Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





ROZDZIAŁ TRZECI. Obmierzły rechot władcy ciemności. Ksiądz Maciąg do szturmu uderzy. Okupacja szkoły, Lenin w zakrystii. Trzydęby dostają się na czołówki prasy światowej.



ROZDZIAŁ TRZECI

Obmierzł y rechot wł adcy ciemnoś ci. Ksią dz Macią g do szturmu uderzy. Okupacja szkoł y, Lenin w zakrystii. Trzydę by dostają się na czoł ó wki prasy ś wiatowej.

 

Ksią dz Macią g, uporawszy się z problemami budowlanymi, rozejrzał się bacznie po parafii i zdję ł a go zgroza. Ponad poł owa dorosł ych nie zaglą dał a do ś wią tyni nawet raz w roku. Niewinne duszyczki maluczkich dostał y się w ł apy podejrzanego indywiduum, nomen-omen Ateusza, któ remu sekundował a niejaka Piotrowska, ż yją ca w grzesznym konkubinacie z weterynarzem. Starsza mł odzież przechodził a obok, nie dostrzegają c swego duszpasterza, a w najlepszym razie pozdrawiał a ś wieckim „dzień dobry” zamiast poboż nym „niech bę dzie pochwalony Jezus Chrystus”. Szerzył się kult ś wię tobó jcy, Bolesł awa Ś miał ego - miał już swoją ulicę, dę by, trafił do podrę cznikó w szkolnych. Fakt ten ksią dz Macią g odczuwał jak osobistą zniewagę ponieważ to wł aś nie jego patrona, biskupa krakowskiego Stanisł awa, kazał kró l zarą bać w roku pań skim 1078, za co dostą pił wiekuistego potę pienia, ofiarę zaś wyniesiono na oł tarze.

Uroczystoś ć poś wię cenia domu boż ego uś wietnił swoją obecnoś cią sam biskup. Bił y dzwony, kł onił y się przed oł tarzem sztandary, chó r mieszany intonował Te Deum laudamus. Na drzwiach umieszczono tablicę: Koś ció ł rzymskokatolicki pod Wezwaniem ś wię tego Stanisł awa. W bocznej nawie pojawił się Olejny obraz, przedstawiają cy scenę mę czeń stwa, pę dzla stoł ecznego artysty, któ ry wprawdzie kazał sobie sł ono zapł acić, lecz nadał dzieł u oczekiwaną wymowę. Kró l o ponurych rysach dzierż ył miecz ociekają cy krwią, a za jego plecami rechotał z zadowolenia diabeł; ś wię ty natomiast miał oblicze wzniosł e, prawicę wycią gał ku niebiosom, ską d po jego duszę nadlatywali anioł owie.

Ulicami grodu przeszł a imponują ca procesja, a echo naboż nych pieś ni dotarł o nawet do uszu zatwardział ych grzesznikó w. Czcigodny doktor teologii przeż ył swó j wielki dzień. Odpoczą wszy nieco, zabrał się do czynnoś ci organizacyjnych. Powoł ał Radę Parafialną i przeprowadził intensywne szkolenie jej czł onkó w, aby nie mieli najmniejszej wą tpliwoś ci, ż e zł o zagnieź dził o się w organach wł adzy.

- Jak kraj dł ugi i szeroki podnoszą się gł osy protestu przeciw bezboż nemu reż imowi - mó wił - azaliż nam wolno nie upomnieć się o prawa ludu boż ego? Musimy spisać ż ą dania i przedstawić je komu trzeba. Ż ą dać, naciskać, domagać się, nie ustę pować - oto metoda jedynie skuteczna.

W poniedział ek pię cioosobowa delegacja zjawił a się w ratuszu. Przewodniczył jej najstarszy z bednarzy Kuterskich, Antoni, a skł adał a się z dwó ch gospodyń domowych, nawiedzonej duchem apostolskim dentystki o imieniu Ró ż a oraz ogrodnika Ś widerskiego. Lista z postulatami wylą dował a na biurku.

- W porzą dku - powiedział naczelnik - rozpatrzymy punkt po punkcie. Bez zwł oki.

Posadził goś ci za stoł em, kazał poczę stować kawą.

- Pierwsze: przemianować ulicę Bolesł awa Ś miał ego na ulicę marszał ka Jó zefa Pił sudskiego. Drodzy pań stwo, uchwał ę taką musi podją ć Rada Miejska, ja wykonuję tylko jej polecenia. Drugie: wycią ć dę by na wzgó rzu. Wykluczone, odką d ustawę o ochronie przyrody uchwalił Sejm, obowią zuje ona wszystkich obywateli. Mnie, was i proboszcza też. A pan, panie Antoni, -moż e dę binę na beczki sprowadzić z nadleś nictwa. Trzecie: usuną ć ze szkoł y nauczycieli: Pokornego i Piotrowską. A dla-czegoż to, jeś li wolno spytać?

- Bezboż nicy! - wykrzyknę ł a dentystka, pą sowieją c z emocji.

- Pani Ró ż o, pacjent przychodzą c z chorym zę bem pyta, czy pani jest wierzą ca? Jego obchodzi tylko aby zabieg wykonany został fachowo. Zastanowiliś cie się, kto bę dzie uczył wasze dzieci, jeś li zwolnimy najlepszych pedagogó w?

Delegacja milczał a. '

- Jest jeszcze punkt czwarty: domagamy się wolnoś ci religii. Moż ecie wskazać choć by jeden przypadek, ż e komuś utrudniano praktyki religijne? A moż e ksią dz Macią g miał kł opoty z budową koś cioł a? Nie? To powiedzcie mu, ż eby przestał ludziom mą cić w gł owach.

Nie ulegał o wą tpliwoś ci, ż e pierwszą rundę wł adza wygrał a. Proboszcz wycią gną ł stą d wniosek, iż dalsza rozgrywka wymaga mobilizacji opinii publicznej. Ton niedzielnych kazań stawał się coraz ostrzejszy, on zresztą wyż ywał się w oratorskim kunszcie i nie zwykł hamować impetu doborem argumentó w. Wł osy zapuś cił sobie na kark opadają ce, co w zestawieniu z ascetyczną twarzą i wyrazistą gestykulacją dawał o mu natchniony wyraz.

Najbliż sze kazanie poś wię cił problemom lokalnym:

- Bracia w Chrystusie, spó jrzcie na malowidł o przedstawiają ce mę czeń stwo naszego patrona. Zabó jca trzyma ż elazo ociekają ce krwią, niewinnie przelaną. Hań ba, po trzykroć hań ba tym, co narzę dzie zbrodni kazali umieś cić na szyldzie spelunki, gdzie niektó rzy z was trwonią cię ż ko zarobiony grosz. Zajazd Pod Mieczem - oto pomnik, któ ry bezboż na wł adza wystawił a ohydnemu czynowi kró la-ś wię tobó jcy. Azaliż myś licie, ż e szatan chichocze z zadowolenia tylko na tym obrazie? O nie! Obmierzł y rechot wł adcy ciemnoś ci rozlega się dziś z ró ż nych stron Trzydę bó w, a kolor jego czerwony, a znak jego sierp i mł ot, a gniazdo jego owe pnie zmurszał e, na urą gowisko bogobojnym mieszkań com sterczą ce tam, na wzgó rzu. Na wasze urą gowisko, drodzy bracia i umił owane siostry!

Nastę pnej niedzieli zają ł się sprawami ogó lnokrajowymi:

- Gdy przemierzamy naszą pię kną ojczyznę, ogarnia nas przeraż enie. Oto niecne moce usił ują przekształ cić Polskę w dziki kraj bez Boga. Zamiast prawdy gł osi się kł amstwo, zamiast wolnoś ci daje niewolę, zamiast mił oś ci wpaja nienawiś ć, zamiast moralnoś ci szerzy nieprawoś ć. Komuż, jak nie nam, przypadł o w udziale bronić wiary ś wię tej i postawić tamę ideologii marksistowskiej, któ ra niby Lewiatan chce poż reć kraj od tysią ca lat katolicki? Ludu boż y! Moż ni tego ś wiata usił ują doprowadzić nas do zniszczenia materialnego i nicoś ci duchowej, a ty milczysz? Nie zasł onisz gorą cym sercem niby tarczą swego Koś cioł a? Nie posł uchasz wezwania twych kapł anó w? Biada nam, jeś li w potrzebie nie staniemy ramię przy ramieniu, a moce piekielne zwycię ż ą...

Kolejny popis oratorski się gał w rejony wielkiej polityki O wymiarze globalnym:

- Spó jrzmy na ten ś wiat podzielony, mili bracia. Có ż dostrzegamy? Oto z jednej strony cywilizacja wyrosł a w basenie Morza Ś ró dziemnego, kolebce wspó ł czesnej kultury, orę downiczka wolnoś ci i demokratycznych swobó d. Z drugiej strony barbarzyń stwo nadcią gają ce od wschodu i niosą ce pogardę ludzkiej indywidualnoś ci. Zaiste! Bó g pragną ł nas doś wiadczyć niby nieszczę snego Hioba, bowiem znaleź liś my się w ponurym cieniu mrocznej sił y, któ ry wysysa z nas krew, chce zawł adną ć umysł em, się ga pazurami po dusze naszych dziatek. Lecz nie upadajcie na duchu, bowiem powiedziane jest: poniż eni bę dą wywyż szeni i zapanuje Kró lestwo Boż e od oceanu do oceanu, od kontynentu do kontynentu, od Bieguna Pó ł nocnego do Bieguna Poł udniowego i jeszcze dalej. Amen.

Wielebny duszpasterz miewał wszakż e przebł yski realizmu. Zdawał sobie sprawę, ż e samo sł owo, choć by najbardziej podniosł e, nie wystarczy, gdyż owieczki odczuwają potrzeby nader prozaicznej natury. Trwał a wł aś nie akcja nadsył ania daró w koś cielnych z zagranicy, wię c zakrzą tną ł się u zwierzchnikó w i niebawem z cię ż aró wek wył adowano do sali parafialnej paczki, skrzynie i worki z atrakcyjną zawartoś cią. Zapowiedział radosną wieś ć z ambony, zaznaczają c, ż e w pierwszym rzę dzie obdarowani, zostaną najgorliwsi wierni, nastę pnie rodziny wielodzietne i osoby samotne, a być moż e ró wnież inni potrzebują cy. Pod jego dyktando Rada Parafialna sporzą dził a listę, po czym kogo trzeba obdzielono. Na gł owę wypadł o pię ć kilo cukru, tyleż mą ki, nieco kaszy manny, puszka oleju oraz po kilogramie masł a i smalcu. Aktywiś ci otrzymali dodatkowo pewną iloś ć czekolad, kawy i herbaty.

Kaznodziejska i organizacyjna dział alnoś ć księ dza Macią ga zaczę ł a przynosić owoce: społ ecznoś ć trzydę bska został a przykł adnie podzielona na bezboż nikó w i wierzą cych. Co wszakż e nie wyjaś nia wszystkiego, bowiem wś ró d ateistó w rozró ż niano czł onkó w partii, spisanych na straty i niegodnych szacunku aroganckich wolnomyś licieli, któ rzy są narzę dziem tych pierwszych; niedowiarkó w przypadkowych, rokują cych jeszcze cień nadziei na powró t do owczarni. Wbrew pozorom podział y wś ró d ludu boż ego okazał y się bardziej skomplikowane. Najwyż ej notowana kategoria to katolicy walczą cy sł owem i czynem; za nimi osoby praktykują ce regularnie i szczodre dla koś cioł a; dalej parafianie wprawdzie praktykują cy, lecz ską pi jeszcze dalej ci, co dom modlitwy odwiedzają od wielkiego dzwonu; na samym koń cu zaś postacie dwuznaczne, takie co to wprawdzie wiary się nie wypierają, ale w kieszeni noszą legitymacje ró ż nych reż imowych stowarzyszeń. Każ da grupa wymagał a osobnego podejś cia, tak wię c - ustaliwszy fronty i taktykę - proboszcz ruszył do ataku.

Na pierwszy ogień miał a pó jś ć szkoł a a na dowó dcę akcji wyznaczył wikarego. I stał o się, ż e Piotruś nie mó gł wró cić do domu, gdyż pod koniec lekcji zjawił się ksią dz Pyrko z gitarą, w asyś cie kilku mę ż czyzn z emblematami Matki Boż ej w klapach marynarki. Wnieś li pokaź ny kufer peł en krucyfiksó w. Zaraz też zbiegli się ministranci, zakł adają c pospiesznie na rę kawy biał o-czerwone opaski. Na komendę księ dza wejś cia został y zamknię te i obsadzone pikietami. Manewr odbył się sprawnie, bez zbę dnego rozgardiaszu, widocznie role został y wcześ niej przeć wiczone. Gdy rozległ się koń cowy dzwonek a korytarze wypeł nił y się dzieciarnią - duchowny wskoczył na krzesł o i przemó wił:

- Droga mł odzież y! Zebraliś my się tutaj, by izby szkolne ozdobić wizerunkiem Pana naszego, Jezusa Chrystusa, któ rego bezboż nicy pró bują wypę dzić z waszych serc. Zamanifestujemy w ten sposó b naszą chrześ cijań ską wolę, naszą jednoś ć z Koś cioł em Chrystusowym, nasz protest wobec sł ugusó w szatana - to oni usił ują zatruwać wasze mł ode umysł y jadem zwą tpienia! Niech zawieszone na ś cianach krzyż e przypominają w każ dej godzinie woł anie, któ re biegnie dziś przez cał ą Polskę: my chcemy Boga!

Brzę knę ł a gitara, popł ynę ł a pieś ń: My chcemy Boga Ś wię ta Pani, o usł ysz naszych woł ań glos... Ś piewali tylko czł onkowie chó ru koś cielnego, zwrotka po zwrotce; przy wtó rze melodii przybysze wę drowali od klasy do klasy, w każ dej zawieszają c na ś cianie krucyfiks.

Dyrektor Pokorny, powiadomiony o incydencie, posł ał woź nego na pię tro aby pozamykał drzwi, a sam zastawił drogę.

- Zabraniam! To naruszenie Konstytucji! Szkoł a jest ś wiecka!

Był wą tł ej postury; gdy natarł a nań asysta duchownego, szansę w tej szamotaninie miał mizerne, zwł aszcza ż e stł oczeni w gromadę nauczyciele przyglą dali się scenie biernie lub z aprobatą, a historyk nawet gorliwie wycią gał krzyż e z kufra i podawał we wł aś ciwe rę ce. Tylko matematyk, wysoki brodacz, nie wytrzymał. Jak pł ywak wiosł ują c ramionami przedarł się przez ciż bę, tego kopną ł w kostkę, tamtemu ł okciem w ż oł ą dek, a najbardziej agresywnego dosię gną ł prawym sierpowym. Wś ró d ciszy, któ ra nagle zapadł a, rozległ się gł os księ dza:

- Taaak? To my na przemoc fizyczną odpowiemy strajkiem okupacyjnym. Nikt nie opuś ci szkoł y, pó ki krzyż e nie znajdą się tam, gdzie powinny.

- Księ dzu brak pią tej klepki - wykrztusił Ateusz roztrzę siony ze wzburzenia, stukają c się znaczą co w czoł o. - A warunki sanitarne? Jeś li zdarzy się wypadek? Bó g bę dzie czuwał nad swymi owieczkami.

- Wą tpię - rzekł matematyk - nie dał rozumu baranowi w sutannie, to moż e zapomnieć też o owieczkach.

- Heretyk! - na to ksią dz, wkł adają c w epitet bezmiar pogardy.

- Dzię kuję za komplement - odparł matematyk.

Po wstę pnej wymianie poglą dó w zaczę ł y się pertraktacje. Emocje nieco opadł y, wię c wytargowano kompromis: najmł odsze klasy, od pierwszej do pią tej, pó jdą do domu, a dyrektor wyznaczy dyż urnych nauczycieli, ż eby pilnowali mienia pań stwowego. Do czasu rozpatrzenia konfliktu przez wyż sze instancje, krzyż e pozostaną w tych pomieszczeniach, gdzie zdą ż ono je już zawiesić, a w zamian okupanci nie powtó rzą operacji na gó rnych kondygnacjach budynku. Gwarantuje się wolny wstę p do szkoł y wył ą cznie nauczycielom oraz wybranym rodzicom ucznió w, któ rzy zechcą wspomó c duszpasterską opiekę. Na czas strajku szkoł a odda do dyspozycji salę gimnastyczną, ponieważ stamtą d jest dostę p do umywalni i toalet.

Maluchy pomaszerował y w domowe pielesze, starsza mł odzież do sali gimnastycznej, któ ra w razie potrzeby peł nił a też funkcję auli, dlatego w magazynie na zapleczu chowano ł awy. Wś ró d rozgardiaszu i przepychanki ł awy został y ustawione rzę dami, znalazł się też stó ł, gdzie ksią dz Pyrko ustawił zaimprowizowany oł tarz: krucyfiks na biał ym obrusie, po bokach dwie ś wiece w kandelabrach, w ś rodku mszał. Scenografia gotowa, publicznoś ć jest, moż na zaczynać.

Wyglą dał na dwadzieś cia pię ć lat, zapewne niedawno ukoń czył seminarium duchowne. Trafił tam z zapadł ej lubelskiej wioski, ta droga do awansu społ ecznego wydawał a się moż e jemu, moż e jego rodzicom - najwł aś ciwsza. Wykł adowcy umieję tnie zaszczepili ś wię ty ogień wiary, by mó gł ruszyć na front walki z ateizmem. Chciał zasł uż yć się dla sprawy, wię c zaczą ł przejawiać nadmierną gorliwoś ć, któ ra wpierw znajdował a ujś cie w kazaniach, by w koń cu eksplodować w czynie bardziej widowiskowym. Poza tym był chł opcem cał kiem sympatycznym - nosił dł ugie czarne wł osy, uś miechał się serdecznie, uprawiał sport, no i ta gitara, towarzyszą ca mu od lat szczenię cych, z któ rej teraz uczynił instrument sł uż by boż ej.

Ksią dz Pyrko na przemian zanosił modł y, udzielał maluczkim pouczają cych nauk lub intonował przy wtó rze gitary naboż ne pieś ni - a Piotruś kucał skulony w ką cie korytarza, za drewnianą donicą rododendronu. Kryjó wka był a niewygodna. Przeł amują c strach przez wydarzeniami, któ rych sens jeszcze doń nie docierał, postanowił uciec. Ale jak? Okna korytarza budowniczy umieś cił zbyt wysoko, zaś straż przy drzwiach peł nił o dwó ch mę ż czyzn. Zł apią, odstawią do sali gimnastycznej. Chyba przebojem. Drzwi zakluczone, trzeba wybić szybę. Czym, goł ą rę ką?

Pokombinował trochę, znajdują c rozwią zanie: blaszany kosz na ś mieci. Stał naprzeciw wejś cia, tuż przy klatce schodowej. Ż eby tam dojś ć, musiał przemierzyć dł ugi korytarz po parkiecie, nie tł umią cym krokó w. Jedna szansa na sto, ż e go nie zauważ ą. A gdyby tak...

Uś miechną ł się do swoich myś li. Wylazł zza donicy: parę przysiadó w, by rozprostować ś cierpnię te nogi. Potem ruszył biegiem, tupot butó w grzmiał mu w uszach jak wystrzał y. W poł owie drogi zaczą ł krzyczeć:

- Pali się! Pali się! Tam!

Pokazywał za siebie, a kosz coraz bliż ej. Pikieta strajkowa w peł nym skł adzie pobiegł a w przeciwnym kierunku. Wó wczas ucapił blaszane pudł o i z rozmachem rzucił w oszklone drzwi. Szyba rozleciał a się z takim trzaskiem, iż umarł ego by obudził. Ką tem oka dostrzegł, ż e tamci wracają, wię c z rozpę du rzucił się szczupakiem w zbawczą dziurę, chronią c dł oń mi gł owę. Padł po drugiej stronie na betonowy podest.

Zerwał się natychmiast i zaczą ł uciekać, utykają c. Stł ukł em sobie kolano - pomyś lał. Ponieważ nikt go nie gonił, przystaną ł za zakrę tem by tchu zł apać i wtedy dostrzegł, ż e lewą dł oń ma we krwi. Rę kaw koszuli był rozdarty, widocznie trafił na uł amek szkł a tkwią cy w drewnie; rozcią ł mu skó rę przedramienia na cał ej dł ugoś ci. Przył oż ył chusteczkę do rany poł ykają c ł zy jak maluch, a nie oś mioklasista, któ ry tego feralnego dnia miał obchodzić swoje czternaste urodziny.

Ś liwa spotkał syna w poł owie drogi do szkoł y; zatrzymał taksó wkę, zawió zł go na pogotowie. Rana okazał a się doś ć gł ę boka i lekarz musiał zał oż yć kilka szwó w. Zbadał chł opca, na szczę ś cie poza siniakami innych obraż eń nie stwierdził. Wró cili do domu. Maleń ka widzą c bandaż zaczę ł a lamentować, sypnę ł a pytaniami. Mą ż zreferował sprawę zwię ź le:

- Ten mł ody klecha urzą dził w szkole strajk. Pró bował zawiesić krzyż e. Piotruś wybił szybę i prysną ł, ot wszystko.

Zapł onę ł y ś wieczki na imieninowym torcie. Po odś piewaniu solenizantowi „Sto lat”, gdy deser został rozdzielony, Ś liwa podniosł ym tonem wygł osił orację, zwracają c się do Teresy:

- Szanowna pani, od dziś masz pod dachem dwó ch mę ż czyzn. Bo mł ody czł owiek staje się mę ż czyzną nie wtedy, gdy przechodzi mutację, nie wtedy gdy wą s zaczyna mu się sypać, lecz wó wczas, gdy w trudnych okolicznoś ciach podejmie samodzielną decyzję, ś wiadom wszystkich konsekwencji, jakie mogą go spotkać. Tak postą pił dzisiaj nasz syn i jestem z niego dumny. Zdrowie Piotrusia! Niech roś nie ojczyź nie na chwał ę a rodzicom na poż ytek.

Dł ugo w noc rozważ ał Ś liwa sytuację. Był spokojny; zazwyczaj pewne wydarzenia wytrą cał y go z ró wnowagi, krą ż ył wtedy po pokoju jak lew po klatce i wymyś lał, nie, dobierają c sł ó w. Teraz jednak decyzję podejmował z rozwagą, ś wiadom jej nastę pstw. Koś ció ł okupuje szkoł ę, czemu by nie odpł acić się pię knym za nadobne? Mogę liczyć na Raka, ale kogo jeszcze zaagituję? Kto się odważ y?

Odważ ył się brygadzista Benjamin. Woł ano go Ben, był rudowł osym drą galem, któ ry o klerze i dogmatach wiary wyraż ał się bez należ ytego szacunku. Przyczyny uprzedzeń należ ał o by szukać w jego ż yciorysie. Otó ż zawarł ś lub koś cielny z niejaką Pelagią, nadobną siostrą ogrodnika Ś widerskiego, któ ra - jak się poniewczasie okazał o - zwykł a obdarzać swymi wdzię kami nie tylko mę ż a. Wpadł szy na trop wiaroł omnoś ci, wystą pił o rozwó d, któ rego też w obliczu niepodważ alnych faktó w są d mu udzielił. Wó wczas chytre dziewczę oś wiadczył o, ż e ma gdzieś decyzję wł adzy ś wieckiej, co Bó g zwią zał tego czł owiek nie moż e rozwią zać. I odmó wił a opuszczenia wygodnego mieszkania. Co wię cej, zaczę ł a sobie gachó w sprowadzać pod wspó lny dach i ż ycie brygadzisty zamienił a w piekł o.

Usł yszawszy rozmowę majstra z biuralistą, ich plan zatrą cają cy o ś wię tokradztwo, zatarł Ben ł apska wielkie jak ł opaty, i oś wiadczył, ż e przył ą cza się natychmiast i bez zastrzeż eń. Podją ł się też wymalowania stosownego transparentu, miał bowiem w domu zbę dne prześ cieradł o i czerwoną farbę.

Nazajutrz ruszyli do koś cioł a. Budowla mogł a imponować: wież a przypominał a rakietę na rampie startowej, a kryty blachą miedzianą dach wyglą dał jak skorupa mał ż a w krainie liliputó w. Zakrystia mieś cił a się w przybudó wce z osobnym wejś ciem; wkroczyli do ś rodka z godnoś cią lecz stanowczo. Ksią dz Kurowski, siwy staruszek, oderwał się od lektury „Tygodnika Powszechnego”.

- Mamy przykrą wiadomoś ć dla księ dza. Rozpoczynamy strajk. Tutaj, w zakrystii - powiedział Rak.

Popatrzył na nich uważ nie wyblakł ymi ź renicami. Rudzielec rozwiną ł pł ó tno, gdzie czerwone litery gł osił y: Protestujemy przeciwko okupacji szkoł y! Poniż ej, nieco drobniejszym pismem: Strajk gł odowy.

- Ach, o to chodzi? Wiedział em, ż e bę dą kł opoty. Niestety, odką d przybył tu ksią dz doktor Macią g, on rzą dzi parafią. Ja przechodzę na zasł uż oną emeryturę.

Ś liwa przystawił sobie krzesł o, wlazł na nie, mł otkiem dobytym z kieszeni wbił w boazerię gwó ź dź. Zawiesił takż e portret Lenina w jasnej ramce. Krzesł o odstawił na miejsce.

- Chyba ksią dz nie ma nic przeciw Leninowi? - zapytał. Czł owiek był uczciwy, prowadził się moralnie. Nawet ś lub ze swoją Nadież dą brał w cerkwi.

Staruszek zignorował pytanie. Zł oż ył starannie tygodnik, okulary schował do futerał u.

- Panowie, jak widzę, stosują w praktyce sł owa Mickiewicza: Niech gwał t się gwał tem odciska. Jak dł ugo? Mam na myś li strajk.

- Aż ten hunwejbin Pyrko zostanie odwoł any ze szkoł y.

- Kto go posł ał, ten moż e odwoł ać.

- Moż emy liczyć na zawiadomienie proboszcza?

- Oczywiś cie. Jest moim obowią zkiem...

Do księ dza my pretensji nie mamy. Parafianie księ dza szanują. Partyjni też. Są tutaj jakieś cenne przedmioty?

- Nie ma. Od zeszł orocznego wł amania trzyma się wszystko w sejfie na plebani.

- W porzą dku. Te drzwi prowadzą do prezbiterium? Tak.

- Proszę zamkną ć je na klucz, ż eby nie był o gadania iż znieważ amy dom boż y.

Ksią dz Kurowski przekrę cił zamek i podreptał do wyjś cia. Z dł onią na klamce odwró cił się.

- Z tą awanturą w szkole nie mam nic wspó lnego, |i - Wierzymy - pokiwał gł ową Rak.

Gdy zostali sami, milczą cy dotą d Ben zauważ ył:

- Co za historia! Wydawał o się, ż e wymyś liliś my coś oryginalnego, a tu sł yszysz, ż e w zeszł ym wieku poeta już wszystko zdą ż ył opisać.

Wyszli na zewną trz. Rak wspią ł się na barki majstra i sznurkiem umocował transparent do ceglanego ornamentu. Potem zabarykadowali na wszelki wypadek drzwi. Ś liwa poczuł się zmę czony, legł na skrzyni, gdzie trzymano szaty kapł ań skie, a koledzy zaczę li rż ną ć w oczko.

Noc minę ł a spokojnie, za to rankiem zrobił o się wokó ł gwarno. Na plac zjechał y auta ekip telewizyjnych, zaroił o się od reporteró w, na chodnikach gromadzili się gapie. Bez przerwy ktoś się dobijał wykrzykują c to po niemiecku, to po francusku, to po angielsku. Posilili się bez poś piechu przyniesionymi z domu wiktuał ami, mszalnym winem popili, któ rego butelkę Ben znalazł w ką cie.

- Teraz moż emy gadać - zadecydował Ś liwa - Adam popisze się angielszczyzną. Tylko zró b gł odową minę!

Otwarli na oś cież drzwi i wraz bł ysnę ł y dziesią tki fleszó w, zaszumiał y kamery, mikrofony wepchał y się do ś rodka. Rak nie nadą ż ał odpowiadać na pytania.

- Jesteś cie komunistami?

- Należ ymy do PZPR.

- Któ ry komitet was przysł ał?.. - Ż aden. To nasza inicjatywa.

- Czego ż ą dacie?

- Wolnoś ci przekonań. Nie chcemy ulegać szantaż owi kleru.

- Co są dzicie o strajku w szkole?

- Ordynarna prowokacja. Ksią dz Pyrko pró buje z Polski zrobić drugi Iran, rzą dzony przez katolickich ajatollachó w.

- Nie obawiacie się, ż e wasz krok moż e spowodować zamieszki?

- Nie. Wierzymy w rozsą dek rodakó w.

- Jak dł ugo zamierzacie okupować zakrystię?

- Do skutku.

Wieś ci, groteskowo wyolbrzymione, zniekształ cone, poleciał y w ś wiat. Wieczorem na księ ż owskim odbiorniku zł apali rozgł oś nię Wolna Europa; dawał a wł aś nie przeglą d doniesień agencyjnych. Komuniś ci okupują koś ció ł w Trzydę bach. Nowa prowokacja sł uż by bezpieczeń stwa. Reż im zdecydował się na konfrontację. Nagł e zaostrzenie stosunkó w mię dzy pań stwem a Koś cioł em. Ostatnie wydarzenia ś wiadczą, ż e w partii zaostrza się walka mię dzy liberał ami i dogmatykami. Masowe protesty napł ywają z cał ego kraju. Lech Wał ę sa potę pił naruszenie eksterytorialnoś ci Koś cioł a. Spodziewane jest specjalne oś wiadczenie rzecznika Episkopatu. I tak dalej, przez cał ą godzinę.

Rudzielec nastawił muzykę: Warszawa oferował a melodie ł atwe i przyjemne w stylu retro - tango milonga, tango mych marzeń i snó w. Przez otwarte okno napł ywał o wiosenne powietrze, przesycone zapachami kwiató w. Gdzieś na drzewie gruchał y goł ę bie. Idylla. Rak przeanalizował wpł yw wydarzeń na swoje ż ycie rodzinne i westchną ł:

- Ale narozrabialiś my! Stara ł eb mi zmyje, ona biega na plebanię po paczki z daró w koś cielnych. Teraz skreś lają z listy.

- Koledzy, pierwsze zwycię stwo w tej potyczce już odnieś liś my - powiedział brygadzista - zgarnę ł o się Pyrce wiatr z ż agli. Gdyby nie my, jemu by zrobili klakę. Już sł yszę te szczekaczki...

Kroczył od ś ciany do ś ciany, wymachują c potę ż nymi ł apskami, kiwał rudą czupryną i stroił miny, przedrzeź niają c wolno-europejskiego spikera:

- Batalia z bezboż nym reż imem trwa. Mł odzież Trzydę bó w pod przewodem swego bohaterskiego katechety, księ dza Pyrko, ż ą da Boga w szkole. Komunistyczny rzą d bezradny wobec niezł omnej woli społ eczeń stwa. Czy bezpieka stł umi sił ą bunt ucznió w? Chwieje się gł ó wny filar narzuconej Polsce wł adzy - ś wiecka szkoł a. Masowe wyrazy poparcia napł ywają z cał ego kraju. Lech Wał ę sa przesł ał depeszę gratulacyjną na rę ce księ dza Pyrki. Dziś oczy ś wiata zwró cone są na niepozorny budynek szkolny w prowincjonalnym miasteczku, któ ry urasta do rangi symbolu walki z tyranią. Drogie polskie dzieci, jesteś my z wami!

- Zgadza się - powiedział Ś liwa - tak by wyglą dał o wró ż enie z fusó w przez demokratyczne ś rodki przekazu, któ re jak wiadomo mó wią prawdę i tylko prawdę.

Przesiedzieli w zakrystii jeszcze trzecią dobę. Pod osł oną nocy podkradł się do okna Piotruś; przez lufcik podał chleb, pieczonego kurczaka, parę butelek piwa, by w dobrej kondycji doczekali ranka. O wschodzie sł oń ca zjawił się starowina.

- Chciał em panó w zawiadomić, ż e dzisiaj lekcje bę dą wznowione. Mł ody pomocnik księ dza Macią ga został w trybie nagł ym urlopowany.

- Bardzo sł usznie! - rzekł Ś liwa uś miechają c się pó ł gę bkiem. - Staraliś my się nie narobić tutaj bał aganu. Chł opaki, W drogę!

Kiedy już zwinę li transparent, ś mieci zapakowali do siatki, a on portret Lenina wzią ł pod pachę - wycią gną ł dł oń do księ dza Kurowskiego.

- Proszę się nie dziwić...

- Synu - odparł emerytowany proboszcz - jestem za stary, ż eby dziwić się czemukolwiek na tym rozwichrzonym ś wiecie. Poż egnał się bez urazy.




  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.