y hoł d liczne narody, wspomnę tylko najbardziej znane: Ozyrys, Izyda, Horus w Egipcie, a Brahma, Sziwa, Wisznu w Indiach.

- Do czego pan zmierza? - zawoł ał proboszcz, któ ry podczas tej wyliczanki zaczą ł się niespokojnie wiercić.

- To się okaż e, proszę księ dza. Wszyscy obecni, mam nadzieję, znają przebieg mę czeń stwa Jezusa, zajmijmy się wię c bogiem opiekuń czym pań stwa babiloń skiego, o imieniu Bel-Marduk. Ó w Marduk zostaje fał szywie oskarż ony, jest są dzony i skazany na ś mierć. Oprawcy biczują go, po czym - wraz z pospolitym przestę pcą - prowadzą na Gó rę, miejsce kaź ni. Przebijają mu serce wł ó cznią, a krew pł yną ca z rany bę dzie obmyta przez litoś ciwe niewiasty.

Ateusz nabrał tchu i zaczą ł gł oś niej akcentować frazy.

- Gdy ciał o zł oż ono w mogile i postawiono przy niej straż e, by nie mó gł wró cić do ś wiata ż ywych - szukają go tam, zmyliwszy czujnoś ć ż oł nierzy, inne bogobojne niewiasty. Lecz są ś wiadkami cudu, gró b jest pusty! Marduk zmartwychwstał podczas wiosennego zró wnania dnia z nocą, czyli dokł adnie o tej samej porze roku co - sł uchajcie uważ nie ludzie - co osiemset lat pó ź niej zmartwychwstał Jezus...

- To jest herezja! - krzykną ł proboszcz zrywają c się na ró wne nogi z takim impetem, ż e krzesł o się przewró cił o. - Kto ś mie poró wnywać!

- Ja, proszę księ dza. Jak moż na twierdzić o jakiejkolwiek religii, ż e jest jedynie prawdziwa, jeś li rzekome prawdy objawione, jej cał a mitologia - został y zaczerpnię te z wierzeń o wiele wiekó w wcześ niejszych? Nawet symbol krzyż a uż ywany był stulecia przed powstaniem chrześ cijań stwa. Odgrywał szczegó lną rolę w kultach Ozyrysa i Marsa, a kró l Herod umieszczał wizerunek krzyż a na swoich monetach, zanim Jezus się narodził.

- - Ludzie! Ten czł owiek ł ż e jak pies! - ksią dz Macią g przestawał panować nad sobą. Biegał od ś ciany do ś ciany, wymachują c rę koma. - Jak pies! Ł ż e!

- Ejż e, ojcze wielebny! - na to nauczyciel. - Nie uchodzi znieważ ać bliź niego w domu boż ym. Brak oryginalnoś ci w doktrynie katolickiej mnie nie oburza. Uznaję za zjawisko naturalne przenikanie pewnych wartoś ci ze starych kultur do mł odszych. Jeś li jednak księ dza ten temat wyprowadza z ró wnowagi, zajmijmy się Stanisł awem ze Szczepanowa. Otó ż scena, przedstawiona na tym bohomazie - wskazał rę ką dzieł o Artysty - fał szuje fakty! Biskup krakowski okazał się zdrajcą kró la i ojczyzny, za co staną ł przykł adnie przed są dem, a wyrok wykonał kat. I sł usznie. Sutanna nie moż e chronić sprzedawczyka, któ ry spiskuje z wrogiem przeciw wł asnemu pań stwu.

- Porzą dkowi! Gdzie są porzą dkowi? Usuną ć tego czł owieka z ambony! Natychmiast!

Widzą c, ż e kilku wezwanych przepycha się już przez tł um, proboszcz ją ł woł ać, akcentują c mocniejsze sł owa zamaszystymi ruchami, a jego tubalny gł os obijał się o sklepienie ś wią tyni i walił obuchem w zatrwoż onych zajś ciem sł uchaczy:

- Bracia, przywoł uję was na ś wiadkó w, ż e dokonał a się zbrodnia. Nikczemnik, któ remu bezboż na wł adza dał a w rę ce wasze dziatki, dopuś cił się bluź nierstwa. Tak, bluź nierstwa, zró wnują c naszą wiarę ś wię tą z pogań skimi gusł ami! Kpił z prawd, któ re Koś ció ł, matka nasza, do wierzenia podaje. Co wię cej - on porwał się na czyn ś wię tokradczy! Opluł nieczystą ś liną postać naszego patrona, ś wię tego Stanisł awa! Bracia, azaliż zbrodnia ta ma ujś ć bezkarnie? Przenigdy! Brać go!

Porzą dkowi, tę gie chł opy, w pią tkę skoczyli na schody, któ re jednak cię ż aru nie wytrzymał y i zwalił y się z hukiem armatniego wystrzał u. Ateusz, natę ż ają c gardł o by przebić tumult, mó wił w mikrofon:

- Pocó ż piekł o wysył a szatana na ziemię? Ż eby zwaś nić ludzi. Z tej kazalnicy od wielu tygodni uczono was nie mił oś ci bliź niego, lecz nienawiś ci! Mieliś cie stać się wrogami waszych są siadó w i znajomych. Karmiono was zatrutym sł owem, a wy pokornie, niby stado baranó w, sł uchaliś cie czarcich podszeptó w. Chcecie wiedzieć, gdzie ten diabeł? Tam! - wycelował ramię w księ dza Macią ga, któ ry ze zdenerwowania trzą sł się jak w febrze.

Koś cielny przydź wigał drabinę, dwaj porzą dkowi wdarli się na ambonę i dalej szarpać nauczyciela. Nie puszczał mikrofonu, zdą ż ył jeszcze krzykną ć:

- Woda ś wię cona! Pokropcie go wodą ś wię coną, zobaczycie jak podwinie ogon i czmychnie ską d przyszedł!

Zrzucono Ateusza z kazalnicy. Padają c na posadzkę zł amał nogę, stą pać nie mó gł, wię c się gnę ł y poń setki rą k i wloką ku bramie, a niektó re w pię ś ć zaciś nię te by w ł eb, by w tę mordę heretycką, niech wie, niech poczuje, ta zniewaga krwi wymaga.

Leż y nauczyciel na placu przed plebanią, ociera twarz zakrwawioną, lecz już sunie stado dewotek w czarnych sukniach. Ta splunie, tamta kamieniem rzuci, a inna cegł ą, plebania w rozbudowie, sterta czerwonych kostek w zasię gu dł oni, wię c w bluź niercę raz, w ś wię tokradcę dwa i tak dalej, aż go któ raś w skroń trafi i Ateusz znieruchomieje.

Nadbiegają milicjanci, sierż ant przyklę ka, bada puls - za pó ź no, z piskiem hamuje karetka pogotowia - za pó ź no, wię c sierż ant wstaje i mó wi do tł umu:

- Bandyci, zabiliś cie czł owieka.

A tł um, jakby dopiero teraz zrozumiał co się stał o, pierzcha po opł otkach, robi się przeraź liwie pusto wokó ł ś wią tyni, gdzie na stopniach oł tarza siedzi zał amany ksią dz Macią g, doktor teologii, absolwent Katolickiego Uniwersytetu i pł acze, bo koś cielny już mu donió sł o wszystkim.

Jeś li ktoś przypuszcza, ż e na opisanym akcie gwał tu koń czy się ta smutna historia, jest w bł ę dzie. Ona się dopiero zaczyna.

Zrzą dzeniem losu dialog ś wiatopoglą dowy mię dzy proboszczem z jego ś wię tym Stanisł awem, a nauczycielem, wspartym przez Bolesł awa Ś miał ego - miał trwać dalej i na dobrą sprawę cią gnie się do dziś.

Na począ tku był pogrzeb. Jak przewidywano, ksią dz Macią g odmó wił pochowania niedowiarka w poś wię conej ziemi. Zrobiono mu wię c mogił ę na wzgó rzu, pod dę bami; koszt pokrył a gmina. Obmurowana granitową kostką, z potę ż nym gł azem narzutowym u wezgł owia - prezentował a się okazale. Miedziana tabliczka, umocowana do kamienia, gł osił a: Tu spoczywa magister Ateusz Pokorny, ofiara religijnego fanatyzmu. Zginał, ponieważ odważ ył się myś leć. A poniż ej: 1950 - 1981. Odprowadzał o go kilkaset osó b, delegacja szkoł y stawił a się ze sztandarem, orkiestra straż acka grał a marsze ż ał obne, a burmistrz Jan Ż oras wygł osił mowę zaiste dramatyczną, sł awią cą zasł ugi zmarł ego i pię tnują cą klerykalizm.

Pó ź niej nastą pił szereg wydarzeń, pozornie nie mają cych ze sobą zwią zku. Syn ogrodnika Ś widerskiego, Antek, pochwalił się podczas kolacji:

- Tato, wybiliś my komunie szyby.

- Jakiej komunie?

- No, w ratuszu.

- Wybiliś cie?

- Tak. Kamieniami. Ksią dz mó wił, ż e komunę trzeba niszczyć.

- Sł uchaj, Antek. Piotrowska ma syna?

- Ma.

- A sekretarz partii, Gó ralski?

- Nawet dwó ch.

- A sierż ant?

- Też ma. Chodzi do mojej klasy.

- Czy ci wszyscy chł opcy potrafią rzucać kamieniami?

- Pewnie. Każ dy umie, ż adna sztuka.

- Posł uchaj, barania gł owo. Gdyby sekretarz powiedział, ż e prywatną inicjatywę trzeba niszczyć, a twoi koledzy nazbieraliby kamulcó w i przyszli pod nasz pł ot, i zaczę li rzucać w naszą szklarnię - wiesz, co by się stał o?

- Szkł o...

- Gó wno szkł o. Zmarnował oby się pię ć ton pomidoró w, oś le patentowany. Ś cią gaj portki!:

Chwycił pas, przeł oż ył jedynaka przez kolano i wrzepił mu taką porcję bató w, iż poś ladki posiniał y. Po czym obszedł

rodzicó w mł odocianych wspó lnikó w Antka, zebrał odpowiednią kwotę i zanió sł burmistrzowi w charakterze odszkodowania.

- Sam pan widzi, panie Ś widerski - powiedział Zoras - ten klecha jest chory z nienawiś ci. Nawet dzieci szczuje.

W tych dniach odbywał o się w koś ciele zebranie Rady parafialnej, któ rego mimowolną bohaterką stał a się dentystka Ró ż a. Jak wiadomo nawiedzał ją duch apostolstwa, gadał a nieprzerwanie o wszystkich ś wię tych, pró bował a nawracać niedowiarkó w, a trzykroć w cią gu dnia widywano ją w koś ciele, proboszcz zaliczał ją do grona ś cisł ego aktywu.

Seksualna interwencja Artysty zapoczą tkował a w Ró ż y przemianę, któ ra - jak się począ tkowo wydawał o - zmierza we wł aś ciwym kierunku. Niestety, nagle szajba odbił a jej w drugą stronę. Przerwał a księ ż owskie wywody w pó ł zdania, podeszł a do oł tarza i z wazonó w wyrwał a narę cz kwiató w. Zrobił a to chaotycznie, najł adniejszy rę cznie malowany wazon grzmotną ł o posadzkę a odł amki poleciał y duszpasterzowi pod nogi.

- Te lilie - zapiszczał a - powinny leż eć na grobie niewinnej ofiary, tam, pod dę bami! Ja zaniosę! A z waszym stadem papug nie chcę mieć nic wspó lnego.

Oniemiał e towarzystwo odprowadził o ją wzrokiem ku wyjś ciu. Dreptał a stukają c obcasami, z gł ową uniesioną dumnie, kwiaty podą ż ał y przed nią, za nią pę dził y klą twy księ dza Macią ga. Od tej pory Ró ż a zamiast do koś cioł a chodził a na wzgó rze i Ateusz miał codziennie ś wież y bukiet.

Godne uwagi wypadki zaszł y ró wnież w szkole. Nauczycielka Piotrowska, osoba energiczna, korpulentnej budowy, znana z niewyparzonej gę by - nabył a w antykwariacie ksią ż kę Zdzisł awa Mierzyń skiego, zatytuł owaną Jak czł owiek stworzył Boga. Autor, ł ó dzki wolnomyś liciel, wydał ją w roku 1931. W przystę pny sposó b omawia kształ towanie się wierzeń od czasó w pierwotnych po nowoż ytne, szczegó lny nacisk kł adą c na tł o społ eczne i nie szczę dzą c przygany zabobonom (cuda, czary, duchy) oraz nikczemnym praktykom inkwizycji. Ksią ż kę kazał a odbić na kserografie i zlecił a mł odzież y klas ó smych jako lekturę obowią zkową.

- Jeś li ktoś z domownikó w - oś wiadczył a przezornie wyrostkom - bę dzie wam mó wił, ż e to komunistyczna propaganda, pokaż cie rok wydania, tutaj, na pierwszej stronie. Dzieł o powstał o jeszcze za ż ycia marszał ka Pił sudskiego, któ ry je zresztą bardzo chwalił.

Chwalił nie chwalił, w każ dym razie wą saty marszał ek miał stanowić skuteczną tarczę przeciw protestom proboszcza, jakoby szkoł a propagował a ateizm. Nie na tym koniec. Drogą zawił ych, lecz skutecznych zabiegó w Piotrowska spowodował a podję cie uchwał y o nadaniu szkole imienia Bolesł awa Ś miał ego. Uroczystoś ć otrzymał a godną oprawę - był y wł adze ró ż nych szczebli, przemawiał kurator, podczas apelu ucznió w odczytano ż yciorys kró la-patrioty. Rzecz zrozumiał a, ż e na eksponowanym miejscu w holu szkoł y został odsł onię ty stosowny obraz.

Namalował go Artysta, któ ry po wykonaniu zamó wienia księ dza Macią ga zaję ty był wypę dzaniem z dentystki demona dewocji. Wymagał o to czasochł onnych zabiegó w i pewnych wydatkó w, dlatego chę tnie przyją ł nowe zlecenie, choć honorarium zapowiadał o się mizerne. Obraz jak obraz: koloryt podobny, rama identyczna, rozmiar takż e zacny, trzy na dwa metry. Tylko pewne akcenty dzieł a został y przestawione. Kró l o szlachetnym obliczu, z mieczem w dł oni zasł aniał biał ego orł a, zagroż onego przez wraż ą sił ę. Od tył u skradał się biskup Stanisł aw w fioletowej szacie, ze sztyletem w garś ci, by zadać monarsze zdradziecki cios w plecy. Natomiast diabeł był identyczny jak w koś ciele, lecz chował się teraz w cieniu purpurata, by chichotać z uciechy. Dzieci zauważ ył y bez trudu, ż e biskupowi mistrz pę dzla nadał drapież ne rysy proboszcza.

Pani Piotrowska, któ ra tymczasem obję ł a kierownictwo szkoł y, zacierał a rę ce z zadowolenia. Ponieważ fotograf wykonał kolorowe zdję cie obrazu, posł ał a powię kszoną odbitkę księ dzu Macią gowi wraz z liś cikiem:

Przekazują c niniejszym zdję cie malarskiego arcydzieł a, dumy naszej społ ecznoś ci, pozwolę sobie wyrazić nadzieję, ż e wielebna osoba zechce mu się uważ nie przyjrzeć i wycią gnie wł aś ciwe wnioski.

Kotł ował y się w Trzydę bach podskó rne nurty, a Zajazd Pod Mieczem funkcjonował bez zarzutu. Ba, zaczą ł wprowadzać pewne nowoś ci. W jadł ospisie pojawił y się: kotlet a la Bolesł aw Ś miał y, rzymskie flaki z olejem, pieprzony pasztet kaznodziejski, bigos heretycki, barszcz z koł dunami biskupimi, jajca w sosie tatarskim. Nazwa tego przysmaku nie pochodzi -jak są dzi się w Polsce - od Tataró w, lecz od schizmatykó w kataró w z poł udniowej Francji, wyrż nię tych w pień w XIII wieku za sprawą Ś wię tej Inkwizycji. Serwowano takż e przeró ż ne koktajle? Torquemada, Auto-da-fe, Papież yca Joanna. Ten ostatni cieszył się najwię kszym wzię ciem z uwagi na pokaź ną zawartoś ć czystego spirytusu, któ ry firma otrzymywał a po cenie hurtowej z pobliskiej gorzelni.

Jako atrakcja artystyczna w dni wolne od pracy wystę pował zespó ł Bolko: dwie gitary i akordeon. Zał oż ony został niedawno przez brygadzistę Benjamina, któ ry ku zaskoczeniu Pelagii i znajomych okazał się samorodnym talentem - nie tylko grał i ś piewał mił ym barytonem, lecz takż e komponował i ukł adał teksty. Dyskusyjna pozostaje kwestia, na ile perypetie mał ż eń skie rudzielca wywarł y wpł yw na ujawnienie się muzyczno-poetyckiej strony jego natury. Trwał a moda na muzykę country, wię c zespó ł popisywał się balladami, opiewają cymi aktualne tematy. Ł atwo wpadał y w ucho i niebawem nucił o je pó ł miasteczka.

Szczegó lne powodzenie zdobył a piosenka o nauczycielu Pokornym. Zaczynał a się zwrotką:

Razu jednego mł odzian Ateusz,

Co wzrok miał ś miał y, serce bez lę ku -

Wlazł na ambonę

Wlazł na ambonę

Wlazł na ambonę

Aby przygadać pewnemu księ dzu.

Strof był o dwadzieś cia; opisywał y drobiazgowo fakt, któ ry tak niedawno wstrzą sną ł mieszkań cami. Finał brzmiał:

Ś pi już Ateusz w grobu ciemnicy

A wichry sł awę niosą po ś wiecie -

Szumią mu dę by

Szumią mu dę by

Szumią mu dę by

Ś lady zginę ł y po księ ż ym biesie.

Tak się zł oż ył o, ż e willa zbudowana przez rodzicó w, któ rą pó ź niej odziedziczył rudowł osy Ben, znajdował a się opodal plebani. Zapiewajł o nagrywał swoje utwory na taś mę i puszczał na cał y regulator, ilekroć zauważ ył proboszcza wracają cego z koś cioł a albo podą ż ają cego na ranną mszę. Wspomniane domostwo był o jednym z kilkunastu, wzniesionych ostatnio po obu stronach projektowanej ulicy. Należ ał o dać jej nazwę. Dyskusja podczas posiedzenia Rady Miejskiej miał a przebieg burzliwy, wię kszoś ć radnych gł osował a jednak za uczczeniem tragicznie zmarł ego nauczyciela.

Stał o się tedy, ż e ksią dz Macią g, by peł nić sł uż bę boż ą, musiał kilkakrotnie w cią gu dnia przekraczać ulicę Ateusza Pokornego, przy akompaniamencie ballady o tymż e osobniku, na wspomnienie któ rego wstrzą sał nim dreszcz odrazy.

Pewien przyjaciel nauczyciela a znajomy Raka, z wykształ cenia elektronik, prowadził zakł ad naprawy telewizoró w. Nie interesował się ani religią, ani polityką, dlatego ś mierć druha, jej okolicznoś ci, wydawał y mu się absurdalne. Postanowił na swó j sposó b uczcić zmarł ego. Przy pomocy biuralisty w koronie dę bu umieś cił skrzynkę obitą blachą, zawierają cą akumulator, ską d cią gną ł się przewó d do lampy rtę ciowej. Instalację uzupeł niał mał y odbiornik, któ ry na sygnał radiowy wł ą czał prą d. Urzą dzenie funkcjonował o znakomicie, a ukryte w gę stym listowiu z ziemi był o niewidoczne.

Pewnego pią tku, dnia targowego, do gabinetu dentystycznego Ró ż y zwalił o się tylu pacjentó w, ż e borował a, plombował a i rwał a zę by do pó ź na. Dopiero o zmroku mogł a zanieś ć obowią zkowa wią zankę na gró b. Zbliż ał a się już do wzgó rza, gdy oto nad dę bami zajaś niał a zorza promienista.

Ró ż a padł a na kolana dł onie wznoszą c ku niebiosom i trwał a tak w trwoż nym zdumieniu. Wiatr poruszał konarami, cienie migotał y i chwilami wydawał o jej się, ż e widzi postać Ateusza. Nie ulegał o wą tpliwoś ci, są dzone jej był o ujrzeć cud, ujrzeć na wł asne oczy, akurat w miejscu, któ re otaczał a czcią. Zaczę ł a się modlić.

- Boż e litoś ciwy, oto dajesz mi znak, ż e duszy nieszczę ś nika winniś my hoł d, ż e krew niewinnie przelana zawiodł a go mię dzy anioł y. Dzię ki ci, Panie, któ ry mnie wybrał eś, abym dał a ś wiadectwo prawdzie...

Nazajutrz cał e miasteczko wiedział o, ż e przy mogile nauczyciela dzieją się dziwne rzeczy. Ró ż a dwoił a się i troił a, dają c ś wiadectwo prawdzie każ demu, kto chciał sł uchać. Wykazał a sporo inicjatywy. Starym dewotkom mó wił a, ż e jeś li nie bę dą bł agał y Ateusza o przebaczenie, same zostaną ukamienowane. Czł onkom koś cielnej straż y porzą dkowej wspominał a jakby mimochodem, iż nazwiska oprawcó w, co ofiarę wlekli na miejsce kaź ni, pojawiają się na niebie wypisane ognistymi literami. Nie krył a, ż e gdy sprzyjają warunki atmosferyczne, sł ychać chó ry potę pień có w, przyzywają cych do piekielnego krę gu proboszcza Macią ga. Nic dziwnego, ż e wieczorem wokó ł wzgó rza zgromadził się tł um ciekawy zjawisk nieziemskich.

Nadcią gał a burza. Nieboskł onem pę dził y zwał y czarnych chmur, smagane porywistym wiatrem. Zapadł zmrok nieprzenikniony. I nagle - ł una otulił a korony dę bó w, rozkoł ysane, szumią ce. Tł um ję kną ł z wraż enia. Dentystka, odziana w biał ą powł ó czystą suknię, z wiankiem we wł osach, wycią gną wszy dł onie przed siebie, ruszył a zboczem w stronę grobu. W ś wietle bł yskawic wydawał a się suną ć bez dotykania ziemi. Gromy bił y coraz bliż ej.

- Zanieś cie modł y do ś wię tego Ateusza - woł ał a w natchnieniu Ró ż a - bł agajcie o przebaczenie, bowiem nikt z nas nie jest bez winy!

Ten i ó w padł na kolana, urzeczony groź nym pię knem scenerii. Niestety - lunę ł a ulewa, ś wiatł o zgasł o i gapie rozbiegli się do domó w.

W niedzielę wieczorem zjeż dż ać zaczę li furmankami i samochodami mieszkań cy są siednich wiosek, a nawet odleglejszych osiedli. Z cię ż aró wki, przysł anej przez Zajazd Pod Mieczem, sprzedawano paró wki, buł ki i pepsi. Zespó ł „Bolko” na zaimprowizowanej estradzie prezentował swó j repertuar. Jakiś cwaniak oferował lusterka ze zdję ciem nauczyciela na odwrocie. Pojawił się nawet milicyjny gazik. Dentystka, któ ra stał a się już centralną postacią, poś redniczką niejako mię dzy ś wiatem ż ywych a mocami nieziemskimi - leż ał a krzyż em przed grobem Ateusza. Przyglą dano się jej z szacunkiem.

Zmierzchał o, gdy zjawił się ksią dz Macią g. Wł os zmierzwiony, sutanna brudna bo potykał się o krzaki i korzenie, strome zbocze okazał o się dlań Golgotą. Rozepchną ł tł um, woł ają c rozpaczliwie:

- Ludzie, czyś cie poszaleli? Ludzie, rozejdź cie się? W tym przeklę tym miejscu nie moż e być ż adnego cudu! Rę czę wam. Przysię gam. Ludzie!

Nikt wszakż e nie zwracał nań uwagi. Zł amany tak zdumiewają cą oboję tnoś cią wobec duchownego, ruszył z powrotem,

gadają c do siebie bez ł adu i skł adu. Doszedł szy ku pierwszym domom odwró cił się - i zmartwiał. Nad mogił ą nauczyciela unosił a się ś wietlista poś wiata...

Skoro ś wit, w gabinecie burmistrza odbył a się narada z udział em sekretarza partii, Gó ralskiego, komendanta posterunku milicji oraz Raka i Ś liwy, wycią gnię tych z ł ó ż ek przez posł ań ca.

- Panie Hieronimie - zagaił Ż oras - pan wysmaż ył ten kawał?

- Czemu ja? - zdziwił się Ś liwa. - Został em mianowany lokalnym specjalistą od cudó w?

- Pomysł był elektronika - przyznał Rak. - Pomagał em mu, owszem, nie przeczę.

- Dlaczego?

- Chcieliś my Atkowi urzą dzić iluminację. Prą d na wzgó rze nie dochodzi, posł uż yliś my się akumulatorem. Nie mó gł stać na ziemi, bo by ukradli.

Opowiedział jak dział a urzą dzenie i z jakim trudem zmontowali je na wysokoś ci.

- Towarzysze - na to sekretarz Gó ralski, szarpią c szpic-bró dkę - sytuacja jest groź na. Bardzo groź na. Jeś li ktoś się domyś li, bę dzie na komunę. Ż e sfingował a cud.

- Czemu mielibyś my to robić? - zdziwił się burmistrz.

- Cholera wie, co ludziom do ł ba strzeli. Ż eby zareklamować swego czł owieka albo ż eby oś mieszyć księ dza. Nie takie rzeczy już nam wmawiano.

- Zawsze twierdził em - wtrą cił Sierż ant - ż e ciemnota lę gnie się pod koś cioł em. Tylko patrzeć, jak zwali się nam na kark telewizja, oni ł owią sensacje. Najpierw okupacja zakrystii, potem lincz, teraz cud. Wykpią miasto.

- Tylko tego nam brakował o - zdenerwował się Ż oras - bę dziemy poś miewiskiem cał ej Polski. A w wojewó dztwie znó w się wś ciekną.

- W porzą dku, panowie - podsumował Rak - doceniam dwuznacznoś ć sytuacji. Namó wię elektronika, ż eby nie zapalał. Kiedy afera ucichnie rzecz zostanie ukradkiem zdemontowana. Sł owo harcerskie.

- Uf, widzę ś wiatł o w tunelu - odetchną ł z ulgą sekretarz. - Pó ki co, buzie na kł ó dkę. Ani sł owa, nawet ż onie, zgoda?

- Zwł aszcza ż onie - dodał burmistrz.

- Toś cie strachu księ ż ulkowi napę dzili - roześ miał się Sierż ant - myś lał em, ż e pę knie ze zł oś ci, gdy dowiedział się o ś wię tym Ateuszu...

Tym sposobem owego ranka, za sprawą pragmatycznych czterdziestolatkó w, cud został zdł awiony w zarodku. Szybko o nim zapomniano, bo Ż oras poś cią gał zewszą d rury. Trzydę by fundował y sobie wodocią gi i kanalizację, kto ż yw musiał rowy kopać w czynie społ ecznym, jeś li chciał mieć dostę p do dobrodziejstw cywilizacji miejskiej. A chcieli wszyscy, katolicy i bezboż nicy, partyjni i aktywiś ci „Solidarnoś ci”.

Tylko Ró ż a nadal wę drował a ku dę bom, oczekują c na znak niebios. Pielę gnował a gró b nazbyt troskliwie, wskutek czego jej gabinet dentystyczny podupadł. Natomiast ksią dz Macią g przestał się chwilowo zajmować Bolesł awem Ś miał ym i wielką polityką; cał ą energię poś wię cił zwalczaniu kultu Ateusza. Grzmiał z ambony przeciw fał szywemu ś wię temu, pisał memoriał y do biskupa, do prymasa, nawet do Watykanu. Nie znalazł szy zrozumienia u duchownej zwierzchnoś ci podupadł na zdrowiu.




  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.