Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 22 страница



Piszczy m oja kom ó rka. R obię krok w jej stronę, ale on jesttam przede m ną.

– C hw ila – m ó w i, podnoszą c torebkę. – Jeszcze nie skoń czyliś m y. – W ysypuje zaw artoś ć na stó ł telefon, portm onetka, klucze, szm inka, tam pony, potw ierdzenia pł atnoś ci kartą. – C hcę w iedzieć dokł adnie, co z tego, co w ygadyw ał aś, jest zupeł ną bzdurą. – Podnosi leniw ie kom ó rkę i spoglą da na ekran. Patrzy na m nie i jego oczy zm ieniają się nagle w ló d. C zyta na gł os: – „Potw ierdzam y spotkanie z doktorem A bdikiem w poniedział ek dziew ię tnastego sierpnia o szesnastej trzydzieś ci Jeś li nie m oż e Pani przyjś ć, proszę pow iadom ić nas z dw udziestoczterogodzinnym w yprzedzeniem ”.

 

– Scott…

– C o to, do diabł a, znaczy? – pyta chrapliw ie. – C o ty robisz? C o m u pow iedział aś?

– N ie pow iedział am nic, co…

 

Scott rzuca kom ó rkę na stó ł i rusza w m oją stronę z zaciś nię tym i pię ś ciam i. C ofam się, w ciskam

w ką tm ię dzy ś cianą a przeszklonym i drzw iam i.  
– Pró bow ał am się dow iedzieć … Pró bow ał am pom ó c.  
Podnosi rę kę, a ja kulę się, pochylam gł ow ę, czekają c na bó l, i w tym m om encie już w iem, ż e
kiedyś już to robił am, i tak sam o się czuł am, tylko nie pam ię tam kiedy, ale nie m am czasu na

m yś lenie, bo chociaż Scott m nie nie bije, kł adzie m i rę ce na ram ionach, zaciska palce i w bija kciuki pod obojczyk tak m ocno, ż e krzyczę z bó lu.

 

– C ał y czas – syczy przez zaciś nię te zę by – cał y ten czas m yś lał em, ż e jesteś po m ojej stronie, a ty był aś przeciw m nie. Inform ow ał aś go, tak? O pow iadał aś m u o m nie i M egs. To ty napuś cił aś na m nie policję. To ty…

 

– N ie. Proszę, puś ć m nie. To nie tak. C hciał am ci pom ó c. – Scott podnosi praw ą rę kę, chw yta m nie za w ł osy na karku i obraca pię ś ć. – Przestań. Proszę. To boli. Proszę. – C ią gnie m nie w stronę drzw i Zalew a m nie fala ulgi. W yrzuci m nie na ulicę. D zię ki B ogu.

 

Tylko ż e nie w yrzuca, w cią ż w lecze m nie za sobą, klną c i tryskają c jadem. C ią gnie m nie na gó rę i choć pró buję staw iać opó r, jestza silny i nie daję rady. Pł aczę.

 

– Przestań. Proszę. N ie ró b tego. – Już w iem, ż e zaraz w ydarzy się coś strasznego. Pró buję krzyczeć, ale nie m ogę, nie m ogę w ydobyć ż adnego dź w ię ku.

 

N ic nie w idzę, oś lepiają m nie ł zy i przeraż enie. Scott w pycha m nie do jakiegoś pokoju i z trzaskiem zam yka drzw i. Przekrę ca klucz w zam ku. D o gardł a podchodzi m i gorą ca ż ó ł ć i w ym iotuję na w ykł adzinę. C zekam, nasł uchuję. N ic się nie dzieje, niktnie nadchodzi.

Jestem

w pokoju goś cinnym. W naszym

Tom

urzą dził sw ó j gabinet; teraz jest tam pokó j dziecię cy

z jasnoró ż ow ą roletą. Ten

tutaj to

skł adzik

w ypeł niony dokum entam i i teczkam i; jest tu naw et
zł oż ona ruchom a bież nia i stary M ac

A pple’a. W idzę

pudł o zapisanych liczbam i papieró w –

spraw ozdania finansow e, m oż e z pracy Scotta – obok drugie, peł ne starych czystych pocztó w ek z kaw ał kam i m asy plastycznej z tył u, jakby był y kiedyś przyklejone do ś ciany: dachy Paryż a, dzieci jeż dż ą ce na deskorolkach w alejce, stare w agony sypialne poroś nię te m chem, w idok z jaskini na


m orze. Przeglą dam je. N ie w iem

, po co, nie w iem, czego szukam, po prostu pró buję opanow ać
panikę. Staram się nie m yś leć o tym, co napisali w gazetach, o zw ł okach M egan w ycią gnię tych
z bł ota. Staram

się nie m yś leć o jej ranach, o tym, jak bardzo m usiał a się bać, gdy w iedział a już, co ją

     

czeka.

 

G rzebię w pocztó w kach i nagle czuję ostre ukł ucie. C icho krzyczę z bó lu i odchylam się do tył u

 

Skaleczył am się w czubek palca w skazują cego, krew kapie na dż insy. Tam uję krw aw ienie brzegiem

 

podkoszulka i ostroż nie przerzucam kilka pocztó w ek. O d razu dostrzegam w inow ajcę: to opraw ione w ram kę roztrzaskane zdję cie z brakują cym kaw ał kiem szkł a na gó rze – na kraw ę dzi jednego z tych, któ re pozostał y, jestsm uga m ojej krw i.

 

A le przedtem, na dole, w idział am inne zdję cie. To przedstaw ia zbliż enie tw arzy M egan i Scotta O na się ś m ieje, on patrzy na nią z uw ielbieniem. C zy z zazdroś cią? Pę knię cia szkł a rozchodzą się gw iaź dziś cie z ką cika oka, dlatego trudno jest odczytać w yraz jego tw arzy. Siedzę na podł odze i m yś lę, ż e tak w ł aś nie jest, rzeczy psują się i tł uką cał y czas i po prostu się ich nie napraw ia. M yś lę

 

o tych w szystkich talerzach rozbitych podczas kł ó tni z Tom em, o dziurze w ś cianie na korytarzu. Zza zam knię tych drzw i dochodzi ś m iech Scotta i cał a lodow acieję. Z trudem w staję, podchodzę do

 

okna, w ychylam się m ocno i ledw o dotykają c podł ogi czubkam i palcó w, krzyczę o pom oc. W oł am Tom a. To beznadziejne. Ż ał osne. N aw et gdyby był przypadkiem w ogrodzie, nie usł yszał by m nie, bo jestem za daleko. Patrzę w dó ł, tracę ró w now agę i w cią gam się do ś rodka. R ozluź niają m i się jelita z gardł a w ydobyw a się szloch.

– Scott, proszę! – w oł am. – Proszę …

 

N ienaw idzę sw ojego gł osu, tego zaw odzenia, tej rozpaczy. Patrzę na zakrw aw iony podkoszulek i dochodzę do w niosku, ż e nie jestem w sytuacji bez w yjś cia. B iorę roztrzaskane zdję cie, kł adę je na podł odze, w yjm uję z ram ki najdł uż szy odł am ek szkł a i ostroż nie chow am go do tylnej kieszeni.

 

Sł yszę kroki na schodach. Przyw ieram do ś ciany naprzeciw ko drzw i. Szczę ka klucz w zam ku. Scottrzuca m i do stó p torebkę. W drugiej rę ce trzym a kaw ał ek papieru.

 

– Proszę, proszę, druga N ancy D rew  [6]! – m ó w i z uś m iechem i dziew czę cym gł osem czyta: – „U ciekł a z kochankiem, któ rego od tej pory bę dę nazyw ał a B ”. – Szyderczo w ykrzyw ia usta. – „B zrobił jej coś zł ego… Scott zrobił coś zł ego B … ”. – G niecie papier i rzuca m i go pod nogi. – C hryste, ty napraw dę jesteś ż ał osna, w iesz? – R ozglą da się, patrzy na w ym iociny na podł odze, na m ó j zakrw aw iony podkoszulek. – K urw a m ać, co ty tu robił aś? Pró bow ał aś się zabić? C hcesz m nie w yrę czyć? – W ybucha ś m iechem. – Pow inienem skrę cić ci kark, ale w iesz co? N ie jesteś w arta zachodu. – R obi m i przejś cie. – W ynocha z m ojego dom u.

B iorę torebkę i idę do drzw i, a w tedy on robi bokserski zw ó d i przez chw ilę m yś lę, ż e zaraz m nie zatrzym a, znow u m nie chw yci. Pew nie w idzi przeraż enie w m oich oczach, bo zaczyna się ś m iać w prostryczy ze ś m iechu. W cią ż go sł yszę, gdy z trzaskiem zam ykam frontow e drzw i.

 

Pią tek, 16 sierpnia 2013

 

 

R ano


 

 

Praw ie nie spał am. Ż eby zasną ć, zapanow ać nad odruchow ym podrygiw aniem i uspokoić trzę są ce się rę ce, w ypił am pó ł torej butelki w ina, ale nie poskutkow ał o. Ilekroć zaczynał am zasypiać, natychm ias się budził am. C ią gle czuł am jego obecnoś ć w pokoju. Zapalił am ś w iatł o i usiadł am, w sł uchują c się


w uliczne odgł osy, w odgł osy w ydaw ane przez ludzi krę cą cych się w są siednich m ieszkaniach D opiero gdy zaczę ł o ś w itać, odprę ż ył am się na tyle, by zapaś ć w sen. Ś nił o m i się, ż e znow u jestem

w lesie. B ył ze m ną Tom, ale bał am się m im o to.    
W czoraj w ieczorem zostaw ił am m u w iadom oś ć. Po w yjś ciu od Scotta pobiegł am do niego

i zał om otał am do drzw i. B ył am tak spanikow ana, ż e nie obchodził o m nie, czy A nna jest w

dom u

i czy się w kurzy. N ikt m i nie otw orzył, w ię c nabazgrał am

kilka sł ó w na karteczce i w rzucił am ją do

skrzynki na listy. W szystko m i jedno, czy A nna ją przeczyta, m yś lę, ż e podś w iadom ie tego chcę W iadom oś ć był a bardzo ogó lnikow a, napisał am tylko, ż e chcę z nim porozm aw iać o w czorajszym O Scotcie nie w spom niał am, bo nie chciał am, ż eby Tom do niego poszedł – B ó g w ie, do czego m ogł oby dojś ć.

 

Zaraz po pow rocie do dom u zadzw onił am na policję. Przedtem w ypił am dw a kieliszki w ina, ż eby się uspokoić. Poprosił am do telefonu detektyw a inspektora G askilla, ale poinform ow ano m nie, ż e go nie m a, i skoń czył o się na tym, ż e rozm aw iał am z R iley. N ie tego chciał am. G askill był by dla m nie

 

milszy.

 

– U w ię ził m nie w sw oim dom u – oś w iadczył am. – G roził m i.

 

Spytał a, jak dł ugo m nie „w ię ził ”. N iem al w idział am, jak robi w pow ietrzu znak cudzysł ow u.

 

– N ie w iem – odparł am. – Pó ł godziny? Zapadł a dł uga cisza.

 

– I groził pani. M oż e pani sprecyzow ać charakter tych gró ź b?

– Pow iedział, ż e skrę ci m i kark. Ż e… ż e pow inien skrę cić m i kark.

– Skrę cić pani kark?

– Tak, ale ż e nie jestem w arta zachodu. C isza. A potem:

 

– U derzył panią? Zrobił pani jaką ś krzyw dę?

– M am siń ce. Tylko siń ce.

 

– A w ię c uderzył panią?

– N ie, chw ycił m nie za rę ce. Znow u cisza.

 

– Pani W atson, po co pani do niego poszł a?

– B o m nie zaprosił. C hciał ze m ną porozm aw iać. R iley w ydał a dł ugie w estchnienie.

 

– O strzegaliś m y panią, ż eby trzym ał a się pani od tego z daleka. O kł am yw ał a go pani, m ó w ił a, ż e jest pani przyjació ł ką jego ż ony, zm yś lał a pani niestw orzone historie – proszę pozw olić m i

dokoń czyć – a pan H ipw ell ż yje teraz w duż ym napię ciu, jest niezw ykle zestresow any. W najlepszym w ypadku. W najgorszym – m oż e być niebezpieczny.

– N a litoś ć boską, on jestniebezpieczny, w ł aś nie to chcę pow iedzieć.

– C hodzi tam pani, okł am uje go, prow okuje: to nie pom aga. Prow adzim y ś ledztw o w spraw ie

 

morderstw a. M usi pani to zrozum ieć. M oż e pani spow olnić postę py…

 

– Jakie postę py? – w arknę ł am. – N ie zrobiliś cie ż adnych postę pó w. Przecież m ó w ię: on zabił sw oją

 

ż onę. M a w dom u zdję cie, na któ rym są razem; jest roztrzaskane. O n jest groź ny niezró w now aż ony…

– Tak, w idzieliś m y to zdję cie. Przeszukaliś m y dom. To nie jestdow ó d m orderstw a.

– W ię c nie aresztujecie go?

R iley znow u w estchnę ł a.

 

– Proszę przyjś ć jutro na posterunek. I zł oż yć zeznanie. O d tego zaczniem y. Jeszcze jedno: niech pani trzym a się z daleka od Scotta H ipw ella.

 

C athy w ró cił a do dom u i przył apał a m nie na piciu. N ie był a zadow olona. A le co jej m ogł am


pow iedzieć? N ie um iał am jej tego w ytł um aczyć. Przeprosił am ją tylko i jak nadą sana nastolatka

 

poszł am na gó rę. A potem leż ał am, pró bują c zasną ć i czekają c na telefon od Tom a. N ie zadzw onił.

 

B udzę się w cześ nie, spraw dzam kom ó rkę (nikt nie dzw onił ), m yję gł ow ę i z trzę są cym i się rę kam i i ś ciś nię tym ż oł ą dkiem ubieram się na rozm ow ę w spraw ie pracy. W ychodzę w cześ nie, bo przedtem

m uszę w paś ć na posterunek. N ie ż ebym m yś lał a, ż e coś to da. N igdy nie traktow ali m nie pow aż nie
i na pew no nie zaczną teraz. Zastanaw iam się, co bym m usiał a zrobić, ż eby przestali w idzieć w e m nie
fantastkę.  

W drodze na stację nie m ogę się pow strzym ać i co chw ilę spoglą dam przez ram ię; sł yszą c

przeraź liw e w ycie policyjnej syreny, dosł ow nie podskakuję ze strachu. N a peronie idę jak najbliż ej

barierki, suną c palcam i po ż elaznym ogrodzeniu na w ypadek, gdybym m usiał a się czegoś m ocno
przytrzym ać. Zdaję sobie spraw ę, ż e to idiotyczne, ale teraz, kiedy w iem już, jaki jest, kiedy nie m a
m ię dzy nam i ż adnych tajem nic, czuję się straszliw ie bezbronna.  

 

 

Po poł udniu

 

 

Spraw a pow inna być dla m nie zam knię ta. Przez cał y ten czas m yś lał am, ż e jest coś, co m uszę sobie przypom nieć, coś, co m i um knę ł o. A le niczego takiego nie m a. N ie w idział am nic w aż nego ani nie zrobił am niczego potw ornego. Znalazł am się przypadkiem na tej ulicy, to w szystko. Teraz już to w iem, dzię ki uprzejm oś ci rudzielca. N iem niej w gł ę bokich zakam arkach m ó zgu odczuw am sw ę dzenie, któ re nie ustę puje, ż ebym nie w iem jak się drapał a.

 

N ie był o ani G askilla, ani R iley, zeznanie odebrał znudzony policjant. Trafi do teczki i w szyscy o nim zapom ną, chyba ż e znajdą m nie w jakim ś row ie. N a rozm ow ę w spraw ie pracy jechał am w kierunku przeciw nym do tego, gdzie m ieszka Scott, ale przed posterunkiem zł apał am taksó w kę N ie zam ierzam ryzykow ać. Poszł o tak, jak m iał o pó jś ć: praca jest duż o poniż ej m oich m oż liw oś ci,

ale w cią gu ostatnich paru lat ja też nisko upadł am. M uszę ponow nie w yregulow ać w agę
N ajw ię kszym m inusem (nie liczą c nę dznej pensji i podrzę dnoś ci sam ej pracy) jestto, ż e bę dę m usiał a

cał y czas jeź dzić do W itney, chodzić tym i ulicam i i ryzykow ać, ż e w padnę na Scotta czy A nnę z dzieckiem.

 

B o w yglą da na to, ż e opró cz w padania na ludzi nic innego nie robię. M iasteczko na przedm ieś ciach Londynu – kiedyś bardzo m i się tu podobał o, ta atm osfera. M oż e nie w szystkich się zna, ale tw arze są znajom e.

 

Jestem praw ie na stacji, w ł aś nie m ijam pub Pod K oroną, kiedy ktoś kł adzie m i rę kę na ram ieniu O dw racam się gw ał tow nie i ześ lizguję z chodnika na jezdnię.

 

– H ej, hej, przepraszam. Przepraszam. – To znow u on, rudzielec z pocią gu. W jednym rę ku trzym a kufel, drugą skruszony podnosi. – N erw ow a jesteś, co? – U ś m iecha się. M uszę być przeraż ona, bo uś m iech natychm iastznika. – D obrze się czujesz? N ie chciał em cię przestraszyć.

W cześ niej skoń czył pracę i zaprasza m nie na drinka. O dm aw iam, ale potem zm ieniam zdanie.

 

– M uszę cię przeprosić za sw oje zachow anie w pocią gu – m ó w ię, gdy rudzielec (okazuje się, ż e

m a na im ię A ndy) przynosi m i dż in z tonikiem. – Za to w tedy. M iał am

kiepski dzień.

– N ie m a za co. – U ś m iecha się leniw ie; to nie jest chyba jego pierw sze piw o. Siedzim y

naprzeciw ko siebie w ogró dku na tył ach pubu, tu jest bezpieczniej niż w

tym od ulicy. M oż e w ł aś nie
to dodaje m i odw agi. Postanaw iam zaryzykow ać.    

– C hcę cię spytać, co się w tedy stał o. Tego w ieczoru, kiedy się poznaliś m y. K iedy M eg… K iedy zaginę ł a ta kobieta.

– Tak, w iem. A le dlaczego?


B iorę gł ę boki oddech. C zuję, ż e zaczynam się czerw ienić. M oż na przyznać się do tego sto razy

 

jednak zaw sze odczuw a się w styd i zaż enow anie.  
– B ył am bardzo pijana i nie pam ię tam. M uszę się w tym poł apać. C hcę tylko w iedzieć, czy coś
w idział eś, czy w idział eś, jak z kim ś rozm aw iam … – W bijam w zrok w stolik, nie m ogę spojrzeć m u

w oczy.

Trą ca nogą m oją nogę.

– Spoko – m ó w i. – N ie zrobił aś nic zł ego. – Podnoszę gł ow ę i w idzę, ż e się uś m iecha. – Ja też

 

był em dziabnię ty. Pogadaliś m y trochę w pocią gu, nie pam ię tam o czym. Potem w ysiedliś m y tutaj, w W itney, i trochę się zataczał aś. Poś lizgnę ł aś się na schodach. Pam ię tasz? Pom ogł em ci w stać, był aś zaw stydzona i zaczerw ienił aś się tak jak teraz. – Ś m ieje się gł oś no. – W yszliś m y razem ze stacji i zaprosił em cię do pubu. A le pow iedział aś, ż e m usisz iś ć, bo m asz spotkanie z m ę ż em.

– To w szystko?

– N ie. N apraw dę nie pam ię tasz? To był o potem, nie w iem, m oż e pó ł godziny pó ź niej. Siedział em

 

Pod K oroną, ale kum pel zadzw onił z baru po drugiej stronie toró w, w ię c tam poszedł em. B ył aś w przejś ciu pod w iaduktem. U padł aś. K iepsko w yglą dał aś. Skaleczył aś się. Trochę się m artw ił em, spytał em, czy m oż e odprow adzić cię do dom u, ale nie chciał aś o tym sł yszeć. B ył aś … był aś bardzo zdenerw ow ana. C hyba pokł ó cił aś się ze sw oim facetem. Szedł ulicą, oddalał się od nas, w ię c zaproponow ał em, ż e po niego pó jdę, ale nie chciał aś. A on po prostu odjechał. B ył … był z kim ś.

 

– Z kobietą?

A ndy kiw a gł ow ą, jakby robił unik.

– W siedli razem do sam ochodu. Pom yś lał em, ż e pew nie się o to pokł ó ciliś cie.

– A potem?

– Potem poszł aś. B ył aś trochę … nie w iem, przym ulona czy coś, i poszł aś. C ią gle pow tarzał aś, ż e nie potrzebujesz pom ocy. Ja też był em naw alony, w ię c dał em ci spokó j. Poszedł em do tego baru i spotkał em się z kum plem. To w szystko.

 

Idą c schodam i na gó rę, jestem pew na, ż e krą ż ą nade m ną jakieś cienie, ż e sł yszę czyjeś kroki. K toś

czeka na podeś cie. O czyw iś cie nikogo tam

nie m a, bo nikogo

nie m a w dom u. M ieszkanie jest

nietknię te i pachnie tak, jakby nikogo w nim nie był o, m im o

to spraw dzam

w szystkie pokoje,

zaglą dam pod ł ó ż ka, m oje i C athy, przeszukuję szafy i kuchenny schow ek, w któ rym

nie zm ieś cił oby
się naw etm ał e dziecko.              

W reszcie po trzech inspekcjach daję sobie

spokó j. Idę na

gó rę, siadam

na ł ó ż ku i m yś lę

o rozm ow ie z A ndym. Jego w ersja pokryw a się z tym, co pam ię tam. W

sum ie to ż adna rew elacja

pokł ó cił am się z Tom em na ulicy, poś lizgnę ł am

się i upadł am, a on w siadł z A nną do sam ochodu

Potem w ró cił, ż eby m nie poszukać, ale

już

m nie nie był o. Pew nie

zł apał am

taksó w kę albo
               

pojechał am pocią giem.

 

Siedzę na ł ó ż ku, w yglą dają c przez okno i zastanaw iają c się, dlaczego nie jest m i lepiej. M oż e dlatego, ż e na dobrą spraw ę w cią ż nic nie w iem. M oż e dlatego, ż e chociaż to, co pam ię tam, zgadza się z tym, co pam ię tają inni, w cią ż czegoś brakuje. I w tedy przychodzi olś nienie: A nna. N ie chodzi tylko o to, ż e Tom ani razu nie w spom niał, ż e pojechał z nią gdzieś sam ochodem – chodzi o to, ż e oddalają c się ode m nie i w siadają c do sam ochodu, A nna nie m iał a na rę kach dziecka. G dzie był a w tedy Evie?


 

 

Sobota, 17 sierpnia 2013


W ieczorem

 

 

M uszę porozm aw iać z Tom em, m uszę poukł adać to jakoś w gł ow ie, bo im w ię cej o tym m yś lę, tym m niejszy m a to sens i cią gle do tego w racam. D odatkow o denerw uję się, bo m inę ł y już dw a dni odką d zostaw ił am m u w iadom oś ć, a on się nie odzyw a. W czoraj w ieczorem nie odebrał telefonu, nie odbierał przez cał y dzień. C oś jest nie tak i nie m ogę oprzeć się w raż eniu, ż e m a to coś w spó lnego z A nną.

 

W iem, ż e usł yszaw szy o tym, co zaszł o u Scotta, Tom bę dzie chciał ze m ną porozm aw iać. W iem ż e bę dzie chciał pom ó c. N ie m ogę przestać m yś leć o tym, jaki był w tedy, nad jeziorem, jak się w ó w czas czuliś m y. D latego biorę kom ó rkę i w ybieram jego num er, z m otylkam i w brzuchu, tak jak kiedyś, przed laty, i tak jak kiedyś nie m ogę się doczekać, aż usł yszę jego gł os.

– Tak?

– Tom? To ja.

– Tak.

 

M usi tam być A nna, w ię c nie chce w ypow iadać m ojego im ienia. D aję m u chw ilę, ż eby m ó gł od niej uciec, przejś ć do drugiego pokoju.

W zdycha.

– C o się stał o?

– C hciał am z tobą porozm aw iać … Tak jak ci napisał am …

– N apisał aś? – Jestpoirytow any.

– D w a dni tem u zostaw ił am ci w iadom oś ć, karteczkę. Pom yś lał am, ż e pow inniś m y…

– N ie dostał em ż adnej…

– Znow u cię ż ko w zdycha. – N iech to szlag. D latego jest taka w kurzona. –

A nna m usiał a ją przechw ycić i nic m u o tym

nie w spom niał a. – C zego chcesz?
M am ochotę rozł ą czyć się i zaczą ć od począ tku. Pow iedzieć, jak m ił o m i był o w idzieć go

w poniedział ek, gdy pojechaliś m y nad jezioro.

– C hciał am cię tylko o coś spytać.

– O co? – w arczy.

– W szystko w porzą dku?

– C zego ty chcesz, R achel? – Już jej nie m a, zniknę ł a, cał a czuł oś ć sprzed tygodnia. Przeklinam

 

siebie za tę karteczkę, najw yraź niej w pę dził am go w jeszcze w ię ksze kł opoty.

– C hciał am cię spytać o tam ten w ieczó r… o w ieczó r, kiedy zaginę ł a M egan H ipw ell.

– Jezu C hryste. Już o tym rozm aw ialiś m y, to niem oż liw e, ż ebyś zdą ż ył a zapom nieć.

– C hcę tylko…

– B ył aś pijana – m ó w i gł oś no i szorstko. – K azał em ci w racać do dom u. N ie chciał aś m nie sł uchać. I gdzieś cię poniosł o. Szukał em cię, ale zniknę ł aś.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.