Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 9 страница



rudego, tego, któ ry pom ó gł m i w stać. Patrzy prosto na m nie i spotykam y się w zrokiem – drę tw ieję
z przeraż enia i upuszczam kom ó rkę. Się gam po nią i znow u podnoszę gł ow ę, tym razem ostroż nie

N ajpierw obrzucam w zrokiem w agon, w ycieram ł okciem zaparow aną szybę, patrzę w okno i dopiero w tedy spoglą dam na niego, a on uś m iecha się do m nie z lekko przekrzyw ioną gł ow ą.

 

C zuję, ż e pł onie m i tw arz. N ie w iem, jak zareagow ać na ten uś m iech, bo nie w iem, co oznacza C zy: „O, jak się m asz? Pam ię tam cię z soboty”, czy: „C hryste, to ta zalana w pestkę dziew czyna, któ ra spadł a ze schodó w, a potem pieprzył a coś od rzeczy”, czy jeszcze coś innego? N ie w iem, ale kiedy o tym m yś lę, w idzę – jak w film ow ym kadrze – ż e potykam się na schodach, i sł yszę fragm ent ś cież ki dź w ię kow ej, gł os m ó w ią cy: „W szystko w porzą dku, zł otko? ”. O dw racam się i znow u patrzę w okno C zuję na sobie jego w zrok, chcę się ukryć, znikną ć. Pocią g rusza, kilka sekund pó ź niej w jeż dż am y na stację w W itney i przygotow ują c się do w yjś cia, ludzie zaczynają w alczyć o lepszą pozycję, skł adać gazety, chow ać czytniki i iPady. O dw racam gł ow ę i zalew a m nie fala ulgi – rudzielec stoi tył em do m nie, bę dzie w ysiadał.

W tedy stw ierdzam, ż e jestem idiotką. Pow innam w stać i iś ć za nim, pow innam go zagadną ć. M oż e w ie, co się stał o albo co się nie stał o, m oż e bę dzie m ó gł w ypeł nić chociaż niektó re luki. W staję W aham się – w iem, ż e już za pó ź no, zaraz zam kną się drzw i, jestem w poł ow ie w agonu, nie zdą ż ę


przepchną ć się przez tł um. Sł uchać bipnię cie i drzw i się zam ykają. Pocią g rusza, a ja, w cią ż stoją c patrzę w okno. R udzielec m oknie na deszczu na peronie, w idzi, jak go m ijam.

 

Im bliż ej dom u, tym bardziej się na siebie w kurzam. K usi m nie, ż eby przesią ś ć się w N orthcote w ró cić do W itney i go poszukać. Pom ysł jest oczyw iś cie gł upi i ryzykow ny, zw aż yw szy, ż e nie dalej

jak w czoraj G askill ostrzegał m nie, ż ebym trzym ał a się z dala od tej okolicy. A le jestem
przygnę biona tym, ż e najpraw dopodobniej już nigdy nie przypom nę sobie, co w ydarzył o się

w sobotę. K ilka godzin szperania w internecie (przyznaję, ż e niezbyt intensyw nych) potw ierdził o to czego się spodziew ał am: hipnoza rzadko kiedy pom aga odzyskać czas stracony podczas zaniku pam ię ci, poniew aż, zgodnie z tym, co przeczytał am w cześ niej, podczas zaniku pam ię ci m ó zg nie generuje w spom nień. Po prostu nie m a się w tedy nic do zapam ię tania. Już do koń ca ż ycia godziny te bę dą dla m nie czarną dziurą.



M egan

 

C zw artek, 7 m arca 2013

 

 

Po poł udniu

 

 

W pokoju jest ciem no, w szę dzie unosi się sł odki zapach naszych ciał. Znow u jesteś m y Pod

 

£ abę dziem, w pokoju pod okapem. A le dzisiaj jestinaczej, bo on w cią ż tu jest, bo na m nie patrzy.

 

– G dzie chcesz jechać? – pyta.

 

– D o dom u nad m orzem – m ó w ię. – N a C osta de la Luz. U ś m iecha się.

 

– C o bę dziem y tam robili? Ś m ieję się gł oś no.

 

– O pró cz tego?

Pow oli sunie palcam i po m oim brzuchu.

– O pró cz tego.

– O tw orzym y m ał ą kafejkę, bę dziem y organizow ali w ystaw y i nauczym y się surfow ać. C ał uje m nie w biodro.

 

– A Tajlandia? – pyta.

M arszczę nos.

 

– Za duż o dzieciakó w na przerw ie przed studiam i. N ie, na Sycylię. N a Egady. O tw orzym y bar na plaż y, bę dziem y ł ow ić …

 

Ś m ieje się, kł adzie na m nie i cał uje w usta.

– N ie m oż na ci się oprzeć – m am rocze. – Jesteś zniew alają ca.

 

C hce m i się ś m iać, m am ochotę pow iedzieć: „A w idzisz? W ygrał am! M ó w ił am, ż e to nie ostatni raz, nigdy tak nie jest”. Zagryzam w argę i zam ykam oczy. W iedział am, m iał am rację, ale nic nie m ó w ię, bo co by m i to dał o? Lubię delektow ać się zw ycię stw em w m ilczeniu. Spraw ia m i to niem al taką sam ą przyjem noś ć jak jego dotyk.

 

Potem przem aw ia do m nie jak nigdy dotą d. Zw ykle to ja m ó w ię, ale tym razem otw iera się i zw ierza. M ó w i o uczuciu w ew nę trznej pustki, o rodzinie, któ rą porzucił, o kobiecie przede m ną i tej poprzedniej, tej, któ ra nam ieszał a m u w gł ow ie i zostaw ił a go w ypalonego. N ie w ierzę w braterstw o

dusz, ale czuję, ż e się rozum iem y, choć przedtem nie czuł am, przynajm niej nie ostatnio. To

jest
zrozum ienie w ynikają ce z podobnych doś w iadczeń, z tego, ż e oboje w iem y, co znaczy być
w ybrakow anym.    

Pustka: tak, to rozum iem. Zaczynam nabierać przekonania, ż e nic jej nie w ypeł ni. W yniosł am

to
z m oich sesji terapeutycznych: dziury w

ż yciu są trw ał e. Trzeba ż yć dalej w okó ł nich, jak korzenie

drzew a w okó ł betonu, trzeba się m ię dzy nim i przeciskać. To w szystko w iem, lecz nie m ó w ię tego na gł os, jeszcze nie.

 

– K iedy pojedziem y? – pytam, ale nie odpow iada i zasypiam, a gdy się budzę, już go nie m a.


Pią tek, 8 m arca 2013

 

 

R ano

 

 

Scottprzynosi m i kaw ę na taras.

 

– Spał aś. – N achyla się i cał uje m nie w gł ow ę. Stoi za m ną z rę kam i na m oich ram ionach, ciepł y i m ocny jak opoka.

 

Zam ykam oczy, opieram się o niego i w sł uchuję w stukot pocią gu, aż cichnie na w ysokoś ci naszego dom u. K iedy się tu w prow adziliś m y, Scott m achał do pasaż eró w, co zaw sze m nie ś m ieszył o Lekko zaciska palce, pochyla się i cał uje m nie w szyję.

– Spał aś – pow tarza. – C hyba lepiej się czujesz.

– To praw da – m ó w ię.

– M yś lisz, ż e to dział a? Ta terapia.

– Pytasz, czy jestem już zdrow a?

– N ie, nie – zaprzecza i sł yszę nutkę urazy w jego gł osie. – N ie chciał em …

– W iem. – Ś ciskam jego rę kę. – Ż artow ał am. M yś lę, ż e to proces. To nie takie proste. N ie w iem, czy kiedykolw iek bę dę m ogł a pow iedzieć, ż e zadział ał o. Ż e m i lepiej.

 

M ilkniem y i ś ciska m i ram ię trochę m ocniej.

– A w ię c chcesz tam chodzić? – pyta, a ja odpow iadam, ż e chcę.

 

B ył taki czas, kiedy m yś lał am, ż e m oż e być dla m nie w szystkim, ż e m i w ystarczy. M yś lał am tak przez w iele lat. K ochał am go bez reszty. W cią ż kocham. A le już tego nie chcę. C zuję się sobą tylko w te sekretne, rozognione popoł udnia, takie jak to w czorajsze, gdy oż yw am w gorą czce i pó ł m roku Ską d pew noś ć, ż e jeś li ucieknę, to znajdę coś, co m nie w reszcie nasyci? Ską d pew noś ć, ż e nie skoń czę, czują c się dokł adnie tak jak teraz, przytł oczona zam iast bezpieczna? M oż e zechcę uciec znow u, znow u i znow u, by w koń cu w ró cić tutaj, do dom u przy starych torach, bo nie bę dzie już doką d uciekać. M oż e. A m oż e nie. Trzeba ryzykow ać, praw da?

Schodzę na dó ł, ż eby się z nim poż egnać, bo spieszy się do pracy. O bejm uje m nie w talii i cał uje

 

w czubek gł ow y.

– K ocham cię – m ruczy i czuję się strasznie, jak najgorsza z najgorszych. N ie m ogę się doczekać kiedy zam knie drzw i, bo w iem, ż e zaraz się rozpł aczę.



R achel

 

Pią tek, 19 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

Podm iejski o ó sm ej cztery jest praw ie pusty. O kna są otw arte, pow ietrze chł odne po w czorajszej burzy. M egan nie m a już od stu trzydziestu trzech godzin, a ja nie czuł am się tak dobrze od m iesię cy Patrzą c rano w lustro, zauw aż ył am, ż e zm ienił a m i się tw arz, ż e m am czystszą cerę i jaś niejsze oczy I czuję się lż ejsza. N a pew no nie zrzucił am ani gram a, ale nic m i nie cią ż y. Jestem sobą – tą sprzed lat.

 

Scott się nie odezw ał. Szukał am w internecie, ale nie znalazł am nic o jego aresztow aniu, w ię c pew nie zignorow ał m ojego m ejla. Jestem zaw iedziona, ale chyba należ ał o się tego spodziew ać K iedy w ychodził am, zadzw onił do m nie G askill. Spytał, czy m ogę przyjś ć dzisiaj na posterunek W padł am w panikę, ale tylko na chw ilę, bo spokojnym, ł agodnym tonem dodał, ż e chce m i pokazać parę zdję ć. W tedy spytał am go, czy aresztow ano Scotta H ipw ella.

 

– N ie, proszę pani – odparł. – Jak dotą d niktnie został aresztow any.

– A tego, któ rego pouczono o przysł ugują cych m u praw ach…

– N ie w olno m i o tym m ó w ić.

M a tak spokojny, tak koją cy gł os, ż e znow u go lubię.

C ał y w ieczó r przesiedział am na sofie w podkoszulku i spodenkach do biegania, ś lę czą c nad listą
rzeczy do zrobienia. M ogł abym na przykł ad pochodzić w godzinach szczytu po stacji w W itney

i poszukać tego rudzielca z soboty. Zaprosić go na drinka i zobaczyć, co bę dzie, w ybadać, czy coś

w idział, czy coś w ie. Tylko ż e to niebezpieczne, bo m ogł abym natkną ć się na A nnę albo Tom a –
donieś liby na m nie i m iał abym kł opoty z policją (znow u). Innym niebezpieczeń stw em był oby to, ż e

m ogł abym w paś ć w jeszcze w ię ksze opał y. W cią ż pobrzm iew ają m i w uszach fragm enty jakiejś kł ó tni, któ rej fizyczne ś lady m am chyba na gł ow ie i ustach. C o bę dzie, jeś li to w ł aś nie ten rudzielec m nie napadł? To, ż e się do m nie uś m iechał i m achał rę ką, nic nie znaczy, bo ską d w iadom o, ż e to nie psychopata? A le nie, nie w yglą da na psychopatę. N ie potrafię tego w ytł um aczyć, ale w zbudza w e m nie ciepł e uczucia.

 

M ogł abym ró w nież skontaktow ać się ponow nie ze Scottem. Lecz m uszę dać m u pow ó d do rozm ow y, a boję się, ż e jeś li pow iem m u, co w tedy w idział am, w eź m ie m nie za w ariatkę. M oż e naw e pom yś leć, ż e m iał am coś w spó lnego ze zniknię ciem M egan, i donieś ć na m nie na policję. W tedy m iał abym pow aż ne kł opoty.

 

M ogł abym pó jś ć na hipnozę. Jestem niem al pew na, ż e nic bym sobie nie przypom niał a, ale i tak jestem ciekaw a. Spró bow ać nie zaszkodzi, praw da?

 

W cią ż siedział am na sofie, robią c notatki i przeglą dają c w iadom oś ci, gdy w ró cił a C athy. B ył a w kinie z D am ienem. Zdziw ił a się i w yraź nie ucieszył a, ż e jestem trzeź w a, chociaż był a ró w nież trochę niepew na, bo od w torkow ej w izyty policji praw ie nie rozm aw iał yś m y. K iedy pow iedział am


ż e od trzech dni nie piję, w yś ciskał a m nie i zaś w iergotał a:

 

– Tak się cieszę, ż e w zię ł aś się w garś ć i zaczynasz dochodzić do siebie! „D o siebie” – jakby m nie znał a.

 

– Ta spraw a z policją – dodał am – to był o nieporozum ienie. M ię dzy Tom em a m ną w szystko jes w porzą dku i nic nie w iem o tej zaginionej kobiecie. N ie m usisz się o to m artw ić.

 

C athy znow u m nie uś cisnę ł a i zaparzył a herbatę. Zastanaw iał am się, czy nie w ykorzystać okazji i nie pow iedzieć jej, ż e w yleciał am z pracy, ale nie chciał am psuć jej w ieczoru.

R ano w cią ż był a w dobrym hum orze. K iedy w ychodził am, obję ł a m nie i pow iedział a:

– Tak się cieszę. Pozbierał aś się. Już się m artw ił am.

 

W eekend m iał a spę dzić u D am iena, w ię c pierw szą rzeczą, jaka przyszł a m i do gł ow y, był o to, ż e po pow rocie do dom u napiję się bez nikogo, kto by m nie osą dzał.

 

 

W ieczorem

 

 

W zim nym dż inie z tonikiem najbardziej lubię gorzkaw y posm ak chininy. Tonik pow inien być Schw eppsa, koniecznie ze szklanej butelki, nie z plastikow ej. Te puszkow ane drinki nie są najlepsze ale jak m us, to m us. W iem, ż e nie pow innam, ale zbierał o m i się przez cał y dzień. N ie, nie, nie chodzi tylko o niecierpliw e w yczekiw anie, aż zostanę sam a, chodzi o podniecenie, adrenalinę. Jestem nakrę cona, sw ę dzi m nie skó ra. M iał am dobry dzień.

 

R ano przesiedział am godzinę sam na sam z detektyw em inspektorem G askillem. K iedy przyszł am na posterunek, od razu m nie do niego zaprow adzono. Zaproponow ał kaw ę i gdy się zgodził am, z zaskoczeniem zobaczył am, ż e w staje, by zrobić ją sam em u. M iał czajnik i nescafé na lodó w ce w ką cie pokoju. Przeprosił m nie za brak cukru.

 

M ił o m i był o w jego tow arzystw ie. Lubię patrzeć na jego rę ce – nie jest zbyt ekspresyjny, ale czę sto przestaw ia rzeczy. N ie zauw aż ył am tego w cześ niej, bo w pokoju przesł uchań nie był o nic do przestaw iania. A tam, w gabinecie, cią gle przesuw ał kubek z kaw ą, zszyw acz, kubek z oł ó w kam i, cią gle w yró w nyw ał pliki papieró w. M a duż e rę ce i dł ugie palce ze starannie w ypielę gnow anym i paznokciam i. N ie nosi obrą czki ani sygnetu.

 

D zisiaj czuł am się inaczej. N ie jak podejrzana, jak ktoś, na kogo chciał zastaw ić puł apkę. C zuł am się poż yteczna. N ajbardziej w tedy, kiedy otw orzył teczkę i pokazał m i kilka zdję ć. Scotta H ipw ella,

trzech m ę ż czyzn, któ rych nigdy nie w idział am, a potem zdję cie B.
W pierw szej chw ili nie był am pew na. Patrzył am na nie, pró bują c odtw orzyć w m yś li postać

m ę ż czyzny, któ rego w tedy w idział am, jego pochyloną gł ow ę, gdy obejm ow ał M egan.

– To on – pow iedział am. – To chyba on.

 

– N ie jestpani pew na?

– M yś lę, ż e to on.

Zabrał zdję cie i przyglą dał m u się przez chw ilę.

– A w ię c w idział a pani, jak się cał ow ali, tak? W ostatni pią tek? Tydzień tem u?

– Tak. W pią tek rano. B yli przed dom em, w ogrodzie.

 

– I na pew no ź le pani tego nie zinterpretow ał a? To nie był o zw yczajne przytulenie albo… nie w iem, przyjacielski pocał unek?

 

– N ie, na pew no nie. To był norm alny pocał unek. Taki… rom antyczny. D rgnę ł y m u usta, jakby m iał się zaraz uś m iechną ć.

 

– K to to jest? – spytał am. – C zy to… M yś li pan, ż e ona jest z nim? – N ie odpow iedział, tylko lekko pokrę cił gł ow ą. – C zy on… C zy to pom ogł o? C zy w am pom ogł am?


– Tak. B ardzo. D zię kuję, ż e pani przyszł a.

 

U ś cisnę liś m y sobie dł onie i kiedy na sekundę poł oż ył praw ą rę kę na m oim

lew ym ram ieniu
m iał am ochotę ją ucał ow ać. M inę ł o

duż o czasu, odką d ktoś dotkną ł m nie choć by z nam iastką

czuł oś ci. N ie liczą c C athy, oczyw iś cie.      
O tw orzył drzw i, przepuś cił m nie

przodem i w eszliś m y do otw artej czę ś ci biura. B ył o tam

z dw unastu policjantó w. Paru zerknę ł o

na m nie ką tem oka z lekkim zainteresow aniem, a m oż e

lekcew aż eniem, nie w iem. Skrę ciliś m y w

korytarz i w tedy zobaczył am, jak idą w naszą stronę R iley

i on: Scott H ipw ell. W ł aś nie w eszli na posterunek. Scott m iał spuszczoną gł ow ę, ale od razu w iedział am, ż e to on. Podnió sł w zrok, skiną ł gł ow ą G askillow i i zerkną ł na m nie. N a sekundę nasze

spojrzenia się spotkał y i m ogł abym przysią c, ż e m nie poznał. Przypom niał m i się ranek, gdy

w idział am go na tarasie, gdy czuł am, ż e na m nie patrzy. M inę liś m y się w korytarzu. Przechodził tak
blisko, ż e m ogł abym go dotkną ć – na ż yw o był pię kny, zapadnię ty w sobie, spię ty jak sprę ż yna

i peł en nerw ow ej energii. G dy doszł am do gł ó w nego holu, odw ró cił am się, pew na, ż e czuję na sobie jego w zrok, ale nie, obserw ow ał m nie nie on, tylko R iley.

 

Pojechał am pocią giem do Londynu i poszł am do biblioteki. Przeczytał am o tej spraw ie w szystkie

artykuł y, jakie m ogł am znaleź ć, jednak nie dow iedział am się niczego w ię cej. Poszukał am oś rodkó w
hipnoterapeutycznych w A shbury i na tym skoń czył am – terapia jest kosztow na, poza tym nie m a

stuprocentow ej pew noś ci, ż e pom aga odzyskać pam ię ć. Lecz czytają c o tych, któ rzy tw ierdzą, ż e przyw ró cił a im w spom nienia, zdał am sobie spraw ę, ż e bardziej boję się sukcesu niż poraż ki. B oję się

nie tylko tego, czego m ogł abym się dow iedzieć o tym sobotnim w ieczorze, ale też w ielu innych
rzeczy. N ie jestem pew na, czy zniosł abym pow ró t do tych strasznych gł upot, jakie robił am, czy

zniosł abym dź w ię k sł ó w, jakie w ypow iadał am w brew sobie, w idok tw arzy Tom a, któ ry je sł yszał B oję się w kraczać w tę ciem noś ć.

 

Zastanaw iał am się, czy nie w ysł ać do Scotta jeszcze jednego m ejla, ale nie m a takiej potrzeby

Poranne spotkanie

z detektyw em

inspektorem G askillem

udow odnił o, ż e policja traktuje m nie

pow aż nie. N ie m am

już do odegrania ż adnej roli i m uszę się z tym pogodzić. Przynajm niej czuję, ż e

im pom ogł am, bo nie

w ierzę, ż eby zniknię cie M egan

dzień po tym, jak w idział am ją z tym

m ę ż czyzną, był o dzieł em

przypadku.

     

Z radosnym trzaskiem

i sykiem otw ieram

drugą puszkę dż inu z tonikiem i nagle dociera do m nie,

ż e przez cał y dzień ani razu nie pom yś lał am

o Tom ie. W każ dym razie do teraz. M yś lał am

o Scotcie
             

o G askillu, o B, o m ę ż czyź nie z pocią gu – Tom spadł na pią te m iejsce. Są czę drinka i czuję, ż e nareszcie m am co oblew ać. W iem, ż e w yjdę na prostą i bę dę szczę ś liw a. Już niedł ugo.

 

 

Sobota, 20 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

N igdy się niczego nie nauczę. B udzę się z przytł aczają cym poczuciem w iny i w stydu i od razu w iem ż e zrobił am coś gł upiego. Przechodzę przez straszny, boleś nie znajom y rytuał przypom inania sobie, co to był o. W ysł ał am m ejla. Tak, w ł aś nie to.

W któ rym ś m om encie w ieczoru Tom pow ró cił na listę m ę ż czyzn, o któ rych m yś lę, w ię c do niego napisał am. M ó j laptop stoi na podł odze przy ł ó ż ku; przycupną ł tam jak w yrzut sum ienia. Przestę puję nad nim, idą c do ł azienki. Piję w odę prosto z kranu, zerkam w lustro.


N ie w yglą dam najlepiej. A le trzy dni to cał kiem nieź le, a dzisiaj zacznę od now a. Stoję w ieki pod prysznicem, stopniow o zm niejszają c tem peraturę w ody, któ ra robi się coraz chł odniejsza i chł odniejsza, aż w koń cu jest zupeł nie zim na, taka, jak trzeba. N ie m oż na w ejś ć od razu pod strum ień zim nej, to zbyt szokują ce, zbyt brutalne, ale jeś li gorą ca zm ienia się w zim ną stopniow o, praw ie się tego nie zauw aż a – to takie gotow anie ż aby na odw yrtkę. Zim na w oda przynosi ulgę skó rze, ł agodzi bó l skaleczeń na gł ow ie i nad okiem.

Znoszę na dó ł laptopa i robię sobie herbatę. Jest szansa, bardzo nikł a, ż e napisał am list do Tom a
i go nie w ysł ał am. B iorę gł ę boki w dech i w chodzę na G m aila. Z ulgą w idzę, ż e nie m am now ych

w iadom oś ci. A le potem klikam na folder z w ysł anym i, no i tak: napisał am do niego, tylko po prostu nie odpow iedział. Jeszcze. W ysł ał am list tuż po jedenastej w ieczorem, a przedtem dobre kilka godzin pił am. A drenalina i w yw oł ane przez alkohol oż yw ienie już daw no w yparow ał y. K likam na w iadom oś ć.

 

 

M ó gł byś ł askaw ie pow iedzieć sw ojej ż onie, ż eby przestał a w ciskać policji kł am stw a na m ó j tem at? C hce w pę dzić m nie w kł opoty, nie uw aż asz, ż e to ś w iń stw o? W m aw iać im, ż e m am obsesję na jej punkcie i na punkcie jej w strę tnego bachora? N iech się w eź m ie w garś ć. K aż jej się ode m nie odw alić.

 

 

Zam ykam oczy i szybko w ył ą czam laptopa. K ulę się, m oje ciał o dosł ow nie zapada się w sobie C hcę być m niejsza, chcę znikną ć. Jestem przeraż ona, bo jeś li Tom pokaż e list policji, bę dę m iał a praw dziw e kł opoty. Jeś li A nna zbiera dow ody na m oją m ś ciw oś ć i obsesyjnoś ć, m oż e to być najw aż niejszy dokum ent w jej dossier. Po co w spom niał am o ich có reczce? K to tak robi? Przecież nie ż yw ię do niej urazy – nie m ogł abym ż yw ić urazy do dziecka, do ż adnego, zw ł aszcza do dziecka Tom a. N ie rozum iem siebie. N ie rozum iem tej, któ rą się stał am. B oż e, jak on m nie m usi nienaw idzić Ja też siebie nienaw idzę, w każ dym razie siebie w tym w ydaniu, w w ydaniu, któ re napisał o w czoraj ten list. To nie ja, ja taka nie jestem. N ie jestem potw orem.

 

N ie? Pró buję nie m yś leć o najgorszych dniach, lecz w chw ilach takich jak ta w spom nienia sam e tł oczą się w gł ow ie. K olejna aw antura, już pod koniec naszego m ał ż eń stw a: pobudka po im prezie, po kolejnym zaniku pam ię ci. Tom w yrzuca m i m oje zachow anie, m ó w i, ż e znow u przyniosł am m u w styd, obraził am ż onę jego kolegi, naw rzeszczał am na nią za to, ż e flirtow ał a z m oim m ę ż em. „Już nie chcę z tobą w ychodzić, m ó w i. Pytasz, dlaczego nigdy nie zapraszam kolegó w do dom u, dlaczego nie lubię chodzić z tobą do pubu. N apraw dę chcesz w iedzieć? Przez ciebie. B o się ciebie w stydzę ”.

 

B iorę torebkę i klucze. Idę do Londis, to niedaleko. M am gdzieś, ż e jest dopiero dziew ią ta, boję się i nie chcę o niczym m yś leć. Jeś li w ezm ę kilka tabletek przeciw bó low ych i się napiję, urw ie m i się film i prześ pię cał y dzień. Staw ię tem u czoł o potem. D ochodzę do frontow ych drzw i i m oja rę ka nieruchom ieje nad klam ką. M ogł abym przeprosić. G dybym zaraz przeprosił a, m oż e coś bym jeszcze uratow ał a. M oż e przekonał abym go, ż eby nie pokazyw ał listu A nnie ani policji. O chronił by m nie



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.