Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 10 страница



przed nią nie pierw szy raz.      

G dy poszł am do nich tam tego letniego dnia w zeszł ym

roku, nie był o dokł adnie tak, jak

pow iedział am G askillow i. Po pierw sze, nie zadzw onił am

do drzw i. N ie w iedział am, czego w ł aś ciw ie

chcę – w cią ż nie w iem, co zam ierzał am. Tak, skrę cił am

w boczną ś cież kę i przeszł am przez pł ot

B ył o cicho, nic nie sł yszał am. Podeszł am

do rozsuw anych drzw i i zajrzał am do ś rodka. To praw da,

ż e A nna spał a na sofie. A le nie zaw oł ał am

ani do niej, ani do Tom a. N ie chciał am jej budzić. D ziecko

nie pł akał o, sm acznie spał o w foteliku obok m atki. W zię ł am

je i najszybciej jak m ogł am, w yszł am

do ogrodu. Pam ię tam, ż e biegł am w stronę pł otu, ż e m ał a obudził a się i zaczę ł a trochę m arudzić. N ie


m am poję cia, co w tedy m yś lał am. N ie chciał am

zrobić jej krzyw dy. D obiegł am

do pł otu, tulą c ją
m ocno do

piersi. R ozpł akał a się już na dobre, krzyczał a. H uś tał am

ją i uciszał am, gdy nagle

usł yszał am inny hał as, stukot nadjeż dż ają cego pocią gu: odw ró cił am się tył em do pł otu i w tedy

zobaczył am, jak do m nie biegnie, ona, A nna, z ustam i jak otw arta rana i poruszają cym i się w argam i, ale nie sł yszał am, co m ó w i.

 

Zabrał a dziecko, a ja chciał am uciec, ale potknę ł am się i upadł am. A nna stał a nade m ną, krzyczał a kazał a m i zostać na m iejscu albo w ezw ie policję. Zadzw onił a do Tom a, a on przyjechał i usiadł z nią w salonie. A nna histerycznie pł akał a, chciał a zaw iadom ić policję, chciał a, ż eby aresztow ano m nie za pró bę uprow adzenia. Tom uspokoił ją, prosił, by odpuś cił a i pozw olił a m i odejś ć. U ratow ał m nie Potem odw ió zł do dom u i zanim w ysiadł am, w zią ł za rę kę. M yś lał am, ż e z dobroci serca, ż e chce podnieś ć m nie na duchu, ale on ś ciskał m i dł oń m ocniej, m ocniej i m ocniej, aż krzyknę ł am. W tedy z zaczerw ienioną tw arzą pow iedział, ż e zabije m nie, jeś li zrobię krzyw dę jego có rce.

 

N ie w iem, co w tedy zam ierzał am. W cią ż nie w iem. W aham się, stoją c pod drzw iam i, z rę ką na klam ce. M ocno zagryzam w argę. W iem, ż e jeś li zacznę teraz pić, przez godzinę, dw ie bę dę czuł a się lepiej, a przez sześ ć czy siedem – gorzej. C ofam rę kę, w racam do salonu i znow u otw ieram laptopa M uszę przeprosić Tom a, m uszę bł agać go o przebaczenie. Loguję się na G m ail i w idzę, ż e m am now ą w iadom oś ć. N ie od Tom a. O d Scotta H ipw ella.

 

 

D roga R achel,    
dzię kuję, ż e Pani napisał a. N ie pam ię tam, ż eby M egan o Pani w spom inał a, ale w galeri
odw iedzał o ją w ielu stał ych goś ci – nie m am pam ię ci do nazw isk. C hciał bym z Panią

porozm aw iać. Proszę jak najszybciej zadzw onić do m nie pod 07583 123657.

 
 

Z pozdrow ieniam i

 

ScottH ipw el

 

 

W pierw szej chw ili m yś lę, ż e napisał pod zł y adres. Ż e to list do kogoś innego. A le m yś lę tak tylko przez sekundę, bo w szystko m i się przypom ina. B o już pam ię tam. G dy siedział am na sofie, w poł ow ie drugiej butelki uś w iadom ił am sobie, ż e nie chcę, by m oja rola się skoń czył a. Ż e pragnę być w centrum w ydarzeń.

 

I do niego napisał am.

Przew ijam ekran i otw ieram m ojego m ejla.

 

 

D rogi Scotcie!

 

Przepraszam, ż e znow u piszę, ale uw aż am, ż e pow inniś m y porozm aw iać, to w aż ne. N ie w iem czy M egan o m nie w spom inał a: jestem jej znajom ą z galerii i kiedyś m ieszkał am w W itney M yś lę, ż e m am inform ację, któ ra Pana zainteresuje. Proszę odpisać pod ten adres.

R achel W atson

 

 

Tw arz zalew a m i fala gorą ca, w ż oł ą dku m am jezioro kw asu. W czoraj – rozsą dnie, trzeź w o i praw om yś lnie – uznał am, ż e m oja rola dobiegł a koń ca, ż e m uszę się z tym pogodzić. A le m oje dobre anioł y znow u przegrał y, pokonane przez alkohol, przez kobietę, któ rą jestem, gdy piję. Pijana R achel nie dostrzega konsekw encji, jest albo przesadnie w ylew na i peł na optym izm u, albo pł onie z nienaw iś ci. N ie m a przeszł oś ci ani przyszł oś ci. Istnieje tylko tu i teraz. Pijana R achel – chcą c dalej w tym uczestniczyć, szukają c sposobu nakł onienia Scotta do tego, by z nią porozm aw iał – skł am ał a


O na i ja.

 

M am ochotę pocią ć się noż em tylko po to, by poczuć coś innego niż w styd, ale nie m am odw agi zrobić naw et tego. Zaczynam pisać list do Tom a – pisać i kasow ać, pisać i kasow ać – nie w iedzą c, jak prosić go o w ybaczenie za ten ostatni. G dybym m iał a spisać w szystkie przew inienia, któ rych się w obec niego dopuś cił am, w yszł aby z tego ksią ż ka.

 

 

W ieczorem

 

 

Tydzień tem u, niem al dokł adnie tydzień, M egan H ipw ell w yszł a z dom u num er pię tnaś cie przy B lenheim R oad i zniknę ł a. O d tam tej pory nikt jej nie w idział. O d soboty nie uż yto ró w nież jej kom ó rki ani kart pł atniczych. R ozpł akał am się, gdy przeczytał am to dzisiaj w gazecie. W stydzę się teraz m oich skrytych m yś li. M egan nie jest tajem nicą do rozw ią zania, postacią, któ ra pojaw ia się na uję ciu z w ó zka na począ tku film u, pię kną, eteryczną i niem aterialną. N ie jest inicjał em. Jest praw dziw a.

 

Siedzę w pocią gu, jadę do jej dom u. Poznam jej m ę ż a.

M usiał am do niego zadzw onić. C o się stał o, to się nie odstanie. N ie m ogł am tak po prostu zignorow ać jego listu – zaw iadom ił by policję. Praw da? G dybym był a na jego m iejscu i gdyby ktoś napisał m i, ż e o czym ś w ie, a potem znikną ł, ja bym zaw iadom ił a. M oż e już to zrobił, m oż e już na m nie czekają.

 

Siedzą c tam, gdzie zw ykle, chociaż dzień zw ykł y nie jest, czuję się tak, jakbym skoczył a z urw iska Podobnie czuł am się rano, gdy w ybierał am num er Scotta, jakbym spadał a w ciem noś ć, nie w iedzą c, kiedy uderzę o ziem ię. R ozm aw iał ze m ną przyciszonym gł osem; pew nie nie był sam i nie chciał, ż eby ktoś go podsł uchał.

– M oż em y porozm aw iać osobiś cie? – spytał.

– Ja… N ie. W olał abym …

– Proszę.

Zaw ahał am się, a potem się zgodził am.

 

– M ogł aby pani do m nie przyjechać? A le nie teraz, teraz… ktoś tu jest. M oż e w ieczorem? – Podał

 

mi adres i udał am, ż e go zapisuję.

 

– D zię kuję, ż e się pani odezw ał a – pow iedział i się rozł ą czył.

Zgadzają c się, w iedział am, ż e to zł y pom ysł. Z gazet w iem o nim niew iele. N atom iast obserw acje
w ł asne m ogą m ylić. C zyli w sum ie nic o nim nie w iem. W iem trochę o Jasonie, któ ry – cią gle m uszę

sobie o tym przypom inać – nie istnieje. N a pew no, tak na sto procent, w iem tylko tyle, ż e tydzień

tem u zaginę ł a jego ż ona. I ż e praw dopodobnie jest w tej spraw ie podejrzanym. A poniew aż

w idział am tam ten pocał unek, w iem ró w nież, ż e m a m otyw do zabó jstw a. O czyw iś cie m oż e nie
w iedzieć, ż e go m a, ale… B oż e, zaplą tał am się, ale jak m ogł abym nie odw iedzić dom u, któ ry setki

razy w idział am z pocią gu i z ulicy, jak m ogł abym przepuś cić taką okazję? Podejś ć do drzw i, w ejś ć do ś rodka, usią ś ć w kuchni czy na tarasie, gdzie siadyw ali i gdzie ich w idyw ał am …

 

To był o zbyt kuszą ce. D latego siedzę teraz w pocią gu i jak podekscytow ane dziecko u progu przygody obejm uję się w pó ł, kurczow o przyciskają c rę ce do bokó w, ż eby przestał y drż eć. Tak się cieszył am, ż e w reszcie m am jakiś cel, ż e przestał am m yś leć o rzeczyw istoś ci. Przestał am m yś leć o M egan.

A le teraz m yś lę. M

uszę przekonać Scotta, ż e ją znam – nie bardzo dobrze, ale trochę. W tedy

uw ierzy, ż e w idział am ją z innym m ę ż czyzną. Jeś li od razu przyznam się do kł am stw a, na pew no m i

nie zaufa. D latego pró buję sobie w yobrazić, jak by to był o, gdybym

w padał a do galerii i gaw ę dził a

z nią przy kaw ie. C zy ona w ogó le pije kaw ę? Pew nie rozm aw iał ybyś m y o sztuce, m oż e o jodze albo o naszych m ę ż ach. N ie znam się na sztuce, nigdy nie chodził am na jogę. N ie m am m ę ż a. A ona zdradzał a sw ojego.

M yś lę o tym, co m ó w ili o niej jej znajom i: „cudow na, zabaw na, pię kna, kochana”. Popeł nił a bł ą d To się zdarza. N iktnie jestdoskonał y.



A nna

 

Sobota, 20 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

Evie budzi się tuż przed szó stą. W staję, idę do pokoju dziecię cego i biorę ją na rę ce. K arm ię ją i zabieram do ł ó ż ka.

 

K iedy znow u się budzę, Tom a nie m a, ale sł yszę jego kroki na schodach. Podś piew uje H appy

birthday to you, happy birthday to you, cicho i fał szyw ie. N ie m yś lał am o tym, zupeł nie
zapom niał am. M yś lał am

tylko, ż eby w zią ć m ał ą i w ró cić do ł ó ż ka. A le teraz, jeszcze nie w peł ni

rozbudzona, tł um ię ś m iech. O tw ieram

oczy i Evie też się uś m iecha, a kiedy podnoszę w zrok, Tom

stoi z tacą u stó p ł ó ż ka. M a na sobie fartuch od O rly K iely i nic w ię cej.

 

– Ś niadanko do ł ó ż ka dla naszej jubilatki. – Staw ia tacę w nogach ł ó ż ka, obiega je i m nie cał uje. O tw ieram prezenty. O d Evie dostaję ś liczną srebrną bransoletkę inkrustow aną onyksem, od niego

 

czarną jedw abną koszulkę na ram ią czkach z m ajteczkam i do kom pletu. N ie m ogę przestać się uś m iechać. Tom kł adzie się i leż ym y z có reczką m ię dzy nam i. Evie zaciska m ocno paluszki na jego

palcu w skazują cym, ja trzym am ją za doskonał ą w każ dym calu ró ż ow ą stopkę i czuję się tak, jakby

w m ojej piersi eksplodow ał y fajerw erki. Tyle m ił oś ci, ż e to aż niem oż liw e.

Potem, kiedy Evie nudzi się leż eniem, zabieram ją na dó ł, zostaw iają c Tom a, ż eby sobie pospał

Zasł uguje na to. Trochę krzą tam się bez celu, trochę sprzą tam. Piję kaw ę na tarasie, patrzą c na praw ie puste pocią gi stukoczą ce na torach i m yś lą c o lunchu. Jest gorą co – za gorą co na pieczeń, ale zrobię ją i tak, bo Tom uw ielbia pieczoną w oł ow inę, poza tym m oż em y zjeś ć potem lody i bę dzie nam chł odniej. M uszę tylko w yskoczyć po jego ulubionego m erlota, przygotow uję w ię c Evie, w kł adam ją

do w ó zka, zapinam

szelki i idziem y do sklepu.  
K iedy zgodził am się w prow adzić do jego dom u, w szyscy m ó w ili, ż e zw ariow ał am. U w aż ali
ró w nież,

ż e szaleń stw em jest zadaw anie się z ż onatym

m ę ż czyzną, tym bardziej m ę ż em
       

niezró w now aż onej kobiety, lecz udow odnił am, ż e się m ylili, przynajm niej w tej kw estii. B ez w zglę du na to, ile kł opotó w spraw i nam R achel, Tom i Evie są tego w arci. A le w kw estii dom u m ieli rację

W dni takie jak ten, kiedy spaceruje się naszą zalaną sł oń cem uliczką, czyś ciutką i w ysadzaną
drzew am i – nie jest to, co praw da, ś lepy zauł ek, ale panuje tu podobne poczucie w spó lnoty –

m ogł oby być napraw dę idealnie. N a chodnikach roi się od m atek takich jak ja, z psam i na sm yczy

 

i m alucham i na hulajnogach. Tak, m ogł oby być idealnie. M ogł oby, gdybym nie sł yszał a

 

przeraź liw ego pisku ham ulcó w na torach. G dybym nie oglą dał a się, by spojrzeć w stronę pię tnastki.

 

G dy w racam, Tom siedzi przy stole w jadalni, w patrują c się w ekran kom putera. Jest w szortach ale bez koszuli; w idzę, jak poruszają się jego m ię ś nie pod skó rą, gdy zm ienia pozycję. N a jego w idok w cią ż m am m otyle w brzuchu. M ó w ię cześ ć, lecz utoną ł w sw oim ś w iecie i gdy przesuw am czubkam i palcó w po jego ram ieniu, podskakuje na krześ le. Szybko zam yka laptopa.

– H ej – m ó w i i w staje. U ś m iecha się, ale robi w raż enie zm ę czonego, zm artw ionego. N ie patrzą c m i


w oczy, bierze ode m nie Evie.

 

– C o? – pytam. – C o się stał o?

– N ic – odpow iada i huś tają c Evie na biodrze, odw raca się do okna.

– Tom, co się stał o?

– N ic, nic takiego. – Patrzy na m nie i już w iem, co pow ie. – R achel. K olejny m ejl.

 

K rę ci gł ow ą, jest taki zraniony, taki zdenerw ow any. N ienaw idzę tego, nie m ogę tego znieś ć C zasem m am ochotę ją zabić.

– C o pisze?

Znow u krę ci gł ow ą.

– N iew aż ne. To sam o. To co zw ykle. Sam e bzdury.

 

– Tak m i przykro – m ó w ię i nie pytam, jakie bzdury, bo w iem, ż e nie odpow ie. N ie lubi m nie tym denerw ow ać.

– To nic. W szystko w porzą dku. To tylko pijany beł kot, jak zw ykle.

– B oż e, czy ona kiedykolw iek odpuś ci? C zy kiedykolw iek przestanie odbierać nam szczę ś cie? Tom podchodzi bliż ej i cał uje m nie nad gł ow ą có reczki.

– Przecież jesteś m y szczę ś liw i – stw ierdza. – Jesteś m y.

 

 

W ieczorem

 

 

Tak, jesteś m y szczę ś liw i. Po lunchu poleż eliś m y trochę na traw niku, a kiedy zrobił o się za gorą co, w eszliś m y do ś rodka i zjedliś m y lody, Tom przed telew izorem, bo oglą dał G rand Prix. Pó ź niej robił yś m y z Evie ciastolinę, któ rą m ał a cią gle podjadał a. M yś lę o tym, co dzieje się u są siadó w

 

i dochodzę do w niosku, ż e m i się poszczę ś cił o, m am w szystko, czego chciał am. K iedy patrzę na

 

Tom a, dzię kuję B ogu, ż e m u m nie w skazał, ż e m ogł am uratow ać go przed tą kobietą

 

D oprow adził aby go do szaleń stw a, napraw dę tak m yś lę, dobił aby go, zrobił aby z niego kogoś, kim nie jest.

 

Zabrał Evie na gó rę do ką pieli. A ż tutaj sł yszę jej radosny pisk i znow u się uś m iecham – uś m iech nie schodzi m i z ust przez cał y dzień. N astaw iam pranie, sprzą tam w salonie, m yś lę o kolacji. Zrobię coś lekkiego. To zabaw ne, bo jeszcze kilka lat tem u na m yś l, ż e w urodziny m iał abym zostać w dom u i gotow ać, dostał abym drgaw ek, ale teraz nie dostaję, teraz jest idealnie, tak jak pow inno być. Tylko m y troje.

 

Zbieram porozrzucane w salonie zabaw ki i w kł adam je do kuferka. D zisiaj poł oż ę Evie w cześ niej spać, a potem w ł oż ę ten kom plet od Tom a, nie m ogę się już doczekać. D o zm roku jeszcze daleko m im o to zapalam ś w iece na kom inku i otw ieram drugą butelkę w ina, ż eby pooddychał o. W ł aś nie nachylam się nad sofą, aby zacią gną ć zasł ony, gdy po drugiej stronie ulicy w idzę kobietę, któ ra idzie chodnikiem ze spuszczoną gł ow ą. N ie podnosi w zroku, ale to ona, jestem tego pew na. Z m ocno biją cym sercem nachylam się jeszcze bardziej, chcą c się jej przyjrzeć, ale ką t jest zł y, już jej nie w idzę.

 

O dw racam się gotow a w ybiec na ulicę i puś cić się w poś cig, lecz w drzw iach stoi Tom z ow inię tą rę cznikiem Evie w ram ionach.

– W szystko w porzą dku? – pyta. – C o się stał o?

– N ic – odpow iadam i chow am rę ce do kieszeni, by nie w idział, ż e się trzę są. – N ic. Zupeł nie nic.



R achel

 

N iedziela, 21 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

B udzę się z gł ow ą peł ną m yś li o nim. W ydaje się, ż e to nierzeczyw iste, od począ tku do koń ca. B ardzo

 

chciał abym się napić, ale nie m ogę. M uszę być trzeź w a. D la M egan. D la Scotta.

       
W czoraj się

postarał am. U m ył am gł ow ę, trochę

się

um alow ał am. W ł oż ył am

jedyne

dż insy,

w któ re jeszcze w chodzę, do tego baw eł nianą bluzkę w

drukow any w zorek i sandał y na niskim

obcasie. W yglą dał am

nieź le. W m aw iał am sobie, ż e to idiotyczne, ż e tak się staram, bo

ostatnią

rzeczą, o jakiej Scott pom yś li, bę dzie m ó j w yglą d, ale nie m ogł am się pow strzym ać. M iał am

się

z nim spotkać pierw szy raz w ż yciu, to był o dla m nie w aż ne. W aż niejsze niż pow inno.

     

W yjechał am z A shbury o szó stej trzydzieś ci po poł udniu i kilka m inut po sió dm ej był am

już

w W itney. Skrę cił am

w R oseberry A venue i przeszł am

obok w iaduktu. Tym

razem tam

nie zajrzał am

nie m ogł am. W

sł onecznych okularach, z nisko

spuszczoną gł ow ą

szybko

m inę ł am

num er

dw udziesty trzeci, dom Tom a i A nny, m odlą c się, ż eby m nie nie zobaczyli. B ył o

cicho

i pusto

                   

ś rodkiem ulicy, m ię dzy rzę dam i parkują cych pojazdó w, pow oli przejechał o parę sam ochodó w. To senna uliczka, czyś ciutka i zam oż na, m ieszka tu duż o m ł odych m ał ż eń stw; o sió dm ej w szyscy jedzą

kolację albo siedzą c na sofie, m am a, tata i m ał e m ię dzy nim i, oglą dają razem X Factor.

 

O d num eru dw udziestego trzeciego do pię tnastego nie m oż e być w ię cej niż pię ć dziesią t

 

sześ ć dziesią t krokó w, ale w ypraw a się dł uż ył a, trw ał a w ieki. N ogi m iał am niczym z oł ow iu, szł am

 

niepew nie, jak pijana, jakbym m iał a zaraz spaś ć z chodnika.

Scott otw orzył drzw i, zanim skoń czył am pukać i cofnę ł am trzę są cą się rę kę. Stał przede m ną jak

 

gó ra, w ypeł niał cał ą przestrzeń.

– R achel? – Spojrzał na m nie bez uś m iechu.

 

K iw nę ł am gł ow ą. W ycią gną ł do m nie rę kę i uś cisnę liś m y sobie dł onie. Zaprosił m nie do ś rodka ale przez chw ilę ani drgnę ł am. B ał am się go. Z bliska w zbudza strach, bo jest w ysoki, m a szerokie bary, dobrze um ię ś nioną pierś i ram iona. I w ielkie rę ce. Przeszł o m i przez m yś l, ż e bez w ię kszego w ysił ku m ó gł by m nie nim i zm iaż dż yć, m oją szyję i klatkę piersiow ą.

 

M ijają c go w korytarzu, otarł am się o niego ram ieniem i poczuł am, ż e się czerw ienię. Pachniał starym potem, m iał posklejane w ł osy, jakby dł ugo nie brał prysznica.

 

W salonie przeż ył am dé jà vu tak silne, ż e niem al przeraż ają ce. Poznał am kom inek m ię dzy dw iem a w nę kam i w ś cianie naprzeciw ko, sm ugi ś w iatł a w padają cego przez ż aluzje z ulicy. W iedział am, ż e jeś li spojrzę w lew o, zobaczę szkł o i zieleń, ż e dalej bę dą tory. O dw ró cił am się i tak, zobaczył am kuchenny stó ł, dalej przeszklone drzw i do ogrodu, a za nim i bujną traw ę. Znał am ten dom. Zakrę cił o

m i się w gł ow ie, chciał am usią ś ć; pom yś lał am o czarnej dziurze z sobotniego w ieczoru

o w szystkich tych straconych godzinach.

   
O czyw iś cie to nic nie znaczył o. Znam ten dom, ale nie dlatego, ż e w nim był am. Znam go, bo jes

dokł adnie taki sam jak ten pod num erem dw adzieś cia trzy: korytarzem dochodzi się do schodó w, a po praw ej stronie jest salon poł ą czony z kuchnią. Taras i ogró d w ydają się znajom e, bo w idział am je z pocią gu. N ie był am na gó rze, ale w iem, ż e gdybym tam zajrzał a, zobaczył abym podest z pionow o otw ieranym duż ym oknem i gdybym przez nie w yszł a, znalazł abym się na prow izorycznym tarasie

na dachu nad kuchnią. W iem, ż e na pię trze są

dw ie sypialnie, w ię ksza, z w idokiem na ulicę

i m niejsza, z w idokiem na ogró d. I chociaż znam ten dom jak w ł asną kieszeń, nie znaczy, ż e w nim
był am.    

M im o to drż ał am, gdy Scott prow adził m nie do kuchni. Zaproponow ał herbatę. U siadł am

przy

stole, a on nastaw ił czajnik, w rzucił torebkę do kubka i m ruczą c coś pod nosem, zalał ją w rzą tkiem W kuchni pachniał o intensyw nie ś rodkam i czystoś ci, ale on, w przepoconym na plecach podkoszulku i jakby za duż ych, w orkow atych dż insach, przedstaw iał sobą obraz nę dzy i rozpaczy. Zastanaw iał am się, kiedy ostatni raz jadł.

 

Postaw ił przede m ną kubek, usiadł po drugiej stronie stoł u i zł oż ył przed sobą rę ce. C isza przedł uż ał a się, w ypeł niają c dzielą cą nas przestrzeń oraz cał ą kuchnię, dzw onił a m i w uszach. B ył o m i gorą co i niesw ojo, nagle zdał am sobie spraw ę, ż e m am w gł ow ie zupeł ną pustkę. N ie w iedział am co tu robię. Po co, u licha, do niego przyszł am? Z oddali dochodził o ciche dudnienie – nadjeż dż ał pocią g. To podniosł o m nie na duchu, ten stary, znajom y odgł os.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.