Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 6 страница



 

K am al popraw ia się na krześ le i pow oli kiw a gł ow ą. M ilczy. To znaczy, ż e m am m ó w ić dalej.

– B ył am z nim napraw dę szczę ś liw a. M ieszkał am tam … B oż e, chyba ze trzy lata. K iedy odeszł am
m iał am … dziew ię tnaś cie lat. Tak, dziew ię tnaś cie.

– D laczego pani odeszł a, skoro był a pani szczę ś liw a? – pyta.

Już tam jesteś m y, dotarliś m y szybciej, niż się spodziew ał am. N ie zdą ż ył am tego przem yś leć, nie

m iał am czasu się przygotow ać. N ie, nie m ogę. Jestza w cześ nie.

 

– M ac m nie zostaw ił – m ó w ię. – Zł am ał m i serce. – To tylko poł ow a praw dy. N ie jestem gotow a w yznać m u cał ej.

 

K iedy w racam do dom u, Scotta jeszcze nie m a, w ię c otw ieram laptop i pró buję go w ygooglow ać pierw szy raz. Pierw szy raz od dziesię ciu lat szukam M aca. A le nie m ogę go znaleź ć. N a ś w iecie są setki C raigó w M cK enziech, ale ż aden nie jesttym m oim.

 

 

Pią tek, 8 lutego 2013

 

 

R ano


 

 

Spaceruję po lesie. W yszł am, kiedy był o jeszcze ciem no, a teraz dopiero ś w ita i w szę dzie panuje


m artw a cisza, nie liczą c skrzeczenia srok na drzew ach. C zuję, ż e m nie obserw ują, oceniają, ś w idrują w zrokiem. Stado srok. Jedna sroczka sm utek w ró ż y, dw ie – radoś ci peł ne dni. Trzy to dziew czę urodziw e, cztery – chł opiec ci się ś ni. Pię ć da srebra cał y dzbanek, sześ ć przyniesie zł ota m oc Siedem tajem nicę kryje w najstraszniejszą ciem ną noc.

 

Tak, m am kilka tajem nic.

Scotta nie m a, jestna jakim ś kursie w Sussex. W yjechał w czoraj rano, w ię c m ogę robić, co chcę. U przedził am go, ż e po terapii idę z Tarą do kina. I ż e bę dę m iał a w ył ą czony telefon. Z nią też

rozm aw iał am. O strzegł am ją, ż e Scott m oż e zadzw onić, ż eby m nie spraw dzić. Spytał a, pierw szy raz co knuję. U ś m iechnę ł am się tylko, puś cił am do niej oko i roześ m iał a się. C hyba jest sam otna, w ię c m ał a intryga dobrze jej zrobi.

 

N a terapii rozm aw ialiś m y o Scotcie, o tej spraw ie z laptopem sprzed tygodnia. Szukał am M aca kilka razy, po prostu pró bow ał am się dow iedzieć, gdzie teraz jest, co robi. W dzisiejszych czasach w internecie są zdję cia w szystkich i w szystkiego; chciał am zobaczyć jego tw arz. N ie m ogł am go znaleź ć. I poszł am w cześ niej spać. Scott oglą dał telew izję, a ja zapom niał am w ykasow ać historię przeglą dania. G ł upi bł ą d – jest to zw ykle ostatnia czynnoś ć, jaką w ykonuję przed w ył ą czeniem kom putera, bez w zglę du na to, czego szukał am. W iem, ż e Scott, spec od techniki, zna ró ż ne sposoby, w ię c gdyby chciał, i tak by się dow iedział, ale to dł uż ej trw a i zw yczajnie nie m a ochoty się w tym grzebać.

 

Tak czy inaczej, zapom niał am. I nastę pnego dnia w ybuchł a aw antura. Jedna z tych nieprzyjem nych Spytał m nie, kto to jest C raig, od jak daw na się spotykam y, gdzie się poznaliś m y, co takiego dla m nie zrobił, czego nie zrobił on. Jak gł upia palnę ł am, ż e to znajom y z daw nych czasó w, co tylko pogorszył o spraw ę. K am al spytał m nie, czy się boję Scotta, i napraw dę się w kurzył am.

– To m ó j m ą ż – w arknę ł am. – O czyw iś cie, ż e nie.

 

K am al był zaszokow any. Ja też. N ie spodziew ał am się, ż e w ybuchnę takim gniew em, ż e aż tak chcę

 

go chronić. M nie też to zaskoczył o.

 

– M egan, m yś lę, ż e w iele kobiet boi się sw oich m ę ż ó w. – C hciał am

coś pow iedzieć, ale uciszył
m nie gestem rę ki. – Zachow anie, któ re pani opisuje, czytanie m ejli, spraw dzanie histori
przeglą dania…

M ó w i pani o tym tak, jakby to był o pow szechne, norm alne. A le tak nie jest. Tak

     

raż ą ce naruszanie czyjejś pryw atnoś ci nie jest norm alne. U w aż a się je czę sto za rodzaj znę cania się em ocjonalnego.

R oześ m iał am się, bo có ż to za m elodram atyzm?

– To nie jest znę canie się – pow iedział am. – N ie w tedy, kiedy nie m a się nic przeciw ko tem u. A ja nie m am. M nie to nie przeszkadza.

 

K am al uś m iechną ł się sm utno.

– N ie uw aż a pani, ż e pow inno?

W zruszył am ram ionam i.

 

– M oż e, ale nie przeszkadza. Scott jest zazdrosny, zaborczy. Taki po prostu jest. A le kocham go

 

a o niektó re rzeczy nie w arto się kł ó cić. Jestem ostroż na. Zw ykle. Zacieram za sobą ś lady, w ię c zazw yczaj nie m a problem u.

K am al pokrę cił gł ow ą, leciutko, niem al niedostrzegalnie.

– N ie w iedział am, ż e m a pan praw o m nie osą dzać.

 

Po sesji spytał am go, czy pó jdzie ze m ną na drinka. O dparł, ż e nie, ż e nie m oż e, ż e był oby to niestosow ne. W ię c poszł am za nim do dom u; m ieszka kilka krokó w od gabinetu. Zapukał am do drzw i, a kiedy otw orzył, spytał am:

 

– A to jeststosow ne? – O bję ł am go za szyję, stanę ł am na palcach i pocał ow ał am go w usta.

 

– M egan – pow iedział aksam itnym gł osem. – Przestań. N ie ró b tego. Przestań.

To był o cudow ne, to przycią ganie się i odpychanie, poż ą danie i opó r. N ie chciał am, ż eby to


uczucie m nie opuś cił o, tak bardzo pragnę ł am je zatrzym ać.

 

W stał am w cześ nie rano z gł ow ą w irują cą od pom ysł ó w. N ie m ogł am tak po prostu leż eć rozbudzona i sam otna, analizują c w szystkie m oż liw oś ci, któ re m ogł abym w ykorzystać lub nie, w ię c w stał am, ubrał am się i poszł am przed siebie. Tak się tu znalazł am. Spacerow ał am i odtw arzał am w m yś lach to, o czym m ó w iliś m y: on pow iedział, ona pow iedział a, pokusa i speł nienie. G dybym tylko potrafił a się na coś zdecydow ać, trzym ać się tego, przestać się w reszcie krę cić. A jeś li tego, czego szukam, nie da się znaleź ć? Jeś li to po prostu niem oż liw e?

 

Pł uca w ypeł nia m roź ne pow ietrze, sinieją m i czubki palcó w. C zę ś ć m nie chce zakopać się w liś ciach i zam arzną ć. A le nie m ogę. Pora w racać.

 

Jest praw ie dziew ią ta, gdy dochodzę do B lenheim R oad i skrę ciw szy za ró g, w idzę, jak idzie w m oją stronę z w ó zkiem. D zieciak choć raz się nie drze. O na patrzy na m nie, lekko skł ania gł ow ę i posył a m i sł aby uś m iech, na któ ry nie reaguję. K iedy indziej udaw ał abym m ił ą, ale tego ranka jestem praw dziw a, jestem sobą. Zalew a m nie fala euforii, jakbym był a na haju, nie potrafił abym udaw ać, naw etgdybym chciał a.

 

 

Po poł udniu

 

 

Zasnę ł am. O budził am się spanikow ana, jak w gorą czce. Z poczuciem w iny. Tak, m am w yrzuty sum ienia. Tyle ż e za m ał e.

 

Przypom niał o m i się, jak w ychodził w ś rodku nocy, m ó w ią c – znow u – ż e to już ostatni raz definityw nie ostatni, ż e nie m oż em y już tego robić. U bierał się, w kł adał dż insy. Leż ał am na ł ó ż ku i roześ m iał am się, bo pow iedział to sam o poprzednim razem, tak jak dw a i trzy spotkania przedtem Ł ypną ł na m nie spode ł ba. N ie w iem, jak to opisać, poniew aż nie zrobił tego z gniew em ani pogardą

 

– to był o ostrzeż enie.

Jest m i niesw ojo. C hodzę po dom u, nie m ogę znaleź ć sobie m iejsca, czuję się tak, jakby ktoś tu był, kiedy spał am. W szystko jest tak jak daw niej, jednocześ nie inaczej, jakby ktoś dotykał m oich rzeczy, nieznacznie je poprzesuw ał, i kiedy tak chodzę, w yczuw am czyją ś obecnoś ć, obecnoś ć kogoś kryją cego się poza zasię giem m ojego w zroku. Trzy razy spraw dzam drzw i na taras, ale są zam knię te N ie m ogę się doczekać pow rotu Scotta. Potrzebuję go.



R achel

 

W torek, 16 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

Znow u jadę podm iejskim o ó sm ej cztery, ale nie do Londynu. Jadę do W itney. M am nadzieję, ż e to poruszy m oją pam ię ć, ż e kiedy w ysią dę na stacji i zobaczę w szystko na trzeź w o, dow iem się, jak był o napraw dę. N ie liczę na cud, ale nic w ię cej nie m ogę zrobić. N ie m ogę zadzw onić do Tom a. Za bardzo się w stydzę, poza tym w yraził się jasno. N ie chce m ieć ze m ną nic w spó lnego.

M egan przepadł a bez w ieś ci; nie m a jej od ponad sześ ć dziesię ciu godzin i zaczynają o niej m ó w ić w w iadom oś ciach krajow ych. R ano zajrzał am na stronę B B C i M ailO nline, w spom inają o niej i na innych.

 

W ydrukow ał am artykuł y z B B C i „D aily M ail”, m am je przy sobie. D ow iedział am się z nich nastę pują cych rzeczy:

 

M egan i Scott pokł ó cili się w sobotę w ieczorem. Są siad tw ierdzi, ż e sł yszał ich podniesione gł osy Scott przyznał, ż e się posprzeczali, i m yś lał, ż e ż ona pojechał a na noc do przyjació ł ki, Tary Epstein z C orly.

 

A le M egan tam nie dotarł a. Tara tw ierdzi, ż e ostatni raz w idział a ją w pią tek po poł udniu na zaję ciach pilatesu. (W iedział am, ż e M egan chodzi na pilates). I ż e „m iał a się dobrze, norm alnie. B ył a w dobrym hum orze, m ó w ił a, ż e planuje coś specjalnego na sw oje trzydzieste urodziny w przyszł ym m iesią cu”.

 

Jeden ze ś w iadkó w w idział, jak kw adrans po sió dm ej w sobotę w ieczorem M egan idzie w kierunku stacji kolejow ej w W itney.

N ie m a tu rodziny. Jej rodzice nie ż yją.

Jest bezrobotna. Prow adził a m ał ą galerię sztuki w W itney, ale zam knię to ją w kw ietniu zeszł ego roku. (W iedział am, ż e m a coś w spó lnego ze sztuką ).

 

Scott jest konsultantem specjalistą od technologii inform atycznych i pracuje na w ł asny rachunek (Inform atyk, konsultantspecjalista – cholera, nie m ogę w to uw ierzyć! ).

 

Są m ał ż eń stw em od trzech lat, od stycznia dw a tysią ce dw unastego m ieszkają przy B lenheim R oad. W edł ug „D aily M ail” ich dom jestw artczterysta tysię cy funtó w.

 

C zytam to i w iem, ż e Scott jest w opał ach. N ie tylko dlatego, ż e się pokł ó cili. B o zw ykle jest tak kiedy kobiecie przydarzy się coś zł ego, policja prześ w ietla najpierw jej m ę ż a albo przyjaciela. A le w tym przypadku ś ledczy nie znają w szystkich faktó w. W zię li na celow nik tylko m ę ż a, pew nie dlatego, ż e nie w iedzą nic o kochanku.

M ogę być jedyną osobą, któ ra w ie o jego istnieniu.

 

G rzebię w torebce, szukam kaw ał ka papieru. N a drugiej stronie rachunku za dw ie butelki w ina robię listę najbardziej praw dopodobnych pow odó w zniknię cia M egan H ipw ell:

1. U ciekł a z kochankiem, któ rego od tej pory bę dę nazyw ał a B.


2. B zrobił jej coś zł ego.

 

3. Scottzrobił coś zł ego B.

4. Zostaw ił a m ę ż a, w yjechał a i zam ieszkał a gdzie indziej. 5. Skrzyw dził ją ktoś inny niż B.

 

M yś lę, ż e pierw sza m oż liw oś ć jest najbardziej praw dopodobna, ale czw arta depcze jej po pię tach poniew aż M egan jest kobietą upartą i niezależ ną, jestem tego pew na. A jeś li m iał a rom ans, m ogł a w yjechać, ż eby trochę ochł oną ć, praw da? Pow ó d pią ty raczej odpada, bo rzadko kiedy ktoś zabija zupeł nie obcą osobę.

 

G uz cią gle boli i nie m ogę przestać m yś leć o kł ó tni, któ rą w idział am, któ rą sobie w yobraził am albo któ ra m i się przyś nił a w sobotę w ieczorem. G dy m ijam y dom M egan i Scotta, podnoszę w zrok C zuję pulsow anie krw i w gł ow ie. Jestem podekscytow ana. O garnia m nie lę k. O dbijają ce prom ienie sł oń ca okna dom u num er pię tnaś cie w yglą dają jak oczy ś lepca.

 

 

Wieczorem

 

W ł aś nie siadam, kiedy dzw oni kom ó rka. C athy. C zekam, aż w ł ą czy się poczta gł osow a.

 

C athy zostaw ia w iadom oś ć: „C ześ ć, R achel. D zw onię, ż eby spytać, czy nic ci nie jest”. M artw i się o m nie od tego w ypadku z taksó w ką. „C hcę cię przeprosić, no w iesz, za tam to, za to, ż e kazał am ci się w ynosić. N ie pow innam był a tego robić. Przesadził am. M oż esz zostać tak dł ugo, jak zechcesz” D ł uga pauza. „Zadzw oń do m nie, dobrze? I w racaj prosto do dom u, nie idź do pubu”.

 

N ie zam ierzam iś ć do pubu. W porze lunchu m iał am rozpaczliw ą ochotę się napić, po tym, co stał o się rano w W itney. A le się nie napił am, m usiał am być trzeź w a. M inę ł o duż o czasu, odką d ostatni raz

przydarzył o m i się coś w artego zachow ania trzeź w oś ci.

   

To był o takie dziw ne, ta m oja w ypraw a do

W itney. C zuł am się tak, jakbym nie był a tam od

w iekó w, chociaż m inę ł o ledw ie kilka dni. M im o to m iał am w raż enie, ż e jestem

w zupeł nie obcym

m iejscu, na obcej stacji kolejow ej, w obcym m ieś cie. Jakby zam iast m nie w

sobotę w ieczorem

pojechał tam ktoś inny. B o dzisiaj był am

spię ta i trzeź w a, w yczulona na ś w iatł o i odgł osy. B ał am

się
tego, co m ogę odkryć.        

W targnę ł am na cudzy teren. Tak w ł aś nie się czuł am, poniew aż teraz jest to ich teren, Tom a, A nny Scotta i M egan. Jestem outsiderką, nie przynależ ę tam, m im o to w szystko jest takie znajom e. Stacja Zbiegam betonow ym i schodam i, m ijam kiosk z prasą, dochodzę do R oseberry A venue, potem do skrzyż ow ania w kształ cie litery T: po praw ej stronie jest osł onię ta ł ukow atym zadaszeniem alejka prow adzą ca do w ilgotnego przejś cia dla pieszych pod w iaduktem, po lew ej – B lenheim R oad, w ą ska w ysadzana drzew am i, z obydw u stron zabudow ana ł adnym i w iktoriań skim i segm entam i. Jakbym w ró cił a do dom u, ale nie byle jakiego, tylko do dom u m ojego dzieciń stw a, m iejsca, któ re pozostaw ił am przed w iekam i. Jakbym w chodzą c schodam i na gó rę, w iedział a, któ ry dokł adnie stopień zaraz zaskrzypi – to tego rodzaju sw ojskoś ć.

C zuję ją nie tylko w gł ow ie, czuję ją ró w nież w koś ciach, jestjak pam ię ć m ię ś niow a. R ano, m ijają c

 

czarne w ejś cie do tunelu pod w iaduktem, przyspieszył am kroku. N ie m usiał am o tym m yś leć, bo

 

zaw sze w tym m iejscu idę trochę szybciej. C o w ieczó r, zw ł aszcza zim ą, zaw sze przyspieszał am

 

szybko zerkają c w praw o, tak na w szelki w ypadek. N igdy nikogo tam nie był o – ani w tedy, ani dzisiaj

 

– m im o to, patrzą c w tę czarną dziurę, stanę ł am jak w ryta, poniew aż nagle zobaczył am w niej siebie Tam, kilka m etró w dalej, opartą o ś cianę, zakrw aw ionym i rę kam i obejm ują cą zakrw aw ioną gł ow ę.

 

Stał am z gł ucho w alą cym sercem, tak ż e idą cy na stację ludzie m usieli m nie om ijać. Paru odw ró cił o się, ż eby na m nie spojrzeć, bo dosł ow nie zam arł am. N ie w iedział am – w cią ż nie w iem –


czy tak rzeczyw iś cie był o. Po co

m iał abym

w chodzić pod w iadukt? C o m ogł o zm usić m nie do

w ejś cia gdzieś, gdzie jestciem no, m okro i gdzie cuchnie m oczem?

   

O dw ró cił am się i poszł am z pow rotem

na stację. Już nie chciał am

tam być. Już nie chciał am pukać

do drzw i M egan i Scotta. C hciał am

tylko uciec. Pod w iaduktem stał o się coś zł ego, w iem to.

 
K upił am bilet, szybko w eszł am

na gó rę, na drugi peron, i w tedy znow u coś m ignę ł o m i przed

oczam i, tym

razem nie przejś cie, ale w ł aś nie schody: potknę ł am się na nich i podtrzym ał m nie jakiś

m ę ż czyzna. M ę ż czyzna z pocią gu, ten rudy. Zobaczył am go niew yraź nie, jak na niem ym

film ie

Ś m iał się, tak, ze m nie albo z czegoś, co sam

pow iedział. B ył m ił y, tego jestem pew na. Praw ie. Stał o

się coś zł ego, ale nie są dzę, ż eby m iał z tym coś w spó lnego.

   
W siadł am

do pocią gu i pojechał am

do Londynu. Poszł am do biblioteki i usiadł am przy
             

kom puterze, ż eby poszukać czegoś o M egan. N a stronie „T he Telegraph” był a kró tka w iadom oś ć, ż e „policji pom aga w ś ledztw ie trzydziestoletni m ę ż czyzna”. Pew nie Scott. N ie w ierzę, ż e m ó gł by zrobić M egan krzyw dę. W iem, ż e nie zrobił. W idział am ich razem, w iem, jacy są. B ył tam ró w nież num er do C rim estoppers, gdzie m oż na dzw onić, jeś li m a się jakieś inform acje. Zadzw onię w drodze do dom u, z budki. Pow iem im o B, opow iem, co w idział am.

 

G dy w jeż dż am y do A shbury, dzw oni m oja kom ó rka. Znow u C athy. B iedactw o, napraw dę się o m nie m artw i.

– R ach? Jesteś w pocią gu? W racasz do dom u? – Jestzdenerw ow ana.

– Tak – odpow iadam. – B ę dę za kw adrans.

– Policja tu jest– m ó w i, a m nie robi się zim no. – C hcą z tobą porozm aw iać.

 

 

Ś roda, 17 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

M egan w cią ż nie m a, a ja skł am ał am ś ledczym, i to w iele razy.

 
W racał am do dom u spanikow ana. Pró bow ał am

w m ó w ić sobie, ż e chodzi o ten w ypadek

z taksó w ką, ale to nie m iał o sensu. R ozm aw iał am

z policjantem na m iejscu zdarzenia, to był a

w ył ą cznie m oja w ina. N ie, w izyta policji m usiał a m ieć coś w spó lnego z sobotą. M usiał am

coś zrobić

Popeł nić jaką ś straszną zbrodnię i stracić przytom noś ć.

 

W iem, ż e to m ał o praw dopodobne. B o co takiego m ogł am zrobić? Pó jś ć na B lenheim

R oad, zabić
     

M egan H ipw ell, pozbyć się jej ciał a i o w szystkim zapom nieć? B rzm i absurdalnie. I jest absurdalne A le w iem, ż e w sobotę w ieczorem coś się stał o. W iem o tym od chw ili, gdy spojrzał am w gł ą b ciem nego tunelu pod w iaduktem i ś cię ł a m i się krew w ż ył ach.

 

Zaniki pam ię ci się zdarzają i nie polegają tylko na tym, ż e czł ow iek sł abo pam ię ta, jak w ró cił z klubu do dom u albo z czego się ś m iał, gaw ę dzą c w pubie. Praw dziw e zaniki pam ię ci są inne. Są jak

czarna dziura, bezpow rotnie stracone godziny.

 
Tom kupił m i ksią ż kę na ten tem at. To

niezbyt rom antyczne, ale m iał doś ć m oich porannych

przeprosin, tego, ż e nie w iedział am, za

co go w ł aś ciw ie przepraszam. C hyba chciał, ż ebym

zrozum iał a, jaką krzyw dę m u robię, do czego jestem zdolna. A utorem

ksią ż ki jest lekarz, ale nie

w iem, czy dogł ę bnie zbadał problem: tw ierdzi, ż e dotknię ty zanikiem

pam ię ci czł ow iek nie tylko
     

zapom ina o tym, co się stał o, ale ż e w ogó le nie m a czego zapom inać. W edł ug jego teorii czł ow iek doprow adza się w tedy do stanu, w któ rym m ó zg przestaje m agazynow ać w spom nienia kró tkotrw ał e


I kiedy już tam jest, w tej czarnej dziurze, zachow uje się inaczej niż zw ykle, poniew aż reaguje tylko na zm yś lone przez siebie ostatnie w ydarzenie; nie zachow ują c w spom nień, po prostu nie w ie, co się napraw dę w ydarzył o. A utor przytacza takż e ró ż ne anegdoty i przestrogi dla dotknię tych am nezją pijakó w, jak choć by tę o m ieszkań cu N ew Jersey, któ ry upił się na im prezie z okazji czw artego lipca w siadł do sam ochodu, przejechał kilkanaś cie kilom etró w w zł ym kierunku i staranow ał furgonetkę w iozą cą siedem osó b. Furgonetka stanę ł a w pł om ieniach, zginę ł o sześ ć osó b. O n w yszedł z w ypadku bez szw anku, jak to pijak. W ogó le nie pam ię tał, ż e w siadł do sam ochodu.

Inny m ę ż czyzna, tym razem z N ow ego Jorku, w yszedł z baru, pojechał do dom u, w któ rym się w ychow ał, zadź gał noż em jego m ieszkań có w, rozebrał się do naga, w siadł do sam ochodu, w ró cił do dom u i poszedł spać. N azajutrz czuł się strasznie. N ie m iał poję cia, gdzie zgubił ubranie, i dopiero gdy przyjechał a po niego policja, odkrył, ż e bez najm niejszego pow odu bestialsko zam ordow ał dw ie

osoby.    

W szystko to brzm i absurdalnie, jednak teoretycznie jest m oż liw e i w

drodze do dom u w m ó w ił am

sobie, ż e m am coś w spó lnego ze zniknię ciem M egan.

 
Siedzieli na sofie w salonie, czterdziestokilkuletni m ę ż czyzna po cyw ilnem u i m ł odszy
w m undurze, z trą dzikiem

na szyi. C athy stał a przy oknie, w ył am ują c palce. B ył a przeraż ona

M ę ż czyź ni w stali. Ten w cyw ilu, bardzo w ysoki i lekko zgarbiony, uś cisną ł m i rę kę i przedstaw ił się jako detektyw inspektor G askill. Przedstaw ił takż e sw ojego kolegę, ale nie pam ię tam jego nazw iska B ył am rozkojarzona. Ledw o oddychał am.

– O co chodzi? – rzucił am. – C oś się stał o? C oś z m oją m atką? Z Tom em?  
– N ie, nie – odparł G askill. – M y w innej spraw ie. C hcem y tylko spytać, co robił a pani w sobotę
w ieczorem.  
M ó w ił jak facet z telew izora, czysty surrealizm. „C hcem y tylko spytać, co robił a pani w sobotę
w ieczorem ”. W ł aś nie. C o, do cholery, robił am?  

– M uszę usią ś ć – pow iedział am i G askill w skazał sofę, gdzie siedział już sierż ant Trą dzik. C athy przestę pow ał a z nogi na nogę i zagryzał a w argę. O dchodził a od zm ysł ó w.

– D obrze się pani czuje? – spytał inspektor; chodził o m u o rozcię cie nad m oim okiem.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.