Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





ROZDZIAŁ PIĄTY. Ujawnia się Artysta. Filozofowanie na plaży. Ruja i porubstwo: dentystka Róża traci cnotę, rozpustna Pelagia gwałci duchownego.



ROZDZIAŁ PIĄ TY

Ujawnia się Artysta. Filozofowanie na plaż y. Ruja i porubstwo: dentystka Ró ż a traci cnotę, rozpustna Pelagia gwał ci duchownego.

 

Pł ot, odgradzają cy wznoszony blok mieszkalny od ulicy, upstrzony był ró ż nobarwnymi plakatami. Ś liwa z niesmakiem kontemplował rodzimą twó rczoś ć graficzną: duż o krzyku, mał o sensu. Nachalnoś cią i prymitywizmem afisze przypominał y mu partyjną propagandę wizualną okresu stalinowskiego, tyle ż e tamte pię tnował y reakcję i imperializm, a te opluwał y komunę. Nowa treś ć w starej formie. Galerię koń czył y wizerunki czerwonych szatanó w: diabeł z sierpem i mł otem, diabeł napię tnowany pię cioramienną gwiazdą, diabeł z emblematem „PZPR” na piersi. Czartó w otoczono militarnymi rekwizytami i tł umem uciemię ż onych ludzikó w, o obliczach naznaczonych gł odem i cierpieniem.

- Każ dy ma takiego Belzebuba, na jakiego zasł uż ył.

Ś liwa obejrzał się. Znał mó wią cego z widzenia, Artysta, malował w koś ciele scenę z Bolesł awem Ś miał ym i ś wię tym Stanisł awem. Nosił zawsze brą zowy beret, taką ż pelerynę i jaskrawe koszule, a szyję otaczał jedwabnym szalikiem,, jakby gnę bił go notoryczny bó l gardł a.

- Ż ał osny skutek religijnego wychowania - wskazał pł ot. - Wszystko co dobre pł ynie z niebios, a jad wszetecznoś ci są czą nam upadli anioł owie z rogami. Istota ludzka w takim uproszczonym ś wiecie jest ubezwł asnowolniona, moż e być tylko przedmiotem manipulacji biegunowo przeciwstawnych sił. Mam nadzieję, panie Ś liwa, ż e nie posą dza mnie pan o produkcję tych kiczó w?

- Nie - roześ miał się majster - chociaż, bez obrazy, koś cielny malunek arcydzieł em ró wnież nie jest.

- Z przykroś cią muszę panu przyznać rację. Có ż począ ć ksią dz Macią g pł acił hojnie i zapewniał obfity wikt, co przy dzisiejszych trudnoś ciach zaopatrzeniowych ma swoją wagę. Malarz też czł owiek, samą sztuką się nie wyż ywi. Partia ma kł opoty, przestał a hoł ubić twó rcó w, wię c zwró ciliś my się ku koś cielnym zamó wieniom. Nastę pstwa, jak są dzę, okaż ą się katastrofalne dla polskiej kultury. Ś wią tynie od wiekó w zdobione był y dzieł ami znakomitych mistrzó w pę dzla i dł uta, a teraz wypeł nią się ideologicznie sł usznymi bohomazami. Zamiast czerwonych cenzoró w - czarni, a bezinteresownego mecenasa ani ś ladu.

Artysta odbył z przepastnej kieszeni cybuch i chciał ł adować tytoniem.

- Fajczarz? - ucieszył się Ś liwa. - Chodź my na skwerek, zakurzymy spokojnie.

Rozsiedli się na ł awce i dalej odprawiać fajkowy ceremoniał, owo czyszczenie, nabijanie, upychanie, rozpalanie i wreszcie pyk pyk pyk, dym z amfory uleciał w przestworza.

- Rad jestem, ż e pana poznał em osobiś cie - powiedział malarz, - Ciekaw był em, jak wyglą da idealista. Chodzi o ł amanie strajku w miejscu ś wieckim i rozniecanie tegoż na ziemi poś wię canej, jak wieś ć gminna niesie.

- I có ż pan stwierdził?

- Facjata kanciasta, rysy grubo ciosane, szpakowaty jeż, kwadratowy podbró dek, spojrzenie bezczelne. W sumie charakter stanowczy, by nie rzec: nacechowany uporem. Lubię portretować takich osobnikó w. Gatunek na wymarciu; wiernoś ć ideał om i tak dalej. A każ da ekipa, gdy wreszcie dorwie się do wł adzy, kogo zaczyna deptać? Wł aś nie ich bo przeszkadzają kompromisom z niedawnymi przeciwnikami. Tak marnie jest ś wiat zmajstrowany - sojusze taktyczne są fundamentem rzą dzenia każ dym społ eczeń stwem. I oto powstaje bł ę dne koł o: bez idealistó w nie moż na przeprowadzić rewolucji, wespó ł z idealistami nie sposó b utrzymać się przy sterze. Wię c dostają w dupę najpierw od wrogó w, potem od swoich, a ideał się ga bruku. I leż y tam dopó ty, dopó ki go nie podniesie kolejne pokolenie nieskazitelnych.

- Przesada.

- Oby nie musiał się pan przekonywać na wł asnej skó rze.

Aleją kroczył a zamaszystym krokiem niewiasta w ś rednim wieku. Jej rozł oż ysta ż ó ł ta spó dnica na tle zieleni wyglą dał a jak odwró cony kielich tulipana. Kremową bluzkę ozdabiał pokaź ny krzyż, dyndają cy na ł ań cuszku, blond wł osy podtrzymywał a przepaska haftowana w krzyż owy wzó r. Przed ł awką wyhamował a gwał townie aż wzbił się kurz spod obcasó w. Prychnę ł a. w stronę Ś liwy:

- Bezboż nik! Ś wię tokradca!

- Ś liczna jesteś, panienko, kiedy się gniewasz - powiedział ł agodnie Artysta.

- Dwulicowiec! Artycha od siedmiu boleś ci. Maluje w koś ciele, a zadaje się z komuchem. Pfuj! - splunę ł a i odmaszerował a elastycznie.

- Niczego sobie babka - skomentował malarz - zgrabna, biuś cik wydaje się apetyczny, a sempiterną krę ci jak Lolo-brygida. Któ ż to?

- Dentystka Ró ż a, nawiedzona. Specjalnoś ć: leż enie krzyż em przed oł tarzem. W wolnych chwilach rwie zę by.

- Stara panna, jeś li się nie mylę?

- Tak.

- To tł umaczy zaburzenia charakterologiczne. Wiadomo, ż e koł o trzydziestki cnota rzuca się na mó zg. Ilu mieszkań có w liczą Trzydę by?

- Pię ć tysię cy.

- Z tego, statystycznie rzecz biorą c, poł owę stanowią mę ż czyź ni. Odliczmy starcó w i dzieci a otrzymamy co najmniej tysią c chł opa. Zagadka: z cał ego puł ku samcó w ż aden ochoczo Ró ż y nie przerż ną ł? Wstyd dla sympatycznego miasteczka. Czyż by los chciał, ż ebym ja, przybysz z obcych stron, uwolnił nieszczę sną od jarzma?

Nie był o to pytanie retoryczne, co miał o się okazać dwa tygodnie pó ź niej. Nadeszł a upalna niedziela i przyjaciele spotkali się na plaż y, zagospodarowanej staraniem burmistrza Ż orasa. W kilku stoiskach moż na tu nabyć pieczone kurczaki, smaż one ryby, lody i napoje chł odzą ce; czynny jest takż e kiosk z prasą i wypoż yczalnia kajakó w. Jezioro ś redniej wielkoś ci, otoczone z trzech stron lasem, wodę ma czystą, nic wię c dziwnego, ż e mieszkań cy spę dzają tutaj wolny czas.

Rozebrawszy się Ś liwa, Rak, Benjamin i Ateusz Pokorny oddali się ką pielom sł onecznym. Panował a obezwł adniają ca cisza, tylko z oddali dobiegał ś miech dzieciarni, baraszkują cej w mokrym ż ywiole. Nieco pó ź niej zjawił się takż e ojciec Hiacynt. Habit ś cią gną ł w odległ ych zaroś lach i nió sł pod pachą. Wiedział, ż e pojawienie się sukienki duchownej wzbudzi zbę dne zainteresowanie gawiedzi a tego wolał unikną ć. Kroczył statecznie w poszukiwaniu wygodnego legowiska; piasek wciskał się w sandał y, najpierw przystawał by wytrzą sną ć intruza a potem dał za wygraną i boso, w niebieskich ką pieló wkach, zbliż ył się do leż ą cych.

- Co widzą oczy moje? Komuna we wzmocnionym skł adzie. Moż na rozł oż yć się opodal?

Rudzielec, któ ry zaczynał już drzemać, otwarł jedno oko i mrukną ł:

- Tylko mnicha tu brakował o...

- Gorycz cię gnę bi, bracie - odparł zakonnik moszczą c się w grajdole - a to szkodzi na wą trobę. Wobec nieszczę ś ć, któ rymi nas Bó g doś wiadcza, powinniś my zachowywać rozsą dny dystans. Ludowe przysł owie powiada, ż e nie ma zł ego, co by na dobre nie wyszł o; tkwi w nim ż yciowa mą droś ć. Weź my na przykł ad niewiernoś ć mał ż onki...

- To moja sprawa! - ż achną ł się Benjamin.

- Mylisz się, Pelagia sieje zgorszenie, co czyni twą troskę sprawą publiczną. Zwł aszcza, ż e powoł uje się na sakrament ś lubu koś cielnego, by czynić zł o za parawanem mał ż eń stwa, któ re przecież w ś wietle prawa kanonicznego został o przez nią rozbite. Cudzoł ó stwo jest cię ż kim grzechem.

- Mogę uzyskać rozwó d? - poderwał się rudzielec a oblicze promieniał o mu nadzieją. - I wyrzucić babę na zbity pysk? Zamienił a mieszkanie w burdel.

- Moż esz poczynić stosowne starania, bracie, przy mej skromnej pomocy. Borykasz się, nie ty jeden, z odwiecznym problemem.

- Mistrz Rabelaiś - wtrą cił nauczyciel - w tej materii był optymistą. Powiada: Jeś li bę dziesz rogaczem, ś liczniuchna twoja ż ona, ergo: uprzejmą dla cię bę dzie ona, ergo: bę dziesz miał wielu przyjació ł, ergo bę dziesz zbawiony. Tylko ci to na lepsze wyjdzie, grzeszniku.

- Mnie nie dotyczy - posmutniał Benjamin - uprzejmoś ci w Pelagii za grosz, a przyjació ł, poza wami, nie mam.

- Pozostaje ci wiara w zbawienie.

- Dzię ki za pociechę, belfrze.

- Zadziwiają ce, zważ cie panowie, jak trafne są pewne sentencje, wymyś lone przez francuskich filozofó w - mó wił zakonnik. - Oto Montaigne: Pró ż no wspinać się na szczudł a, na nich takż e trzeba chodzić wł asnymi nogami. Na najwyż szym tronie ś wiata i tak przy sią ś ć musimy wł asnym zadkiem. Albo: Nikt nie jest wolny od mó wienia bredni; ź le jest jedynie mó wić je z wysił kiem. La Rochefaucauld, zresztą mó j ulubiony autor z epoki Oś wiecenia: Powaga jest obrzą dkiem ciał a, wymyś lonym dla ukrycia brakó w ducha. Zawsze mamy doś ć sił y, by znieś ć cudze nieszczę ś cia. Z prawdziwą mił oś cią jest jak z pojawianiem się duchó w - wszyscy o nich mó wią, lecz nikt ich nie widział - Nie ma cnotliwych kobiet, któ re nie był yby znudzone tym rzemiosł em.

- Urocze lecz abstrakcyjne - przyznał Ateusz. - Natomiast wspomniany już przeze mnie Rabelaiś daje radę praktyczną do stosowania wobec wś ciekł ych przeciwnikó w politycznych: Gł aszcz chama - to cię kopnie, kopnij chama - to cię pogł aszcze.

- Celna myś l - stwierdził Ś liwa - taktyka gł askania, któ rą uprawia warszawska elita partyjno-rzą dowa, przynosi jej coraz dotkliwsze kopy, a te rykoszetem trafiają w nasze zadki.

Wiercą cy się niecierpliwie Rak wreszcie zdoł ał wtrą cić swoje trzy grosze:

- Ja też zapamię tał em parę zgrabnych powiedzonek. Anatol France twierdzi, ż e katolicyzm jest najbardziej znoś ną formą oboję tnoś ci religijnej, a Chrystus przynió sł cywilizacji trzy dokuczliwe choroby: dziewictwo, mistycyzm i melancholię.

- Zechciejcie, panowie, oszczę dzić mi debaty o sprawach wiary - franciszkanin zł oż ył bł agalnie dł onie. - Wiadomo, ż e w tej kwestii ró ż nimy się krań cowo. Pó jdę trochę popł ywać.

Odprowadzili go wzrokiem. W wodzie czuł się ś wietnie, suną ł na przemian crawlem i delfinem, potem wdrapał się na bezpań ski kajak i po wiosł o wał w stronę przeciwległ ego brzegu.

- Zaczynam odczuwać przypł yw sympatii do Hiacynta - zauważ ył, nauczyciel. - Mał o miał em stycznoś ci z zakonnikami, lecz w tym wypadku mó gł bym powtó rzyć z pewną przesadą: oto najszczerszy mnich, jaki od począ tku mnichostwa mniszył się mię dzy mnichami.

- Pasuje do księ dza Macią ga jak kareta do woł u - potakną ł Rak - on powinien zostać proboszczem, jeś li już stary Kurowski musi odejś ć.

- W Koś ciele jak w partii, decyduje negatywna selekcja - na to Ś liwa - dureń arogancki wobec sł abych a uległ y wobec moż nych awansuje.

Zaczę li prześ cigać się w wyszukiwaniu analogii. Tę pa wiernoś ć dogmatom, nacią ganie faktó w do teorii. Nieomylnoś ć przywó dcy, czoł obitny kult wodza (papież, lider proletariatu). Internacjonalizm obu doktryn. Ż ą dza kontrolowania każ dej dziedziny ż ycia. Nienawiś ć do odstę pcó w i niepokornych (inkwizycja, czystki stalinowskie). Zwalczanie wolnej myś li, dominacja wiary nad rozumem.

Poprzez tę wyliczankę uś wiadomili sobie nagle, ż e są heretykami i dla czarnych i dla czerwonych, co okrywał o ciemnymi chmurami ich skromne perspektywy ż yciowe. Mogliby zawoł ać sł owami Hamleta: Biada podrzę dnym istotom, gdy wchodzą pomię dzy ostrza potę ż nych szermierzy! Zapadł o przygnę biają ce milczenie, któ re zepsuł oby im do cna ś wią teczny wypoczynek, gdyby nie ukazał się Artysta.

Malarz, w nieodstę pnym berecie i pelerynie, przygarbiony, jakby lumbago szarpał o mu mię ś nie, kuś tykał przez plaż ę podpierają c się laską. Twarz, pokryta kró tkim zarostem zrudział ym od fajkowego dymu, naznaczona był a bó lem. Dostrzegł szy Ś liwę, przystaną ł:

- Sł owo ciał em się stał o. Rozprawiczył em dentystkę Ró ż ę.

Ś miech eksplodował nad jeziorem aż echo odbił o się o ś cianę lasu; przestraszony zakonnik przył oż ył się do wioseł, by wró cić na plaż ę. Artysta rozł oż ył pelerynę i usadowił się ostroż nie na wzgó rku piasku.

- Przepraszam zacne towarzystwo. Nadszarpnię ta kondycja. Bł ona okazał a się nieco zrogowaciał a i moje narzę dzie rozkoszy poniosł o uszczerbek. Musiał em namaś cić je balsamem i obandaż ować, stą d pewne zakł ó cenia ró wnowagi. Uwiera, cholera.

- Czł owieku, dokonał eś cudu!

- Wstrzymajmy się od pompatycznych okreś leń. Otó ż zgł osił em się do gabinetu dentystycznego by zaplombował a zą b, któ ry zresztą zaczynał mi dokuczać. Mię dzy jednym atakiem wiertł a a drugim napomkną ł em, ż e poszukuję modelki do portretu ś wię tej Magdaleny; zamó wił go rzekomo proboszcz, by wypeł nić puste miejsce nad bocznym oł tarzem. Liczył em na wrodzoną pró ż noś ć niewieś cią - ujrzeć swoje oblicze utrwalone w dziele sztuki i wystawione na nieustają cy widok publiczny, to okazja rzadka. Zapewnił em, ż e dodam blasku i szlachetnoś ci wizerunkowi, jeś li zechce, dla mnie bowiem oryginał jest wystarczają co pię kny, by umieś cić nad nim aureolę. Nie znajdzie się ł yk pł ynu dla wę drowca?

Ś liwa zdją ł kapsel i podał butelkę Artyś cie, któ ry piwo wlał w siebie jednym haustem, po czym odsapną ł z ulgą.

- Zanim plomba zdą ż ył a stwardnieć w paszczę ce, Ró ż a wyraził a zgodę, pod jednym wszakż e warunkiem: seanse odbywać się bę dą w jej mieszkaniu, a nie w pracowni malarskiej, bo wie z literatury, jakie tam ś wiń stwa wyrabiają pacykarze z modelkami. Zgodził em się -tym ł atwiej, ż e w Trzydę bach ż adnej pracowni nie posiadam. Począ tek został zrobiony. Odtą d chodził em do niej codziennie wieczorową porą i przyznam się, ż e malował em z przyjemnoś cią, odnajdują c w ciele dentystki ukryte powaby. Począ tkowo nie chciał a odsł onić niczego, poza ramionami. Przyniosł em wię c album z rycinami ś wię tych niewiast, wskazują c obnaż one szczegó ł y anatomii, od Madonny karmią cej piersią dziecią tko, po Cecylię w stroju nader niekompletnym gwał coną przez rzymskich ż oł dakó w. Przekonywał em, iż Magdalena, nim awansował a w poczet ś wię tych, był a w staroż ytnej Jerozolimie striptizerką, dlatego muszę się trzymać prawdy historycznej. Osobę trzeba koniecznie ukazać w negliż u.

Otarł pot z czoł a. Kajak zbliż ał się, Artysta rozpoznał ojca Hiacynta. Uczynił gest wyraż ają cy zdumienie i przyspieszył relację.

- Nadszedł wreszcie dzień upragniony, gdy ujrzał em biust w cał ej krasie. Co wię cej, powiał przecią g unoszą c sukienkę modelki, abym mó gł dostrzec, ż e pod zwiewną szatą brak bielizny. Panowie, każ dy kiedyś przeż ywał chwilę odurzają cego uniesienia, wię c mnie zrozumiecie: przestał em nad sobą panować. Porwał em dentystkę w ramiona, cał ują c gdzie popadł o, rzucił em na tapczan aż sprę ż yny zawył y. Bezł adnie zdzierał em z siebie odzienie, ona zaś zasł oniwszy oczy, bluzgał a ł aciną: „Noli me tangere, noli me tangere! ”. Już ja ciebie tangere, krasawico - pomyś lał em - do ś mierci bę dziesz pamię tać. Narychtował em cel (w czym mi zresztą nie przeszkadzał a) i wzią wszy rozbieg, wystartował em jakby we mnie wstą pił a chuć wszystkich samcó w planety. Klnę się, ż e gdybym nie trafił, tapczan został by przebity na wylot. Szczę ś liwie trafił em. Trzask, ję k, bó l przenikliwy. Ró ż a, otrzą sną wszy się z chwilowego osł upienia, przeszł a na dialekt lokalny: „Jeszcze! Mocniej! Gł ę biej! ”, a ja nieszczę sny pił ował em jej cnotę nie zważ ają c na boleś ć rwą cą mi lę dź wie...

- Zgrabnie opowiedziane - pochwalił Ateusz - koloryt lokalny jest, wł aś ciwa doza przesady obecna.

- Liczę na dyskrecję. Być moż e mentalnoś ć Ró ż y uległ a zwichrowaniu, lecz ciał o został o ponę tne. Po nieodzownej kuracji przyrodzenia zamierzam z nią wspó ł ż yć. Na pró bę. Postaram się wypę dzić z waszej dentystki demona dewocji, lecz proszę usilnie - ż adnych komentarzy, zwł aszcza publicznych.

Ojciec Hiacynt wreszcie wylą dował na plaż y i wró cił do swego grajdoł a. Artyś cie, któ rego poznał podczas ś wią tynnej twó rczoś ci, podał dł oń.

- Panu udał o się rozbawić towarzystwo?

- Opowiadał em dowcipy z cyklu „sekretarz partii na mó wnicy”.

- Chę tnie bym usł yszał.

Malarz ją ł naś ladować mó wcó w z talentem parodysty - przy każ dym zdaniu inna mimika, tonacja i gest. W poł owie kwestii robił pauzę, aby pointa wypadł a bardziej wyraziś cie:

- Towarzysze, staliś my nad brzegiem przepaś ci (pauza) na szczę ś cie dziś jesteś my o krok dalej! Szanowni zebrani, muszę stwierdzić samokrytycznie, ż e gdzie my jesteś my, nic się nie udaje (pauza) niestety, nie moż emy być wszę dzie! Obywatele, to prawda ż e straciliś my orientację (pauza) lecz mamy chociaż odwagę podą ż ać niezł omnie naprzó d! Drodzy emeryci, zaprzeczam kł amstwu, ż e przed wami brak jasnych perspektyw (pauza) tak starzy jak dziś nie bę dziecie już nigdy!

- Z kazań też dał oby się wył owić sporo pereł ek nonsensu. Logika, nad czym boleję, nie jest najmocniejszą stroną wspó ł czesnych agitatoró w - stwierdził bezstronnie zakonnik nakł adają c habit.

Z uwagi na przypadł oś ć Artysty, do miasta wracano ż ó ł wim krokiem, gawę dzą c o przyziemnych sprawach. Sł oń ce chylił o się ku zachodowi, przydroż ne jabł onie otwierał y pą ki kwiatowe. Za plecami został o jezioro i wrzask dzikich kaczek.

O wspomnianej wyż ej sympatycznej porze dnia i roku, gdy wszelkie stworzenie chwali Pana, a bogobojni obywatele, odmó wiwszy modlitwę, zasiadają do wieczerzy - szatan staną ł na drodze prostolinijnego księ dza Pyrki. Urlopowany z powodu rozgł osu, jakiego nabrał a przedwczesna okupacja szkoł y, wró cił z zasł uż onego wypoczynku i proboszcz zlecił mu kolejną odpowiedzialną misję. Powinien mianowicie odwiedzać mieszkania tych parafian, któ rzy lekce sobie waż yli katolickie powinnoś ci, by sł owem boż ym wzruszyć sumienia nieszczę snych i sprowadzić ich na powró t do owczarni. Serce mł odego kapł ana przepeł niał a gorliwoś ć, wzią ł się wię c raź nie do, dzieł a. Wkró tce z pomocą dyspozycyjnych wiernych sporzą dzona został a czarna lista zbł ą kanych owieczek, a mnogoś ć ich nieprzebrana, a hardoś ć ich przeraż ają ca.

Dopiero wó wczas ksią dz Pyrko zrozumiał, jaki ogrom pracy spadł na jego barki. Nie ulą kł się trudu, ani nie zaniedbał koniecznych przygotowań. Przez tydzień poś cił, czas trawią c na modlitwach, lekturze dzieł Ojcó w Koś cioł a, czynieniu notatek,

by mogł y go wspomó c gdy tradycyjna argumentacja zawiedzie, począ tki okazał y się trudne. Owszem, w kilku domach przyję to go po chrześ cijań sku poczę stunkiem, a w oczach gospodarzy znalazł okruch skruchy, lecz w innych zatrzaś nię to drzwi przed nosem. Trafił na chama, co zwymyś lał go od ż ebrakó w i rzucił pogardliwie banknot, zresztą o zawstydzają co niskim nominale. Natkną ł się nawet na ś wiadka Jehowy; ten wygł osił tyradę o Armagedonie tudzież koń cu ś wiata, a do księ dza zwracał się grubiań sko per „fał szywy proroku”.

Nic dziwnego, ż e gdy dotarł do przytulnej willi, ukrytej w zadbanym ogrodzie, ogarnę ł o go prześ wiadczenie, iż tutaj znajdzie ludzi inteligentnych, podatnych na jego wywody. Na parterze lokatorzy ś wiecili nieobecnoś cią, natomiast drzwi pię tra otwarł a niewiasta o mił ej powierzchownoś ci, skwapliwie zapraszają c do ś rodka. Nie wiedział, biedaczysko, ż e wpada w szpony niejakiej Pelagii, niby-ż ony rudowł osego brygadzisty Benjamina, któ ry w tym czasie u są siadó w przegrywał zaskó rniaki w pokera. Posadził a goś cia na kanapie i obskakiwał a z podejrzaną gorliwoś cią:

- Ksią dz utrudzony, proszę skosztować serniczka domowego wypieku. Naparstek wiś nió weczki dobrze zrobi, bł agam, bez krę pacji. Oto kawusia po gruziń sku, moja specjalnoś ć. Tę bombonierę przywió zł znajomy z Holandii, same pysznoś ci: owoce z likierem w czekoladzie. Dosł ownie rozpł ywają się w ustach! Poczuję się uraż ona, jeś li ksią dz nie spró buje.

Pił i jadł co mu podsuwano, podczas gdy gospodyni, przeprosiwszy za niestosowny stró j (szlafrok) ubrał a w przyległ ym pokoju wizytową sukienkę seledynowej barwy: przó d z dekoltem do pę pka, tył bez plecó w. Poprawił a makijaż, czarne wł osy dotą d upię te spł ynę ł y na ramiona. Skropiwszy się obficie jaś minowym perfum, wró cił a do goś cia. Odurzają cy zapach, wszechobecna golizna, bo siadają c obok duchownego odsł onił a ró wnież kolana, lubież ne spojrzenia piwnych oczu - wszystkie te perfidne damskie sztuczki oszoł omił y księ dza Pyrkę. Przymkną ł skromnie powieki, szepcą c „Kto się w opiekę odda Panu swemu... ” W pewnej chwili chrzą kną ł nawet, chcą c wyjawić naboż ny cel wizyty, lecz rwą cy potok niewieś ciej wymowy zamkną ł mu usta:

- Przyznam się, ż e tak przystojny mę ż czyzna nie bywał W tych progach. Nigdy. Ach, ksią dz ma pię kne wł osy, w dotyku jak aksamit. Ta skó ra zdumiewają co delikatna! Wschodnie

narody twierdzą, ż e dł oń mó wi wszystko o charakterze czł owieka, muszę przyznać rację, jasne, te wysmukł e palce, stworzone do pieszczot... Ileż to kobiet został o osieroconych przez uosobienie mę skoś ci, któ re mnie tak niespodziewanie nawiedził o! Strach pomyś leć o licznych dziewczą tkach, ł kają cych z pragnienia przed kratą celibatu...

Sypał a komplementami a każ dy ze stosownym gestem: gł adził a wł osy, szyję, dł oń, przysuwają c się wcią ż bliż ej, dzwony wychylał y się z dekoltu wstrzą sane spiesznym oddechem, ż ar jej uda palił przez odzienie. Dostrzegł szy zaś, ż e w miejscu poż ą dliwie obserwowanym z sutanny zaczyna się robić namiot - krzyknę ł a triumfalnie „ha! ” i kilkoma wprawnymi ruchami zerwał a z ciał a szatę duchowną. Szwy pę kał y, bielizna fruwał a, a ksią dz Pyrko - gdy mimo ż arliwych westchnień Anioł Stró ż nie przyleciał z odsieczą - popadł w letarg. Zniknę ł a granica mię dzy snem a jawą, zatarł a się cezura mię dzy duszą a ciał em. W zwichrowane jestestwo wikarego wtargną ł diabeł, podpowiadają c mu co ma czynić; wiadomo zaś z uczonych ksią g, ż e w tej materii moce piekielne dysponują pomysł owoś cią przekraczają cą ludzkie wyobraż enia.

Tymczasem rudowł osy Ben, przegrawszy w pokera nie tylko gotó wkę lecz takż e przyszł e pobory, wró cił wś ciekł y i gł odny do domu. W kuchni smaż ył jajecznicę, gdy z sypialni dobiegł y go niedwuznaczne poję kiwania. Pelagia znowu się kurwi - pomyś lał, nie przestają c mieszać na patelni. Dopiero gdy zaspokoił pierwszy gł ó d, obudził a się w nim ciekawoś ć, kogo też sobie ta wywł oka dziś przyhoł ubił a. Zajrzał przez dziurkę od klucza i krew uderzył a mu do gł owy, dostrzegł bowiem na oparciu krzesł a sutannę. Rykną ł jak raniony zwierz, kopniakiem otwarł drzwi i z kijem od miotł y w garś ci wtargną ł do ś rodka.

- Ty zdziro! W moim mieszkaniu z klechą?! Zaczą ł bezlitoś nie okł adać obnaż one ciał a; kij szybko się poł amał, wię c uruchomił potę ż ną pię ś ć.

- Zbrodniarzu, księ dza bijesz! - stę kał przeję ty zgrozą i bó lem wikary, zasł aniają c się lewicą przed ciosem, a prawicą chronią c narzą d mę ski.

Pelagia, owinię ta prześ cieradł em, skoczył a na krzesł o i z wyż yn obrzucał a Bena subtelnymi wyzwiskami:

- Ty troglodyto! Ty chamie jaskiniowy! Ty ruda mał po!

Duchowny drogę do wyjś cia miał odcię tą. W przypł ywie desperacji, gdy brygadzista jemu pofolgował by doł oż yć Pelagii - porwał sutannę i dał susa oknem. Spadł na zagon ró ż. Z przeraź liwym wrzaskiem wyrwał się z gę stwiny kolcó w, okrył nagoś ć i pokuś tykał do plebani, Bogu dzię kują c, ż e uszedł z opresji cał o, a litoś ciwy mrok ukrył go przed oczyma przechodnió w.

Proboszcz rę ce zał amał na widok wchodzą cego.

- Synu, wyglą dasz jak pó ł tora nieszczę ś cia: sutanna porwana, bez guzikó w, siniaki, krew... Chryste Panie! Wypadek? Napad?

- Zgrzeszył em. Myś lą, mową i uczynkiem. Bó g ukarał... - oczy wikarego wypeł nił y się ł zami.

- Wymyjesz się i przebierzesz. Draś nię cia zajodynuj. Potem wysł ucham spowiedzi - zadecydował doktor teologii po namyś le.

Tegoż wieczoru, gdy wszystko został o wyznane, gdy oznajmił winowajcy ego te absolvo, a ten ucał ował stuł ę i peł en skruchy oddalił się na spoczynek - ksią dz Macią g dł ugo rozmyś lał. Ż eby zgrzeszył z jaką ś nadobną a dyskretną wdó wką, moż na by zrozumieć, ale z tą flą drą Pelagią? Niepoję te są wyroki boskie, kierują ce naszymi krokami. Zaiste, zatrważ ają ca jest przebiegł oś ć szatana i perfidia, z któ rą rozpoś ciera swe sieci by wykorzystać ludzką sł aboś ć. Z taką heterą, któ ż by się spodziewał?




  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.