Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 8 страница




D opó ki nie zobaczył am zdję cia Tom a z now o narodzoną có reczką, dopó ki nie zobaczył am, jak się do niej uś m iecha. Pod spodem napisał: „A w ię c to jest pow ó d cał ego zam ieszania! N igdy nikogo tak nie kochał em! To najszczę ś liw szy dzień w m oim ż yciu! ”. W yobraził am sobie, jak to pisze, dobrze w iedzą c, ż e zajrzę na Facebooka i te sł ow a m nie zabiją. Jednak to go nie pow strzym ał o. M iał to gdzieś. R odzicó w nie obchodzi nic opró cz dzieci. D zieci są centrum w szechś w iata, liczą się tylko one. W szyscy pozostali są niew aż ni, cierpienie czy radoś ć innych nie m a znaczenia, jest czym ś nierzeczyw istym.

 

B ył am zł a. Zrozpaczona. M oż e opanow ał a m nie chę ć zem sty. M oż e pom yś lał am, pokaż ę im, ż e m ó j bó l jestpraw dziw y. N ie w iem. Zrobił am coś gł upiego.

 

Po paru godzinach w ró cił am na posterunek. Spytał am G askilla, czy m ogę porozm aw iać z nim w cztery oczy, ale pow iedział, ż e nie. Potem lubił am go już trochę m niej.

 

– N ie w ł am ał am się do ich dom u – zaczę ł am. – Tak, był am tam, chciał am zobaczyć się z Tom em Zadzw onił am, ale niktm i nie otw orzył …

 

– W ię c jak pani w eszł a? – przerw ał a m i R iley.

– D rzw i był y otw arte.

– Frontow e? B ył y otw arte?

W estchnę ł am.

– N ie, ską d. Te rozsuw ane, od ogrodu.

– Jak dostał a się pani do ogrodu?

– Przeszł am przez pł ot, znam drogę …

– Przeszł a pani przez pł ot, ż eby dostać się do dom u był ego m ę ż a?

– Tak. K iedyś … Zaw sze chow aliś m y tam zapasow y klucz. D o skrytki, na w ypadek gdyby któ reś z nas zapom niał o albo zgubił o ten na kó ł ku. To nie był o w ł am anie. C hciał am tylko porozm aw iać z Tom em. M yś lał am, ż e m oż e… dzw onek się zepsuł albo coś.

 

– B ył ś rodek pow szedniego dnia, praw da? – spytał a R iley. – D laczego zał oż ył a pani, ż e m ą ż jest

 

w dom u? Zadzw onił a pani do niego?

– C hryste! D acie m i w reszcie pow iedzieć czy nie?! – K rzyknę ł am, a ona pokrę cił a gł ow ą i znow u posł ał a m i ten uś m iech, jakby m nie znał a, jakby czytał a w e m nie jak w otw artej ksią ż ce. – Przeszł am

 

przez pł ot – pow tó rzył am, pró bują c m ó w ić ciszej – i zapukał am do rozsuw anych drzw i, któ re był y uchylone. N ikt się nie odezw ał. W etknę ł am do ś rodka gł ow ę i zaw oł ał am Tom a. Znow u nic, ale usł yszał am pł acz dziecka. W eszł am i zobaczył am, ż e A nna…

– Pani W atson?

 

– Tak. Ż e pani W atson ś pi na sofie. D ziecko leż ał o w przenoś nym foteliku i pł akał o, w ł aś ciw ie przeraź liw ie krzyczał o, m iał o czerw oną tw arzyczkę, m usiał o pł akać już od jakiegoś czasu. – G dy to m ó w ił am, dotarł o do m nie, ż e pow innam był a pow iedzieć co innego, ż e usł yszał am pł acz z ulicy i dlatego tam zajrzał am. N ie w yszł abym w tedy aż na taką w ariatkę.

 

– A w ię c dziecko gł oś no krzyczał o, a m atka spał a tuż obok i się nie obudził a? – pyta m nie R iley.

 

– Tak. – Podpiera się ł okciam i, rę ce m a na w ysokoś ci ust i nie w idzę jej m iny, ale w iem, co m yś li Ż e kł am ię. – W yję ł am m ał ą z fotelika, ż eby się uspokoił a. To w szystko. Ż eby przestał a pł akać.

– C hyba jednak nie w szystko, praw da? B o kiedy A nna się obudził a, już tam pani nie był o. B ył a pani przy pł ocie, przy torach. Tak?

 

– M ał a nie chciał a przestać pł akać – odparł am. – H uś tał am ją, a ona cią gle m arudził a, w ię c w yszł am z nią na dw ó r.

– N a tory?

– D o ogrodu.

– C hciał a pani zrobić krzyw dę dziecku W atsonó w?

 

Zerw ał am się z krzesł a. To m elodram atyczne, w iem, ale chciał am dać im do zrozum ienia – dać do


zrozum ienia G askillow i – ż e to oburzają ce podejrzenie.

 

– N ie m uszę tego sł uchać! Przyszł am pow iedzieć w am o tym m ę ż czyź nie! Przyszł am w am pom ó c! A w y… O co m nie w ł aś ciw ie oskarż acie? O co?

G askill pozostał niew zruszony, oboję tny. G estem rę ki kazał m i usią ś ć.

– Pani W atson… Ta druga pani W atson, A nna, w spom inał a o pani podczas przesł uchania
w spraw ie M egan

H ipw ell. Tw ierdzi, ż e nie pierw szy raz zachow yw ał a się pani jak osoba

nieobliczalna, niezró w now aż ona psychicznie. O pow iedział a nam

o tym incydencie z dzieckiem

U trzym uje, ż e nę ka pani ją i jej m ę ż a, ż e pani do nich w ydzw ania…

– Zajrzał do notatek. – Tak

niem al co w ieczó r. Ż e nie chce się pani pogodzić z tym, ż e w asze m ał ż eń stw o się rozpadł o…

 

– To niepraw da! – zaprotestow ał am, bo nie, to nie był a praw da. O w szem, czasem dzw onił am do Tom a, ale nie co w ieczó r, bez przesady. W yczuł am, ż e G askill nie jest jednak po m ojej stronie i znow u zachciał o m i się pł akać.

– D laczego nie zm ienił a pani nazw iska? – spytał a R iley.

– Sł ucham?

 

– W cią ż uż yw a pani nazw iska m ę ż a. D laczego? G dyby m ą ż zostaw ił m nie dla innej, chybabym je

 

zm ienił a. N ie chciał abym nazyw ać się tak jak m oja nastę pczyni…

– C ó ż, m oż e nie jestem aż tak m ał ostkow a. – Jestem m ał ostkow a. N ie m ogę znieś ć, ż e A nna jes

 

A nną W atson.

– R ozum iem. A ta obrą czka? Ta na ł ań cuszku na pani szyi. To ś lubna?

– N ie – skł am ał am. – Jest… N ależ ał a do m ojej babci.

 

– N apraw dę? D obrze. W edł ug m nie pani zachow anie, tak jak sugerow ał a A nna W atson, w skazuje ż e nie chce pani pogodzić się z faktam i, przyją ć do w iadom oś ci, ż e pani był y m ą ż m a now ą rodzinę.

 

– N ie rozum iem …

 

– C o to m a w spó lnego z M egan H ipw ell? – dokoń czył a za m nie R iley. – W ieczorem w dniu jej zaginię cia w idziano panią na ulicy, przy któ rej m ieszka. Panią, pijaną, niezró w now aż oną kobietę B iorą c pod uw agę, ż e pani W atson i M egan H ipw ell są do siebie podobne…

 

– N iepraw da, nie są! – O burzył m nie ten pom ysł. Jess w yglą da zupeł nie inaczej. M egan w yglą da zupeł nie inaczej.

 

– O bie są blondynkam i, obie są szczupł e i drobne, obie m ają bladą cerę …

 

– A w ię c zaatakow ał am M egan H ipw ell, m yś lą c, ż e to A nna? To najgł upsza rzecz, jaką sł yszał am

 

– A le m ó j guz znow u pulsow ał bó lem i sobotnie w ydarzenia w cią ż krył y się w najczarniejszym

 

mroku.

 

– C zy w ie pani, ż e A nna W atson zna M egan H ipw ell? – spytał G askill, a m nie opadł a szczę ka.

 

– O na… C o takiego? N ie. O ne się nie znają.

R iley uś m iechnę ł a się i natychm iastspow aż niał a.

 

– O w szem, znają się. M egan H ipw ell był a opiekunką ich dziecka… – Zajrzał a do notatek. – N a przeł om ie sierpnia i w rześ nia.

 

N ie w iem, co pow iedzieć. N ie m ogę sobie tego w yobrazić: M egan w m oim dom u z dzieckiem, jej dzieckiem.

– Ta rozcię ta w arga – spytał G askill – to z w czorajszego w ypadku?

– Tak. M usiał am ją zagryź ć, kiedy upadł am.

– G dzie to był o?

– W Londynie, na T heobalds R oad. N iedaleko H olborn.

– C o tam pani robił a?

– Sł ucham?

 

– C o robił a pani w centrum Londynu? W zruszył am ram ionam i.


– Już m ó w ił am – odparł am chł odno. – M oja w spó ł lokatorka nie w ie, ż e stracił am pracę. W ię c jeż dż ę tam jak zw ykle i idę do biblioteki, ż eby poszukać now ej i popracow ać nad C V.

R iley pokrę cił a gł ow ą z niedow ierzaniem albo zadziw ieniem. Jak m oż na się tak stoczyć?

O dsunę ł am się z krzesł em, szykują c się do w yjś cia. M iał am doś ć tego protekcjonalnego tonu tego, ż e robią ze m nie idiotkę, traktują jak w ariatkę. N adeszł a pora w ył oż yć asa na stó ł.

– N apraw dę nie w iem, dlaczego o tym rozm aw iam y – pow iedział am. – M yś lał am, ż e m acie
w aż niejsze spraw y na gł ow ie, jak

choć by zniknię cie

M egan H ipw ell. R ozum iem, ż e już

rozm aw ialiś cie z jej kochankiem, tak? –

M ilczeli, po prostu gapili się na m nie bez sł ow a. N ie

spodziew ali się tego. N ic nie w iedzieli. – M oż e tego nie w iecie, ale M egan H ipw ell m iał a rom ans. – W stał am i ruszył am do drzw i.

 

G askill m nie zatrzym ał. Poruszał się cicho i zaskakują co szybko, w ię c zanim zdą ż ył am poł oż yć rę kę na klam ce, stał już przede m ną.

– M yś lał em, ż e pani jej nie zna.

– B o nie znam – odparł am, pró bują c go om iną ć. Zaszedł m i drogę.

 

– Proszę usią ś ć.

W tedy opow iedział am im

o tym, co w idział am z pocią gu, pow iedział am, ż e w idyw ał am

M egan na

tarasie, jak opalał a się po

poł udniu albo pił a rano kaw ę. Pow iedział am, ż e w zeszł ym tygodniu

w idział am ją z kim ś, kto na pew no nie był jej m ę ż em, ż e cał ow ali się na traw niku.

 

– K iedy to był o? – w arkną ł G askill. C hyba się zirytow ał. M oż e dlatego, ż e pow iedział am

im o tym

dopiero teraz i zm arnow ali cał y dzień, gadają c o m nie.

 
– W

pią tek. W pią tek rano.

   
– A

w ię c dzień przed jej zaginię ciem

w idział a ją pani z innym m ę ż czyzną? – spytał a R iley

         

i rozdraż niona w estchnę ł a. Zam knę ł a notes. G askill odchylił się do tył u, sondują c w zrokiem m oją tw arz. O na m yś lał a pew nie, ż e zm yś lam, on nie był tego pew ny.

– M oż e go pani opisać? – spytał.

– W ysoki, ciem now ł osy…

– Przystojny? – przerw ał a m i R iley. W ydę ł am policzki.

 

– W yż szy od Scotta H ipw ella. W iem, bo w idział am ich razem, Jess… przepraszam, M egan i Scotta, a tam ten w yglą dał zupeł nie inaczej. B ył sm uklejszy, szczuplejszy, m iał ciem ną cerę. W yglą dał na

Azjatę.

– Potrafi pani okreś lić z pocią gu czyjeś pochodzenie etniczne? – spytał a R iley. – Im ponują ce. Tak przy okazji, kto to jestJess?

 

– Sł ucham?

– Przed chw ilą w spom niał a pani o jakiejś Jess.

Poczuł am, ż e znow u się czerw ienię. Pokrę cił am gł ow ą.

– C hyba nie.

G askill w stał i w ycią gną ł do m nie rę kę.

 

– M yś lę, ż e to w ystarczy. – U ś cisnę ł am ją, zignorow ał am R iley i odw ró cił am się do drzw i. – Proszę nie chodzić na B lenheim R oad, pani W atson – dodał inspektor. – I nie kontaktow ać się z był ym m ę ż em, chyba ż e w w aż nej spraw ie. Proszę ró w nież, ż eby nie zbliż ał a się pani do pani W atson i jej dziecka.

 

W pocią gu analizuję w szystko to, co poszł o dziś nie tak, i z zaskoczeniem stw ierdzam, ż e w cale nie czuję się tak strasznie, jak bym m ogł a. I chyba w iem dlaczego: w czoraj w ieczorem nie pił am teraz też nie m am ochoty. Zainteresow ał o m nie – pierw szy raz od B ó g w ie kiedy – coś innego niż m oje w ł asne nieszczę ś cie. M am jakiś cel. A przynajm niej zaję cie.


C zw artek, 18 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

N a stacji kupił am trzy gazety: M egan nie m a od czterech dni i pię ciu nocy i coraz w ię cej o tym piszą Tym z „D aily M ail” – m oż na to był o przew idzieć – udał o się znaleź ć jej zdję cia w bikini, ale zam ieś cili ró w nież ż yciorys, najbardziej szczegó ł ow y ze w szystkich, jakie dotą d czytał am.

 

U rodził a się w 1984 roku w R ochester jako M egan M ills i w w ieku dziesię ciu lat przeprow adził a się z rodzicam i do K ing’s Lynn w N orfolk. B ył a inteligentnym dzieckiem, bardzo tow arzyskim i uzdolnionym artystycznie, ł adnie ś piew ał a. „B ył a bardzo w esoł a, bardzo ł adna i buntow nicza” – to sł ow a jej szkolnej koleż anki. Ta buntow niczoś ć nasilił a się po ś m ierci jej brata B ena, z któ rym był a bardzo zż yta. Zginą ł w w ypadku m otocyklow ym; m iał w tedy dziew ię tnaś cie, a ona pię tnaś cie lat Trzy dni po pogrzebie uciekł a z dom u. D w a razy ją aresztow ano, raz za kradzież, raz za nagabyw anie m ę ż czyzn w celach nierzą du. W edł ug „M ail” cał kow icie zerw ał a kontakt z rodzicam i, któ rzy zm arli kilka lat tem u, nie pogodziw szy się z có rką. (C zytam to i jest m i bardzo sm utno. D ociera do m nie, ż e m oż e jednak aż tak się nie ró ż nim y, ż e ona też jestsam otna).

W w ieku szesnastu lat w prow adził a się do sw ojego chł opaka, któ ry m iał dom pod H olkham w pó ł nocnym N orfolk. Szkolna koleż anka m ó w i, ż e: „To był starszy facet, m uzyk czy ktoś taki. Ć pał K iedy zaczę li się spotykać, praktycznie przestaliś m y ją w idyw ać ”. Jego nazw iska nie podano, w ię c pew nie go nie znaleź li. M oż e w ogó le nie istniał. K oleż anka m ogł a to zm yś lić, ż eby zaistnieć w prasie.

 

Potem autorzy skaczą o kilka lat do przodu i M egan m a nagle dw adzieś cia cztery lata, m ieszka w Londynie i pracuje jako kelnerka w restauracji w pó ł nocnej czę ś ci m iasta. Tam poznaje Scotta H ipw ella, niezależ nego specjalistę IT, znajom ego w ł aś ciciela restauracji, i od razu przypadają sobie do gustu. Po „intensyw nym flircie” pobierają się – ona m a dw adzieś cia pię ć lat, on trzydzieś ci.

Jest tu jeszcze kilka innych w ypow iedzi, w tym Tary Epstein, przyjació ł ki, u któ rej M egan m iał a nocow ać w dniu zaginię cia. Tara m ó w i, ż e M egan „jest uroczą, beztroską dziew czyną ”, ż e „robił a w raż enie bardzo szczę ś liw ej” i ż e „Scott by jej nie skrzyw dził, bo bardzo ją kocha”. C zyli sam e banał y. D uż o ciekaw sza jest w ypow iedź artysty, któ ry w ystaw iał sw oje prace w kierow anej przez M egan galerii, niejakiego R ajesha G ujrala. R ajesh uw aż a, ż e M egan jest „cudow ną kobietą o ciepł ym sercu, inteligentną, zabaw ną, pię kną i bardzo skrytą ”. W yglą da na to, ż e się w niej podkochuje A utorem ostatniego cytatu jest D avid C lark, „daw ny kolega Scotta”, któ ry tw ierdzi, ż e „M egs i Scot to w spaniał a para. Są szczę ś liw i i bardzo zakochani”.

 

Jest tu ró w nież kilka w zm ianek o przebiegu dochodzenia, jednak z oś w iadczeń policji nic nie w ynika: rozm aw iali z „kilkom a ś w iadkam i” i „ś ledztw o jest prow adzone w ielotorow o”. A utorem jedynego ciekaw ego kom entarza jest detektyw inspektor G askill, któ ry potw ierdza, ż e policji pom agają w dochodzeniu dw ie osoby. Jestem pew na, ż e to gł ó w ni podejrzani. Jednym jest Scott. C zy drugim m oż e być B? C zy B to R ajesh?

 

Lektura pochł ania m nie do tego stopnia, ż e nie zw racam na nic uw agi – dopiero co w siadł am a pocią g staje już jak zw ykle przed czerw onym sem aforem. W ogrodzie Scotta ktoś jest, dw ó ch um undurow anych policjantó w przed przeszklonym i drzw iam i. K rę ci m i się w gł ow ie. Znaleź li coś? Ją? Jej ciał o zakopane w ogrodzie albo ukryte pod podł ogą? N ie m ogę przestać m yś leć o kupce ubrań przy torach, co jest gł upie, poniew aż zauw aż ył am je przed zaginię ciem M egan. Tak czy inaczej, jeś li w ogó le ktoś zrobił jej krzyw dę, to na pew no nie Scott, to niem oż liw e. D o szaleń stw a ją kocha, w szyscy tak m ó w ią. Zm ienił a się pogoda i ś w iatł o jest kiepskie, niebo oł ow iane i groź ne. N ie


w idzę w nę trza dom u, nie w idzę, co się tam dzieje. Jestem zał am ana. N ie m ogę stać z boku, siedzę

 

w tym teraz na dobre i zł e. M uszę w iedzieć, co się dzieje.

   

Przynajm niej m am plan. Po pierw sze, m uszę spraw dzić, czy

istnieje jakiś sposó b na to, aby

przypom nieć sobie sobotnie w ydarzenia. Zam ierzam poszperać w bibliotece i poczytać trochę

o hipnoterapii – m oż e zadział a – dow iedzieć się, czy odzyskanie tego straconego czasu jest w

ogó le
m oż liw e. Po drugie, m uszę skontaktow ać się ze Scottem

H ipw ellem. U w aż am, ż e to w aż ne, poniew aż

       

nie są dzę, ż eby policja uw ierzył a w m oją opow ieś ć o kochanku. M uszę pow iedzieć o nim Scottow i Zasł uguje na to.

 

 

W ieczorem

 

 

Pocią g jest peł en przem oczonych deszczem pasaż eró w – ich ubrania parują, para osadza się na szybach. N ad m okrym i, pochylonym i gł ow am i unosi się nieznoś ny zapach potu, perfum i detergentó w. G roź ne poranne chm ury w isiał y na niebie przez cał y dzień. R obił y się coraz cię ż sze i czarniejsze, w reszcie pę kł y w m onsunow ej ulew ie, któ ra rozpę tał a się w chw ili, gdy urzę dnicy w ychodzili z pracy, w godzinie szczytu, korkują c ulice i zatykają c w ejś cia do m etra tł um am i ludzi otw ierają cych i zam ykają cych parasole.

 

N ie m am parasolki i przem okł am do suchej nitki; czuję się tak, jakby w ylano na m nie kubeł w ody B aw eł niane spodnie oblepiają m i uda, w ypł ow iał a niebieska bluzka jest krę pują co przezroczysta C ał ą drogę z biblioteki do m etra przebiegł am z torebką przyciś nię tą do piersi, ż eby zasł onić, co się dał o. Z jakiegoś pow odu uznał am, ż e to zabaw ne – ktoś, kogo zł apał deszcz, w yglą da ś m iesznie –

i ś m iał am

się tak bardzo, ż e gdy dobiegł am do koń ca G rey’s Inn R oad, nie m ogł am zł apać tchu. N ie

pam ię tam, kiedy ostatni raz tak się ś m iał am.

     
A le już

się nie ś m ieję. Ledw ie usiadł am, spraw dził am

w telefonie najś w ież sze w iadom oś ci
o M egan i przeczytał am coś, czego

najbardziej się obaw iał am. „Policja z W itney

przesł uchuje

trzydziestopię cioletniego

m ę ż czyznę

w spraw ie zaginię cia

M egan H ipw ell. M ę ż czyzna został

pouczony o przysł ugują cych m u praw ach”. To Scott. Jestem

tego pew na. M am jedynie nadzieję, ż e

             

przeczytał m ojego m ejla, zanim został zatrzym any, poniew aż jeś li pouczono go o przysł ugują cych m u praw ach, to znaczy, ż e spraw a jest pow aż na, ż e go o coś podejrzew ają. C hociaż oczyw iś cie to

 

„coś ” nie jest jeszcze sprecyzow ane. C ał kiem m oż liw e, ż e w ogó le nic się nie stał o. Ż e M egan ż yje

 

C zasem nie m ogę odpę dzić od siebie m yś li, ż e zdrow a, w doskonał ej form ie siedzi na balkonie

 

z w idokiem na m orze i z nogam i na balustradzie popija zim nego drinka.

 

M yś l ta jest ekscytują ca i rozczarow ują ca zarazem i od tego rozczarow ania robi m i się niedobrze N ie chcę, ż eby coś jej się stał o, bez w zglę du na fakt, jak bardzo był am na nią zł a za to, ż e zdradzał a Scotta, ż e zburzył a m oją iluzję m ał ż eń stw a doskonał ego. N ie chcę, poniew aż czuję się czę ś cią tej tajem nicy, czuję się pow ią zana. N ie jestem już tylko dziew czyną z pocią gu, któ ra jeź dzi tam i z pow rotem bez ż adnego celu. Pragnę, ż eby M egan w ró cił a cał a i zdrow a. N apraw dę. A le jeszcze

nie teraz.  
R ano napisał am do Scotta. A dres znalazł am bez trudu. W ygooglow ał am go i trafił am na stronę
w w w. shipw ellconsulting. co. uk, gdzie reklam uje „szeroki zakres konsultingu IT, usł ugi w chm urze

oraz na stronach internetow ych dla biznesu i organizacji non profit”. W iedział am, ż e to on, poniew aż adres firm ow y pokryw ał się z dom ow ym.

W ysł ał am kró tki listna adres podany na stronie:


D rogi Scotcie!

 

N azyw am się R achel W atson. N ie zna m nie Pan. C hciał abym porozm aw iać z Panem o Pań skiej ż onie. N ie dysponuję ż adnym i inform acjam i na tem at m iejsca jej pobytu i nie w iem, co się z nią stał o. A le m yś lę, ż e w iem o czym ś, co m ogł oby Panu pom ó c. Zrozum iem, jeż eli nie zechce Pan ze m ną rozm aw iać, ale jeś li Pan się zdecyduje, proszę napisać na ten adres.

 

Z pozdrow ieniam i R achel

 

 

N ie w iem, czy odpow ie, w ą tpię, czy zrobił abym to na jego m iejscu. Tak jak policja pom yś lał by pew nie, ż e jestem psycholką, w ariatką, któ ra przeczytał a o spraw ie w gazetach. Teraz już się nie dow iem, bo jeś li go aresztow ano, nie m a dostę pu do konta. Jeś li go aresztow ano, list zobaczą tylko ś ledczy i pew nie ź le na tym w yjdę. A le m usiał am spró bow ać.

 

A teraz jestem zał am ana, sfrustrow ana. N ie w idzę drugiej strony toró w, tej m ojej, bo w przejś ciu stoi tł um ludzi, zresztą naw et gdyby ich tam nie był o, w cią ż leje i zobaczył abym najw yż ej pł ot C iekaw e, czy deszcz zm yje ś lady, czy w ł aś nie znikają w aż ne dow ody rzeczow e, plam y krw i, odciski stó p, niedopał ki papierosó w z kodem D N A. M am tak w ielką ochotę na drinka, ż e niem al czuję sm ak w ina na ję zyku. Ż e m ogę sobie dokł adnie w yobrazić, jak alkohol przenika do krw i i uderza do gł ow y.

 

C hcę się napić i nie chcę, bo jeś li się dziś nie napiję, m iną trzy dni, a nie pam ię tam, kiedy ostatni raz był am trzeź w a trzy dni z rzę du. C zuję w ustach coś jeszcze: sm ak daw nego uporu. B ył taki czas kiedy m ogł am przebiec przed ś niadaniem dziesię ć kilom etró w, kiedy w iele tygodni m ogł am przeż yć na tysią c trzystu kaloriach dziennie. W ł aś nie to lubił w e m nie Tom, tak m ó w ił, m ó j upó r, m oją sił ę Pam ię tam tę aw anturę, już pod sam koniec, gdy nie m ogł o być chyba gorzej. Stracił panow anie nad sobą i spytał:

 

– C o się z tobą dzieje, R achel? K iedy stał aś się taka sł aba?

N ie w iem. N ie w iem, gdzie podział a się m oja sił a, nie pam ię tam, jak ją stracił am. M yś lę, ż e kaw ał ek po kaw ał ku odł upał o ją ż ycie, ż e się pow oli zuż ył a.

 

Przed sem aforem po londyń skiej stronie W itney przeraź liw ie piszczą ham ulce i pocią g gw ał tow nie ham uje. Pasaż erow ie, ci stoją cy, w padają na siebie, potykają się i depczą sobie po nogach, m am roczą c przeprosiny. Podnoszę gł ow ę i w idzę m ę ż czyznę z sobotniego w ieczoru, tego



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.