Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 7 страница



– Potrą cił a m nie taksó w ka – odparł am. – W czoraj po poł udniu w Londynie. Zaw ieź li m nie do szpitala. M oż e pan spraw dzić.

 

– D obrze. – G askill lekko pokrę cił gł ow ą. – N o w ię c? C o robił a pani w sobotę w ieczorem?

 

– Pojechał am do W itney – odrzekł am, pró bują c zapanow ać nad drż ą cym gł osem.

– Po co?

Sierż antTrą dzik w yją ł notes i oł ó w ek.

– C hciał am zobaczyć się z m ę ż em.

– O ch, R achel… – w estchnę ł a C athy. Inspektor ją zignorow ał.

– Z m ę ż em? – pow tó rzył. – To znaczy był ym m ę ż em? Tom em W atsonem?

W cią ż noszę jego nazw isko. Tak był o w ygodniej. N ie m usiał am w ym ieniać kart pł atniczych adresó w m ejlow ych, paszportu i tak dalej.

– Tak. C hciał am się z nim zobaczyć, ale doszł am do w niosku, ż e to zł y pom ysł, i w ró cił am do
dom u.  
– O któ rej to był o?  
G askill m ó w ił spokojnym gł osem, m iał kam ienną tw arz. Ledw o poruszał ustam i. Sł yszał am, jak

oł ó w ek sierż anta Trą dzika sunie po papierze. Sł yszał am dudnienie krw i w uszach.

– O … C hyba o w pó ł do sió dm ej. D o pocią gu w siadł am okoł o szó stej.

– I w ró cił a pani…

– N ie w iem, o w pó ł do ó sm ej? – Zerknę ł am na C athy i po w yrazie jej tw arzy poznał am, ż e w ie, iż


kł am ię. – M oż e trochę pó ź niej. B liż ej ó sm ej. Tak, już pam ię tam: w ró cił am kilka m inut po ó sm ej. – C zuł am, ż e się czerw ienię. Jeś li G askill nie zw ę szył ł garstw a, nie zasł ugiw ał na to, ż eby pracow ać w policji.

O dw ró cił się, w zią ł krzesł o spod stoł u, któ ry stał w ką cie, i przycią gną ł je do siebie szybkim niem al gw ał tow nym ruchem. Postaw ił je dokł adnie naprzeciw ko sofy, niecał y m etr ode m nie. U siadł poł oż ył rę ce na kolanach i przekrzyw ił gł ow ę.

 

– D obrze. Tak w ię c w yjechał a pani okoł o szó stej, co znaczy, ż e do W itney dotarł a pani o w pó ł do sió dm ej. W ró cił a pani okoł o ó sm ej, czyli m usiał a pani w yjechać stam tą d m niej w ię cej pó ł godziny w cześ niej. Zgadza się?

 

– Tak – odparł am i znow u zdradził m nie niepew ny gł os. C zuł am, ż e zaraz spyta m nie, co robił am tam przez godzinę, a ja nie bę dę w iedział a, co odpow iedzieć.

 

– I ostatecznie nie zobaczył a się pani ze sw oim był ym m ę ż em. W ię c co tam pani robił a przez godzinę?

 

– Trochę spacerow ał am.

 

C zekał, aż to rozw inę. C hciał am dodać, ż e poszł am do pubu, ale to by był o gł upie, bo ł atw o m ó gł spraw dzić tę inform ację. Spytał by, do któ rego i czy z kim ś tam rozm aw iał am. Zastanaw iają c się, co pow iedzieć, zdał am sobie spraw ę, ż e w ogó le nie zapytał am, dlaczego to go interesuje, co sam o w sobie m usiał o być dziw ne. Jakbym zrobił a coś zł ego.

 

– R ozm aw iał a pani z kim ś? – spytał, czytają c w m oich m yś lach. – B ył a pani w sklepie, barze…

 

– N a stacji rozm aw iał am z jakim ś m ę ż czyzną! – w ypalił am gł oś no i niem al trium falnie, jak gdyby

 

m iał o to jakieś znaczenie. – D laczego pan pyta? C o się dzieje? Inspektor odchylił się na krześ le.

 

– Pew nie pani sł yszał a o tej kobiecie z W itney. M ieszka przy B lenheim R oad, kilka dom ó w od pani

 

był ego m ę ż a, i zaginę ł a. C hodzim y od drzw i do drzw i, pytają c ludzi, czy nie w idzieli jej w sobotę w ieczorem, czy nie zauw aż yli albo nie sł yszeli czegoś dziw nego. Podczas tych rozm ó w w ypł ynę ł o pani nazw isko. – Zrobił pauzę, czekają c, aż to do m nie dotrze. – Tego w ieczoru w idziano panią na B lenheim R oad, m niej w ię cej w tym sam ym czasie, gdy zaginiona, M egan H ipw ell, w yszł a z dom u Jedna z są siadek, A nna W atson, tw ierdzi, ż e w idział a panią w tam tej okolicy w pobliż u sw ojej posesji U trzym uje, ż e dziw nie się pani zachow yw ał a, co ją zaniepokoił o. D o tego stopnia, ż e chciał a zadzw onić na policję.

 

Serce trzepotał o się w m ojej piersi jak ptak na uw ię zi. N ie m ogł am m ó w ić, bo w idział am tylko siebie, w idział am, jak z zakrw aw ionym i rę kam i stoję pod w iaduktem. Z zakrw aw ionym i rę kam i. To

był a m oja krew? N a pew no. Podniosł am w zrok, zobaczył am, ż e G askill patrzy m i prosto w oczy,
i uś w iadom ił am sobie, ż e m uszę coś szybko pow iedzieć, inaczej dalej bę dzie czytał w m oich

m yś lach.

– N ic nie zrobił am. N ic a nic. Po prostu… Po prostu chciał am zobaczyć się z m ę ż em.

 

– B ył ym m ę ż em – popraw ił m nie znow u inspektor. W yją ł z kieszeni zdję cie. Zdję cie M egan. – C zy

w idział a pani tę kobietę w sobotę w ieczorem?  
D ł ugo na nie patrzył am. Surrealistycznie był o zobaczyć ją akurat w taki sposó b, blondynkę
doskonał ą, któ rej ż ycie stw orzył am i rozebrał am na kaw ał ki w sw ojej gł ow ie. To był portret

profesjonalna robota. Rysy tw arzy m iał a trochę grubsze, niż m yś lał am, nie tak delikatne jak „m oja” Jess.

– Pani W atson? W idział a ją pani?

N ie w iedział am. N apraw dę nie w iedział am. W cią ż nie w iem.

– C hyba nie – odparł am.

 

– „C hyba”? A w ię c m ogł a ją pani w idzieć?

– N ie… N ie jestem pew na.


– C zy pił a pani w sobotę w ieczorem? Przed w yjazdem do W itney, pił a pani? Tw arz zalał a m i fala gorą ca.

 

– Tak.

– A nna W atson uw aż a, ż e był a pani pijana, kiedy zobaczył a panią w pobliż u sw ojego dom u. C zy był a pani pijana?

 

– N ie. – Patrzył am prosto na niego, ż eby nie w idzieć oczu C athy. – Po poł udniu w ypił am parę

 

drinkó w, ale nie był am pijana.

Inspektor w estchną ł. C hyba go zaw iodł am. Zerkną ł na sierż anta Trą dzika i znow u przenió sł w zrok na m nie. W stał, w olno i z nam aszczeniem odstaw ił krzesł o na m iejsce.

 

– Jeś li przypom ni pani sobie coś, co m ogł oby nam pom ó c, cokolw iek, czy zechce pani do m nie zadzw onić? – Podał m i w izytó w kę.

 

Przygotow ują c się do w yjś cia, z pow agą skiną ł gł ow ą C athy, a ja opadł am na sofę. M oje serce pow oli zw alniał o i nagle znow u przyspieszył o, bo spytał:

– Pracuje pani w public relations, tak? U H untingtona W hitely’ego?

– Tak – potw ierdził am. – U H untingtona W hitely’ego.

Spraw dzi to, odkryje, ż e skł am ał am. N ie m oż e, m uszę m u pow iedzieć.

 

I w ł aś nie to zam ierzam zrobić dziś rano. Pó jś ć na posterunek i się przyznać. Pow iem m u w szystko ż e w yrzucono m nie z pracy kilka m iesię cy tem u, ż e w sobotę w ieczorem był am bardzo pijana i nie m am poję cia, o któ rej w ró cił am do dom u. Pow iem to, co pow innam był a pow iedzieć w czoraj: ż e ich ś ledztw o idzie w zł ym kierunku. I ż e m oim zdaniem M egan H ipw ell m iał a rom ans.

 

 

W ieczorem

 

 

Pom yś lą, ż e jestem podglą daczką. Stalkerką, w ariatką, kim ś niezró w now aż onym psychicznie. N ie
pow innam był a tam chodzić. Pogorszył am tylko sw oją sytuację i chyba nie pom ogł am Scottow i

a przecież to dla niego tam poszł am. Scott potrzebuje pom ocy, poniew aż jest oczyw iste, ż e policja bę dzie podejrzew ał a, ż e zrobił coś zł ego ż onie, a ja w iem, ż e to niepraw da, bo go znam. To brzm i niedorzecznie, ale takie m am w raż enie. W idział am, jak się przy niej zachow uje. N ie zrobił by jej krzyw dy.

 

N o dobrze, nie tylko dlatego tam poszł am. B ył a jeszcze spraw a tego kł am stw a, któ re m usiał am sprostow ać. Tego, ż e pracuję u H untingtona W hitely’ego.

M inę ł y w ieki, zanim zebrał am się na odw agę. D obrych kilka razy zaw racał am, ale w koń cu
w eszł am. Pow iedział am oficerow i dyż urnem u, ż e chcę rozm aw iać z detektyw em inspektorem

G askillem, a on zaprow adził m nie do dusznej poczekalni, gdzie siedział am ponad godzinę, zanim ktoś po m nie przyszedł. Przez ten czas zdą ż ył am się spocić i trzę sł am się jak skazana w drodze na szafot. Zaprow adzono m nie do innego pokoju, m niejszego i jeszcze bardziej dusznego, bez okien i dostę pu pow ietrza. Tam czekał am dziesię ć m inut i dopiero w tedy w szedł G askill z jaką ś kobietą, też po cyw ilnem u. Pow itał m nie uprzejm ie, w cale się nie zdziw ił na m ó j w idok. Przedstaw ił m i sw oją koleż ankę, detektyw sierż ant R iley. Jest m ł odsza ode m nie, w ysoka, szczupł a, ciem now ł osa, i m a ostre rysy tw arzy, jak chytra lisica. N ie odpow iedział a uś m iechem na m ó j uś m iech.

U siedliś m y i dł ugo m ilczeliś m y. G askill i R iley po prostu patrzyli na m nie w yczekują co.

 

– Pam ię tam tego m ę ż czyznę – pow iedział am w koń cu. – Tak jak m ó w ił am, w idział am go na stacji M ogę go opisać. – R iley leciutko uniosł a brw i i popraw ił a się na krześ le. – B ył ś redniego w zrostu ś redniej budow y ciał a i m iał rudaw e w ł osy. Potknę ł am się na schodach, a on m nie podtrzym ał. – G askill nachylił się do m nie z ł okciam i na stole i dł oń m i splecionym i na w ysokoś ci ust. – B ył … B ył


chyba w niebieskiej koszuli.

 

N iepraw da. Tak, pam ię tam jakiegoś m ę ż czyznę z pocią gu i jestem pew na, ż e m iał rudaw e w ł osy i chyba uś m iechał się do m nie, m oż liw e, ż e szyderczo. M yś lę, ż e w ysiadł w W itney i niew ykluczone, ż e coś do m nie m ó w ił, ale nie w iem, czy jest to w spom nienie z soboty, czy z innego dnia. M ogł am potkną ć się w iele razy, na w ielu schodach. N ie m am poję cia, w co był ubrany.

M oja kró tka opow ieś ć nie zrobił a na nich w raż enia. R iley praw ie niedostrzegalnie pokrę cił a gł ow ą. G askill rozpló tł palce i rozł oż ył przed sobą rę ce dł oń m i do gó ry.

– D obrze. C zy na pew no to chciał a pani zeznać?

M ó w ił bez gniew u, niem al z zachę tą w gł osie. Ż ał ow ał am, ż e przyszedł z tą R iley. Z nim m ogł abym porozm aw iać, jem u m ogł abym zaufać.

– Już nie pracuję u H untingtona W hitely’ego – pow iedział am.

– A ch tak? – O dchylił się. To go zainteresow ał o.

 

– O deszł am trzy m iesią ce tem u. M oja w spó ł lokatorka, a w ł aś ciw ie w ł aś cicielka m ieszkania… O na nic nie w ie, nie pow iedział am jej. Pom yś lał am, ż e bę dzie m artw ił a się o czynsz. M am trochę

pienię dzy i pł acę, ale… W każ dym razie w czoraj skł am ał am i chciał am pana przeprosić.

R iley nachylił a się ku m nie i uś m iechnę ł a nieszczerze.

– R ozum iem. Już tam pani nie pracuje. N igdzie pani nie pracuje, praw da? Jest pani bezrobotna. –

 

K iw nę ł am gł ow ą. – D obrze. A le nie pobiera pani zasił ku…

– N ie.

– I pani… koleż anka nie zauw aż ył a, ż e nie w ychodzi pani rano do pracy?

 

– W ychodzę. To znaczy nie do pracy, ale codziennie jeż dż ę do Londynu, tak jak kiedyś, o tej sam ej godzinie, ż eby… Ż eby się nie dow iedział a.

R iley zerknę ł a na G askilla. A on patrzył na m nie z pł ytką zm arszczką m ię dzy oczam i.

– D ziw nie to brzm i, w iem, ale… – Zam ilkł am, bo w ypow iedziane na gł os sł ow a te brzm ią nie tyle dziw nie, ile niedorzecznie.

 

– A ha. A w ię c tylko pani udaje, tak? – R iley zm arszczył a brw i, jakby się o m nie m artw ił a. Jakbym

był a kom pletnie porą bana. N ie odezw ał am się, nie kiw nę ł am gł ow ą ani nic, po prostu m ilczał am. –

M ogę spytać, dlaczego zrezygnow ał a pani z pracy?

 
N ie był o sensu kł am ać. Jeś li przed tą rozm ow ą nie zam ierzali spraw dzać m ojej histori
zatrudnienia, teraz na pew no to zrobią.    

– W yrzucono m nie – w ym am rotał am.

– Zw olniono – w yjaś nił a R iley z nutką satysfakcji w gł osie. N ajw yraź niej spodziew ał a się takiej odpow iedzi. – D laczego?

C icho w estchnę ł am i odw oł ał am się do G askilla.

– C zy to napraw dę w aż ne? C zy to w aż ne, dlaczego m nie zw olniono?

 

G askill m ilczał – przeglą dał notatki, któ re podsunę ł a m u R iley – ale lekko pokrę cił gł ow ą. R iley zm ienił a taktykę.

– Pani W atson, chcę panią spytać o ten sobotni w ieczó r.

Znow u zerknę ł am na G askilla – przecież już o tym rozm aw ialiś m y – jednak nie patrzył na m nie.

 

– D obrze – pow iedział am, raz po raz dotykają c rę ką gł ow y, podraż niają c ranę. N ie m ogł am się pow strzym ać.

 

– D laczego poszł a pani na B lenheim R oad? D laczego chciał a pani porozm aw iać z był ym m ę ż em?

 

– To chyba nie pani spraw a – odparł am i szybko, zanim zdą ż ył a zareagow ać, dodał am: – C zy m ogł abym prosić o szklankę w ody?

 

Inspektor w stał i w yszedł – nie taki chciał am osią gną ć efekt. R iley w cią ż m ilczał a, po prostu patrzył a na m nie z cieniem uś m iechu na ustach. N ie m ogł am tego w ytrzym ać, w ię c spojrzał am na stó ł, rozejrzał am się po pokoju. W iedział am, ż e to taka taktyka: m ilczał a, ż ebym poczuł a się w koń cu


niesw ojo i coś pow iedział a, naw etw brew sobie.

 

– C hciał am z nim o czym ś porozm aw iać. O pryw atnych spraw ach. – Zabrzm iał o to gł upio i pom patycznie.

 

R iley w estchnę ł a. Zagryzł am w argę i postanow ił am, ż e nie odezw ę się, dopó ki G askill nie w ró ci K iedy tylko w szedł i postaw ił przede m ną szklankę m ę tnej w ody, R iley zapytał a:

– O pryw atnych spraw ach?

– Tak.

 

W ym ienili spojrzenia, nie w iem, poirytow ani czy rozbaw ieni. C zuł am w ustach sm ak potu W ypił am ł yk w ody; był a stę chł a. G askill poskł adał papiery i odsuną ł je na bok, jakby już ich nie

potrzebow ał albo jakby nie znalazł w nich nic interesują cego.

– Pani W atson, ż ona pani… pani był ego m ę ż a, A nna W atson, skarż ył a się na panią. Tw ierdzi, ż e

pani ich niepokoi, ż e niepokoi pani jej m ę ż a, ż e przychodzi pani nieproszona do ich dom u i… –

Inspektor zerkną ł na dokum enty, lecz R iley go uprzedził a.

– Ż e w ł am ał a się pani do nich i zabrał a ich dziecko, kilkum iesię czną dziew czynkę.

Poż arł a m nie czarna dziura, któ ra otw orzył a się na ś rodku pokoju.

– N iepraw da! N ie zabrał am … To nie tak, niepraw da. N ie zabrał am … Ja jej nie zabrał am.

B ardzo się zdenerw ow ał am, zaczę ł am się trzą ś ć i pł akać, pow iedział am, ż e chcę w yjś ć. R iley odsunę ł a się z krzesł em, w stał a, spojrzał a na G askilla, w zruszył a ram ionam i i w yszł a. Inspektor podał m i chusteczkę higieniczną.

– M oż e pani w yjś ć, kiedy tylko pani zechce. C hciał a pani z nam i porozm aw iać.

 

U ś m iechną ł się do m nie przepraszają co. B ardzo go w tym m om encie lubił am. C hciał am uś cisną ć m u rę kę, ale nie uś cisnę ł am, poniew aż był oby to trochę dziw ne.

 

– M yś lę, ż e m a pani w ię cej do pow iedzenia i kiedyś m i pani pow ie – dodał, a ja polubił am go jeszcze bardziej za to „m i”, zam iast „nam ”. – M oż e zrobim y przerw ę? – W stał i odprow adził m nie do drzw i. – N iech pani rozprostuje nogi i coś zje. W ró ci pani i w tedy w szystko m i pani pow ie.

Zam ierzał am zapom nieć o cał ej spraw ie i pojechać do dom u. Już szł am na stację gotow a odw ró cić się do tego plecam i. A le potem pom yś lał am o pocią gach, o tym, ż e jeż dż ę tą trasą tam i z pow rotem, ż e codziennie m ijam ten dom, dom M egan i Scotta. A jeś li nigdy jej nie znajdą? B ę dę się w nieskoń czonoś ć zastanaw iał a – w iem, to m ał o praw dopodobne, jednak m im o w szystko – czy m oje

zeznania m ogł y jej pom ó c. A

jeś li nie w iedzą c o B, oskarż ą o coś Scotta? A jeś li M egan jest u B

zw ią zana w piw nicy, jeś li jestranna i krw aw i albo jeż eli B zakopał ją w ogrodzie?

Posł uchał am G askilla. W sklepie na rogu kupił am butelkę w ody i kanapkę z szynką i serem
i poszł am do

jedynego parku w W itney, m izernego

skraw ka ziem i otoczonego dom am i z la
       

trzydziestych, niem al w cał oś ci zaję tego przez zalany asfaltem plac zabaw. U siadł am na ł aw ce na skraju, patrzą c, jak m atki i opiekunki krzyczą na dzieci w yjadają ce piasek z piaskow nicy. K iedyś, kilka lat tem u, m arzył am o tym. W yobraż ał am sobie, ż e tu przychodzę – oczyw iś cie nie po to, ż eby zjeś ć kanapkę z szynką i serem m ię dzy przesł uchaniam i na policji – ż e przychodzę tu z m oim dzieckiem. W yobraż ał am sobie, jaki w ó zek kupię, ż e bę dę przesiadyw ał a godzinam i w Trotters i Early Learning C entre, przebierają c w ś licznych ubrankach i zabaw kach edukacyjnych W yobraż ał am sobie, ż e bę dę tu siedział a, podrzucają c na kolanach m ó j w ł asny kł ę buszek radoś ci.

A le nic z tego nie w yszł o. Ż aden lekarz nie um iał m i w yjaś nić, dlaczego nie m ogę zajś ć w cią ż ę Jestem w ystarczają co m ł oda, w niezł ej form ie, kiedy pró bow aliś m y, w cale tak duż o nie pił am. M ą ż m iał duż o sperm y i aktyw nych plem nikó w. Po prostu się nie udał o. A ni razu nie poronił am – oszczę dzono m i tych m ę czarni – zw yczajnie nie zaszł am. Zaliczyliś m y jedną pró bę zapł odnienia in vitro, bo na w ię cej nie był o nas stać. Tak jak w szyscy nas ostrzegali, był a nieprzyjem na i nieudana N ikt m nie natom iast nie ostrzegł, ż e w szystko się przez tę pró bę zał am ie. A le się zał am ał o. A raczej najpierw zał am ał am się ja, potem m y.


W bezpł odnoś ci najgorsze jest to, ż e nie m oż na przed nią uciec. N ie w tedy, kiedy m a się

 

trzydzieś ci kilka lat. Znajom ym rodził y się dzieci, znajom ym znajom ych też, cią ż a, poró d, a potem

 

pierw sze przyję cia urodzinow e. C ał y czas m nie o to pytano. M oja m atka, przyjaciele, koleż anki

 

z pracy. K iedy przyjdzie m oja kolej? D oszł o do tego, ż e nasza bezdzietnoś ć stał a się tem atem

 

rozm ó w przy niedzielnym lunchu, rozm ó w nie tylko m ię dzy m ną a Tom em, ale też w szerszym gronie. C zego pró bujem y, czego pow inniś m y spró bow ać, napraw dę m yś lisz, ż e drugi kieliszek w ina ci nie zaszkodzi? W cią ż był am m ł oda, w cią ż m ieliś m y m nó stw o czasu, ale poraż ka oplotł a m nie jak opoń cza, dobił a i pogrą ż ył a, w koń cu stracił am nadzieję. W tedy nie dopuszczał am do siebie m yś li, ż e to tylko m oja w ina, jak pow szechnie uw aż ano, ż e tylko ja zaw iodł am. Jednak tem po, w jakim A nna zaszł a w cią ż ę, dow odzi, ż e Tom jest pł odny, ż e nigdy nie m iał z tym ż adnych problem ó w. M ylił am się, tw ierdzą c, ż e w ina leż y po obu stronach. Leż ał a tylko po m ojej.

Lara, m oja najlepsza przyjació ł ka jeszcze ze studió w, urodził a dw oje dzieci w cią gu dw ó ch lat, najpierw chł opca, potem dziew czynkę. N ie lubił am ich. N ie chciał am o nich sł yszeć. N ie chciał am z nim i przebyw ać. Po jakim ś czasie Lara przestał a się do m nie odzyw ać. Pew na dziew czyna z pracy pow iedział a m i – od niechcenia, jakby m ó w ił a o usunię ciu w yrostka robaczkow ego albo w yrw aniu zę ba m ą droś ci – ż e m iał a niedaw no aborcję farm akologiczną i ż e był o to duż o m niej traum atyczne niż skrobanka, któ rą zaliczył a na studiach. Przestał am z nią rozm aw iać, nie m ogł am na nią patrzeć W pracy zrobił o się niezrę cznie, w szyscy to zauw aż yli.

 

Tom podchodził do tego inaczej. Po pierw sze, to nie był a jego w ina, poza tym nie potrzebow ał dziecka tak jak ja. O w szem, chciał być tatusiem, napraw dę chciał – jestem pew na, ż e m arzył, aby pokopać pił kę z synkiem w ogrodzie albo w zią ć có reczkę na barana i pó jś ć z nią na spacer do parku A le uw aż ał ró w nież, ż e bę dzie nam się dobrze ż ył o i bez dzieci. Jesteś m y szczę ś liw i, pow tarzał dlaczego nie m oż em y po prostu ż yć tak dalej? Zaczę ł am go irytow ać. N ie m ó gł zrozum ieć, ż e m oż na tę sknić za czym ś, czego się nigdy nie m iał o, ż e m oż na to opł akiw ać.

C zuł am się odizolow ana w sw oim nieszczę ś ciu. O dizolow ana i sam otna, w ię c zaczę ł am trochę pić a poniew aż z czasem pił am coraz w ię cej, był am coraz bardziej sam otna, bo nikt nie lubi przebyw ać w tow arzystw ie pijanej dziew czyny. Przegryw ał am, w ię c pił am, pił am, w ię c przegryw ał am. Lubił am sw oją pracę, ale nie zrobił am bł yskotliw ej kariery, a naw et gdybym zrobił a, bą dź m y szczerzy u kobiety w cią ż liczą się tylko dw ie rzeczy – uroda i to, jak spraw dza się w roli m atki. N ie jestem zby ł adna i nie m ogę m ieć dzieci, w ię c jaka jestem? B ezw artoś ciow a.

N ie tw ierdzę, ż e dlatego piję. N ie m ogę zw alić w iny na m oich rodzicó w, dzieciń stw o, zboczonego w ujka czy jaką ś straszną tragedię. To tylko m oja w ina. Zresztą i tak zaw sze był am trunkow a, lubił am pić. A le bardzo posm utniał am, a sm utek nudzi się z czasem i tem u sm utnem u, i w szystkim naokoł o W tedy z piją cej stał am się pijaczką, a nie m a nic nudniejszego niż sm utna pijaczka.

 

Teraz jest już lepiej. O dką d zaczę ł am ż yć na w ł asny rachunek, trochę m i przeszł o, to z dzieć m i N ie m iał am w yjś cia. C zytał am ksią ż ki i artykuł y, zrozum iał am, ż e m uszę się z tym pogodzić. Są ró ż ne m oż liw oś ci, jest nadzieja. G dybym w ytrzeź w iał a i w yszł a na prostą, m ogł abym adoptow ać dziecko. N ie m am jeszcze trzydziestu czterech lat, to jeszcze nie koniec. C zuję się lepiej niż kilka la tem u, kiedy zostaw iał am w ó zek na zakupy i w ychodził am ze sklepu, jeś li krę cił o się tam za duż o m atek z dzieć m i. W tedy nie był am w stanie przyjś ć do parku, usią ś ć na placu zabaw i patrzeć, jak pulchne m aluchy baw ią się na zjeż dż alni. W tedy się gnę ł am dna, w tedy pragnienie był o najgorsze i m yś lał am, ż e stracę zm ysł y.

 

Zresztą m oż e rzeczyw iś cie stracił am na chw ilę. W sobotę, w dniu, o któ ry w ypytyw ali m nie na policji, m ogł o m i odbić. Tom pow iedział raz coś, co zupeł nie m nie dobił o. A w ł aś ciw ie napisał: przeczytał am to rano na Facebooku. N ie, nie przeż ył am w strzą su, w iedział am, ż e A nna jest w cią ż y bo m nie uprzedził, poza tym w idział am ją i ró ż ow e zasł onki w oknie pokoju dziecię cego. K ró tko m ó w ią c, m ogł am się tego spodziew ać. A le zaw sze m yś lał am o dziecku jako jej dziecku, tylko jej



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.